Miałem przedziwny sen i szczerze, to chciałem go zapisać zanim mi wywietrzeje kompletnie z głowy. W sumie pomyślałem żeby zrobić z Kawiarenki taki sennik-pamiętniczek i po namowie @wrzoo trochę się przełamałem.
Pamiętajcie proszę tylko, że pierwszy raz coś takiego piszę, no i zgodnie z pradawną zasadą, że ten niesamowicie szczegółowy, fajny i emocjonalny sen, dla innych jest chaotyczny, nudny i bez sensu...
Dobra! Zaczynamy!

Śniło mi się, że...

Wahadłowiec, którym lecieliśmy, szumiał przeraźliwie. Wentylacja i klimatyzatory, z wysiłkiem godnym lepszej sprawy, starały się zachować nas nie tylko przy życiu ale też we względnym komforcie. Siedzenie, które przed startem wydawało się dekadencko luksusowe i wygodne, stało się twarde jakby wylano je z betonu, a pasy oplatały mnie całego, dusząc niczym tekstylna ośmiornica nieostrożną rybkę na dnie morza. Czułem każdy zbyteczny kilogram swojego ciała i każdą nierówność w wyściółce oparcia. I nie mogłem przestać się uśmiechać.

Okna, na czas wznoszenia się, były zakryte osłoną, przez co mogłem skupić się wyłącznie na wnętrzu pojazdu. Przyglądałem się wiec wszystkim rozwiązaniom, które zafascynowały mnie zresztą od momentu wejścia na pokład. Kabina przypominała wnętrze typowego samolotu pasażerskiego, tylko nabitego po uszy wszelkiego rodzaju klamrami, uchwytami i kotwami. Różniły się też panele na ścianach, mające często dziwny, przypadkowy i nieregularny charakter, tworząc mozaiko-puzzle, otaczające nas łukiem sięgającym sufitu prawie 3m nad naszymi głowami i ewidentnie ukrywające różne mechanizmy pod sobą. Same panele były miękkie w dotyku i niepokojąco przywodziły na myśl jakąś izolatkę w szpitalu psychiatrycznym, przygotowane zapewne by przyjąć na siebie nieostrożnych i gapowatych amatorów kosmosu. Nie było też schowków nad głowami, przez co całe wnętrze wydawało się przestrzenne i jakby zachęcało do skorzystania z niego.

Kabina miała około 10m długości, z przodu kończyła się ścianką ukrywającą toaletę oraz kącik obsługi. Na ściance wisiały monitory pokazujące mapkę z odległością do Stacji Orbitalnej oraz bliźniaczego wahadłowca lecącego przed nami. Za nimi znajdowały się zabezpieczone drzwi do kabiny pilotów. Z tyłu były wrota śluzy, którą weszliśmy na pokład. Siedzenia ułożone były w dwa rzędy, po dwa fotele, z przejściem między nimi. Rozrzutność, która wraz z ekskluzywnymi siedziskami, doprowadziłaby do zawału niejednego prezesa tanich linii lotniczych. Wszystko było białe, surowe, do bólu użytkowe i zdawało się sugerować, że ktoś bardzo się starał przebrać Jambojeta tak by przypominał wahadłowce z końca XX i początku XXI wieku.

Nagły dzwonek wyrwał mnie z podziwiania surowego i industrialnego wnętrza, a moja głupia mina udowodniła, że ma jeszcze przestrzeń do tego, bym mógł ośmieszyć się bardziej. Szarpnięcie rzuciło mnie w oplatające mnie pasy! Odbiłem się od nich lądując ponownie w objęciach nagle wygodnego fotela. A potem przestałem czuć i jedno i drugie. Niczym dziecko, cieszące się z odkrywania nowego smaku, zacząłem cicho chichotać i pozwoliłem by moje ręce uniosły się same do góry. Nieważkość!

Wahadłowiec wygasił silniki, które pozwoliły mu się wzbić na orbitę. Osłony okienne zaczęły podnosić się do góry, ukazując najpierw niezwykłą i głęboką ciemność, a następnie jarzącą się oślepiającym i błękitnym światłem Ziemię. Wygiąłem głowę do tyłu, by zobaczyć jak najwięcej przez niewielki bulaj. Nie byłem w stanie dostrzec niczego na powierzchni globu, nawet chmur. Ziemia zdawała się emitować jakieś własne, kojące światło, niczym latarnia morska po długiej i niedobrej podróży.

Na ekranie z przodu zmienił się obraz pokazując widok z kamer na dziobie wahadłowca. Zobaczyliśmy Stację Orbitalną. Miała kształt ostro zakończonego wrzeciona, którego przęśliki tworzyło trzy niezależnie obracające się pierścienie, gwarantujące ciążenie w obszarach zamieszkałych. Lśniła na biało, połyskując rewią tysiąca refleksów ujawniających morze przyrządów, czujników i maszyn pozwalających przeżyć ludziom w niedostępnym kosmosie.
W obszar widoku kamery wleciał pierwszy wahadłowiec. Na jego ogonie nieregularnie żarzył się jeden z trzech ułożonych w stos silników. Zbliżał się szybko do Stacji. Pozazdrościłem im, że już zaraz tam będą, ale na pocieszenie postanowiłem cieszyć się widokiem planety za oknem. Patrzyłem w bezkresną czerń zastanawiając się jakie są szanse żebym mógł wyjść na spacer na zewnątrz i móc bezpośrednio doświadczyć tego co nazwano Kosmosem. Z rozmyślań wyrwał mnie szmer, a potem krótki jęk jakiejś współpasażerki. Spojrzałem na monitor, na obraz, który spowodował ten zamęt.

Poprzedzający nas wahadłowiec nie wygasił ciągle silnika i z przerażającą prędkością zaczął zbliżać się do stacji. Nie było widać, żeby używali silników kontroli trakcji i ciągle nie zmieniali kierunku lotu. Operatorzy stacji uruchomili ramiona wysięgników kierując je w stronę pechowego wahadłowca, próbując desperacko go pochwycić lub zwyczajnie opędzić się od śmiercionośnej drobiny. Łukowate pylony portowe uniosły się odsłaniając gniazda dokownicze i śluzy, tak jakby ktokolwiek jeszcze kiedyś miał z nich skorzystać. Stacja przypominała teraz białego grzyba, stroszącego swoje blaszki i pierścienie, przeczuwając nadchodzące wydarzenia.

Wahadłowiec uderzył w stacje w kompletnej ciszy. Jasne, w próżni nie roznosi się dźwięk, ale to cisza naszego statku tak mnie uderzyła. Nie było ani jednego westchnięcia, pisku, porządnej kurwy rzuconej pod nosem, nawet klimatyzatory i wentylacja zamarły w ciszy dziejącej się tragedii. Dramat naszych towarzyszy przeszedł bez żadnego komentarza. Sam wahadłowiec rozsypał się w drzazgi tak, że uwierzyłbym, że był zbudowany z zapałek i posklejany w pożądany kształt gumkami recepturkami. Stacja w miejscu zderzenia zaczęła pękać, kruszyć się, jakby nie była zbudowana ze stali, tytanu, aluminium i plastiku, ale ze szkła! W końcu sam rdzeń złamał się w 2/3 swojej długości, a jego koniec, obracając się, odleciał w kierunku Ziemi. Po pozostałej części rdzenia zaczęły rozprzestrzeniać się pęknięcia, sięgając w końcu pierścieni z mieszańcami. Przez ułamek sekundy myślałem, że po prostu oderwą się od stacji i dalej krążąc, będą kontynuowały swoją podróż wokół planety. Nic bardziej mylnego. Naciągi, rury, okablowania oraz szyby windowe po prostu się złamały i urwały, tak jakby nie nadążały za pędzącymi pierścieniami. A one same zaczęły zachowywać się, jakby zbudowano je z plasteliny i jedne odcinki zaczęły zagłębiać się w innych. W końcu się... Nie, nie rozpadły. To nie oddaje istoty zjawiska. Pierścienie zdawały się zrzucać swoją metalową skórę i odsłaniać delikatne wnętrze pełne przerażonych ludzi. Siła odśrodkowa zrywała poszycie, szkielet i wszelką maszynerię, siejąc po okolicy śnieżycą zbudowaną z odłamków i zakończonych ludzkich żyć. W tym także ku nam.

Na początku przypominało to krople deszczu uderzające w metalowy dach, by za chwilę przerodzić się w potworny szum, zgrzyt i pełne boleści zawodzenie. Nie wiem czy to statek wył, czy może stacja, czy może my. W nasze skrzydło uderzył większy odłamek. Nagłe szarpnięcie wbiło mnie przeraźliwym pędem w szelki pasów! W oczach mi pociemniało, byłem pewien, że złamałem kark i to koniec dramatu rozgrywającego się wokół mnie. Kapitan uruchomił silniki manewrowe, próbując wyrównać chaotyczny obrót wahadłowca i jednocześnie szarpiąc nami we wszystkie strony. Nacisk opadł i wkrótce poczułem znowu nieważkość, która tak mnie zachwycała te kilka chwil (całe życie) temu.

Wahadłowiec dalej obracał się sokół własnej osi, ukazując przez okno to błękitną Ziemię, to mrowie stacji. Z głośników dobiegł nas głos:
- "Mówi państwa kapitan. Udało nam się wyrównać obrót i uciec z chmury odłamków. Niestety krążymy teraz po niestabilnej orbicie okołoziemskiej. Musi... mmm... y... y...y..."

Zgasły wszystkie światła i monitory. Ciągle dało się słyszeć nieśmiały szum wentylatorów. Za oknem zobaczyliśmy Ziemię oraz otaczającą pojazd zielonkawą, mieniącą się zorze, która zaczęła przemieszczać się także przez ciemne wnętrze statku! Rzuciliśmy się do przeciwległej burty i zobaczyliśmy źródło poświty. Szczątki stacji żarzyły się jasnym światłem, rzygającym wszędzie na około przepiękną i przerażającą zarazem zorzą. Wybuchł atomowy reaktor stacji. Wahadłowiec był projektowany do lotów wewnątrz ziemskiej magnetosfery i nie ma żadnych osłon antyradiacyjnych. Zostaliśmy napromieniowani.

Włączyły się czerwone światła alarmowe. Karmazynowe twarze współpasażerów, skryte w cieniach rzucanych przez monochromatyczne światło, mówiły wszystko. Nikt nie odważył się odezwać, jakby jeden dźwięk miał złamać resztki rozsądku i spokoju na pokładzie. Próbowałem przypomnieć sobie o wiem o skażeniu radioaktywnym. Zdaje się, że czuje się ciepło, może człowiek się rumieni, potem czuje się dobrze, a potem pękają żyły i tętnice, komórki rozpadają się na oczach, tak że nie działają żadne leki przeciwbólowe. No, nie żyję... Zadziwił mnie samego mój spokój. Być może był to ciągle nieprzetrawiony pierwszy etap godzenia się z tragedią - zaprzeczenie. Chociaż wiedziałem przecież, że umrę. Było to bezdyskusyjne. Nie przyczyniłem się do tego w żaden sposób, ale to się stało i nic na to nie poradzę. W moich rękach zostało to jak odejdę. Czy tak jak sam wybiorę? Czy może w popromiennych cierpieniach? No dobrze, jak popełnić bezbolesne samobójstwo na niedziałającym wahadłowcu?!

Zauważyłem, że z tyłu wahadłowca zebrała się grupka pasażerów, którzy szeptem coś uzgadniają. Wydało mi się to podejrzane. Czy znają sposób by się uratować? Co oni knują?! Odpiąłem się od pasów i bezczelnie, pełen pewności siebie, podleciałem do nich! Zobaczyli mnie, ale nie zareagowali w żaden sposób. Odwrócili się i bez słowa udali w kierunku śluzy. "Bez sensu!" - pomyślałem - "Nawet jeśli śluza ma grubsze ściany to i tak już zostali napromieniowani i nic im nie da ukrywanie się w niej!". Grupka weszła do wnętrza oprócz jednego mężczyzny trzymającego ciągle okrągły właz. Stał zostawiając mi miejsce, jakby zapraszał do środka. Odsunąłem się, nie wiedząc co oni zamierzają. Mężczyzna kiwną nieznacznie głową i wszedł do środka zamykając za sobą właz. Spojrzałem przez wizjer, ciekawy co wymyślili by się ratować. Zobaczyłem, ze część osób zaczyna przytulać się do siebie, jakaś para się całowała,  a mężczyzna, który wszedł ostatni, chwyta za dźwignie otwarcia zewnętrznych wrót.

"Nie!" - pomyślałem, po czym pęd statku, który nagle zaczął wirować z przeraźliwą prędkością, rzucił mną o ścianę. Bogu dzięki za inżynierów, którzy wymyślili ciamajdoodporne, miękkie panele... A może... A może szkoda, że nie rozbiłem głowy o ścianę w tym momencie? Gdy szaleńcze wirowanie, przestało rzucać mną w każdą stronę, desperacko, chwytając uchwyty umieszczone na ścianach i sufitach, podpłynąłem do kabiny pilotów, chcąc prosić ich o włączenie silników manewrowych, ustawienie się prosto do Ziemi i radę co robić dalej!

Drzwi były otwarte, wpłynąłem do środka i zobaczyłem obu pilotów. Przypominali mumie. Ich skóra wyglądała jak suchy i kruszący się pergamin. Była ściągnięta, odsłaniając zęby i wytrzeszczone oczy. Wyglądali jakby umierali tu wiele miesięcy. Pocili się krwią! Z okna ciągle sączyła się do wnętrza lepka, potworna, piękna zorza. Uciekłem natychmiast do kabiny pasażerskiej. Przywitały mnie jęki, zawodzenie i krzyki. Część ludzi wymiotowała krwią, część siedziała przypięta do foteli, wyjąc cichutko.

"Następny będę ja... Nie ma ucieczki... Nie ma łaski... Po prostu jeszcze się ruszam, a oni już nie mogą."
"Nic nie mogę zrobić z tą sytuacją! Nie zasłużyłem na nią! Nie przyczyniłem się do niej! Ale ona się stała i nic już z tym nie poradzę! Mam jeszcze siły by wybrać swoją śmierć. Mogę też pomóc tym ludziom"

Podszedłem do włazu śluzy. Ciągle była otwarta po zewnętrznej stronie. Zdjąłem jeden z białych, miękkich panelów, odsłaniając mechanizm awaryjnego odrzucenia drzwi śluzy. Zerwałem plombę i chwyciłem za dźwignię.

i się obudziłem...

#sen #sennik #dzienniksnow #naopowiesci
sireplama userbar
splash545

@sireplama pewnie nie był to zbyt przyjemny sen ale mimo wszystko zazdroszczę. Ja swoich snów z reguły nie pamiętam a jeśli już to określić je jako dziwne i pojebane to i tak zbyt słabe ich określenie Zadziwia mnie ilość szczegółów z jakich składał się Twój sen i które zapamiętałeś i to, że był on od samego początku do końca spójny i miał sens.

sireplama

@splash545 no właśnie był bardzo przyjemny! Jak dziś pamiętam zachwyt nieważkością, gdzie w śnie zacząłem sobie fruwać po suficie (stąd zapamiętałem, że nie było luków bagażowych) [ale potem, gdy uderzyły w nas szczątki stacji, to byłem już zapięty w fotelu, więc dla konsekwencji pominąłem ten fragment w opowiadaniu]. Zachwycił mnie widok Ziemi, chociaż przypominał trochę prześwietlone zdjecie z lat 80-ych. Czarowała też Stacja skrząca się białością jak jakiś lodowy zamek z powieści fantazy. A gdy doszło do wypadku to przeszło mnie takie spokojne zrozumienie, że nic z tą sytuacją nie zrobię, nie zależy to ode mnie i tylko mogę wpłynąć na to jak umrę i czy oszczędzę sobie cierpienia. Stoicyzm mi się jakiś włączył xD


Część tej spójności i szczegółów to oczywiście licencia poetica. Te uchwyty i poręcze były, bo pamiętałem, że chwytałem się ich podczas zabawy nieważnością. Miękkość paneli wynika po prostu z tego, że gdy rzuciło mną o burtę to nie poczułem bólu (bo sen ). Śluzę z tyłu zauważyłem dopiero jak zauważyłem "spiskujących", zresztą taka konstrukcja na kilka osób, na wahadłowcu, nie miałaby prawa istnieć. Zamek pozwalający odstrzelić właz śluzy to także mój wymysł do opowiadania, bo w śnie zdecydowałem się po prostu otworzyć właz, co byłoby niemożliwe ze względu na różnice ciśnień i zabezpieczenia konstrukcji, w momencie gdy otwarty był zewnętrzny właz.


Co ciekawe zakończenie to nie jest jakieś dramatyzowany clifhanger tylko na prawdę w tym momencie obudził mnie alarm w komórce


No i wielkie ekrany na ścianie przy dziobie to wymysł na rzecz opowiadania, bo w śnie potrafiłem wyjrzeć poza nasz wahadłowiec i z bliska przyjrzeć co się dzieje przy stacji.

splash545

@sireplama to bardzo fajnie, że miałeś takie odczucie spokoju w takim momencie

Cieszy mnie to, że trochę podkoloryzowałeś i uspójniłeś ten sen bo już naprawdę myślałem, że mam jakąś wybrakowaną podświadomość, że ani razu mi się nic tak szczegółowego i logicznego nie przyśniło. xd

No to dziś proszę zacząć śnić w przerwanym miejscu i jutro rano opiszesz jak się to wszystko skończyło.

sireplama

@splash545 dużo opcji to tam nie zostało xD

splash545

@sireplama tak realnie to nie ale w śnie to może być ich fchuj dużo xd

sireplama

@Taxidriver dziękuję

Zaloguj się aby komentować