146 889,0 + 308 = 147 197
Życiówka i pierwsze ultra @vvitch (。◕‿‿◕。)

Piątkowy wieczór był piątkowym wieczorem nie różniącym się jakoś bardzo od innych piątkowych wieczorów. Nie różnił się nawet od wieczoru czwartkowego i tego, który przypadał między poniedziałkiem a środą. Był to wieczór ze wszech miar zwykły.
Razem z @vvitch zasiedliśmy o zmierzchu w głębokich fotelach, których nie mamy. Na ramionach usiadły nam koty, na kolanach zaś przycupnęły te same koty, które usiadły nam na ramionach bowiem zdążyły już zejść.

  • Może byśmy tak pojechali do Poznania aby miasto Poznań poznać? - zagaiła
Wiedźma poprawiając malinowy tort na głowie.

  • Mhm. - stwierdziłem uczenie, drapiąc się po głowie krzesłem. - Można by.

Narysowaliśmy więc trasę do Poznania. Pieczołowicie sprawdziliśmy na mapach każdy kilometr trasy, wynotowaliśmy wszystkie sklepy i stacje jakie będziemy mieć po drodze, przygotowaliśmy się na jazdę od środka nocy po wczesny wieczór i powrót pociągiem, na który zakupiliśmy bilety w ilości dwóch sztuk. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.
Tak przygotowani pojechaliśmy pociągiem do Słupska aby stamtąd zrobić trasę po kaszubskich końcach cudzych światów. Poznań se jeszcze poczeka.
Na start dotarliśmy przy pomocy spółki Polregio, polskiego przedsiębiorstwa transportowego, prowadzącego działalność w zakresie pasażerskich przewozów kolejowych, którego siedziba mieści się w Warszawie przy ulicy (cóż za zbieg okoliczności) Kolejowej 1.
Chłodem poranka, rześkością późnego września i zimnym oddechem nadciągającej z impetem jesieni, której blade dłonie spowijały trupim chłodem Pobrzeże Koszalińskie przywitał nas Słupsk, w którym rozpoczęliśmy mozolny proces wytaczania się z miasta.
Mgły wespół z powstającym z martwych słońcem malowały samo miasto jak i jego okolice tajemnicą, promienie słońca pląsały na źrenicach, odbiszy się uprzednio od kałuż i szyb blachosmrodów, od domków w Słupsku i od słomek w … Ładnie było.
Pierwszą, krótką choć nie spontaniczną pauzę zrobiliśmy w Redzikowie, aby rzucić oczyma (mamy osobne zestawy) na samoloty od dawien umierającego choć jeszcze nie zupełnie martwego mocarstwa. Na postumentach obok bazy wojskowej stoją bowiem Migi w ilości wystarczającej, aby podbić Suwałki. Po wykonaniu dokumentacji fotograficznej ropoczęliśmy jazdę na wschód (zawsze na wschód). Jak już się rzekło nieco wyżej za pomocą moich rąk i mojej klawiatury, poranek był słoneczny choć mglisty, rześki oraz niezbyt ciepły, a droga prosta jak członek Partii.
W mgnieniu oka jednego oraz drugiego przemknęliśmy przez otulone mgłą wsie i lasy, przeskoczyliśmy przez plac budowy trasy S6, minęliśmy rzeczkę i tory kolejowe po których akurat nie toczyły się koleje losu i wypadliśmy spośród lokalnych autostrad na drogę wojewódzką nr 213, która wiodła nas w prawo. W Główczycach, na skrzyżowaniu drogi wojewódzkiej której prawą stroną poruszaliśmy się w prawo oraz ulicy Dworcowej, która biegła w lewo, jakiś obywatel na zawierciańskich blachach poczynił za Wiedźmą nagłe hamowanie z piskiem opon gdyż bo tak. Nie wiemy co ów spasiony knur kierujący swoim gruzem chciał uskutecznić, grunt że nas nie rozjechał. Cymbał.
Aż do Wicka w którym nie przebywał John było nudno i leniwie. Wiatr lekko dął w nasze ryła, kolejne kilometry pracowicie nawijaliśmy na koła, nie jeżdżąc dookoła. W Wicku zjechaliśmy na drogę wojewódzką nr 214 przy której ktoś zupełnym przypadkiem i całkowicie niechcący wybudował całkiem niezły CPR, z którego skorzystaliśmy ochoczo oraz z przyjemnością. Odbiliśmy po gminę Łęczyce i zanim Krakowem wstrząsnął hejnał byliśmy u progu Lęborka. Przed miastem, przez kilka kilometrów, nieśmiało podążała za nami ciężarówka marki nieznanej, barwy lekko policyjnej (niebieska była), która to zamiast wyprzedzić nas na kilku prostszych fragmentach, wyprzedziła nas na prostym fragmencie ale na podwójnej ciągłej, bo tak. Aby nam się zbytnio nie nudziło, po krótkiej chwili na czołówkę wyskakuje nam dziadunio w gruzie, którego pewnikiem oślepiło słońce świecące z boku ponieważ jebać pedalarzy.
W samym Lęborku, na śmieszce rowerowej omal nie trzepnęła mnie pani kierowczyni wyjeżdżająca gdzieś spomiędzy zawiłości ulic, zaś kawałek dalej, ewidentnie uprzednio się zaprawiwszy trunkami o mocy niezerowej, środkiem tegoż CPRu spacerował chwiejnie dżentelmen, którego opierdoliła @vvitch, a którego z kolei ja omal nie zabiłem na śmierć klamkomanetką. Na koniec dostał jeszcze ledwie już słyszalną przeze mnie zjebę od obcej nam obu w ogóle, a trojgu w szczególe niewiasty o nieznanej mi proweniencji oraz statusie społecznym. Dość rzec że była biała.
Przerwa w lęborskim McDonaldzie przypadła nam w porze śniadaniowej toteż najedliśmy się tak średnio. Przed wyruszeniem w drogę nie zebraliśmy drużyny, ale pomachaliśmy papieżowi, który łypał na kierowców świętymi i śniętymi oczyma z drugiej strony ronda.
Zaczęło się kolarstwo podjazdowo - zjazdowe z okazjonalnymi wypłaszczeniami. Mięliśmy przeto jeden zasadniczy (póki co) problem - napęd ukochanej działał tak jak działał, czyli nieledwie ledwie. Dwie najmniejsze zębatki z tyłu nie wchodziły, największa czasami wchodziła, a często nie wchodziła i ogólnie napęd działał jak źle naoliwiony mechanizm z połamanymi zębami bez zębów. Przed Sierakowicami, które z jakiegoś powodu ciągle myliłem z Sierakowem udało się ów stan rzeczy nieco poprawić - napęd działał przez chwilę jako tako. Dzięki temu jakoś podjechaliśmy nieoczekiwaną ściankę z nachyleniem 12%. Przed samym podjazdem ogarnąłem że nie działa mi przerzutka z przodu i będę się męczył na dużym blacie…
W Sierakowicach, które dla niepoznaki przez pomyłkę nazywałem Sierakowem zrobiliśmy krótki postój w sklepiku z żabą w nazwie. Napełniliśmy brzuszki, napoiliśmy… Też brzuszki i z nowym zapasem energii wyruszyliśmy na spotkanie następnym podjazdom, których dotąd nie brakowało, ale za to później też miało ich być co najmniej kilka. W kolejnym już tego dnia mgnieniu oka dotarliśmy do Sulęczyna przez które przejechaliśmy żwawo i szybko, nie powoli ale też nie wlokąc się przesadnie. Pomiędzy Sulęczynem, które leżało tam gdzie ostatnio a Półcznem, które leży nie wiadomo gdzie zrobiliśmy jeszcze jedną pauzę. Znaleźliśmy bowiem łąkę z urokliwym widokiem na jezioro Stropno. Czas jednak naglił, minuty poganiały zaś sekundy goniły więc czym prędzej się wybraliśmy w dalszą pełną przygód podróż. Piękne kaszubskie widoki zamieniliśmy na inne równie piękne kaszubskie widoki.
W Studzienicach robimy kolejną małą pauzę aby ogarnąć nieco napęd ukochanej. Niestety kilka kilometrów dalej tylna linka nie wytrzymuje napięcia i zrywa się uśmiercając klamkomanetkę i tylne przełożenia. Jesteśmy na kaszubskim zadupiu, do domu około 130 kilometrów, raczej nie płasko, słonko pięknie zaczyna zachodzić gdzieś nad terytorium Rzeszy… Jesteśmy trochę w dupie. @ZgnilaZielonka podpowiada żeby zablokować łańcuch na wyższym biegu patyczkiem… Udaje się nam znaleźć pasujący patyczek, wetknąć go odpowiednio głęboko i jakoś ruszyć. Z dumą i podziwem muszę rzec, że jak już ruszyliśmy to goniliśmy na zachód wyjątkowo żwawo. Ustawienie łańcucha na sztywno na czwartej zębatce spowodowało, że ukochana na każdym podjeździe musiała dać trochę czadu. Rozpędzała się odpowiednio wcześniej żeby podjazd wziąć możliwie najmniejszym, choć i tak cholernie dużym wysiłkiem. Zacząłem chwilami zostawać nieco z tyłu… :)
Blok w moim lewym bucie powiedział papa. Jakieś sto kilometrów od domu, może i się słabo wpina, ale za to wyskakuje z pedała coraz częściej… Jakoś jedziemy.
Przeskakujemy żwawo na ile pozwalają okoliczności pecha przez tereny, po których dawno temu, za górami w Polanowie i lasami za Polanowem przeszły wichury w Kaszubach. Widać zabory. Im dalej w noc tym troszkę ciężej ale też troszkę bliżej domu. Przed Miastkiem odbijamy po jeszcze jedną gminę, której ukochana nie ma i do małego miasta docieramy w okolicach wieczorynki. Stołujemy się w sklepie z żabą w nazwie. Po kilku długich chwilach zachodzi słońce, atomowym armagedonem gorejące. Przywdziewam nogawki i bluzę bo wiem że od teraz będzie mi już tylko rześko i ruszamy w kierunku Polanowa drogą wojewódzką.
Grzejemy ile sił w nogach. Tak po prawdzie to od momentu zerwania linki średnia stale nam rośnie. Nocne mary w butach nie do pary łypią na nas z ciemności, coś gdzieś szura, coś gdzieś świszcze, na granicy wzroku widać jakieś poczwary. Od czasu do czasu mijają nas nocni kierownicy w swoich wozach, które teraz wszystkie są barwy ciemnej. O ile w dzień zwykle odbywa się mijanka na gazetę dość często, tak teraz wszyscy grzecznie jadą drugim pasem. Da się?
Polanów wita nas zamykającym się Orlenem z czeluści którego wyłania się lico lokalnego obywatela - sklepikarza - kasjera - kierownika tegoż z uprzejmym pytaniem czy państwo (znaczy się my) zabawimy długo. Odpowiadamy zgodnie z prawdą że nie.
Za Polanowem czekają nas dwa dość duże podjazdy. Zachodzi obawa że z łańcuchem teraz już opadniętym na zębatkę nr 5 ów podjazdy mogą stanowić problem. Na pobliskim drzewie barbarzyńską metodą zdobywam nieco grubszy patyczek i przez chwilę próbuję go odpowiednio ustawić… Nic z tego nie wychodzi. Biorę kaszubski patyczek rzucony uprzednio w kąt chodnika i na powrót blokujemy nim tylną przerzutkę. Aby nie tracić już więcej czasu ruszamy w te pędy i co koń wyskoczy.
Pierwszy potencjalnie problematyczny podjazd ukochana bierze swoimi kołami w takim tempie że ledwie nadążam. Snuję się gdzieś z tyłu, jadę i sapię, dyszę i dmucham, para z rześkiego ryja dmucha… Szybko przeskakujemy przez wioski i docieramy do Sianowa. Już od jakiegoś czasu jadę pedałując głównie prawą nogą bowiem blok odmówił mi dalszej posługi, a czuję też że za chwilę to samo będzie z plecami. Robimy krótką pauzę na Orlenie i ruszamy dalej.
Na podjeździe pod Chełmską zostaję już kompletnie z tyłu - lampka ukochanej, która dotąd zawsze gdzieś tam majaczyła w ogarniającej lokalne zadupia ciemności zupełnie zniknęła mi z oczu. @vvitch czeka na mnie na szczycie. Dojeżdżam, ruszamy w dół - czuć już metę nosem. Kilkaset metrów przed domem pancerny kaszubski patyczek kończy swój żywot - łamie się i odpada. Dotarliśmy do domu. Kończymy jazdę i idziemy pomyziać stęsknione koty:)

#rowerowyrownik #mordimernaszosie #rower #szosa #kolarstwo #300km
Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastat.eu
#rowerowyrownik
f82e2144-edf9-4834-9977-9d174cfebc9a
Mr.Mars

@Mordi Ta relacja jest godna tych 308 kilometrów.

Mjelon

@Mordi fajnie się czytało, bo znam te rejony 😁 czekałem na wzmiankę o wsi w której Otto von Bismarck brał ślub z Joanną bon Puttkamer, ale się nie doczekałem. Podejrzewam, że przejezdzaliście 😅 Kaszuby są piękne, polecam dolinę Słupi na MTB!

Mordi

@Mjelon Miałem w zanadrzu dowcip z Bismarkiem, ale nie skorzystałem bo był głupszy niż cała relacja. Może następnym razem:) MTB nie mamy i raczej się to nie zmieni, ale może kiedyś jakoś gravel na emeryturze?

bojowonastawionaowca

@Mordi @vvitch brawo, piękne wyniki :D z przygodami, ale co to za wyprawa bez przygód ;)

Mordi

@bojowonastawionaowca Ultra bez przygód to nie ultra... A tak serio, to zwykle są jakieś przypały. Jak nie nieplanowane ujeby to awarie.

fonfi

Jesteśmy trochę w dupie. @ZgnilaZielonka podpowiada...

@Mordi Ale jak to @ZgnilaZielonka... Mało zawału nie dostałem, że mi się portale pomyliły...

vvitch

@fonfi Ale jak to?! To ktoś to jednak czyta?

wiro

Trafiacie na moją listę ludzi pozytywnie zakręconych :D

Mordi

@fonfi Wykop przedawkowany xD

@wiro chyba dziękujemy @vvitch

Zaloguj się aby komentować