Niezbyt trafia do mnie ta argumentacja. PIH argumentuje, że ograniczenie sprzedaży alkoholu... będzie miało negatywny skutek dla rentowności handlujących nim sklepów. No shit, sherlock!
Bez względu na to, nie jest w moim odczuciu moralne aby domagać się by sprzedaż żywności była subsydiowana ze sprzedaży używek. Jeśli konsumenci potrzebują żywności późnym wieczorem, to powinni za to zapłacić sklepowi. Nie jest też moralne aby przedkładać dochody sklepów ponad zdrowie obywateli.
Dobrym argumentem jest to, że Polacy powinni sami mieć możliwość wyboru czy chcą pić i władza nie powinna się przesadnie wtrącać. Ktoś chce się truć, to niech się truje! Stawianie na akcje edukacyjne zamiast na zakazy jest słuszne, bo w większym stopniu respektuje wolność i autonomię jednostki. Robienie tego ze względu na interes ekonomiczny sklepów to wyrachowane skurwysyństwo.
Z wypowiedzi PIH wyłania się to, że skupiają się na interesie sklepów. W ich ustach wzywanie do "budowania kultury picia" to nie autentyczna troska o zdrowie polaków, a próba utrzymania statusu quo. Gdyby akcje edukacyjne odniosły skutek i Polacy porzuciliby swój ukochany narkotyk, to sklepy tak samo dostałby po kieszeni. Oni po prostu wiedzą jak te akcje mają mały i powolny wpływ na społeczeństwo.
PIH podnosi jeszcze argument o pojawieniu się czarnej strefy. Argument tylko pozornie sensowny, bo lokalne prohibicje wieczorne funkcjonują w niektórych gminach od 2018 roku. Tak więc możemy zobaczyć jak zakaz się sprawdził w pilotażowych miastach... i nie doprowadził do rozwoju melin. U mnie w mieście np. chodzi się do taniego baru (czy bardziej speluny) by kupić wódkę w nocy. Nie lobią tego nielegalnie, ale są częścią systemu - po prostu mają inną koncesję niż sklepy.