Dobry wieczór.
Ola poroniła w domu do toalety, trafiła do szpitala. Tam czekali już na nią policjanci, a w domu prokuratorka, która kazała opróżnić szambo i szukać płodu.
"Byłam wtedy sama w domu z synem, nagle zaczęłam czuć koszmarny ból, nie do opisania. Pobiegłam szybko do łazienki i tam wszystko ze mnie wystrzeliło. Wszędzie tryskała krew, spojrzałam w dół i zobaczyłam zwisającą pępowinę. Nie wiedziałam, jak wstać z toalety, czy mam wyciągać pępowinę z toalety, dziecko dobijało się środka, więc złapałam szybko za nożyczki i odcięłam tę pępowinę”
-relacjonuje Ola.
Kobieta zadzwoniła szybko do męża i na pogotowie. Dyspozytorowi pogotowia powiedziała:
"Poroniłam i bardzo krwawię". Niedługo potem u Oli zjawili się ratownik i ratowniczka, którzy zawieźli ją do szpitala wprost na salę operacyjną, gdzie lekarze przeprowadzili zabieg łyżeczkowania.
Zaraz po zabiegu Ola zadzwoniła do męża:
„Chciałam mu powiedzieć, że już ze mną dobrze, że nic mi nie grozi, ale wtedy mąż powiedział mi, że stoi pod domem z policją”
Ola podejrzewa, że to ratowniczka medyczna, która przyjechała na wezwanie do Oli, powiadomiła potem policję, że Ola "dokonała aborcji i utopiła w toalecie dziecko".
„Leżałam na szpitalnym łóżku po kolejnym poronieniu, po zabiegu, po tym, jak walczyłam o to, żeby synek nie widział, że dzieje się coś złego, a policjant wziął słuchawkę od męża i przepraszając, tłumaczył, że musi mi zadać kilka pytań, bo takie jest polecenie pani prokurator”
-wspomina Ola.
Na rozmowie telefonicznej jednak się nie skończyło. Policja przyjechała do szpitala i chciała wejść do sali, w której leżała Ola. Lekarze, jak wspomina Ola, protestowali, tłumacząc, że jest słaba, po zabiegu. Stali więc pod salą i powtarzali, że taką decyzję wydała prokuratorka.
„Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, bo atmosfera była straszna. Policja chodziła za mną krok w krok, jak cienie, nawet do windy weszli ze mną i mężem. Powtarzali, że potrzebują krew do badań, że wszystko odbywa się pod kątem dzieciobójstwa. Bałam się, że zostanę aresztowana. Już pod szpitalem zapytałam policjanta, co się stanie, jeśli nie zgodzę się na pobranie krwi. Usłyszałam, że prokuratorka kazała mi pobrać krew na siłę”
-wspomina Ola.
W domu Oli jako dowód rzeczowy zabezpieczono m.in. nożyczki, którymi odcięła pępowinę, legginsy, które tego dnia miała na sobie, krew z podłogi, a także podpaski "ze śladami brunatnej substancji". Przez kilka godzin wezwana ekipa wypompowywała szambo, wkładano pręty w rury, aby sprawdzić jak najmniejsze elementy, które mogły gdzieś utknąć. Po kilku godzinach, gdy nic nie znaleziono, prokuratorka miała zapytać szambiarzy, czy mogą zbiornik wypompować jeszcze raz, przez sitko. Odmówili.
Jako dowód zabezpieczono też łożysko i materiał biologiczny do badań, aby ustalić, czy "do poronienia nie doszło na skutek przestępczych działań osób trzecich".
Prokuratura rejonowa Praga Południe w Warszawie wszczęła bowiem postępowanie z art. 152 par. 2 kodeksu karnego, czyli o pomocnictwo w aborcji, który mówi, że "
Kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy lub ją do tego nakłania podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech".
Takie oto życie zgotowaliście nam wy partyjne gnidy. I zapłacicie za to w ten czy inny sposób.
A Wam kochani życzę dobrej nocy.
#jebacpis #jebackonfederacje #polityka #wiadomoscipolska #putinowskapolska