Pierwsze zwycięstwo Dywizjonu 303 miało miejsce 30 sierpnia 1940, jeszcze przed oficjalnym uzyskaniem gotowości bojowej. Podczas lotu treningowego Ludwik Paszkiewicz odłączył się od grupy i zestrzelił myśliwiec Messerschmitt Bf 110.
Pierwsza grupowa walka miała natomiast miejsce w dniu 31 sierpnia 1940. O godzinie 5:50 Polacy dostali rozkaz wylotu. Radar wykrył 200 samolotów niemieckich przelatujących nad kanałem. Dowódctwo wiedziało, że musi do walki rzucić wszystko co było dostępne w pobliżu. Dywizjon 303 miał się po raz pierwszy sprawdzić w bitwie.
Polacy zbliżając się do niemieckich samolotów usłyszeli w słuchawkach głos dowódcy, był to krótki rozkaz: Namierzać cel i strzelać.
Mirosław Ferić opisał potyczkę w dzienniku w taki sposób:
Szybko go dogoniłem. Rósł mi w oczach, aż jego kadłub wypełnił cały celownik. Był najwyższy czas, aby otworzyć ogień. Nie czułem nawet szczególnego podniecenia. Raczej zaskoczenie, że to takie łatwe. Inaczej niż w Polsce. Na naszych maszynach trzeba było się mocno namęczyć, a potem i tak to nie ty dopadałeś drania, tylko on ciebie.
W ciągu pierwszych 15 minut walki każdy z 6 polskich pilotów zdążył zestrzelić Messerschmitta. Jeden z angielskich pilotów walkę Dywizjonu 303 opisał tymi słowami:
Polacy nienawidzili niemców. My chcieliśmy niszczyć samoloty. ONI zabić wszystkich, którzy nimi lecieli.
Następnego dnia Kapitan RAFu - John Kent - leciał z polskimi pilotami nad południowym wybrzeżem. Z naprzeciwka nadleciało 150 samolotów niemieckich. Angielski Kapitan natychmiast zgłosił ten fakt przez radio. Końcówka jego rozmowy z bazą wyglądała tak:
[Kent]: Jest nas tylko 6-ciu! Powtarzam. Jest nas tylko 6-ciu!
[Baza]: Przyjąłem. Jest was tylko 6-ciu. Bądźcie ostrożni.
Kent po latach opisał w swojej biografii jak Polacy poradzili sobie w tak niesprzyjających okolicznościach.
Sierżant Rogowski, który odpowiadał za utrzymanie szyku poszedł w górę - prosto między niemców. Tuż za nim leciał Frantisek (czeski pilot w szeregach dywizjonu). Niemiecka formacja się rozpadła. Zaczęła się walka. Ze zdumieniem obserwowałem Polaków lecących prosto na niemieckie maszyny. Przy tych prędkościach najmniejszy błąd groził katastrofą. Ogony szarego dymu przecinały się na niebie we wszystkich kierunkach. Namierzanie celu było niemożliwe - trzeba było strzelać na pamięć. W ferworze bitwy jakiś Messerschmitt podejmował próby podejścia do mnie, ale za każdym razem ostrzeliwał go polski pilot. Byłem pewien jednego: Polacy nie nauczyli się tak latać w Anglii.
Po powrocie do bazy Kent starał się najlepiej jak mógł podziękować Polakom za uratowanie tyłka. W odpowiedzi na swoje podziękowania usłyszał krótkie: "Ok". Natomiast inny pilot uświadomił go wtedy, że to nie był 1 Messerschmitt... a 6!
Wystarczył tydzień, aby Brytyjczycy wbrew własnym uprzedzeniom, przekonali się o niezwykłej waleczności Polaków. W dniu 7 września Polacy w 15 minut potrafili zestrzelić 16 niemieckich maszyn. Takim wynikiem nie mógł się pochwalić żaden dywizjon RAFu. A to był dopiero początek.
#historia
