Kolejny dzień trekkingu Salkantay w stronę Machu Picchu miał dwa warianty. W pierwszym robiło się około 18 kilometrów niezbyt skomplikowanej trasy, głównie w dół, do wioski Lucmabamba i tam zostawało na nocleg. W drugim wydłużało się drogę o kolejne 7 km. z prawie kilometrem do podejścia w pionie i kończyło się na jednym z kempingów nieopodal odkrywki archeologicznej Llactapata. Wiele osób wybiera krótszy wariant, żeby to podejście zrobić na świeżo kolejnego dnia, jednak ja byłem z góry nastawiony na dotarcie dalej, bo z uzyskanych wcześniej informacji wynikało, że nocleg w Llactapata jest absolutnie wspaniały. Uprzedzając fakty (choć pewnie już same się uprzedziły dzięki załączonym zdjęciom) - tak właśnie było.
Wyruszyłem z Chaullay wkrótce po śniadaniu - bez spiny, ale też bez zbędnego ociągania się. Kilka grup zdążyło wyjść niedługo przede mną. Początek tego odcinka nie był zbyt oczywisty. Widziałem na mapie, że albo można dość szybko dojść do drogi dla pojazdów i nią pokonać pierwszy fragment trasy, albo pójść jakimś skrótem, co do którego nie miałem pewności czy gdzieś się nie urywa. Stwierdziłem, że bezpieczniej będzie pewnie pójść nieco nudniej, ale nie zabłądzić. Rzecz w tym, że prawdopodobnie źle skręciłem wychodząc z samego kempingu i gdzieś po 15 minutach zorientowałem się, że jednak podążam rzeczonym skrótem. Postanowiłem kontynuować marsz, bo w oddali widziałem drogę, którą pierwotnie chciałem podążać i wydawało mi się że dostrzegam też miejsce, w którym mój skrót powinien się z nią łączyć. Po jakimś czasie ścieżka zaczęła być coraz mniej wyraźna, aż dotarłem na sypkie, kamieniste zbocze, skąd w istocie wystarczyło zejść kilkadziesiąt metrów i być już na głównej drodze. Tak też uczyniłem, zaliczając jeszcze nieco wstydliwe poślizgnięcie się na kamieniach, skutkujące upadkiem na tyłek.
Kolejny fragment trasy był nudny, bo szło się wzdłuż drogi, którą raz po raz przejeżdżał jakiś samochód. Dopiero po pewnym czasie szlak turystyczny odbijał w lewo, prowadząc wśród drzew typową ścieżką dla pieszych. Prawie że na starcie tej ścieżki lokalna kobiecina oferowała na mini straganie napoje, jakieś owoce i kanapki. Od mojego opuszczenia kempingu wciąż nie minęło zbyt wiele czasu - nie byłem ani głodny ani spragniony, więc nie zdecydowałem się na żaden zakup, choć pewnie każdy klient był dla tej kobiety na wagę złota. Dopiero sto-kilkadziesiąt minut później, gdy słońce mocno już grzało, a mój poziom energii zaczął się wyraźnie obniżać, zdecydowałem się na krótki postój przy kolejnym, już nieco bardziej stacjonarnym sklepiku przy jakimś gospodarstwie. Posiliłem się kanapką z serem i awokado, dwoma bananami i najprostszyn z możliwych lodów wodnych w postaci zamrożonego napoju wlanego do wąziutkiej foliowej torebki.
Idąc dalej wyprzedziłem kilkuosobową grupę zorganizowaną, której przewodnik akurat pokazywał ludziom jakąś roślinę, sugerując jej powąchanie i opowiadając historię jej uprawy. Pomyślałem przez chwilę, że idąc solo omijają mnie takie lokalne ciekawostki. Z drugiej strony bardzo ceniłem sobie swoją niezależność, brak konieczności dostosowania tempa marszu do najwolniejszego członka wyprawy, zaoszczędzone pieniądze no i samotność samą w sobie, która miała dla mnie pewne działanie terapeutyczne.
Po jakimś czasie dotarłem do Lucmabamby - niewielkiej wioski/mieściny, w której potencjalnie mogłem zatrzymać się na nocleg. Było jednak wciąż wystarczająco wcześnie, żeby na spokojnie przejść pozostałe 7 km. i zakończyć dzień zgodnie z planem w Llactapata Lodge. W Lucmabambie postanowiłem się jedynie nieco posilić. Miałem nadzieję na zamówienie czegoś na ciepło, ale znów jedyne co dało się kupić to kanapka z serem, jajkiem i awokado oraz owoce. Dobre i to.
Na wyjściu z Lucmabamby zostałem jeszcze zaczepiony przez jakieś dziecko pytające, czy szukam tutaj noclegu. Pokiwałem przecząco głową i ruszyłem w górę - w stronę przełęczy, za którą mieścił się mój docelowy przystanek na ten dzień.
Podejście nie było specjalnie strome ani wymagające, choć oczywiście mając już kilkanaście kilometrów w nogach i niemałą wilgotność powietrza przy relatywnie wysokiej temperaturze - można się było trochę zmęczyć. Nie miałem jednak co narzekać - w pewnej odległości przede mną widziałem parę lokalsów w średnim wieku, którzy taszczyli w rękach torby wypełnione po brzegi zakupami spożywczymi - też zmierzali w stronę przełęczy. Zanim ich dogoniłem, kobieta przekazała mężowi swoją torbę, odbiła ścieżką w nieco inną stronę a on sam kontynuował żmudny marsz pod górę. No, nie do końca sam, bo towarzyszył mu krok w krok niewielki psiak - prawdopodobnie nie przybłęda, bo mężczyzna zdawał się raz po raz coś do niego mówić w raczej przyjazny sposób.
Gdy już się zbliżałem, mężczyzna postanowił zatrzymać się i zaczekać aż nie znajdę w odległości umożliwiającej zagajenie. Zanim otworzył usta zastanawiałem się o co może chodzić. Czy o pomoc z torbami? A może prośba o jałmużnę, bo facet wyglądał raczej na ubogiego? Z rozważań wyciągnął mnie jego głos:
- Idziesz w stronę Machu Picchu?
- Tak, robię Salkantay Trail.
- Za przełęczą mam łóżka do wynajęcia i obserwatorium, z którego jest widok na Machu Picchu. Zapraszam do Mesa Pata.
- Dziękuję, ale mam już plan na nocleg.
- Gdzie?
- Llactapata Lodge.
Wyraz jego twarzy oddawał mieszaninę rozczarowania i irytacji. Brud jego stóp, odzianych w stare sandały, nabrał dodatkowej czerni płynącej z jego zranionego, dumnego serca. Trochę miałem wyrzuty sumienia, bo być może dla niego każdy gość był istotnym źródłem dochodu, zapewniającego byt jego rodzinie, tymczasem ja udawałem się do profesjonalnego ośrodka noclegowego, który dało się znaleźć nawet na bookingu i który raczej nie narzekał na brak ruchu. Zapewne ciężko mu było konkurować z Llactapata Lodge, zwłaszcza, że do jego miejsca trzeba było nieco odbić ze szlaku - który z piechurów by na to wpadł? Z drugiej strony byłem dość podekscytowany noclegiem w Llactapata Lodge, bo na zdjęciach prezentował się świetnie. Oczywiście nie miałem pewności czy znajdzie się dla mnie miejsce (nie miałem żadnej rezerwacji), ale wcale mnie to nie zrażało - w najgorszym wypadku cofnąłbym się kilka minut i odszukał to Mesa Pata. Nie zamierzałem jednak z góry zmieniać oryginalnych planów tylko dlatego, że facetowi mogło zrobić się przykro. Życie.
Niedługo po minięciu przełęczy trafiłem jeszcze na jakieś fragmenty starych inkaskich budowli, a po kolejnym kwadransie byłem już przy bramie wejściowej do Llactapata Lodge. Natychmiast zacząłem się cieszyć, że nie zmiękło mi serce i nie podążyłem za obładowanym torbami Peruwiańczykiem z Mesa Pata. To co ujrzałem prezentowało się niesamowicie. Szeroka polana, na której pasły się konie i osły, domki letniskowe wyglądające wielokrotnie bardziej komfortowo niż warunki zastane w dwóch poprzednich miejscach noclegowych (ok. o to nie było specjalnie trudno), no i przede wszystkim ten genialny widok szczytów górskich z majaczącymi w oddali zabudowaniami słynnego miasta Inków, Machu Picchu. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
Młody chłopak, którego znalazłem w budynku stanowiącym jadalnio-recepcję, wręczył mi kluczyk do mojego domku, przyjął zamówienie dotyczące kolacji oraz śniadania i wydał zimne piwo z lodówki. Byłem wniebowzięty. Wypiłem piwo na ławce przed domkiem, zapatrzony w niewyobrażalnie piękny krajobraz i wszedłem do domku. Domki były dwuosobowe, ale wiele wskazywało na to, że będę tej nocy sam, bo póki co nikt inny nie pojawił się w ośrodku. Luksusowo! Na dodatek w domkach były łazienki z darmową gorącą wodą (przypominam, że na poprzednich kempingach ciepły prysznic był za dodatkową opłatą). Byłem wniebowzięty po raz drugi. Będąc precyzyjnym - domki same z siebie to był raczej mocno średniawy standard jak na warunki polskie - coś na kształt raczej tanich ośrodków wypoczynkowych nad morzem zbudowanych jeszcze w czasach PRLu. Na szlaku który jednak właśnie pokonywałem, były niezwykle fancy. No i te widoki, absolutna pierwsza klasa światowa.
Po relaksującym prysznicu przebrałem się w czysty komplet ciuchów, znów pogapiłem w krajobraz i o wyznaczonej godzinie poszedłem na kolację. Ostatecznie okazało się, że gości jest czwórka - ja, także samotnie wędrująca Holenderka, którą poznałem już pierwszego dnia trekkingu w Soraypampie oraz jeszcze jedna parka Holendrów, która dzień wcześniej nocowała w Lucmabambie. Co ciekawe, parka ta robiąc rezerwację z wyprzedzeniem poprzez booking (chcieli mieć pewność, że będą dla nich miejsca) zapłaciła o kilkadziesiąt procent więcej za nocleg niż my, piechurzy w trybie YOLO, liczący po prostu, że się uda. A udało się idealnie, bo każde z nas miało swój całkiem prywatny domek do dyspozycji.
Po zmroku temperatura dość znacznie spadła, a że w nogach miałem zrobionych tego dnia 25 kilometrów z przewyższeniami, dość szybko postanowiłem wgramolić się pod koc w moim luksusowym domku i zasnąć. Kolejnego dnia czekało mnie kolejnych 15 km. marszu prowadzącego już do miasta Machu Picchu Pueblo, skąd dwa dni później miałem wchodzić na teren właściwego, inkaskiego, historycznego miasta, stanowiącego jeden z siedmiu nowych cudów świata. Ale o tym następnym razem.
#polacorojo #podroze #peru #salkantay #mojezdjecie
Dorzucam zdjęcia z drogi.
Zbliżając się do Lucmabamby mijałem różne pustostany (choć być może część była zamieszkała lub wykorzystywana - ciężko stwierdzić). Uwagę zwracały nietypowe znaki wymalowane na ścianach budynków - na jednym ze zdjęć widać niebieskie "A" w czerwonym okręgu. Jak się później okazało, oznaczały one konkretne partie polityczne, bo akurat był okres wyborów w Peru. Tak jak u nas wszystko jest zasrane billboardami, tak w Peru na prowincji malowano logotypy ugrupowań politycznych, czasem dopisując jakieś wzniosłe tudzież populistyczne hasło.
Na trzecim zdjęciu przeszklone kabiny znajdujące się na zboczach gór i stanowiące miejsca noclegowe dla turysty z nieco grubszym portfelem. Może nie drastycznie grubszym, ale jednak liczyli sobie wyraźnie więcej niż to Llactapata Lodge, które jednak uważam za znacznie lepiej położone.
Jak już spamuję zdjęciami, to dorzucę zdjęcie kanapki kupionej na trasie oraz fikuśnie, jak na moje potrzeby, podanej kolacji
Widok z domku i same domki - tu już czułem potrzebę udokumentowania warunków noclegowych na zdjęciach, z czego bardzo się cieszę, bo jest do czego wracać we wspomnieniach
I jeszcze ostatnie 3 zdjęcia widoczków z miejsca noclegowego. I koniec spamu na dziś
Znowu czytania tyle, że nie zdążę do pracy i muszę zostawić na później. Zlituj się.
Piorun
@conradowl dziękuję za to, że chce Ci się czytać! Miłego dnia w pracy!
@Sniffer ale bym zjadła taką kanapkę z awokado na świeżo
@ciszej w Peru awokado było stałym składnikiem posiłków. Może czas na przeprowadzkę
@Sniffer powinneś wydać zbiór opowiadań ze swoich podróży. Czytaj się wyśmienicie
@rodarball jesteś kolejną osobą, która coś podobnego sugeruje, ale gdzie tym wypocinom do rangi opowiadań. Ale dziękuję - to bardzo miłe
@Sniffer to jak Ci kolejna osoba to mówi to ogarnij sie i coś wydaj, na necie pełno jest informacji jak wydać po taniości książkę. Powodzenia!
@Sniffer potwierdzam, świetnie się czyta Twoje posty, zresztą zdjęcia też sztos. Mimo, że nie udzielam się tutaj, to czytałem wszystkie Twoje posty od samego początku (oczywiście zawsze je piorunuję w ciemno
@riposter o kurde, kojarzę Twój nick z powiadomień dotyczących polubień moich wpisów (i osobliwą miniaturkę), ale dopiero teraz sprawdziłem Twój profil i dostrzegłem, że... właśnie napisałeś swój pierwszy komentarz na hejto mimo posiadania konta od roku
@Sniffer Fakt, tylko lurkuję, ale w tym przypadku musiałem przerwać milczenie, a nuż podbije to Twoją motywację
Pomysł o własnym blogu brzmi dobrze, choć możesz również rozważyć pójście w newsletter, żeby budować swoją bazę (i jednocześnie społeczność) odbiorców. Tak właśnie zaczynał Przemysław Gerschmann z #52Notatki, a potem na bazie swoich cotygodniowych newsletterów wydał książkę, która bardzo szybko się rozeszła. Samego newslettera w ogóle nie pozycjonował i nie reklamował oprócz swoich sociali. Możesz poczytać o jego statach tutaj: https://52notatki.substack.com/p/specjalne-wydanie-swiateczne.
Przemyśl to na spokojnie i powodzenia jeszcze raz!
@Sniffer wow pieknie tam, fotki super i przyjemnie sie czyta
@3t3r heh, akurat przeglądałem Twoje fotki, bo dawno nie zaglądałem na profil i chciałem napisać to samo
Pozdro!
@Sniffer haha dzieki, wlasnie widzialem, ze przegladasz jak pisalem komentarz xD
U nas od wrzesnia prawie non stop pada takze za wiele zdjec nie robilem
Za to dzisiaj dla odmiany mgla
@3t3r może i mgła, ale za to jaka majestatyczna!
@Sniffer jak bedzie czyste niebo noca to pewnie sie wybiore w gory zlapac zimowa droge mleczna, zobacze co wyjdzie z moim sprzetem
@Sniffer Świetnie się czyta. Prowadzisz bloga może? Moi przyjaciele lecą w kwietniu i chętnie by poczytali. Nie siedzą na hejto niestety.
@Farmer111 bloga brak, więc póki co tylko hejto. Ale wszystkie moje dotychczasowe wpisy są z podróży po Ameryce Południowej, więc jeśli polecą od najstarszych, to będzie prawie jak blog
Choć wpisów z Peru będę miał jeszcze trochę, bo dopiero niedawno zacząłem spisywać. Czy do kwietnia się wyrobię ze wszystkim - nie mam pewności.
@Sniffer Zazdro, marzy mi się wycieczka do Peru (machu picchu) tylko pytanie kiedy na to mnie będzie stać ¯\_( ͡° ͜ʖ ͡°)_/¯
@HardyKosciej przy organizacji wszystkiego na własną rękę to wcale nie musi być ultra drogie. Trzeba pokombinować z lotami szukając przeróżnych opcji (sprawdzając kilka różnych lotnisk i dat) i jak już się znajdzie transport do Limy, dalej jest już względnie tanio jeśli zrobi się odpowiedni research i nie kupuje zorganizowanych wycieczek. Powodzenia!
OMG ale ślicznie tam
Zaloguj się aby komentować