406 + 1 = 407
Tytuł: Hanka. Opowieść o awansie
Autor: Maciej Jakubowiak
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10
#bookmeter
Te dwa cytaty, pierwszy z końcówki, a drugi z początku książki, mówią o niej wiele. Bo autor, pan Jakubowiak, zdecydował się opowiedzieć czytelnikowi o swojej matce. Problem w tym, co sam przyznaje w pierwszym rozdziale, że jego matka była nikim. To taka pani, którą widuje się w sklepie, mówi się jej „dzień dobry”, zna się ją z widzenia, ale w zasadzie nic nie da się o niej powiedzieć. W zasadzie, jeśli ktoś mieszkał na Górnym Śląsku, to mógł nawet dokładnie tę kobietę spotkać kiedyś w przychodni, usiąść obok niej w autobusie albo minąć na chodniku. Takich „spotkań” funkcjonująca w jakiś sposób w społeczeństwie osoba co dzień przeżywa setki, jeśli nie tysiące i w zasadzie żadnego z nich nie pamięta. A może właśnie obok Ciebie siedziała przed chwilą bohaterka książki?
Jednym z tych wielkich, którzy zauważyli, że najtrudniej jest pisać o zwykłym życiu, o szarej codzienności (a przy tym i o zwykłych, szarych ludziach) był pan Umberto Eco. Bo rzeczywiście, jeśli autor nie za bardzo ma co przedstawić – kogo interesuje czytanie o normalności, kiedy dwa regały dalej jest świat do uratowania? – to albo musi nadrabiać umiejętnościami narracyjnymi, albo te szczątki historii, te anegdoty wręcz, bo Hanka to nie jest spójna fabuła, musi rozgrzebać do granic możliwości, spojrzeć na nie pod różnymi kątami, a i jeszcze jakoś jedne z drugimi powiązać. Panu Jakubiakowi obie te rzeczy udały się świetnie. Pewnie ze względu na materiał, jakim dysponował wybrał formę esejów (lubię), językiem, jako człowiek profesjonalnie zajmujący się literaturą i językiem, operował świetnie (lubię jeszcze bardziej), a na dodatek tę Hankę, swoją matkę, nikogo w sumie potrafił przedstawić w niezwykle barwny i interesujący sposób. Głównie przez to, że to był świetny portret żywego człowieka – a to to już uwielbiam.
Książka opowiada w zasadzie nie tylko o tej tytułowej Hance, matce autora, ale też o Albinie, jego babci, a przede wszystkim o nim samym. Tak ją właśnie odebrałem – trochę jako próbę zrozumienia (albo poszukania) siebie spoglądając przez pryzmat swoich przodków. I niby autor kilka razy w treści książki wspomina o rosnącym w siłę nurcie we współczesnej polskiej literaturze „historii ludowej”, o tych wszystkich Chłopkach pani Kuciel-Frydryszak (nie czytałem), Służących tej samej autorki (też nie czytałem) czy (tego akurat nie wspomina, ale czytałem i zaliczyłbym chyba do tego nurtu) Nic się nie działo pana Markiewy, to mnie przede wszystkim Hanka przypominała trzy inne książki, które zaliczyłbym do dwóch różnych kategorii. Po pierwsze przypominała mi Pokolenie '89. Młodzi o polskiej transformacji pana Jakuba Sawulskiego, bo liczba tekstów źródłowych, odwoływanie się do badań i aktów prawnych, którymi autor budował tło pozwala uzyskać jakiś obraz transformacji ustrojowej w Polsce. Dla mnie ten obraz jest o tyle bliższy niż ten przedstawiony przez pana Sawulskiego, że jest dużo bardziej plastyczny. Opowiedziany za pomocą bohaterów, a nie faktów. Może mniej przekrojowo, może mniej kompleksowo, może anegdotycznie i z pewnym nawet zafałszowaniem obrazu, ale ja tak wolę. Kolejnymi dwoma tytułami, z zupełnie innej kategorii są książki Rzeczy, których nie wyrzuciłem pana Marcina Wichy i Bezmatek pani Miry Marcinów. Czyli po prostu opowieści o matce.
Co mnie w tej książce uderzyło i co z niej zapamiętam? Po pierwsze to, czym dla Hani była praca, czym w ogóle praca jest dla ludzi w jej pokoleniu. A może nie tylko jej pokoleniu? To temat, który mam w głowie gdzieś od dłuższego czasu, pamiętam, ze w którymś z esejów zebranych w tomie Po piśmie pisał też o tym pan Jacek Dukaj. Chodzi o to, że na pytanie „kim jesteś?” często automatycznie odpowiadamy podając swój zawód: „jestem inżynierem”, „jestem piekarzem”. Tak samo było ze sportretowaną w książce Hanką. Tak jakby praca nadawała jej życiu jakiś rytm (albo może nawet sens?), a kiedy przeszła na emeryturę, kiedy praca się skończyła, to skończyła się również Hanka (nie dam głowy, czy autor nie ujął tego w taki właśnie sposób, ale tak mi się wydaje). Zwróciło to moją uwagę, bo sam potrafiłbym kilka takich przykładów podać, niekoniecznie literackich.
Drugą natomiast rzeczą, którą zapamiętam, jest to, jak wiele autor przypuszczał, zakładał czy odtwarzał. Nie jest to zarzut dotyczący konfabulacji, bo w wielu miejscach zaznacza, że są to jego domysły. Bardziej zmroził mnie wniosek dotyczący tego, jak daleko od siebie żyjemy, jak mało o sobie wiemy i jak mało ze sobą rozmawiamy. Bo jeśli tak trudno jest odtworzyć historię własnej matki, przynajmniej tę sprzed własnego nawet nie narodzenia, ale pojawienia się trwałej pamięci, to albo ona o tym nie za bardzo opowiadała (dlaczego?), albo nie za bardzo się ją o to pytało (dlaczego?).
***
Pisałem gdzieś tam wyżej, że autor świetnie operuje językiem. Doskonałym na to przykładem może być monolog Albiny z Rozdziału trzeciego, w którym uprawia się sporty (w ogóle samo tytułowanie rozdziałów jest w tej książce świetne) składający się na w zasadzie cały podrozdział Przeprowadzka. To jedno długie, ciągnące się przez kilka stron zdanie, tak wspaniale pozwala wczuć się cały wachlarz emocji i racji Albiny, które być może przeżywała i rozważała podejmując taką a nie inną decyzję, to zdanie jest po prostu wspaniałe.
Z oczywistych względów nie będę opisanego wyżej monologu cytował, na koniec zostawię jeszcze dwa cytaty, które szczególnie mi się podobały, bo i porównaniami pan Jakubowiak potrafi operować świetnie, a ja cytaty ogromnie lubię:
EDIT: No i zapomniałem się odnieść do tego "awansu" z podtytułu. Ech...
EDIT 2: A i społeczność nie ta. No cóż, od jutra będę bardziej zorganizowany. Codziennie to sobie powtarzam!
Tytuł: Hanka. Opowieść o awansie
Autor: Maciej Jakubowiak
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10
#bookmeter
Długo myślałem, że nie mam nic do opowiedzenia. Ani moje dzieciństwo na osiedlu z bloków z wielkiej płyty, ani sportowa nostalgia Hanki, ani wojenne historie Albiny nie pasowały mi do tego, co znałem ze szkoły i z książek.
[…] tymczasem okazało się, że najciekawsza historia, jaką mam do opowiedzenia, to ta o Hance i Albinie. I kto tu jest nikim?
Te dwa cytaty, pierwszy z końcówki, a drugi z początku książki, mówią o niej wiele. Bo autor, pan Jakubowiak, zdecydował się opowiedzieć czytelnikowi o swojej matce. Problem w tym, co sam przyznaje w pierwszym rozdziale, że jego matka była nikim. To taka pani, którą widuje się w sklepie, mówi się jej „dzień dobry”, zna się ją z widzenia, ale w zasadzie nic nie da się o niej powiedzieć. W zasadzie, jeśli ktoś mieszkał na Górnym Śląsku, to mógł nawet dokładnie tę kobietę spotkać kiedyś w przychodni, usiąść obok niej w autobusie albo minąć na chodniku. Takich „spotkań” funkcjonująca w jakiś sposób w społeczeństwie osoba co dzień przeżywa setki, jeśli nie tysiące i w zasadzie żadnego z nich nie pamięta. A może właśnie obok Ciebie siedziała przed chwilą bohaterka książki?
Jednym z tych wielkich, którzy zauważyli, że najtrudniej jest pisać o zwykłym życiu, o szarej codzienności (a przy tym i o zwykłych, szarych ludziach) był pan Umberto Eco. Bo rzeczywiście, jeśli autor nie za bardzo ma co przedstawić – kogo interesuje czytanie o normalności, kiedy dwa regały dalej jest świat do uratowania? – to albo musi nadrabiać umiejętnościami narracyjnymi, albo te szczątki historii, te anegdoty wręcz, bo Hanka to nie jest spójna fabuła, musi rozgrzebać do granic możliwości, spojrzeć na nie pod różnymi kątami, a i jeszcze jakoś jedne z drugimi powiązać. Panu Jakubiakowi obie te rzeczy udały się świetnie. Pewnie ze względu na materiał, jakim dysponował wybrał formę esejów (lubię), językiem, jako człowiek profesjonalnie zajmujący się literaturą i językiem, operował świetnie (lubię jeszcze bardziej), a na dodatek tę Hankę, swoją matkę, nikogo w sumie potrafił przedstawić w niezwykle barwny i interesujący sposób. Głównie przez to, że to był świetny portret żywego człowieka – a to to już uwielbiam.
Książka opowiada w zasadzie nie tylko o tej tytułowej Hance, matce autora, ale też o Albinie, jego babci, a przede wszystkim o nim samym. Tak ją właśnie odebrałem – trochę jako próbę zrozumienia (albo poszukania) siebie spoglądając przez pryzmat swoich przodków. I niby autor kilka razy w treści książki wspomina o rosnącym w siłę nurcie we współczesnej polskiej literaturze „historii ludowej”, o tych wszystkich Chłopkach pani Kuciel-Frydryszak (nie czytałem), Służących tej samej autorki (też nie czytałem) czy (tego akurat nie wspomina, ale czytałem i zaliczyłbym chyba do tego nurtu) Nic się nie działo pana Markiewy, to mnie przede wszystkim Hanka przypominała trzy inne książki, które zaliczyłbym do dwóch różnych kategorii. Po pierwsze przypominała mi Pokolenie '89. Młodzi o polskiej transformacji pana Jakuba Sawulskiego, bo liczba tekstów źródłowych, odwoływanie się do badań i aktów prawnych, którymi autor budował tło pozwala uzyskać jakiś obraz transformacji ustrojowej w Polsce. Dla mnie ten obraz jest o tyle bliższy niż ten przedstawiony przez pana Sawulskiego, że jest dużo bardziej plastyczny. Opowiedziany za pomocą bohaterów, a nie faktów. Może mniej przekrojowo, może mniej kompleksowo, może anegdotycznie i z pewnym nawet zafałszowaniem obrazu, ale ja tak wolę. Kolejnymi dwoma tytułami, z zupełnie innej kategorii są książki Rzeczy, których nie wyrzuciłem pana Marcina Wichy i Bezmatek pani Miry Marcinów. Czyli po prostu opowieści o matce.
Co mnie w tej książce uderzyło i co z niej zapamiętam? Po pierwsze to, czym dla Hani była praca, czym w ogóle praca jest dla ludzi w jej pokoleniu. A może nie tylko jej pokoleniu? To temat, który mam w głowie gdzieś od dłuższego czasu, pamiętam, ze w którymś z esejów zebranych w tomie Po piśmie pisał też o tym pan Jacek Dukaj. Chodzi o to, że na pytanie „kim jesteś?” często automatycznie odpowiadamy podając swój zawód: „jestem inżynierem”, „jestem piekarzem”. Tak samo było ze sportretowaną w książce Hanką. Tak jakby praca nadawała jej życiu jakiś rytm (albo może nawet sens?), a kiedy przeszła na emeryturę, kiedy praca się skończyła, to skończyła się również Hanka (nie dam głowy, czy autor nie ujął tego w taki właśnie sposób, ale tak mi się wydaje). Zwróciło to moją uwagę, bo sam potrafiłbym kilka takich przykładów podać, niekoniecznie literackich.
Drugą natomiast rzeczą, którą zapamiętam, jest to, jak wiele autor przypuszczał, zakładał czy odtwarzał. Nie jest to zarzut dotyczący konfabulacji, bo w wielu miejscach zaznacza, że są to jego domysły. Bardziej zmroził mnie wniosek dotyczący tego, jak daleko od siebie żyjemy, jak mało o sobie wiemy i jak mało ze sobą rozmawiamy. Bo jeśli tak trudno jest odtworzyć historię własnej matki, przynajmniej tę sprzed własnego nawet nie narodzenia, ale pojawienia się trwałej pamięci, to albo ona o tym nie za bardzo opowiadała (dlaczego?), albo nie za bardzo się ją o to pytało (dlaczego?).
***
Pisałem gdzieś tam wyżej, że autor świetnie operuje językiem. Doskonałym na to przykładem może być monolog Albiny z Rozdziału trzeciego, w którym uprawia się sporty (w ogóle samo tytułowanie rozdziałów jest w tej książce świetne) składający się na w zasadzie cały podrozdział Przeprowadzka. To jedno długie, ciągnące się przez kilka stron zdanie, tak wspaniale pozwala wczuć się cały wachlarz emocji i racji Albiny, które być może przeżywała i rozważała podejmując taką a nie inną decyzję, to zdanie jest po prostu wspaniałe.
Z oczywistych względów nie będę opisanego wyżej monologu cytował, na koniec zostawię jeszcze dwa cytaty, które szczególnie mi się podobały, bo i porównaniami pan Jakubowiak potrafi operować świetnie, a ja cytaty ogromnie lubię:
Na dwunastogodzinnych zmianach nudziliśmy się w sposób, jakiego nie przewidział nawet Samuel Beckett [...]
Bo i on był mężczyzną z Sèvres […]
EDIT: No i zapomniałem się odnieść do tego "awansu" z podtytułu. Ech...
EDIT 2: A i społeczność nie ta. No cóż, od jutra będę bardziej zorganizowany. Codziennie to sobie powtarzam!
@George_Stark Fajna recenzja, zachęca mnie do sięgnięcia po tą książkę
@serotonin_enjoyer
Dziękuję. Jeśli lubisz książki o niczym i nikim, to tak, polecam. A jeśli dodatkowo lubisz ładny, gawędziarski język i literaturę, to polecam tym bardziej. Bo trochę odniesień do literatury jest, choć to raczej smaczki, niż jakieś intelektualne szpanerstwo. Jak u mnie.
@George_Stark Oj lubie, z wiekiem doceniam coraz bardziej.
Dokładnie, to przychodzi z wiekiem 😉
Zaloguj się aby komentować