#lata90

27
1286

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
#codziennyrewir 6/115

rozdział krótki jak mój benis ( ͡°͜ʖ͡°)

#pasta #coolstory #truestory #heheszki #2137 #lata90 #rewir

____________________________________________________

- Kamil, kurwa, to nie jest śmieszne, wychodź wreszcie! – Krzyknął Młody, waląc pięścią w drzwi łazienki. Staliśmy w piątkę w wąskim korytarzyku należącym do „mieszkanka” Kamila, podczas tych trzech tygodni zielonej szkoły.
- Nie, idźcie sobie! – Odpowiedział nam wściekły głos.
- Kurwa, a jak on sobie coś tam na serio zrobi? – Zaniepokoił się Sperma.
- Hej, Kamil! Pogadaj z nami! – Spróbowałem wywabić na zewnątrz przyjaciela.
- Nie!
- No chodź, bo jej wszystko powiemy! – Zirytował się Patryk. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, drzwi otworzyły się.
Kamil patrzał na nas pełnym nienawiści wzrokiem. Woda spływała z jego mokrych włosów na twarz i koszulkę.
- Nie zrobilibyście tego.
- Chcesz się przekonać? Co ty wyprawiasz? – Zapytał go Młody.
- Nie wasza sprawa. Czego ode mnie chcecie?
- Tak trudno się domyślić? Przyszliśmy żeby cię uratować. – Wzruszyłem ramionami, jakby było to oczywiste.
- Przed czym?
- Hmmm… Przed samobójstwem? Myślisz, że nie wiemy, że topiłeś się w umywalce? – Sperma skinął głową w stronę umywalki, wypełnionej po brzegi wodą. – Przez Monikę?
- Bo… Ona mnie nie chce… - Chłopak stracił panowanie nad sobą i zaczął głośno szlochać.
- No, daj spokój, będzie dobrze. – Pocieszałem go.
- No, chodź z nami. Pójdziemy na gofry, od razu ci przejdzie. – Poszedł w moje ślady Młody.
- Gofly? – Zapytał Kamil przez łzy.
- No, z sosem czekoladowym. Na dole w bufecie są.
- Dobla.
I tak potęga gofrów z sosem czekoladowym załatała złamane serce Kamila.

Zaloguj się aby komentować

Gdzie #codziennyrewir 4/115? Nie było bo leczyłem kaca ( ͡°ʖ̯͡°) Aaaale nie ma tego złego, macie więcej czytania ( ͡°͜ʖ͡°)

#codziennyrewir 4+5/115

#pasta #coolstory #truestory #heheszki #2137 #lata90 #rewir

_________________________________________________________

ROZDZIAŁ 3

Chyba dla każdego młodego chłopca zakup pierwszego prawdziwego roweru jest bardzo ważnym doświadczeniem, którego wspomnienie nie blaknie nawet po wielu latach.
Nie inaczej było ze mną – gdy tylko zdałem egzamin na kartę rowerową w drugiej klasie podstawówki, czekałem z wytęsknieniem na moment, w którym dostanę swoje własne dwa kółka i będę mógł jeździć gdziekolwiek tylko będę chciał. No, przynajmniej w obrębie naszego rewiru – dalej nie było mi wolno.
Tej nocy praktycznie w ogóle nie zmrużyłem oczu – byłem zbyt podekscytowany, by zasnąć i z wytęsknieniem odmierzałem upływające na zegarze minuty oraz godziny.
Wstałem, gdy tylko na niebie pojawiło się słońce, jak najszybciej ubrałem się (wieczór wcześniej przygotowałem sobie już wszystko co potrzebne, żeby nie tracić cennego czasu) i pobiegłem do kuchni, by zrobić kanapki na śniadanie. Kucharz był ze mnie żaden, więc kromki chleba wyglądały, jakby ucięto je piłą mechaniczną – ale czy to było ważne?
Nalałem sobie do szklanki trochę soku pomarańczowego i zacząłem pospieszne jedzenie.
- Cześć, co ty tu robisz? – Zapytała mnie nadchodząca z korytarza mama, na wpół jeszcze śpiąca.
- Zrobiłem śniadanie, żebyś nie musiała się przemęczać! – Odpowiedziałem wesoło, kłamiąc z nut, jak to na dziecko przystało. Wszyscy wiemy, że miałem w tym swój interes.
Ewelina wzięła szklankę, nalała sobie soku i usiadła naprzeciw mnie, podpierając dłonią głowę.
- Daj mi się najpierw obudzić, kochanie, dobra?
Nie dałem za wygraną. Nie wiem, czy było to efektem podniecenia całą sytuacją, czy może po prostu obsesyjnym pragnieniem posiadania roweru – ale w dosłownie kilka minut uwinąłem się ze śniadaniem, wrzuciłem talerz i szklankę do zlewu, a potem pobiegłem do łazienki.
Gdy ta okazała się zajęta, potruchtałem szybko po kluczyki do samochodu i przedni panel radia, a potem wyjąłem pierwszą lepszą parę butów z kolekcji mamy. Stanąłem przy drzwiach z nienaturalnym uśmiechem, a może grymasem na twarzy – i czekałem.
Dojechaliśmy do sklepu tuż przed otwarciem. Gdy już weszliśmy do środka, Ewelina powiedziała mi, żebym zapoznał się z dostępnymi rowerami, stojącymi przy całej długiej ścianie obiektu, co też radośnie uczyniłem, ona sam zaś opadła bezsilnie na pobliską ławeczkę, poprawiając bardzo pospiesznie upięte włosy.

Było tam chyba wszystko – rowery męskie, damskie, we wszystkich kolorach tęczy, w różnych rozmiarach, z koszykami, bagażnikami… Wybór tego jednego, odpowiedniego, zajął mi zapewne grupo ponad pół godziny, a kto wie, może i więcej? Czułem się jak we śnie i całkowicie straciłem poczucie czasu oraz przestrzeni.
Mama mimo wykończenia, wydawała się zadowolona. Wreszcie miała z głowy zakupy i mogła w spokoju zająć się swoimi sprawami. Ja zaś, poświęcałem uwagę tylko nowemu niebieskiemu rowerowi, ledwo mieszczącemu się w samochodzie.
Teraz byłem kimś.

W ciągu niecałego tygodnia, uformowaliśmy z kolegami z klasy własny gang rowerowy. Nasze zajęcia ograniczały się do wspólnych wyścigów, „objazdówek” (czyli po prostu jeździe w określonej formacji lub gęsiego) i przesiadywania na łąkach, gdzie w owym czasie mieliśmy bazę.
- Ale moglibyśmy zrobić, żeby każdy członek gangu musiał coś zrobić. – Powiedział nieskładnie Sperma (wtedy znany jeszcze jako Patryk).
- Co? – Zapytał Młody, zakładając łańcuch w swoim rowerze.
- No nie wiem, ochrzcijmy nasze maszyny.
Wszyscy wymieniliśmy w ciszy powątpiewające wspomnienia.
- No jak te, statki. Rozbijemy na nich butelki.
- No możemy. Ale nic się im nie stanie od tego? – Zapytał Kamil.
- To przecież szkło. Co ma się stać, jak trafisz w metal? – Zasugerował Sperma. Jego rozumowanie było oczywiście błędne.
Zostawiliśmy piątego z nas - Patryka w obozie, by pilnował rowerów, a we czterech poszliśmy w stronę śmietniska, by znaleźć jakieś butelki. Wpół drogi, rozdzieliliśmy się na dwie pary – Kamil ze Spermą, a ja z Młodym.
Doszliśmy do małej stromizny, w której znaleźliśmy kilka „setek” – czyli stumililitrowych buteleczek po wódce.
- Chyba mamy, czego chcieliśmy. – Powiedziałem do Młodego, podnosząc pięć butelek. – Wracamy?
- Czekaj, nie bierz ich.
Spojrzałem na niego pytająco.
- Klucha, mój brat, robił kiedyś coś podobnego. Potem przez tydzień płakał, bo wygiął rurę od ciosu.
- To co on zrobił?
- No przywalił czymś takim właśnie w rower. Ale mam pomysł. Patrz na to. – Chłopak wyjął z kieszeni zaśniedziałą jednogroszówkę i wcisnął ją w szyjkę jednej z butelek. Rozkręcił nią i uderzył w podeszwę buta. Czynność powtórzył kilkukrotnie, a potem zrobił to samo z drugą butelką.
- Trzymaj. Tylko uważaj z nią. Udawaj, że rozbije się normalnie.
Nie do końca rozumiałem, o czym kolega mówi, ale uwierzyłem mu.
- Hej, mamy butelki! – Ryknął na całe gardło.
Ceremonia miała się odbyć w naszym obozie. Podstawiliśmy na ziemi płytę dykty, by można było oprzeć na czymś stopkę chrzczonego roweru, a Kamil uroczyście nałożył na ramę pierwszej maszyny starą szmatę.
- Jesteś gotowy? – Spytał Młody Patryka i podał mu jedną z butelek. – Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Patryk uderzył buteleczką w ramę, tuż pod siodełkiem. Metal wydał głuchy odgłos, ale szkło nie pękło. Chłopak spróbował jeszcze raz – również bez skutku. Dopiero za trzecim razem, gdy wziął zauważalnie większy zamach, osiągnął sukces.
Kamil podbiegł i usunął szmatkę. Rurka ramy była wyraźnie wgięta, a lakier w kilku miejscach odprysł, ku niezadowoleniu właściciela.
Swój rower wyprowadził teraz Młody, a Kamil wyrecytował mu tą samą formułkę. Chłopak zamachnął się – przy uderzeniu butelka pękła w drobny mak, nie uszkadzając jednak ramy.
Chwilę później, do dzieła przystąpił Kamil – również pozostawiając po sobie niezbyt estetycznie wyglądające wgniecenie i przy okazji nieco uszkadzając lakier.
Przyszła pora na mnie. Z całej naszej paczki, mój rower był najmłodszy, więc z oczywistych względów bałem się go uszkodzić. Gdybym w pierwszym tygodniu wrócił do domu z wgniecioną ramą, napytałbym sobie tylko biedy u mamy.
- Jesteś gotów? – Zwrócił się do mnie Sperma. Przytaknąłem. - Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Zamachnąłem się spreparowaną butelką i uderzyłem w ramę. Szkło wyprysło z hukiem na wszystkie strony, ale po zdjęciu szmatki zobaczyłem, że metal pozostał nietknięty. Poczułem jak żołądek z gardła wraca na swoje miejsce. Uśmiechnąłem się do Młodego, dziękując mu w duchu za pomoc.
Zaraz potem, wyrecytowałem formułkę Spermie, który podobnie jak Kamil i Patryk, zostawił po sobie spory półkolisty ślad w rurce ramy.
Z Młodym nigdy nie wyznaliśmy przyjaciołom prawdy.

ROZDZIAŁ 4

Będąc na zielonej szkole, mieszkaliśmy w dwuosobowych pokojach, każdym z łazienką (co było poniekąd prawdziwym luksusem). I jeśli chcecie wiedzieć, to ja, Kamil, Młody i Patryk trafiliśmy do zupełnie oddzielnych mieszkanek. Ale my jesteśmy w tej historii jedynie postaciami epizodycznymi – ważny natomiast jest tu Sperma, wtedy wciąż znany jeszcze po imieniu i Tymek, którzy jakimś cudem, zostali przydzieleni razem.
Tymek był od zawsze klasowym popychadłem. Jeśli wierzyć opowieściom, urodził się kilka minut po swojej siostrze bliźniaczce Adzie, nieco podduszony, co niekorzystnie wpłynęło na jego rozwój umysłowy. Chłopiec był inny od rówieśników, co wraz z upływem czasu było widoczne coraz bardziej, ale dzięki staraniom rodziców, nie trafił do szkoły specjalnej i mógł uczyć się z normalnymi dziećmi.
Co nie znaczy oczywiście, że sam był normalny.
Już od pierwszych dni pobytu w ośrodku, Tymkowi było ciężko. Musiał kolejno rozpakować rzeczy współlokatora, później włożyć wszystkie jego ubrania do szafy, a gdy przychodził czas jakiejś wycieczki, nosił jego plecak. Robił za przysłowiowego Rumuna, mówiąc krótko.
Prawdopodobnie jeszcze pierwszego tygodnia, Patryk obmyślił więc plan wykorzystania Tymka do zarobienia paru złotych ekstra - nie mógł ich od niego „pożyczyć”, bo chłopak był już wtedy spłukany - kupił kilka drobnych pamiątek rodzicom, a resztę gotówki przetracił na automatach do gry.
Koncepcja była prosta: Tymek kładzie się na łóżku, przykrywa kołdrą, a klienci płacą za skakanie po nim (10 gr za dwa skoki). Potem chłopcy dzielą się łupem pół na pół.
Interes życia.
Wierzcie lub nie, ale w przeciągu godziny cały korytarz na naszym piętrze wypełnił się kolejką dzieci – z naszej i równoległych klas. Byli tam wszyscy – chłopaki, dziewczyny, kujony, łobuzy. Przy drzwiach do swojego pokoju stał Sperma, ubrany w zapiętą pod szyję koszulę (do kompletu z gumowymi klapkami na nogach), pobierając opłaty i wpuszczając klientelę do środka.
Tymek zaś leżał na łóżku pod oknem, w pozycji żółwik, starając się po prostu przeżyć. I tutaj wcale nie przesadzam – takich skoków, ciosów kolanami i łokciami jakie otrzymywał, nie powstydziliby się zawodowi wrestlerzy.
Po jakimś czasie, w pokoju Spermy i Tymka zjawił się kilkuletni Marcin, syn wychowawczyni jednej z równoległych klas - zabrany na doczepkę, żeby zwiedził trochę świata. Nie miał przy sobie ani grosza, więc wykidajło Sperma oczywiście szybko go zbył.
Kilka minut później interes nagle się zakończył – do pokoju wpadła wychowawczyni naszej klasy oraz matka Marcina, obie przerażone i wściekłe.
Tymek ostatni raz jęknął, gdy jeden z klientów wylądował na nim z impetem, z zastygłym wyrazem zakłopotania na twarzy.
Jak się okazało, gdy został spławiony przez Spermę, Marcin pobiegł do mamy i poprosił, by dała mu 10 groszy. Na pytanie „po co ci pieniądze?” odpowiedział: „żeby poskakać po Tymku”.
Co tu dużo mówić – mieliśmy przechlapane. Wszyscy lokatorzy piętra zostali wyproszeni przed swoje pokoje, stanęli w dwóch rzędach po obu stronach korytarza, a krok naprzód mieli zrobić ci, którzy nie brali udziału w tym „godnym pożałowania precedensie”, jak to ujęła nasza wychowawczyni.
Zapanowała chwila ciszy, po czym wystąpiło dosłownie kilka osób – nie więcej niż 5-10. Oczywiście, większość stanowiły „grzeczne” dziewczęta, pod dowództwem córki wychowawczyni równoległej klasy (nie tej, którą opiekowała się matka Marcina), Oli. Oczywistym jest też, że połowę, jeśli nie więcej osób stanowili winni obawiający się zasłużonej kary.
Wszyscy zostali wygwizdani i powitani tupotem nóg – zupełnie jak w więzieniu.
Bilans zabawy:
- Tymek był posiniaczony od stóp do głów, miał rozciętą wargę, czoło oraz rozbity nos.
- Wszyscy niegrzeczni (99% zielonej szkoły) miało zakaz odwiedzania hotelowej dyskoteki przez kilka dni. Później wszystko wróciło do normy.
- Ci, którzy wyłamali się z szeregu, zostali ukarani bardzo szybko, bez udziału nauczycieli. Później byli unikani przez uczniów, którzy potrafili przyznać się do winy i stawić czoła konsekwencjom.
- Sperma zarobił około dwudziestu złotych. Tymek nigdy nie dostał swojej działki.

__________________________________________________________

https://www.youtube.com/watch?v=1dk_lkr4E_Y

Zaloguj się aby komentować

Podczas sprzątania peceta, między memami z papajem a folderem z gondolami znalazłem coś, czym szkoda byłoby się nie podzielić. Złoto polskich czanów, jedna z niewielu dobrych rzeczy, które wyszły z tego obsranego gównem chlewa: Cykl past o Sebastianku, znany również jako Rewir. Autorze, gdziekolwiek teraz jesteś, dziękuję za świetną lekturę!

Zacząłem postować na portalu z nieśmiesznymi prawakami trzy dni temu, ale pomyślałem, że z Tomeczkami też powinienem się podzielić. W ramach rekompensaty, dostaniecie dzisiaj prolog oraz dwa pierwsze rozdziały na raz.

Bez zbędnego pierdolenia, #codziennyrewir 1, 2 i 3/115 czas zacząć!

#pasta #coolstory #truestory #heheszki #lata90 #rewir
__________________________________________________________

PROLOG

Właściwie rzecz biorąc nigdy nie miałem rodziny – jeśli nie liczyć oczywiście matki, Eweliny. Odkąd pamiętam, mieszkaliśmy tylko we dwójkę, zdani wyłącznie na samych siebie.
Wszelacy krewni - jak dziadkowie, ojciec czy wujkowie, byli w naszym życiu nieobecni. Ewelina zerwała kontakty z jej rodzicami po tym jak „pokłócili się” z nią na temat jej wpadki – czyli mnie, jakkolwiek by to nie brzmiało.
Oczywiście nigdy nie powiedziała tego głośno, ale nie trzeba być geniuszem żeby wiedzieć, że dwudziestolatki z reguły nie zakładają rodzin, prawda?
Ojciec opuścił matkę, gdy już się urodziłem – nigdy o niego nie pytałem, nigdy go nie szukałem, nigdy się nim nie interesowałem. Od najmłodszych lat wiedziałem za to, że nie chcę mieć niczego do czynienia z takim człowiekiem. O ile w ogóle zasługiwał na to miano.
No i w końcu, była jeszcze siostra mamy – czyli ciocia Iza. Starsza od niej o tych kilka lat, bodajże siedem, ale zupełnie oderwana od rzeczywistości, jak gdyby były to lata świetlne. Ewelina utrzymywała z nią kontakty przez jakiś czas, ale przestała z nią rozmawiać, gdy ta próbowała przekonać mnie, żebym zamieszkał z nią, jej mężem i ich dziećmi. Miałem wtedy sześć lat.
Brak krewnych nie znaczył jednak, że mieliśmy problemy finansowe czy społeczne. Mówiąc szczerze, było wręcz przeciwnie… Jeśli nie liczyć plotek okolicznych dewot, dawno temu. Chyba wszyscy bowiem wiemy, jak czasami oczerniane są samotne matki – a zwłaszcza takie, które mają czelność wychylać się przed szereg, paradując w kolorowych krótkich sukieneczkach i szpilkach. A do takich osób należała właśnie Ewelina. Lubiła rzucać się w oczy.
Jako dziecko, nigdy nie zwracałem na to uwagi, bo wydawało mi się, że to powszechnie spotykana norma – do czasu, gdy poznałem zwyczaje panujące w domach kolegów, gdzie szczytem higieny było mydło Biały Jeleń, a mody - zwyczajna para jeansów lub czasami nawet spódnica uszyta ze starej zasłony. Wtedy też zrozumiałem, że moja mama zdecydowanie wyróżnia się na tle innych.
Odstępstwa były widoczne również w jej zachowaniu – bo mimo, iż byłem jedynakiem, nie była wobec mnie szczególnie nadopiekuńcza – przynajmniej nie do przesady. Doskonale rozumiała potrzeby młodych i chyba nie powiem na wyrost, że była dla mnie zazwyczaj bardziej koleżanką niż rodzicielką.
No, przynajmniej póki zachowywałem się grzecznie.

* * *

Dziadkowie Kamila urodzili się, wychowali i zestarzeli w jednej miejscowości – tutaj też spłodzili dwie córki, które podobnie jak rodzice, nigdzie nie wyjechały. Miejscowi, po prostu.
Starsza córka – Milena, zaszła w ciążę bardzo młodo, będąc jeszcze nieletnią. Razem ze świeżo upieczonym mężem-tatą, zamieszkała w rodzinnym domu, zajmując górne pomieszczenia.
Kobieta zgarnęła w puli genowej wszystko co najlepsze, co w połączeniu z odważnym sposobem bycia i zamiłowaniem do kobiecych, kusych ubrań, wyrobiło jej w pewnych kręgach opinię puszczalskiej, ladacznicy – co kompletnie mijało się z prawdą. Plotki, plotki.
Jej odmienność podkreślała również krótka fryzura, jej znak firmowy – kontrowersyjna trzystusześćdziesięciostopniowa grzywka, w kolorze jasnego blond, z krótko wystrzyżonym dołem, naturalnie brązowym - która naprawdę podkreślała jej urodę, co zaskakujące.
Zresztą, podobnie było z Eweliną, z którą zresztą dzięki znajomości ich synów, zaprzyjaźniła się na dobre i na złe. Dwie „bezwstydne dziwaczki”.
Młodsza o rok od niej siostra, Agata, po dwóch latach również została młodą mamą. Niedługo potem, przeprowadziła się z mężem do niskiego bloku mieszkalnego, oddalonego o kilkaset metrów od domu jej rodziców.
Niestety, parze nie wyszło. Mąż odszedł po kilku latach, porzucając syna (Emila), gdy ten miał iść do szkoły podstawowej. Słuch o nim zaginął kompletnie, jeśli nie liczyć informacji, że „zakochał się w młodszej”.
Agata zaś, która całe życie spędziła w cieniu dużo bardziej atrakcyjnej i towarzyskiej siostry, powoli zaczęła stawać się własnym… Cieniem, no właśnie.
Samotne życie odcisnęło na niej swoje piętno i chociaż nigdy do specjalnych piękności nie należała, to z czasem, było tylko gorzej. Kobieta zaczęła chudnąć, przestała dbać o swój wygląd i w końcu, zaczęła nałogowo palić (mniej więcej wtedy, kiedy jej syn), co miało fatalne następstwa dla skóry, włosów, zębów i paznokci. Ale, to miało wydarzyć się dopiero w dalszej przyszłości.
Dziadkowie Kamila i Emila, kilka lat później również przenieśli się do nowego miejsca – również bloku mieszkalnego (ale wyższego i bardziej obskurnego), zostawiając Milenie i jej mężowi cały dom dla siebie.

* * *

Spośród wszystkich członków naszej paczki, Sperma wychował się chyba w najbardziej toksycznym środowisku. Na pozór, był w dużo lepszej sytuacji niż ja czy Emil, którzy dorastali bez ojców. Z drugiej strony, trzeba wziąć pod uwagę całokształt – a nie tylko jeden element składowy.
Rodzice Spermy sprowadzili się do miasta prawdopodobnie w latach osiemdziesiątych. Jak wielu przyjezdnych, osiedlili się w blokach mieszkalnych – przy czym mieli na tyle szczęścia, by trafić do czteropiętrowców, które w porównaniu do sąsiadujących z nimi „dziesiątek”, były dużo bardziej luksusowe (czyli nie miały głośnych i zdezelowanych wind, piwnice ukryte pod ziemią, większe mieszkania i mniejsze zagęszczenie sąsiadów).
Niedługo potem, rodzina powiększyła się o córeczkę – Martę, a kilka lat później o syna – Patryka (później znanego właśnie jako Sperma).
Ojciec, żeby zapewnić byt rodzinie, zaczął ciężko pracować w różnych zakładach przemysłowych. Wkrótce padł ofiarą choroby zawodowej, trawiącej niższe klasy społeczne – czyli zaczął pić.
Ela, jego żona, zajęła się domem i utrzymaniem przy życiu dzieci. Nie było to zadaniem prostym, ponieważ z pensji prostego robotnika po podstawówce (lub „nawet” zawodówce) trudno było związać koniec z końcem jako tako, nie wspominając o stale przepijanym procencie pieniędzy.
Jakimś jednak cudem, rodzina trwała przez lata, dzieci posłano do szkoły, a Ela zaczęła zyskiwać na wadze, w przeciwieństwie do męża, który z roku na rok stawał się chudszy.
Marta została zapisana do okolicznej szkoły podstawowej, gdzie poznała kilku mieszkańców „slamsów” – czyli obszaru zamieszkałego przez najniższą możliwą klasę społeczną, w której wykształcenie gimnazjalne jest czymś niezwykłym, a środki antykoncepcyjne… Cóż, one były nawet ponad sferą science fiction.
Z jakiegoś powodu, młoda dziewczyna odnalazła tam swoje miejsce - gdzie nauczyła się pić, palić i ćpać, a po jakimś czasie, w jej ślady miał pójść młodszy braciszek, chcący być tak fajny, jak jego siostra.

* * *

Młody wychował się w normalnej rodzinie, będącej żywcem wyjętą z obrazka – jego ojciec był inżynierem, matka nauczycielką, a brat szkolnym prymusem. Chłopak już od najmłodszych lat wyróżniał się więc na ich tle, chcąc zwrócić na siebie uwagę otoczenia poprzez nie do końca poprawne zachowanie. Prawdziwa czarna owca, wypisz wymaluj.
Koledzy Kluchy (czyli Piotrka, starszego brata) szybko ochrzcili kilkuletniego Patryka pseudonimem Młody – i tak już zostało.
Jeszcze przed tym, jak wszyscy poszliśmy do szkoły podstawowej, Młody poznał Spermę (wtedy znanego jeszcze po imieniu) i oboje stali się nierozłącznymi osiedlowymi rozrabiakami. „Dwóch Patryków – jeden duży, drugi mały”, jak zwykła mawiać czasami Milena, matka Kamila.
Mimo próśb i gróźb rodziców, żaden z nich nie starał się poprawić swojego zachowania – i tym samym, inne dzieci z bloków autentycznie się ich bały.
Jednak, strach ma wielkie oczy – i ich lęk nie zawsze był w pełni uzasadniony. Młody bowiem, mimo całej tej buntowniczej otoczki i nieprzewidywalności, już wtedy miał silnie rozwinięty instynkt przywódczy i wiedział, co to lojalność.
W późniejszych latach, gdy nasza paczka została na dobre uformowana, pełnił więc on rolę naszego niepisanego lidera… I w zasadzie, dzięki niemu, byliśmy też postrzegani przez pewnych ludzi jako łobuzy i chuligani. Cóż, nie można nikogo za to winić, prawda?

* * *

Rodzice trzeciego z kolei Patryka i jego starszego brata Bartka, przeprowadzili się w nasze okolice w czasach, gdy mieliśmy nie więcej niż pięć lat. Mieszkania w „luksusowych” blokach, w których żyli Sperma i Młody były już dawno zajęte, ale udało im się wynająć małe lokum w sąsiednim betonowcu, po drugiej stronie ulicy, przeznaczonym dla nieco niższej klasy społecznej.
Ojciec chłopców zatrudnił się w jednej z malutkich ekip remontowych, przeważnie pracując w okolicznych dziesięciopiętrowcach.
Jego żona z początku zajmowała się domem – przynajmniej dopóki, dopóty obaj synowie nie mogli bezpiecznie zostawać sami. Potem zaczęła rozglądać się za pracą – padło na kasę w osiedlowym sklepie, co i tak nie było najgorszą możliwą posadą, zwłaszcza, gdy nie ma się żadnego znaczącego wykształcenia.
Bartek załapał się do jednej z fal dzieci urodzonych i wychowanych na wsi, które w wieku szkolnym zderzyły się z miejską rzeczywistością. Okazało się bowiem, że lokalni rówieśnicy mówią, myślą i zachowują się znacząco inaczej od przyjezdnych. To zaś owocowało wewnętrznymi sporami i dyskryminacją. Finalnie, chłopak zaklimatyzował się w nowym świecie, ale zajęło mu to wiele lat.
Patryk miał na tyle szczęścia, by przed pójściem do pierwszej klasy zrozumieć, jak żyje się w blokach i czego nie należy robić. Znalazł sobie znajomych, z którymi grał w piłkę na jednym z prowizorycznych boisk – i jak się okazało, miał do tego wrodzony talent, z którym w przyszłości, chciał wiązać przyszłość.
Kiedy inni chłopcy pragnęli być policjantami i strażakami, jego marzeniem było zostać profesjonalnym piłkarzem.

_________________________________________________________

SZKOŁA PODSTAWOWA
_________________________________________________________

ROZDZIAŁ 1

Po latach nie pamięta się traumy związanej z pierwszym dniem w szkole. Pierwszego dnia w zupełnie nowym świecie – ogromnym i po brzegi wypełnionym kilkuletnimi rówieśnikami – równie zagubionymi i przerażonymi co my sami.
I w końcu, nie pamięta się spokoju rodziców, którzy z jakiegoś powodu, wcale nie podzielali niepewności dzieci – przeciwnie, zdawali się doskonale wiedzieć, co czeka nas w przeciągu następnych sześciu lat.
Wtedy nie mogłem nadziwić się, jak moja mama może czuć się pewnie w miejscu takim jak to, podczas gdy ja dreptałem tuż koło niej, trzymając ją za rękę i marząc tylko o tym, by z powrotem znaleźć się w doskonale mi znanym, bezpiecznym domu.
Zgodnie z tym, co powiedziała mi wcześniej Ewelina, w klasie powinna znajdować się tablica – i rzeczywiście, kiedy wszedłem do pomieszczenia, ciemnozielony prostokąt wisiał na ścianie… Ale naprzeciw niego, na drugim końcu sali, był kolejny.
- Dwie tablice? – Zapytał sam siebie chłopiec, który znikąd pojawił się koło mnie, jakby czytając w moich myślach. Miał brązowe włosy, z grzywką starannie przyciętą nad wysokością brwi i okrążającą głowę jak grzyb albo garnek.
Niepewny, obróciłem się za siebie, by zapytać mamę, gdzie i w którą stronę powinienem usiąść - ale gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem, że jest zajęta rozmową z inną kobietą – o włosach praktycznie takich samych jak te należące do chłopaka stojącego koło mnie. Obie wydawały się być w doskonałych humorach.
- Chodź, poszukamy wolnych miejsc. – Zaproponowałem nowemu znajomemu, nie chcąc przeszkadzać dorosłym.
- Dobra! – Odparł uradowany. – Jestem Kamil. Będziemy najlepszymi kumplami?
Poczułem, że strach, który mnie trawił od środka nagle przepadł. Roześmiałem się serdecznie do Kamila i podałem mu rękę.
Usiedliśmy w ostatniej ławce, nie mając pojęcia, czy jest to przód, czy tył klasy. Po naszej lewej, przy oknie, siedzieli razem dwaj chłopcy, którzy głośno żartowali i wygłupiali się. Jeden z nich był wyjątkowo wysoki i chudy jak na swój wiek, a drugi z kolei był niepozorny i znacząco niższy, mniej więcej mojego wzrostu. Mimo to, zdawał się jakby emanować jakąś dystynkcją, powagą.
On też jako pierwszy zwrócił uwagę na mnie i na Kamila.
- Hej! – Krzyknął. Obróciłem się w jego stronę, nie wiedząc, jak zareagować. – Cześć. Ostatnia ławka, co?
- Chyba tak. – Zaśmiałem się, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście znajdujemy się na końcu klasy.
- Jestem Patryk, ale kumple wołają na mnie Młody. A ten obok to też Patryk.
Podszedłem do obu chłopców i przywitałem się z nimi.
I tak, poznałem Młodego i Spermę.

_________________________________________________________

ROZDZIAŁ 2

Pierwsza klasa była okresem aklimatyzacji i nawiązywania znajomości – w szkole i poza nią przebywałem głównie w towarzystwie Kamila, co z kolei pomogło zaprzyjaźnić się naszym mamom. Poza tym, powoli zaczęła się formować nasza paczka – coraz więcej czasu spędzaliśmy z trzema Patrykami, którzy mieszkali w pobliskich blokach.
Gdzieś w tle przewinęła się jeszcze postać Maćka, mieszkającego nieopodal naszej podstawówki, w przedwojennym zrujnowanym domu, razem z kilkorgiem rodzeństwa, rodzicami, dziadkami i wujostwem. Była to rodzina biedna, prosta i bogobojna – jedna z wielu, które przybyły do miasta ze wsi, by rozkoszować się urokami kapitalizmu, do czasu gdy jej członkowie nie zdali sobie sprawy, że pieniądze są niestety poza ich zasięgiem.
Jeszcze wczesną jesienią, czyli na samym początku mojego pierwszego roku szkolnego, Maciek zapytał się mnie, czy nie wpadłbym do niego po lekcjach. Chłopak do tej pory nie znalazł sobie żadnych znajomych i zazwyczaj do nikogo się nie odzywał, więc nie wiedziałem do końca co o nim sądzić. Powiedziałem mu, że muszę poprosić mamę o zgodę (a przy okazji pewnie i o radę).
Ewelinę zauważyłem od razu, kiedy wyszedłem ze szkoły – nawet pomimo swojego niskiego wzrostu, była mniej więcej dwukrotnie wyższa od większości dzieci zmierzającym do domów. Dopiero gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że tuż koło niej stoi Maciek, mówiąc coś z wyrazem podekscytowania na twarzy.
- Cześć, mamo! – Krzyknąłem.
- Cześć. Jak było w szkole? – Zapytała się mnie mama, schylając się by dać mi buziaka w policzek.
- Fajnie. – Odparłem.
- Twój kolega przed chwilą zapytał się mnie, czy wpadniesz do niego po południu.
Maciek przytaknął uradowany.
- No… Miałem się ciebie zapytać najpierw. – Powiedziałem niepewnie.
- Och, nie ma problemu. Odrobimy tylko lekcje, zjesz obiad i cię podrzucę.
Z jakiegoś powodu, nie poczułem się specjalnie szczęśliwy.
Dom rodziny Maćka znajdował się przy gruntowej drodze, otoczony podobnymi mu zabudowaniami. W powietrzu czuć było odór krowiego łajna, bowiem niektórzy sąsiedzi hodowali zwierzęta użytkowe. Zaskakujące, biorąc pod uwagę rozmiary ich działek i fakt, że teoretycznie przebywaliśmy w mieście, a nie na wsi.
Zadziwiająca była również różnica kulturowa pomiędzy tą właśnie uliczką a ulicą, przy której mieszkałem ja z mamą. Były to dwa zupełnie odmienne światy, choć oddalone zaledwie o kilometr.
Zatrzymaliśmy się przy zardzewiałym ogrodzeniu.
- To chyba tutaj. – Powiedziała Ewelina, gasząc silnik i otwierając drzwi. – O kurczę! – Dodała poirytowana, gdy jeden z jej wysokich obcasów zatopił się do połowy w błocie.
Na powitanie wyszedł nam Maciek, a zaraz za nim starsza, nieco przygarbiona i wyraźnie zmęczona życiem kobieta – pomyślałem wtedy, że to jego babcia, ale pomyliłem pokolenia – była to jego matka.
- Cześć! – Maciek pomachał mi i podbiegł roześmiany od ucha do ucha. – Dzień dobry pani!
- Dzień dobry. – Odpowiedziała Ewelina, skoncentrowana na stąpaniu po kępkach trawy i unikaniu błota, jakby miało to coś zmienić. Jeden z jej butów był już i tak kompletnie brązowy.
- Chodź, pokażę ci fajne miejsca! I tutaj jest sklep niedaleko! – Krzyczał kolega.
- Tylko uważajcie, dobra? – Powiedziała mama i skinęła mi głową, żebym podszedł. – Skoro idziecie do sklepu, to masz tutaj złotówkę. Kupcie sobie coś, jeśli będzie okazja. – Pocałowała mnie w policzek i uśmiechnęła się.
Pobiegliśmy do sklepu.
Sklep znajdował się kilka domów dalej i stanowił jedyne miejsce publiczne w tej okolicy. Weszliśmy do dusznego pomieszczenia, będącego przerobionym garażem i rozejrzeliśmy się dokoła. Wybór był niewielki, o ile nie gustowało się w tanich trunkach.
Maciek podszedł do lady i poprosił o dwie miętowe gumy do żucia – wtedy pierwszy raz spotkałem się ze sprzedawaniem ich na sztuki. Sprzedawca wyciągnął z napoczętego opakowania dwa listki i podał je klientowi.
- Podać co? – Zapytał się mnie.
Wcześniej zastanawiałem się nad kupieniem paczki bekonowych Lay’sów (które niestety zostały w przyszłości wycofane ze sprzedaży), ale widząc co kupił Maciek, postanowiłem pójść w jego ślady. Skoro ten chciał się ze mną podzielić, to niegrzecznie byłoby nie dać niczego w zamian.
Zamówiłem dwie owocowe gumy, zapłaciłem, podziękowałem i razem z kolegą wyszliśmy.
Od razu otworzyłem jedną gumę, a drugą podałem Maćkowi.
- Dzięki! – Ucieszył się i włożył gumę do kieszeni. Jedną ze swoich, miętowych, odpakował i włożył do ust. – Chodź, pokażę ci ogródek!
Przez ułamek sekundy zastanawiałem się, czy czasami coś nie umknęło mojej uwadze. Było nas dwóch, każdy miał po dwie gumy. Mama zawsze uczyła mnie, bym dzielił się z innymi, jeśli tylko mogłem. Tak też zrobiłem, ale Maciek zdawał się albo nie rozumieć sytuacji, albo udawał, że jej nie rozumie. Mój dziecięcy umysł był skołowany.
- Hej, a po co ci były dwie gumy? – Zapytałem w końcu, po dłuższym namyśle, starając się nie zabrzmieć nachalnie.
- A bo mama mi kazała kupić dla siebie i dla niej.
Pobiegłem za Maćkiem, nie okazując zawodu, choć wewnątrz czułem się nierad. Swoją gumę wyplułem po zaledwie kilku minutach, gdy zaczęła wydawać mi się gorzka.
3aa1f848-44c9-4993-a6e6-c91ee3f0c69d
p-1

@DEATH_INTJ Nie ma, serio warto przeczytac.

Zaloguj się aby komentować

Następna