Dawno mnie nie było, gdyż miałem tryb konsumenta treści. Taki styl życia w social mediach. Jedni są influencerami tworząc treści w social mediach, inni po prostu z nudów czytają i zapominają te treści.
Jednak dzisiaj chciałbym kontynuować temat poruszony niema 9 miesięcy temu. Otóż dawno temu pisałem nt. kopii zapasowych. System naprawdę robił robotę... aż do zeszłego tygodnia.
Dla przypomnienia serwer robił kopie, potem mi backup leciał do domu na dysk podpięty pod RPi. Otóż RPi wyłączyłem jakiś czas temu, gdyż przy pewnych genialnych pracach w moim bloku mieszkalnym, kilkukrotnym wywaleniu korków, itd. - chłodzenie aktywne RPi uznało uszczerbku na zdrowiu i buczy niemiłosiernie. Wyłączyłem go pewnego późnego wieczoru i tak wyłączony jest po dziś dzień. Więc zapas zapasu przestał istnieć (a przynajmniej być aktualny). Kilka dni temu (w piątek) komputer mi zgłosił dogorywanie mojego już ośmioletniego dysku twardego, który jeśli wierzyć w zapisy, działa od prawie 23000 godzin i ~4200 uruchomień. No cóż, bywa. Patrzę więc na mój serwer z kopiami, by upewnić się o stanie moich kopii, bo nie dalej niż 2 dni wcześniej otrzymałem powiadomienie, że backup coś nie ten tego, ale z braku czasu nie zająłem się temat. Wbijam, patrzę - a tam... dramat... Filesystem dysku, gdzie trzymałem kopie, wziął i umarł. Poszarpany jak wieprzowina.
Okazuje się, że serwerownia miała małe przemeblowanko i jestem jednym z trzech osób, którym wywalił się filesystem, kopii nie mają. Super... Jedna kopia jest mocno nieaktualna, a druga jest na umierającym dysku twardym, który wydaje interesujące dźwięki i jeszcze pamięta poprzedni komputer.
Decyzja szybka, NAS. Poszukałem, znalazłem fajnego QNAPa, z dyskami wyjdzie około 3000zł. Nowy Ład kwitnie, więc muszę szybko kupić, nim ceny wywali jeszcze bardziej w kosmos. Tylko jednak muszę oszczędzać, bo wydatki w planach. Co tu robić? Pogadałem z mądrzejszymi kolegami, a że jestem freakiem/geekiem, to zrobię sobie NAS'a samemu, a co mi tam.
Wspomniałem już o poprzednim komputerze, więc wyciągnąłem go zalegającego pod łóżkiem w sypialni (moja kobieta jest zadowolona, bo ją wkurzał tam, a nie pozwoliłem go sprzedać lub wyrzucić, z sentymentu - I MIAŁEM RACJĘ!), w pewnym sklepie na X zamówiłem dwa dyski SSD i dwa HDD, łącznie 800zł, które następnego dnia były do odebrania (w piątek wszystko zaplanowałem, więc czas był na wagę złota). Tego samego wieczoru podłączyłem zalegający SSD do mojego staruszka oraz do prądu/internetu. Prąd podpięty przez smart kontakt (celem zliczania zużycia energii i wyłączania serwera, np.: na noc lub wyjazdy, z autostartem po uzyskaniu prądu) i myślę — przetestuję nową wersję Proxmox, a przy okazji pobawię się ZFSem w RAID0 (jedyny raid, gdzie można pojedynczy dysk walnąć) i sprawdzę ostatnio bliski mi temat oszczędzania terabajtów danych systemu, przy którym pracuję na co dzień.
No to imba, pormox i inne systemy nawet się nie chcą bootować do instalacji. Noacpi, nomodeset, nic... W końcu po walkach wspomaganej szklanką Proper12 i towarzystwem kolegów, współadminów na TeamSpeaku, udało mi się postawić do działania. No to super, pobawiłem się ZFSem i bajerancko.
Następnego dnia pojechałem z wybranką serca na zakupy, przy okazji skoczyliśmy do galerii po odbiór dysków. Pominę temat zakupów, bo nie mam siły do patrzenia na ceny produktów spożywczych. Wróciliśmy do domu i od razu zabrałem się za montaż dysków.
Dobrze, że przezornie kupiłem kable SATA, bo tych mi brakło. Zamontowałem bez śrubek SSDki i zamontowałem HDD w ramki (komputer z plastikowymi ramkami, moim zdaniem genialne rozwiązanie i lepsze niż te serwerowe "metalowe" ramki, gdzie certolisz się z przykręcaniem śrubek, a ich wytrzymałość i cena prosi o pomstę do nieba).
Odpalam Ventoy z obrazami systemowymi i ku mojemu zdziwieniu, bootowanie i instalacja przeszły bez zarzutu. Nie zrozumiem sprzętowych kwestii nigdy, to przekracza moje możliwości poznawcze.
Kontynuując, przygotowałem serwer Proxmoxa, ZFS z kompresją zstd. Ale kurde, nie mogę nic zrobić, sieć jest "DOWN". Kminię, rozkminiam... Geniusz w mojej osobie odpiął kabel od internetu, więc ciekawe czemu nie działał. Zajęło mi to 30 minut... Stawiamy kontener LXC, tam rsnapshot i sambę (już nie katuję się OpenMediaVault), x1.28 kompresja na samym systemie już robi robotę.
I tak sobie stoi ten serwer w domu, dyski Barracuda są głośniejsze niż wentylatory (obudowa gamingowa, więc sporo ich tam), ale to nie problem, bo szum tła w postaci aut i sąsiadów skutecznie unieszkodliwia hałas.
Teraz w planach mam przygotowanie samoskalującego się systemu opartego o API Proxmox'a, kontenery LXC i Kubernetesa, a także kilka innych, mniejszych projektów.
Również zamierzam przywrócić serwer do działania i tam spiąć GlusterFS do replikacji danych, więc RPi pójdzie jedynie jako arbiter albo iKVM. Dzięki temu będę miał kopię w dwóch miejscach. Czemu Gluster? Nie wiem, nie jestem przekonany do DRBD, a Ceph to byłby przerost formy.
Jeśli dotarłeś do tego momentu wpisu, to nie wiem, czy gratulować, ale miłego dnia Ci życzę!