Nazywam się Paweł Kostowski. Przez 6 lat byłem członkiem sekty ks. Łukasza Kadzińskiego. [WIĘCEJ W FILMIE:
https://www.youtube.com/watch?v=ALMDzcSI3Fs ]
Ta grupa przyjmowała różne nazwy na przestrzeni lat. Początkowo było to „Szearijt” (od Reszty Izraela - Iz 1,9), później Fundacja Maximilianum. Jednak przez większość czasu funkcjonowaliśmy bez nazwy, nazywając swoją organizację Wspólnotą.
We Wspólnocie władzę absolutną sprawował ks. Łukasz. Wszystko zależało od jego humorów. Przeważnie złych. Uzurpował sobie władzę najpierw proboszcza, potem biskupa, a w końcu papieża. W swojej doktrynie Wspólnota przeszła drogę od ruchu skrajnie charyzmatycznego do skrajnie tradycjonalistycznego. W tym wszystkim nigdy jednak nie chodziło o ideę, a zawsze o emocje Pasterza (jak sam siebie nazywał Łukasz). Byliśmy gotowi przekroczyć każdy przepis kościelnego prawa, jeśli taka była wola Pasterza. Zwykle Pasterz i Animatorzy znajdowali na to jakieś głupie uzasadnienie. Jeśli nie mogli niczego wymyślić, to powoływali się na ostatni kanon (1752) w Kodeksie Prawa Kanonicznego: „...zbawienie dusz zawsze winno być w Kościele najwyższym prawem”. Pasterz uważał, że ma najlepsze rozeznanie, co jest dobrem dusz i na tej podstawie unieważniał wszystkie poprzednie kanony Kodeksu Prawa Kanonicznego.
Na polecenie Pasterza budowaliśmy nielegalne kaplice co najmniej w trzech miejscach. Był tam przechowywany Najświętszy Sakrament bez zgody i wiedzy władz kościelnych. W załączniku na zdjęciach o nazwie „kaplica” proces budowania takiej kaplicy w garażu w wynajmowanym domu w Łomiankach na ul. Gajowej 44. Natomiast w pliku „tabernakulum.jpg” zdjęcie tabernakulum wykonanego na zamówienie ks. Łukasza do użytku w nielegalnych, wspólnotowych kaplicach.
Kiedy Pasterz miał fazę charyzmatyczną udzielał Komunii Świętej na rękę, a podczas rekolekcji dawał Najświętszy Sakrament świeckim do trzymania w rękach i „adorowania” w ten sposób. Gdy miał fazę tradycjonalistyczną czytał prywatne objawienia o tym, że od przyjmowania Najświętszego Sakramentu na rękę robi się „czarna łapa” i kazał ludziom przejść na kolanach kilka metrów, zanim udzielił im Komunii Świętej do ust. Zdarzało się, że ks. Łukasz ubrany w szaty liturgiczne, krzyczał na ministrantów i szarpał ich w czasie Mszy. Tak samo krzyczał na chór, jeśli śpiewający nie zgadli pieśni, która najlepiej pasowała do emocji Pasterza w danej chwili.
Najbardziej charakterystycznym przekroczeniem kościelnego prawa jest współpraca i wspieranie suspendowanego ks. Piotra Natanka. Trwa to nieustannie od wielu lat, a kościelne kary, w które popadł ks. Piotr, tylko tę współpracę zacieśniły. Natanek był gościem w naszych nielegalnych kaplicach. Odprawiał tam niegodziwe Msze. Ks. Łukasz zachęcał członków Wspólnoty, żeby się spowiadali u Natanka i koncelebrował z nim liturgię. Na zdjęciu „natanek.jpg” ks. Łukasz Kadziński, ks. Jacek Gomulski oraz ks. Piotr Natanek koncelebrują Mszę św. w nielegalnej kaplicy w Teresinie. Po dziś dzień Wspólnota jest również częstym gościem w Grzechyni. W 2009 roku ks. Jacek Gomulski „rozeznał Słowo” ks. Natankowi. Brzmiało Ono: „Ty jesteś Piotr, Skała, i na tej Skale zbuduję Kościół mój”. W 2011 r. byliśmy ze Wspólnotą w Grzechyni naocznymi świadkami jak ks. Natanek zbuntował się wobec swojego biskupa. Zaraz potem ks. Jacek Gomulski oraz Wojciech Sumliński (obaj związani ze Wspólnotą) napisali tekst usprawiedliwiający postępowanie ks. Natanka. Tomasz Terlikowski opublikował go na Fronda.pl, ale zaznaczył, że nie jest to oficjalne stanowisko redakcji i wkrótce przedstawił własną polemikę.
Chociaż posłuszeństwo ks. Łukasza wobec jego przełożonych zawsze było tymczasowe i fałszywe, wobec siebie samego wymagał bezwzględnego i pełnego posłuszeństwa. Nie tylko wszyscy wokół Pasterza musieli się z nim zgadzać, ale wręcz myśleć jak on i przewidywać jego niewyartykułowane zamiary. Kontrolował każdy, najdrobniejszy aspekt życia wspólnoty (np. rodzaj obrusu na stole) oraz życia poszczególnych jej członków. Robił awantury o to, że ktoś czytał książkę albo oglądał film bez jego pozwolenia. Wraz z Radą Wspólnoty decydował o tym, gdzie członkowie mogą podjąć pracę, jaki kierunek studiów rozpocząć oraz rozbijał i aranżował związki. Aranżowane związki pomogły niektórym osobom rozstać się z sektą ks. Kadzińskiego. Np. M. była zmuszana do zerwania ze swoim chłopakiem, ponieważ ten nie chciał angażować się we Wspólnotę. Nie zgodziła się, więc ją wyrzucili.
Nie wszystkie małżeństwa we Wspólnocie powstały z inicjatywy księdza, ale każdemu z nich zezwalał na zaręczyny i ślub dopiero, jeśli miał pewność, że przyszli małżonkowie są bardziej lojalni wobec niego niż wobec swojego partnera. Moim zdaniem to były bardziej zaręczyny z księdzem niż ze swoją dziewczyną. Dorośli ludzie całymi miesiącami płaszczyli się przed Pasterzem i błagali o jego uwagę, żeby tylko pozwolił im się oświadczyć.
P. chciał się zaręczyć ze swoją dziewczyną, dlatego przeprowadził się dalej od niej, a bliżej księdza, żeby ten chętniej znalazł dla niego czas na rozmowy i uznał za gotowego na małżeństwo. Plan się nie powiódł, ponieważ Rada Wspólnoty zaakceptowała pomysł bardziej wpływowego członka, który podjął skuteczną próbę odbicia dziewczyny P.
Sytuacja niewiele zmieniała się po ślubie. Niektóre kobiety sprawiały wrażenie jakby chętniej przespały się z księdzem niż z własnym mężem. Natomiast ks. Łukasz bardziej cenił towarzystwo mężczyzn we własnym łóżku. Na pewno C. i K. spali wielokrotnie z księdzem w jednym łóżku. Zarówno przed, jak i po zawarciu swoich małżeństw. Narzeczona C. wpadała z tego powodu w histerię, płakała i mówiła, że boi się myśleć, co tam robią. Sposób w jaki C. i K. dotykali, masowali, przytulali się do ks. Łukasza jest w mojej ocenie kryptogejowski. Nigdy nie widziałem, żeby ludzie dotykali się w ten sposób w innym kontekście niż jako para damsko-męska. Nawet zadeklarowane pary homoseksualne nigdy nie pozwalały sobie w moim towarzystwie na okazywanie takiej zażyłości, jaką K. i C. wyrażali wobec księdza. Kiedyś K. przez pomyłkę wziął mojego T-shirta z suszarki i poszedł nocować do księdza. Potem spotkałem ks. Łukasza w tym T-shircie. Innym razem, podczas wspólnego wyjazdu-pielgrzymki, ksiądz Łukasz krzyczał na C., że ten się nie ogolił. Przypominało to sytuację jakby niezrównoważona psychicznie dziewczyna złościła się na swojego chłopaka.
Mieszkałem we wszystkich Domach Wspólnoty (przeprowadzaliśmy się po konfliktach z właścicielami). Najpierw w Łomiankach na ul. Działkowej, potem na ul. Gajowej, a w końcu w Teresinie, gdzie ostatecznie Wspólnota wykupiła nieruchomości wokół dawnej restauracji. Dom Wspólnoty to quasizakon pełen przemocy, w którym nie można schronić się za żadnym prawem, ponieważ jest ono tworzone na bieżąco, zależnie od potrzeb i emocji Pasterza oraz Odpowiedzialnych, którym Pasterz deleguje swoją absolutną władzę. Mieszkając w Domu Wspólnoty nie miałem żadnej osobistej rzeczy. Nawet bieliznę wrzucaliśmy do wspólnego kosza i praliśmy razem. Wszystkie aktywności podejmowaliśmy wspólnie. Zawsze dzieliłem pokój z kimś, ale i tak w dowolnej chwili Odpowiedzialny mógł przyjść i kazać nam przeprowadzić się na najbliższą noc do innego pokoju. Bez żadnego wyjaśnienia. Podejmowaliśmy bardzo dużo obowiązkowych aktywności, z których większość była zupełnie bezsensowna. Przez cały czas byłem przemęczony i niewyspany. Potrafiłem zasnąć na siedząco, na stojąco, a nawet idąc. Każdy kolejny Dom Wspólnoty znajdował się na coraz większym odludziu, skąd coraz dłużej zajmował dojazd do pracy. Dużo czasu zajmowały obowiązki związane z Domem. Np. na Gajowej musieliśmy odśnieżać 120 metrów drogi, żeby w ogóle dało się tam dojechać samochodem. W Teresinie był las, ogromny ogród i budynek restauracyjny, które wymagały ciągłej pracy przy utrzymaniu. Sporo czasu zajmowały modlitwy i Msze odprawiane w nielegalnej kaplicy oraz utrzymanie całego zaplecza liturgicznego. Przede wszystkim byliśmy jednak niewolnikami do służenia księżom pomocą przy wykonywaniu ich obowiązków. Przy okazji ta działalność była ekstremalnie źle zarządzana przez księży pod każdym względem.
Pasterz miał obsesję agenturalną. Cały czas wydawało mu się, że ktoś go prześladuje i inwigiluje. Kilka razy powracał motyw „kreta” we Wspólnocie, czyli wrogiego agenta w naszych szeregach, który sabotuje naszą działalność. Napady tej paranoi zdarzały się również w okresach, kiedy nie podejmowaliśmy absolutnie żadnej działalności na zewnątrz. Kiedyś w domu na Gajowej zapchała się rura kanalizacyjna. Łukasz podejrzewał, że to sprawka jakiegoś agenta. Innym razem kazał nam usiąść w kółku i powiedział, że wśród nas jest „kret”. Kazał każdemu zgadywać, kto może być „kretem”.
Byliśmy poddani totalnej kontroli. Każda rozmowa w pokoju mogła być podsłuchana przez osobę wyższą w hierarchii. Czasami Odpowiedzialny wpadał niespodziewanie do pokoju i krzyczał, że nie podoba mu się, co mówimy. Kiedyś nie pościeliłem łóżka wybiegając do pracy. Jak wróciłem do domu, to Odpowiedzialny wyrzucił nasze materace na środek pokoju i rzeczy z szafek, podobnie jak ma to miejsce w jednostkach wojskowych. Różnica polega na tym, że w wojsku żołnierze są poinformowaniu o takich zasadach na początku (my nie byliśmy). Poza tym każdy dowódca kiedyś był szeregowym i nie mógł przeskoczyć żadnego stopnia śpiąc z księdzem w jednym łóżku.
We Wspólnocie funkcjonowały Grupy Dzielenia biorące swoją nazwę z ruchu oazowego. Była to jednak ich wypaczona, karykaturalna forma. Grupy Dzielenia służyły jedynie do inwigilacji i manipulowania członkami Wspólnoty. Jeden z moich Animatorów powiedział kiedyś: „ja tu jestem tylko po to, żeby spisać i przekazać księdzu to, co mówicie”. Animator był kimś w rodzaju śledczego, który przesłuchiwał uczestników Grupy i czasami narzucał decyzje życiowe. Oczywiście treść narzucanych rozwiązań była ustalana wcześniej z Pasterzem. Wielokrotnie na Grupach Dzielenia zmuszano mnie do otwartości w opowiadaniu o swoich uczuciach i pragnieniach, a potem brutalnie atakowano za to, że są nieprawomyślne.
Moje zaangażowanie we Wspólnotę doprowadziło do zerwania wszelkich przyjaźni z osobami spoza sekty oraz ograniczyło kontakty z rodziną. Po roku zacząłem wpadać w stany depresyjne. Apogeum złego samopoczucia nastąpiło po ok. 4 latach od pierwszego kontaktu ze Wspólnotą. Pasterz i Animatorzy wmawiali mi, że wolą Bożą jest moje dalsze mieszkanie w Domu Wspólnoty. Każda modlitwa, myśl i uczucie we mnie wskazywało, że jest inaczej. Często leżałem wtedy jak sparaliżowany na łóżku i nie mogłem się ruszyć. Bardzo chciałem umrzeć, ponieważ nie widziałem innego wyjścia z tej sytuacji. Szczerze modliłem się o swoją jak najszybszą śmierć. Niestety śmierć nie przychodziła. Taki stan trwał przez jakiś czas. Z tamtego okresu pamiętam sytuację, jak ksiądz imputował mi jakiś błąd w wypełnianiu moich obowiązków. Zaczął na mnie bardzo krzyczeć z ogromną nienawiścią. Ponieważ potrafiłem odpowiedzieć na każdy zarzut dotyczący moich obowiązków, to po chwili zaczął wprost atakować mnie za to, że śmiem szukać większego dobra niż mieszkanie w Domu Wspólnoty. To był jeden z kilku momentów w moim życiu, kiedy nie czułem absolutnie nic. Jakby mój układ nerwowy odłączył się od mózgu. Pamiętam, że nawet świadkowie tej sytuacji odnosili się potem do mnie z empatią, co rzadko zdarzało się we Wspólnocie. Mój wewnętrzny bunt okazał się zbyt problematyczny dla systemu władzy w Teresinie. Wkrótce ogłoszono zmiany w składzie domowników. Część osób (w tym ja) została uznana za niegodną dalszego mieszkania w Domu Wspólnoty. Na nasze miejsce wprowadzili się inni członkowie.
Ks. Łukasz Kadziński jest osobą skrajnie narcystyczną. To najbardziej agresywny i niezrównoważony człowiek, jakiego poznałem w życiu. Naprzemiennie znęca się nad ludźmi wokół siebie albo odgrywa rolę dobrego, wyrozumiałego ojca. Jednego dnia wszystkim obmywa i całuje stopy (dosłownie), a następnego - wrzeszczy na ludzi z ogromną nienawiścią zupełnie bez powodu. Dla wielu członków Wspólnoty jest to silnie uzależniające, zapewne z powodu ich obciążeń rodzinnych. W sekcie ks. Kadzińskiego jest jeszcze kilka osób, które funkcjonują w bardzo podobny sposób i dorównują poziomem agresji ks. Łukaszowi.
Opuszczenie Wspólnoty w zgodzie jest prawie niemożliwe. W całej historii tej sekty takie przypadki można policzyć na palcach jednej ręki. Ograniczenie zaangażowania jest bardzo trudne bez dużego konfliktu. E. wyprowadziła się z Domu Wspólnoty i niechętnie przyjeżdżała na obowiązkowe dyżury przy pracach ogrodowych (członkowie spoza Domu również mieli pańszczyznę do odrobienia). Później ujawniła się u niej poważna choroba. We Wspólnocie mówiono, że to kara Boża za jej zbyt małe zaangażowanie. S. i M. to małżeństwo, które postanowiło odejść ze Wspólnoty. Po ich odejściu ks. Łukasz ogłosił, że są agentami, którzy przyszli do naszego środowiska tylko po to, żeby je rozbijać. Kontakt z nimi został zakazany. Te oszczerstwa były wypowiadane również wobec osób postronnych, nienależących do Wspólnoty, przez co plotka się rozniosła. Jeszcze 2 lata później M. spotykała się z tego powodu z pewnymi nieprzyjemnościami w środowisku kościelnym. J. nieopatrznie zalogowała się kiedyś na swoją pocztę na jednym z komputerów wspólnotowych. Hasło zapamiętało się w przeglądarce. Przez kilka miesięcy po jej odejściu księża czytali jej korespondencję, cytowali fragmenty maili, które „agenci” wysyłają między sobą. Trwało to do momentu, aż zorientowałem się, jakie jest źródło tych wszystkich przecieków i zachęciłem ją do zmiany hasła.
Ks. Jacek Gomulski (mój spowiednik) kazał mi zadzwonić do jednego z byłych członków Wspólnoty, z którym wcześniej się kolegowałem, tuż przed jego spotkaniem w kurii warszawskiej, gdzie chciał opowiedzieć o nadużyciach. W mojej ocenie miało to na celu jego zastraszenie.
Jak w każdej porządnej sekcie, powinien pojawić się wątek finansowy. We Wspólnocie istniało przyzwolenie na kradzież. Już w 2009 roku K. chwalił się, że ukradł z Auchan drobne rzeczy dla Wspólnoty. Wygłaszał te przechwałki w obecności ks. Łukasza, który na to w ogóle nie reagował. Sam Pasterz wynosił z parafii przybory liturgiczne i relikwie argumentując, że we Wspólnocie bardziej się przydadzą. Robotnikom, którzy wybudowali wspólnotową kaplicę, nie zapłacił ostatniej raty za ich pracę. Była to kwota ok. 20 tys. zł. Na jeszcze większą kwotę oszukał Marcina Dybowskiego.
Innym razem Pasterz organizował samochodową pielgrzymkę do Rzymu. Zbierał składki pokrywające wszystkie koszty (paliwo, noclegi, jedzenie, wejściówki). Na wyjeździe zarządzał post. Karmił ludzi najtańszym serem i chlebem tostowym kupionym w Polsce. Uczestnicy wspominają, że pod koniec chleb był spleśniały. Z głodu i zmęczenia jego nastrój na tych pielgrzymkach był jeszcze bardziej niestabilny niż zazwyczaj. Zaoszczędzone pieniądze przeznaczył na „cele Wspólnoty”.
Wielu członków Wspólnoty utrzymywało kontakt ze swoimi rodzicami tylko po to, żeby wyciągnąć od nich pieniądze na którąś z nieruchomościowych inwestycji ks. Łukasza. Interesowność tych rodzinnych relacji była wyraźnie widoczna i przykra dla wielu rodziców.
Skoro już przy nieruchomościach jesteśmy, przez wiele lat „Bóg mówił” do członków Wspólnoty, żeby kupili działki we wsi Topór, gmina Mrozy, za Mińskiem Mazowieckim. To miała być nasza przyszłość, Arka Noego i katakumby. Wiele psychomanipulacji i socjotechniki zastosowano, żeby ludzie kupili bezwartościową dla nich ziemię pośrodku niczego. Bóg musiał jednak zmienić zdanie, kiedy pojawiła się wygodniejsza opcja w Teresinie. Wspólnota ostatecznie przejęła teren zadłużonej restauracji i tam stworzyła swoją główną siedzibę.
Członkowie Wspólnoty doczekali się licznego potomstwa. Małżeństwa mają od 5 do 9 dzieci, co obecnie przekłada się na około setkę dzieci w wieku poniżej 18. roku życia. W związku z tą okolicznością podjęto wysiłki, żeby zorganizować w sekcie nauczanie domowe. Powołano w tym celu Fundację Dobrej Edukacji Maximilianum, która służy jako narzędzie do prezentowania się w mediach i wyłudzania publicznych pieniędzy. Jeden z członków Wspólnoty pracuje w Urzędzie [cenzura] i jako ghostwriter pisał wnioski o przyznanie grantów, które później sam opiniował.
Ważne źródło finansowania Wspólnoty stanowią subwencje oświatowe oraz opłaty pobierane od rodziców. Poziom nauczania jest niski, ale dzięki temu modelowi dzieci są zupełnie odizolowane od świata zewnętrznego. Nie mają żadnych relacji z osobami spoza tego środowiska i nie znają życia poza sektą ks. Kadzińskiego. W zasadzie nie opuszczają „zamku” (tak Pasterz nazywał nieruchomość w Teresinie) bez towarzystwa „braci i sióstr” ze Wspólnoty. Prezes Fundacji opowiada w mediach o tym, że dzięki edukacji domowej mogą nie uczyć dzieci o segregowaniu śmieci oraz teorii ewolucji. Z kolei ks. Kadziński podkreśla w wywiadach, że główny nacisk w edukacji kładzie się na katechezę.
Protekcję dla całego tego projektu zapewnia dr Andrzej Mazan. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze przez jego próżność. Ks. Kadziński długo pracował nad tym, żeby pozyskać go jako swojego zwolennika. Przez lata Pasterz kazał nam elegancko się ubierać i słuchać z zainteresowaniem wykładów Mazana tak wzniosłych, że nikt z tego nic nie rozumiał. Pamiętam jego wystąpienie poświęcone refleksji nad drzewem, które rosnąc - wykonuje ruch. Drugą przyczyną pozyskania doktora jako zwolennika są jego skrajne poglądy polityczne. Mazan upatruje w „ideologii gender” głównego zagrożenia dla rodziny. Tak bardzo chce bronić rodziny i walczyć z demonem gender, że wspiera sektę rozbijającą rodziny.
Z całą pewnością wiadomo o dwóch małżeństwach sakramentalnych, które rozbił ks. Kadziński. Jednak jest więcej małżeństw, których kryzysy wzmagał dla własnych korzyści.
Obecnie najstarsi wychowankowie Fundacji Maximilianum wchodzą w wiek preferowany przez ks. Łukasza do towarzyszenia mu w łóżku. Chciałbym podjąć reakcję na tę patologię, zanim ujawni się kolejny element „edukacji klasycznej”…
(dalsza część w filmie)
#egzorcyzmypolskie #afera