-----
Świeżo po powrocie z lodowca Perito Moreno zabrałem się za organizację przejazdu do El Chalten, czyli miasteczka będącego mekką wszelakiej maści wspinaczy, fotografów i zwykłych turystów takich jak ja. To z El Chalten odchodziły szlaki na Cerro Torre czy chyba najsłynniejszą górę Patagonii, Fitz Roy.
Wedle mojej wiedzy, do El Chalten odjeżdżały 3 busy dziennie - o 8 rano, w południe oraz o 6 po południu. Okazało się, że mogę zarezerwować i opłacić bilet w moim hostelu, który dostawał jakąś tam prowizję od przewoźnika za pośrednictwo. Nie chcąc zrywać się zbyt wcześnie nazajutrz, a jednocześnie mieć coś z dnia w El Chalten, postanowiłem kupić bilet południowy. Jakieś 2 godziny i 3 piwa później babka z recepcji poinformowała mnie, że ze względu na koniec sezonu właśnie zlikwidowali ten południowy kurs i mam wybrać poranny lub wieczorny. Wzruszyłem ramionami i zdecydowałem się na ten wcześniejszy. To był błąd.
Obudziłem się z kacem o 9 rano. Nie wiem już, czy zapomniałem przestawić budzika, czy po prostu spałem jak zabity gdy dzwonił. Fakty były takie, że przegapiłem swój autobus i straciłem kilkadziesiąt złotych. Choć tak jak to pierwsze było już nieodwracalne, drugie nie było jeszcze w pełni przesądzone
Pomny doświadczeń z Chile, gdy udało mi się wsiąść do autokaru mimo pomylenia dat o jeden dzień, około południa udałem się na dworzec zrobić mały rekonesans. Niestety pani w okienku niezbyt miłym tonem poinformowała mnie, że muszę kupić nowy bilet, bo ten cyfrowy który miałem w telefonie jest już bezwartościowy.
- A to czekaj stara ruro, jeszcze się okaże - cebulowa płynąca w moich żyłach zamiast krwi aż zawrzała.
Wróciłem do hostelu i postanowiłem dokonać pospolitego fałszerstwa
Podmiana danych na bilecie wcale nie była taka prosta. Nigdy nie miałem okazji robić tego na telefonie - sporo czasu zajęło znalezienie jakiegokolwiek programu, w którym mogłem zastąpić element obrazu innym i dodać tekst (większość appek na telefon koncentruje się na korekcji zdjęć). Gdy już jakiś w końcu znalazłem, to korzystanie z niego to była jakaś katorga. Nie był to klasyczny WYSIWYG (What You See Is What You Get), tylko z jakichś nieznanych przyczyn po wstawieniu na obraz tekstu o wybranej wielkości czcionki i wyjściu z trybu edycji tekst ten lekko się przesuwał i zmieniał rozmiar. Działałem więc trochę po omacku i spędzałem nad tym już drugą godzinę.
Gdy tak leżałem sobie na hamaku na zewnątrz i podrabiałem bilet w niemym towarzystwie jednego z piesków korzystających z gościnności hostelu, przy stoliku obok usiadł mój późniejszy dobry kolega i zaczął przygotowywać drona do zapoznawczego lotu nad miasteczkiem. Od chwili uruchomienia silników do wzniesienia się maszyny na jakieś półtorej metra nad ziemię minęły może dwie sekundy. Później niczym w zwolnionym tempie obserwowaliśmy jak praktycznie śpiący wcześniej pies wybił się ku górze i i schwytał drona w paszczę niczym w jednym z tych filmów klasy B gdzie, rekin wpierdziela nisko lecący helikopter. Z tą różnicą, że pies od razu wypluł drona, najwyraźniej zdziwiony jego twardym cielskiem i boleśnie wirującymi śmigłami, z których jedno odpadło od reszty maszyny.
Koledze udało się mimo wszystko łatwo złożyć sprzęt z powrotem i szykował się do kolejnego startu. Pies jednak wykazywał bardzo niezdrową ekscytację i wiedzieliśmy, że atak się powtórzy. Nic to, wejście na stół i start drona z wyciągniętej ku górze ręki uchroniło go przed ponowną katastrofą, mimo skaczącego jak pojeb psa. Gdy dron wzbił się już na solidną wysokość, kolega spojrzał na mnie i spytał:
- Chyba za nim nie pobiegnie, nie?
- Powinien chyba sobie odpuścić. Zresztą jak polecisz w tamtym kierunku, to przecież nie przeskoczy tych wysokich krzaczorów, zresztą za nimi jest stroma skarpa.
Kolega skierował drona we wskazanym przeze mnie kierunku, a tuż za nim poleciał pies najpierw przeskakując wysokie krzaczory, a potem zapieprzając w dół stromej skarpy. O tym, że nic mu się nie stało, świadczyło szybko oddalające się wściekłe ujadanie. I tak obserwowałem sobie coraz mniejszy punkcik na niebie, za którym podążała rosnąca w siłę psia orkiestra - po minucie szczekały już chyba wszystkie burki w mieście.
Żeby wraz z dronem nie wróciła do nas sfora wkurwionych psów, kolega pod koniec rekonesansu wzbił się na maksymalną wysokość, dzięki czemu drona ani nie dało się widzieć ani słyszeć. Po jakiejś chwili pod mój hamak wrócił pies i położył się w lekko niespokojnym oczekiwaniu. Gdy dron znów był w zasięgu słuchu i wzroku, niezdrowa ekscytacja psa wróciła na pierwotny poziom, więc wlazłem na krzesło postawione na stole, a kolega wylądował dronem na moich rękach. Szczęśliwie po zgaszeniu silników pies wrócił do spokojnego chillowania pod hamakiem, a ja do fałszowania biletu.
W końcu operacja edycji jako tako się udała, a że dobiegała już powoli godzina odjazdu, zrobiłem małe zakupy, spakowałem się i ruszyłem na dworzec. Udałem się od razu na peron i widząc bardzo niewielką grupkę ludzi czekającą na autobus uspokoiłem się, że przynajmniej na pewno będą miejsca. Po chwili podjechał autokar, więc przybierając najbardziej znudzoną pozę z możliwych wyjąłem telefon z podrobionym biletem.
Kierowca wysiadł i otworzył luk bagażowy. Co dziwne, nie pytał nikogo o bilet, gdy ludzie podeszli z plecakami, tylko ładował je do luku. Zapowiadało się obiecująco. Też podszedłem do kierowcy a ten bez pytania wziął ode mnie plecak i już po kolejnych 10 sekundach wsiadłem do autokaru. Elegancko! Czyli nawet nie sprawdzał biletów!
Wlazłem na górny pokład (autokar był piętrowy) i udałem się do ostatniego rzędu - na wypadek gdyby jednak jakimś cudem ktoś miał identyczne miejsce jak ja, wolałem by rozmowa na ten temat toczyła się jak najdalej od stanowiska kierowcy.
Siedziałem sobie tak tryumfując już w głębi duszy, gdy usłyszałem z przodu szmery. Wyjrzałem ponad oparcie fotela przede mną i zobaczyłem kierowcę rozmawiającego z małą grupką ludzi z przodu - a jednak sprawdza bilety! Zanim zdążyłem schować łeb, kierowca obrócił się i dostrzegł mnie na dalekim tyle. Kiwnąłem mu na spokojnie telefonem, żeby zasygnalizować, że oczywiście mam bilet.
Po chwili kierowca podszedł i do mnie. Oto chwila prawdy. Skapnie się czy nie. Nie skapnął się. Co więcej - nawet nie spojrzał dokładnie na ekran telefonu. Powiedział jedynie:
- To jest voucher, musisz wymienić go w kasie dworca na bilet.
Kurwa
Ze skwaszoną miną poprosiłem o bilet. Gdy już podała cenę, cebulowym rzutem na taśmę poprosiłem o zniżkę, jako że już za jeden bilet zapłaciłem. Z równie skwaszoną miną nabiła mi jakieś 10% rabatu i dała kwitek, z którym po chwili byłem u kierowcy. Mogłem kontynuować swoją podróż do El Chalten.
Gdy już ruszyliśmy wciąż wyrzucałem sobie niefrasobliwość i stratę kilkudziesięciu złotych. W końcu zacząłem sam sobie tłumaczyć to, co spora część z was pewnie pomyślała (jeśli ktokolwiek to czyta xD) - to przecież tylko kilkadziesiąt złotych, czasu nie cofnę. Czy nie lepiej już po prostu zajebiście cieszyć się na zbliżające się dni łażenia po górach? Otóż to. Dodatkowo pocieszałem się myślą, że przynajmniej będę miał jakąś historię do opowiedzenia. No i oto opowiadam ją wam
Gdy dotarłem do El Chalten, było już ciemno. W około 20 minut przeszedłem z dworca autobusowego znajdującego się na jednym krańcu miasteczka, do mojego hostelu, po jego przeciwległej stronie. Miasteczko zdawało się dosyć opustoszałe ze względu na kończący się sezon. Podobnie było w moim hostelu. Dostałem klucz do trzyosobowego pokoju, w którym nikogo poza mną nie było. Mijałem inne otwarte i równie puste pokoje. Nie zapowiadało się na jakąś socjalizację tego wieczora, bo nie wiedziałem nawet, czy ktokolwiek poza mną tu nocuje. Ale nie to było najważniejsze. To co naprawdę się liczyło było opisane na ulotce dostępnej w recepcji hostelu - szlaki piesze, w tym te prowadzące pod Cerro Torre i Fitz Roy. Nie mogłem doczekać się kolejnego dnia.
#polacorojo #podroze #patagonia #argentyna
@Sniffer ja cie poczęstowałem pierunem jasnym bo będę miał co czytać do śniadania
@Rudolf smacznego!
A tu dla ciekawskich moje bilety - oryginalny i sfałszowany
Bardzo ładne
@Suodka_Monia najwyraźniej niewystarczająco ładne na grzmota
@Sniffer oczywiście że ktokolwiek to czyta
@Sniffer Trzeba naprawdę mieć niepokolei w głowie, żeby dwie godziny pierdzielić się z podrabianiem biletu za kilkadziesiąt złotych bo cebula. Wpis zacny, dobrze się czyta
@moderacja_sie_nie_myje
@moderacja_sie_nie_myje aaaa, no i łącznie siedziałem pewnie ze 3
Trzeba naprawdę mieć niepokolei w głowie, żeby dwie godziny pierdzielić się z podrabianiem biletu za kilkadziesiąt złotych bo cebula
@moderacja_sie_nie_myje a na koniec i tak ten bilet kupić xDDDD
@Sniffer Skąd Tyś tego mema wytrzasnął xD
Ale jak w imię zasad to szanuję, te 3 godziny to nawet na najniższej krajowej były warte dwa bilety.
@Sniffer fajnie piszesz, dobry styl, gramatyka, historia też wciąga, pisz dalej, są tu konsumenci literek, którzy bloku tekstu się nie boją
@ismenka dziękuję za miłe słowa, ale właśnie sobie przeczytałem do połowy i aż rażą w oczy powtórzenia słów, będące efektem nagłych i częstych przerw w pisaniu, a których nie wyłapałem podczas pobieżnej korekty. Chyba muszę poświęcać trochę więcej energii na kontrolę jakości
@Sniffer Wiesz, też to wyłapałam, ale też mam świadomość, że nie jesteśmy na portalu literackim, a historia się broni i te powtórzenia nie rażą ani nie stopują lektury. Wiem jednak, jak to jest być perfekcjonistą i potem samemu łapać się za słówka i sobie wypominać - ja nawet rozmawiając na FB, jak czytam to, co napisałam, to mam ochotę wiadomość usunąć i napisać bez powtórzonego słowa czy dodając brakujący przecinek
Ej! Proszę tu na mnie żadnych eksperymentów nie przeprowadzać
Ładne fotki zawsze podbijają wartość i mam nadzieję, że w kolejnych wpisach będzie ich więcej
@michalnaszlaku to był eksperyment z konieczności, bo po prostu nie miałem innych zdjęć z tego dnia, a rozciągnięcie relacji na kolejny, gdzie już mam sporo fotek, oznaczałoby osiągnięcie przez wpis rozmiarów trzytomowej powieści
Ja dałem pioruna żeby zakrzywić statystyki, wcześniej nie dałem nigdy
Nie chce mi się tego czytać
@LM317T spoko
Zaloguj się aby komentować