Właśnie się obudziłem po całonocnym i całodniowym zmaganiu się z ostrym bólem głowy. To jest efekt tygodnia (dwóch? trzech?) problemów ze snem, jazdy na 150% w pracy (pracach), obciążenia psychicznego i pogarszającej się kondycji fizycznej.
Około 9:00 jak "wstałem", zdołałem tylko doczołgać się do apteczki po 1.5g paracetamolu w tabletkach. Ból był trudny do zniesienia, nawet przy moim ponad 30-letnim doświadczeniu migren. Nie minęło pół godziny, a już byłem z głową w kiblu, bo żołądek nie przyjął szklanki wody. Tak mam przy mocnym bólu łba. Skręcało mnie nie wiem jak długo, ale wyszła ze mnie tylko woda w ilości pół szklanki. Dwa razy byłem na granicy omdlenia (tak, wciąż będąc "w procesie"). Próby zaśnięcia (już w łóżku - co dodam, bo to może nie być oczywiste) były utrudnione oblewającym mnie zimnym potem i dreszczami. Głowa nie odpuszczała ani na minutę, a każda zmiana pozycji na łóżku skutkowała nowym bukietem bólu. Cisnący, wiercący, zlokalizowany, obezwładniający, pulsujący, rozsadzający. Miałem tylko nadzieję, że chociaż nieco paracetamolu się zdążyło wchłonąć, zanim oddałem go Posejdonowi.
O 13:50 wstałem, bo o 14:400 miałem zebranie w robocie. Napisałem, że nie dam rady, przepraszam. Tym razem wziąłem z apteczki rozpuszczalny solpadein, żeby się paracetamol łatwiej wchłonął, na wypadek, gdyby żołądek wciąż protestował. Kodeina jest tam w ilości tylko do smaku, jak na moje ówczesne potrzeby. Wróciłem do łóżka i nie minęło 15 minut, a znów zaczęło się skręcanie. Przemogłem się, bo wiedziałem że mam przy łóżku miskę "w razie W". Powróciły dreszcze, poty, ten sam poziom bólu głowy.
Około 18:00 obudziłem się i czułem, że potów już nie ma. Pół godziny siedziałem na łóżku decydując, czy wstać, czy dospać do rana. Oszacowałem, że ból głowy jest na takim poziomie, że nie gibnę się pod prysznicem, więc warto zaryzykować. Prysznic nieco pomógł, chociaż głowa pulsuje nadal. Siadłem, wziąłem znów solpadein, poczekałem aż oczy będą w stanie widzieć obraz i przeczytać cokolwiek. Sięgnąłem po telefon. Multum powiadomień. Napisałem komu trzeba, że żyję. Przeczytałem że Dexterowi Brubel siadł na głowie w czasie meeta i na niego nasrał. Godzinę później piszę ten tekst. Kontroluję się, żeby pamiętać o oddychaniu. A teraz pora iść do lidla, żeby było cokolwiek na śniadanie jutro.
Piszę to głównie dla siebie, żeby mieć twarde dowody tego, co myślałem i co się działo. To nie był pierwszy raz, aczkolwiek tym razem atak był mocniejszy niż zwykle. Może jak napiszę to i wyślę, to będę miał silniejszy powód, żeby zadbać o siebie w przyszłości i nie pilnować się bardziej, by nie doprowadzać do nawet możliwości zajścia takiego stanu.
Tagów nie będzie.