1316 + 1 = 1317
Tytuł: Droga królów
Autor: Brandon Sanderson
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Mag
Format: e-book
ISBN: 9788366409316
Liczba stron: 1136
Ocena: 7/10
Zazwyczaj zaczynam swoje recenzje krótkim opisem treści, tym razem sobie jednak daruję, ciężko bowiem w kilku zdaniach napisać, o czym jest Droga królów. Nic dziwnego, skoro powieść ma objętość jednotomowego wydania Hrabiego Monte Christo, a to zaledwie wstęp do całej serii, w którym dopiero poznajemy bohaterów i zarys fabuły dalszej części.
Największym atutem tej książki jest unikatowe uniwersum. Już w Z mgły zrodzonym zauważyłam, że jak pan Sanderson się weźmie za światotwórstwo, to nie ma c⁎⁎ja we wsi. A w porównaniu z Mistbornem, tutaj mamy do czynienia z o wiele bardziej rozbudowanym, przemyślanym i nietuzinkowym uniwersum.
Jeśli chodzi o fabułę i akcję, to imo wyszło ciut gorzej. Chociaż nie ma tu takiej sztampy jak w Z mgły zrodzonym ani zbyt mocno widocznej inspiracji innymi dziełami popkultury, jak w Stopie prawa, to jednak momentami powieść wydaje się zbyt rozwlekła, myślę, że gdyby wywalić z niej jakieś 200 stron, nic by nie straciła. Ja to bym przede wszystkim wywaliła preludia, które nie są z POV Szetha i które, jak mi się wydaje, nie będą miały wpływu na fabułę dalszych części, oraz większość POV Shallan, w których dziewczyna nie robi nic innego, tylko siedzi na tyłku, obżera się dżemem i w kółko rozkminia, czy uważa swoją mentorkę Jasnah za równą babkę, czy wiedźmę z piekła rodem.
Skoro już wspomniałam o Shallan, czas przejść do postaci. Na szczęście, nie ma tu irytujących i płaskich Mary Sue i Gary Stu w stylu Vin z Mistborna. Właściwie oprócz Shallan reszta głównych bohaterów była całkiem spoko, lecz jeśli miałabym wskazać bohatera, dla którego warto było przebrnąć przez 1000+ stron audiobooka, to byłby nim oczywiście mostowy Kaladin. Na Lubimyczytać natknęłam się na jedną recenzję, w której Kaladina porównano, niebezpodstawnie zresztą, do Richarda Rahla z Miecza prawdy (zwłaszcza z tomu Nadzieja pokonanych), mi jednak Kaladin dawał mocniejszy vibe Croziera z Terroru Simmonsa (niskie pochodzenie; kwalifikacje wyższe od kwalifikacji wszystkich innych wokół; krzywda doznana ze strony lepiej urodzonych i wynikająca z niej depresja; desperacka próba ocalenia swojej załogi i wreszcie magiczna przemiana na granicy życia i śmierci).
To zasadniczo koniec moich refleksji na temat samej książki, teraz czas na refleksje odnośnie audiobooka. Przyznam, że mam ogólny problem z lektorem, Wojciechem Żołądkowiczem. Są audiobooki w jego wykonaniu, które słucha się w miarę łatwo i przyjemnie (wrzucane przeze mnie w sierpniu dwie pierwsze części Księgi Całości Kresa), a są takie, które czyta z jakąś dziwaczną manierą, która to tak mnie irytuje, że ciężko mi się skupić choćby przez 10 minut na słuchaniu audiobooka. Niestety, Droga królów to ten drugi przypadek. Z tego powodu lektura zajęła mi aż miesiąc - normalnie to bym sobie pewnie puściła wersję audio przy sprzątaniu, na zakupach albo w drodze do roboty i o ile szybciej bym się zapoznała z książką, a tak, jak nie mogłam znieść audiobooka, ani nie miałam za bardzo czasu na czytanie, brnięcie przez Drogę królów szło mi jak krew z nosa. Ech, miałam w tym roku dobić do 100 przeczytanych książek, ale jak resztę serii będę czytać w takim tempie…
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter
