722 + 1 = 723
Tytuł: Joseph Conrad i narodziny globalnego świata
Autor: Maya Jasanoff
Kategoria: biografia
Ocena: 6/10
#bookmeter
Nie da się znaleźć źródła rzeki, stojąc w jej środku, ale można tam określić jej prąd.
Trochę przypadkiem sięgnęło mi się po tę książkę, bo szukałem informacji na temat życia codziennego w Londynie na przełomie XIX i XX wieku albo czegoś na temat codziennego życia w brytyjskich koloniach w tymże okresie. No i tak przeglądałem sobie tytuły z tagiem „kolonializm” aż tu w oczy wpadła mi ta pozycja. Kraj się z moimi wymaganiami zgadał, okres mniej więcej też, to pomyślałem: – „A, co mi tam. Spróbuję!”. No nie tego szukałem.
To znaczy książka nie jest zła, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę przyjemność z jej odbioru. Mój osobisty zarzut dotyczy tego, że nie znalazłem w niej tego czego akurat szukałem. No ale to akurat wynika głównie z mojej ignorancji i choć wygodnie byłoby mi zrzucić winę za to na panią Jasanoff, to jednak tego nie zrobię. Wytknę jej za to kilka innych rzeczy.
Po pierwsze zastanawiam się do kogo ta książka była adresowana. Bo jeśli wziąć pod uwagę jej wartość merytoryczną, to nie będzie to kompletna biografia opowiadająca o pisarzu. Na to jest w niej za mało faktóe. Owszem, autorka dotarła do mnóstwa rozmaitych źródeł (książka zawiera 934 przypisy, z których większość to cytaty pochodzące z dzieł pana Conrada, z jego korespondencji czy rozmaitych dokumentów). Owszem, przedstawiła wydarzenia w porządku chronologicznym: od narodzin Józefa Teodora Konrada Korzeniowskiego w Berdyczowie na dzisiejszej Ukrainie (niech o szerokości jej researchu świadczy fakt, że przytoczyła w tekście przysłowie „pisz do mnie na Berdyczów”), przez jego kariery: żeglarską i pisarską aż do śmierci autora. Owszem, na końcu książki znajdujemy kalendarium (tak bardzo mi go brakowało w biografii profesora Bronisława Malinowskiego!). Zrobiła to jednak (moim zdaniem) trochę po łebkach.
Nie będzie to też opowieść o człowieku. Bo jako człowieka za mało pana Conrada udało mi się poznać. Owszem, jest w książce kilka fragmentów demaskujących bzdury, jakie panu Conradowi zdarzało się o sobie opowiadać i wypisywać. Zostały one skonfrontowane z relacjami świadków dotyczących tych samych zdarzeń i wychodzi na to, że autor Jądra ciemności był nie tylko powieścio- ale i bajkopisarzem. Przynajmniej jeśli chodzi o opis siebie. Z drugiej strony nie ukrywał tego, że pewne rzeczy ubarwia. Ale, tak czy tak, za mało dostałem opisów tej ludzkiej strony pana Josepha Conrada żeby uważać, że jest to coś w rodzaju fabularyzowanej biografii.
Nie będzie to też, wbrew tytułowi, opowieść o narodzinach globalnego świata. Ani globalnego świata jako takiego ani też o tych narodzinach widzianych przez pryzmat (czy oczami) pana Conrada. Bo tego „świata” zwyczajnie też w tej książce jest za mało. Owszem, jest informacja o zastępowaniu żaglowców parowcami (i o niechęci pana Conrada do tych drugich). Owszem, jest trochę o koloniach (głównie o belgijskim Kongu Leopolda II) i metodach stosowanych przez kolonizatorów (ukrywanie w dłoni baterii przy podawaniu ręki miejscowym ażeby ci, porażeni prądem, byli w stanie uwierzyć w nadnaturalne moce białych! – a to jedna z najłagodniejszych). Ale też nie tyle, żebym mógł napisać, że to książka o kolonializmie. W ogóle dziwi mnie to jak mało miejsca (w tym, ale i również w innych opowieściach o tamtym okresie rozpatrywanym jako ten, który rozpoczął globalizację) poświęca się telegrafowi. No ale to już uwaga na marginesie.
Czym zatem jest ta książka, którą przeczytałem? Ująłbym to tak: jeśli biografie rozpatrywać jako opowieści przeszłości ludzi to można by wówczas znaleźć dla nich miejsce w gatunku „historia”. Jeśli zaś historię brać jako naukę, to ja Josepha Conrada i narodziny globalnego świata nazwałbym wówczas książką popularnonaukową. Owszem, napisaną ciekawie, wciągająco. Rzucającą światło nie tylko na postać, o której autorka zdecydowała się napisać, ale też na czasy w jakich tej postaci przyszło żyć. Tylko że to światło jest dość słabe – jakby z trochę przykręconej lampy naftowej. Jeśli ktoś byłby zainteresowany głębszym poznaniem czy to pana Conrada czy przełomu XIX I XX wieku to można potraktować ją jako wstęp do tego (raczej do tego pierwszego jednak niż drugiego). A jeśli ktoś chciałby sobie po prostu o jednym bądź drugim poczytać dla czystej przyjemności, to do tego nada się zdecydowanie jeszcze lepiej.
Tytuł: Joseph Conrad i narodziny globalnego świata
Autor: Maya Jasanoff
Kategoria: biografia
Ocena: 6/10
#bookmeter
Nie da się znaleźć źródła rzeki, stojąc w jej środku, ale można tam określić jej prąd.
Trochę przypadkiem sięgnęło mi się po tę książkę, bo szukałem informacji na temat życia codziennego w Londynie na przełomie XIX i XX wieku albo czegoś na temat codziennego życia w brytyjskich koloniach w tymże okresie. No i tak przeglądałem sobie tytuły z tagiem „kolonializm” aż tu w oczy wpadła mi ta pozycja. Kraj się z moimi wymaganiami zgadał, okres mniej więcej też, to pomyślałem: – „A, co mi tam. Spróbuję!”. No nie tego szukałem.
To znaczy książka nie jest zła, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę przyjemność z jej odbioru. Mój osobisty zarzut dotyczy tego, że nie znalazłem w niej tego czego akurat szukałem. No ale to akurat wynika głównie z mojej ignorancji i choć wygodnie byłoby mi zrzucić winę za to na panią Jasanoff, to jednak tego nie zrobię. Wytknę jej za to kilka innych rzeczy.
Po pierwsze zastanawiam się do kogo ta książka była adresowana. Bo jeśli wziąć pod uwagę jej wartość merytoryczną, to nie będzie to kompletna biografia opowiadająca o pisarzu. Na to jest w niej za mało faktóe. Owszem, autorka dotarła do mnóstwa rozmaitych źródeł (książka zawiera 934 przypisy, z których większość to cytaty pochodzące z dzieł pana Conrada, z jego korespondencji czy rozmaitych dokumentów). Owszem, przedstawiła wydarzenia w porządku chronologicznym: od narodzin Józefa Teodora Konrada Korzeniowskiego w Berdyczowie na dzisiejszej Ukrainie (niech o szerokości jej researchu świadczy fakt, że przytoczyła w tekście przysłowie „pisz do mnie na Berdyczów”), przez jego kariery: żeglarską i pisarską aż do śmierci autora. Owszem, na końcu książki znajdujemy kalendarium (tak bardzo mi go brakowało w biografii profesora Bronisława Malinowskiego!). Zrobiła to jednak (moim zdaniem) trochę po łebkach.
Nie będzie to też opowieść o człowieku. Bo jako człowieka za mało pana Conrada udało mi się poznać. Owszem, jest w książce kilka fragmentów demaskujących bzdury, jakie panu Conradowi zdarzało się o sobie opowiadać i wypisywać. Zostały one skonfrontowane z relacjami świadków dotyczących tych samych zdarzeń i wychodzi na to, że autor Jądra ciemności był nie tylko powieścio- ale i bajkopisarzem. Przynajmniej jeśli chodzi o opis siebie. Z drugiej strony nie ukrywał tego, że pewne rzeczy ubarwia. Ale, tak czy tak, za mało dostałem opisów tej ludzkiej strony pana Josepha Conrada żeby uważać, że jest to coś w rodzaju fabularyzowanej biografii.
Nie będzie to też, wbrew tytułowi, opowieść o narodzinach globalnego świata. Ani globalnego świata jako takiego ani też o tych narodzinach widzianych przez pryzmat (czy oczami) pana Conrada. Bo tego „świata” zwyczajnie też w tej książce jest za mało. Owszem, jest informacja o zastępowaniu żaglowców parowcami (i o niechęci pana Conrada do tych drugich). Owszem, jest trochę o koloniach (głównie o belgijskim Kongu Leopolda II) i metodach stosowanych przez kolonizatorów (ukrywanie w dłoni baterii przy podawaniu ręki miejscowym ażeby ci, porażeni prądem, byli w stanie uwierzyć w nadnaturalne moce białych! – a to jedna z najłagodniejszych). Ale też nie tyle, żebym mógł napisać, że to książka o kolonializmie. W ogóle dziwi mnie to jak mało miejsca (w tym, ale i również w innych opowieściach o tamtym okresie rozpatrywanym jako ten, który rozpoczął globalizację) poświęca się telegrafowi. No ale to już uwaga na marginesie.
Czym zatem jest ta książka, którą przeczytałem? Ująłbym to tak: jeśli biografie rozpatrywać jako opowieści przeszłości ludzi to można by wówczas znaleźć dla nich miejsce w gatunku „historia”. Jeśli zaś historię brać jako naukę, to ja Josepha Conrada i narodziny globalnego świata nazwałbym wówczas książką popularnonaukową. Owszem, napisaną ciekawie, wciągająco. Rzucającą światło nie tylko na postać, o której autorka zdecydowała się napisać, ale też na czasy w jakich tej postaci przyszło żyć. Tylko że to światło jest dość słabe – jakby z trochę przykręconej lampy naftowej. Jeśli ktoś byłby zainteresowany głębszym poznaniem czy to pana Conrada czy przełomu XIX I XX wieku to można potraktować ją jako wstęp do tego (raczej do tego pierwszego jednak niż drugiego). A jeśli ktoś chciałby sobie po prostu o jednym bądź drugim poczytać dla czystej przyjemności, to do tego nada się zdecydowanie jeszcze lepiej.
@George_Stark biografia pana Conrada na tym samym poziomie, co jego twórczość?
@Wrzoo
Ciekawsza. I napisana ciekawiej.
No i dowiedziałem się, skąd Kongo w Jądrze ciemności!
@George_Stark Skąd?
@Wrzoo
No bo to jest książka powstała pod wpływem podróży pana Conrada do Kongo i w zasadzie opis jego wrażeń. Zastanawiałem się nad tym skąd to Kongo kiedy skończyłem Jądro ciemności, bo tam ani razu ta nazwa nie pada. No a tu się okazuje, że z biografii autora. I przypomniało mi się, że na polskim coś tam o tym mówili.
@Wrzoo był tam
Zaloguj się aby komentować