Gdzie się podziała kasa z komunii?
Otóż w 2014 roku przewaliłem ostatecznie studia. Nie miałem na siebie pomysłu, pieniędzy za bardzo też nie. Pewnego dnia trafiłem na post na Facebooku z bardzo tanimi lotami do Kenii - w tym czasie w Afryce szalał wirus ebola, ale jakoś bardzo się tym nie przejąłem. Pozostała jedynie kwestia kasy. Jako słabo ogarnięty student nie mógłbym sobie pozwolić na taki wydatek, ale miałem samochód - startą mazdę 626 combi, obitą z każdej strony przez moją szwagierkę, którą szybko kupił handlarz z zagłębia handlarzy w Wiskitkach. Samochód dostałem w rozliczeniu, w zamian za pożyczone bratu (pierwszy i ostatni raz) pieniądze z komunii, które były przez lata pomnażane na lokacie(thx mama), więc nie było żalu. I tak wylądowałem w Afryce, gdzie po przylocie od razu czekali lekarze w maseczkach i wszystkich musieli sprawdzić pod kątem zdrowia. Trochę przerażający początek, ale najlepsza przygoda się dopiero zaczęła. Po pierwszych dniach w Mombasie, zaaklimatyzowaniu się do równikowych temperatur oraz otrząśnięciu z szoku kulturowego (o ile to możliwe) ruszyłem na 3 dniowe safari. Generalnie nudne, skomercjalizowane. Polega na jeżdżeniu vanem z otwartym dachem po sawannie do miejsc, gdzie zwierzęta mają swojego żerowiska i wszystko widzisz ze sporego dystansu. Na swoje nieszczęście byłem w grupie Niemców i do tej pory w uszach mam tekst przewodnika "Look, look mama und papa pawian", " Look, look mama und papa simba", a oni tylko "Ja, ja wunderbar". Po 3 dniach safari w programie była jeszcze wizyta w "wiosce Masajów". Ale tego sztucznego pokazu dla upośledzonych turystów bym sobie nie wybaczył, więc wbrew początkowych protestów przewodnika wysiadłem w najbliższym mieście i wtedy moje spotkanie z Afryką zaczęło się na dobre...
#podroze #wspomnienia #mdhztravel




