Zdjęcie w tle

Społeczność

Pasty i imby insternetowe

147

Spis past z internetu i pojebanych histori

Witajcie anonki. Dzisaj pasta. Taka 21 na 37.
A więc ja anonek, level 26, pracuję jako przewodnik. Ale nie pies przewodnik, albo taki co przewodzi prąd, tylko taki przewodnik co ludzi oprowadza, ale nie ślepych, tylko turystów. Bardzo lubię opowiadać o historii i takie tam, ale niestety tak jak i wszędzie, tak i w tym zawodzie rzeczywistość przynosi rozczarowanie. Zamiast loszek pojaranych moją wiedzą historyczną, zazwyczaj oprowadzam wredne stare baby albo rozwydrzone gówniak. Nie inaczej było tego dnia kiedy w trakcie luzu między kolejnymi obostrzeniami zostałem najęty jako opiekun dla jakiś gówniaków z podbazy. Właściwie to nie była nawet żadna wycieczka ani zwiedzanie, o nie... Słyszeliście może kiedyś o tzw. „Wampirzej kolekcji”? Jeżeli nie to już śpieszę z wyjaśnieniem: otóż Dziwisz zbierał swego czasu „pamiątki” po Wojtyle. Ale nie takie normalne pamiątki, jak Ty masz np. okulary po dziadku albo zegarek po babci, albo flaszkę po wódce w piwnicy po starym, o nie. To były kurwa zęby, obcięte paznokcie, osmarkane chusteczki itp. xD Dlatego właśnie gówniaki nazwały to „wampirzą kolekcją”. I teraz jeździ to od szkoły do szkoły, głównie na Podkarpaciu. No więc byłem opiekunem grupy właśnie przy takim czymś. Nie chciało mi się na to jechać, bo doskonale znam prawdę o Wojtyle, no ale pieniądz to pieniądz, tym bardziej w tych covidowych czasach. Całość działa się na wielkiej hali do koszykówki, na środku były gabloty z resztkami papaja, a pod jednym z koszy ołtarz. Stanąłem sobie w drzwiach, tak żeby mnie nie było widać na zdjęciach, bo wstyd że uczestniczyłem w takiej sopce. Dzieciaki pooglądały, jedne z podziwem, inne z heheszkami. Jak „relikwie” obejrzane z każdej strony to przyszedł czas na mszę. Wtedy to już sobie serio kucnąłem przy tych drzwiach żeby mnie nie było widać xD No i msza tam sobie trwa, aż tu słyszę wielkie poruszenie wśród dzieciaków, więc wstałem i zerkam co się dzieje, a tutaj spod gabloty z zębami Jana Papieża 2 unosi się szaro-czerwony dym. Księża zrobili kółeczko dookoła i zaczęli coś śpiewać po łacinie. Pierwsze pomyślałem że to kable, ale przecież wpierw byłoby czuć topiący się plastik, więc nie. Zaraz jednak pomyślałem „No przecież, chcą zrobić tanimi efektami cud, a później dzieciaki będą opowiadały babunią jak to były świadkiem cudu i mit papaja będzie rósł w siłę” Z jednej strony skisłem srogo, a z drugiej byłem niesamowicie zażenowany. Ale wiecie co? Chciałbym mieć wtedy rację. Bo nagle jak nie huknęło, jak nie jebnęło! O kurwa! Znów zerwałem się na nogi, kiedy zdążyłem już rozłożyć książkę i rozsiąść się po turecku. Wkurwiony patrzę i nie wierzę własnym oczom. Dzieci wokół wspomnianej wcześniej gabloty zniknęły a na ich miejscu pojawiła się krwawa miazga. Cosiędzieje.exe jakoopiekunmamprzejebane.png Po kilku sekundach dotarły do mnie dopiero wrzaski dzieciaków. Podnoszę wzrok, a tam nad gablotom, w kardynasko-purpurowej poświacie, unosi się on, sam Wojtyła. Cały zbroczony krwią. Nie wierzę w to co widzę, to musi być sen. Naglę wampir Wojtyła zaczął masakrować dzieci najbliżej siebie. A księża którzy stali najbliżej pastorałami uderzają w głowy nauczycieli i gówniaków, po czym ci tracą rozum i rzucają się na resztę. Co tutaj się odjaniepawla?! Widząc co się dzieje wybiegłem na korytarz próbując się ratować. Tym którzy w tym momencie zarzucą mi egoizm, powiem że z mojej grupy z gówniaków nie było już co zbierać, a belferka była przemieniona. Poza tym nawet gdyby nie to i tak bym dla niej nie ruszył palcem bo gnębiła dzieciaki, no ale mniejsza. Wybiegłem na ten korytarz i rura do drzwi. Niestety były zamknięte. A to mocne szkolne drzwi które z kopa, ani nawet bara nie puszczą. Może Pudzian dałby rady, ale na pewno nie taki anon jak ja xD Co tutaj robi? Okno! - pomyślałem. I rura do okna. Niestety klamka była wykręcona. To kolejna rura do najbliższej sali, w oknach fabrycznie nie ma klamek, bo to biblioteka i są te nowe unijne okna przeciwpożarowe. Zawsze miałem wyjebane na politykę, ale tym razem przekląłem unię i pomyślałem że powinna zostać zniszczona. Nie wiem co robić, więc biegnę w kolejne drzwi naprzeciwko – jest na nich napisane „szatnia” no to niewiele myśląc biegnę. Zbiegam po schodach w dół, naglę z góry słyszę zbliżające się wrzaski. Widzę gzyms, nie wiem po co go ktoś umieścił na klatce schodowej to piwnicy, ale podciągam się i udaje mi się tam wcisnąć, zanim tłum zdołał przebiec. Pode mną przetoczył się tłum wrzeszczących uciekających gówniaków i goniących ich katolickich „zombi”. Od teraz tak ich będę dla jasności nazywał. Kiedy już lawina ciał stoczyła się na dno szatni i doszło do zarażeń znacznie gorszych od covida, uciekłem na górę, ponieważ sądząc po wzmożonych krzykach z piwnicy nie było innej drogi ucieczki. Wbiegłem znów na parter. Idę na przeciwną stronę mijając kilka roztrzęsionych dzieciaków i słysząc gardłowy śpiew księży z sali gimnastycznej. Cholera, na zewnątrz jest boisko, więc w oknach są kraty. Biegnę znów po schodach, tylko tym razem na górę. W końcu! Widzę okno z klamką! I nawet się otworzyło! Dziękuję za to wszystkim Starożytnym Bogom, bo nie wiem w sumie czy był jakiś od okien. Robię szybkiego magika z okna, ale na szczęście zamiast płyty chodnikowej ląduję o dziwo w miarę zgrabnie na dachu jednego z autobusów marki autosan którym przyjechały dzieciaki. O dziwo to ten autobus którym przyjechała nasza „pielgrzymka”. Pan kierowca wydawał się nawet miły, a że został w autobusie to dobijam się do środka bo nawet moje łupnięcie w dach go nie wyrwało z transu słuchania na cały regulator współczesnego wieszcza narodowego Zenka Martyniuka. Otwiera zły, kiedy w tle leci jakieś gówno o zapylaniu pszczółki Mai i pyta „Co?!” Ja spanikowany mówię że musimy dzwonić na policję, a najlepiej to po wojsko i jak najszybciej spierdalać. Na co on zły mówi że zaraz zadzwoni na policję bo ja, jako że mam długie włosy, to od początku mu się nie podobałem i już mu się na starcie wydawało że ja jestem narkomanem. Ja mówię że nie, że naprawdę. A Janusz jeszcze większe hur-dur kwiii spod wąsa, to postanowiłem go olać i uciekać, i bardzo dobrze, bo po kliku minutach drzwi szkoły się otworzyły, stanął w nich ksiądz, a zza niego słychać było demoniczne „Zstąpił duch mój i odmienił oblicze ziemi, tej ziemi!”, po czym wylała się fala zombie.
Minęło już kilka dni, a to co się odjaniepawla nie śniło się nawet Georgowi A. Romero kiedy pisał scenariusze do swoich filmów o zombiakach. Prawdziwa apokalipsa. Jako że to Podkarpacie to próbowałem uciekać na Słowację, nawet ukradłem pierwszą rzecz w życiu, seicento, żeby tam uciec. Ale do granicy nie dopuszcza słowackie wojsko nikogo, nie ważne czy zombie czy jeszcze człowiek. Co ciekawe zombie nie przechodzą za granice, plaga działa tylko na polaków, a obcokrajowców po przekroczeniu granicy po prostu targają na krwawe strzępy. Nic więc dziwnego że cały świat, łącznie z Unią i NATO nas olały. Im to nie zagraża, więc po co będą się mieszać? W sumie wcale się im nie dziwię. Ach, zapomniałem wspomnieć, internet, zasięg komórkowy, itp. zdechły jeszcze pierwszego dnia apokalipsy.
Minęło kolejnych kilka dni. Znalazłem jakiś bieda sklep z militariami, więc ukradłem moro strój i jakąś bieda katanę. Niestety to nie znalazłem żadnego gnata ani klamy, bo to przecież nie amerykański film, a w P0lsce broń ma tylko policja i mafia, ew. myśliwi xD A co do myśliwych, to właśnie siedzę w ambonie myśliwskiej. Na zewnątrz pada i jest w chuj zimno, ale przynajmniej wciągnąłem drabinę i żaden zombiak mnie nie dorwie, poza tym mam ładny widok na okolicę, i zauważę kiedy ktoś będzie się zbliżał. Ale byłem właśnie świadkiem smutnej sceny. W dolinie na którą wychodzi okno ambony widziałem grupę dzieci uciekającej przed zombie. Niektóre się potykały w oranisku i zostały przemienione, na końcu zostało dwoje. Zostały zapędzone w kozi róg. „Mówiłeś że wszystko będzie dobrze i się uda!” – dobiegł mnie z oddali krzyk dziewczynki. Chłopiec coś jej odpowiedział, cicho, więc widziałem tylko że mówi przez lornetkę. Może to było „Tak myślałem”. Nie wiem, ale nie chciałem o tym myśleć. Jednak ich obraz nie pozwolił mi tej nocy zasnąć...
Minęło kilka tygodni od kiedy to się wszystko zaczęło. Na początku myślałem że będę jedynym który przeżył imbę w pocbazie i opowiem kiedyś ludziom od czego to się zaczęło. Jeszcze wczoraj myślałem że jestem ostatnim polakiem który w ogóle przeżył. Postanowiłem iść na północ, do morza. Tam wsiąść na jakąś łódź i uciec z tego chlewu obsranego gównem zbudowanego z kartonu.
Miałem kompas, więc wiedziałem że idę na północ, ale nie wiedziałem dokładnie gdzie. Na pewno już w Polsce A. Można było to rozpoznać po tym że wraki samochodów wyglądały na bogatsze, mało było starych domów i przede wszystkim nie jebało tak strasznie gównem. Tak wędrując spostrzegłem Kaufland i przypomniało mi się że w końcu wypadałoby uzupełnić zapasy. O dziwo drzwi nie były zniszczone jak w przypadku innych sklepów. Zacząłem się do nich dobierać, kiedy nagle same się otworzyły i stanął w nich jakiś Miras w stroju ochroniarza krzycząc „Ani rusz, bo zastrzelę!”. Przez chwilę patrzyłem przerażony, a później uświadomiłem sobie że to jest kurwa żywy człowiek, prawdziwy świadomy człowiek, a nie żadne papieskie zombie. Stał celując do mnie z pistoletu. Ale tak się podjarałem jak Norweskie kościoły że rzuciłem się tuląc go z płaczem. Mogłoby się wydawać ta gejowa scena chwilę trwała po czym kolo powiedział że no dobra starczy tego, że przeprasza że tak mnie niegościnnie przywitał ale się trochę obsrał, i na koniec że przeprasza że mnie postrzelił. Ja w ryk, że co kurwa gdzie?! Macam się wszędzie ale nie ma krwi ani dziury. A on mówi że to pistolet na gumowe kule i że jak jestem grubo ubrany to chuja mi zrobi, bo to tylko taki straszak, a ja że ok i tak dalej. Po drodze na górę Miras wytłumaczył mi że ostatni ocaleli w okolicy skryli się właśnie w tym Kauflandzie który jest ich twierdzą. A przynajmniej do momentu kiedy nie skończą się im zapasy. Ale o to nie ma co się martwić, bo kierownik był strasznym januszem biznesu i wypchał magazyny, więc mają wszystkiego w pizdu. Ostatni żywi polacy przyjęli mnie bardzo ciepło, zupełnie jakby nie byli polakami. No ale w sumie nie ma co się dziwić, prawie nie było tam śmieciowego p0lactwa typu seby, karynki, janusze i grażyny, a już w ogóle nie było największej zakały naszego narodu, czyli starych bab. Raczej jakieś anonki, mati (nie wiem jak to odmienić, matich? XD ), szarych myszek, julek szkalowanych przez inne julki te z wyższych półek i lepszych domów, itp. Tak więc Bestia z Wadowic przyczyniła się poniekąd do czegoś dobrego, bo ja anon z piwnicy w końcu poznałem kilka fajnych osób i to w realu. Oczywiście byli też tacy co mnie wkurwiali, ale nie było tak źle. Teraz zamieszkałem w Kauflandowej twierdzy xD Katolom i zombie wstęp wzbroniony.
Mieszkałem już jakiś czas w Kauflandzie, kiedy pewnego dnia dwie julki zapragnęły wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza. Dla mnie anona z piwnicy było to abstrakcją, no ale starałem się być wyrozumiały i mieć świadomość że nie wszyscy spędzają swoje życie w piwnicy. Poszedł z nimi Miras który miał im otworzyć drzwi. Przed wyjściem mi powiedział że hehe, słuchaj anon, kiedyś to tylko na najtańsze szlugi było mnie stać, a teraz to normalnie te najlepsze importowane palę, żyć nie umierać. Po czym dodał że nawet dzięki pladze udało mu się stracić dziewictwo, i to z laską która sama wyszła z inicjatywa. Pomyślałem że może i dla mnie jest szansa, bo jedna z szarych myszek zalotnie się uśmiechała w moją stronę od jakiegoś czasu, więc postanowiłem że dzisiaj przy wspólnej kolacji usiądę obok niej i zagadam.
Z nudów zacząłem czytać gazety, książki i czasopisma które zalegały w sklepie. Tak zrobiłem i tym razem kiedy julki i Mirek wyszli. Tym razem usiadłem pod stoiskiem z alkoholem i sączyłem miodowe piwerko czytając. Żałowałem tylko że nie było gazet z pastami, ale za to w jednym tygodniku bywały memy, mało tego, czasem nawet szkalowali tam papaja. Nie minęło pewnie nawet dziesięć minut kiedy usłyszałem krzyk. To była Julka, jedna z tych które wyszły. A za nią gromada głosów zombie powolnie śpiewających Barkę. O boże, o kurwa! Julka wbiegła do sklepu a za nią przykuśtykali zombiaki, ale szybko zapędzili ją w kozi róg, bo jak powszechnie wiadomo, julki nie mają instynktu samozachowawczego. Traf chciał że był to akurat róg w dziale monopolowym. Wdrapałem się na regał z alko żeby zombie w rytmie barki mnie nie przemieniły. Zobaczyłem taką jedną laskę z naszej twierdzy, Kaśkę, około trzydziestki, jak rzuca w zombiaków żarówkami z półki xD. I nawet nie okazało się to aż takie głupie na jakie wyglądało, bo zombiaki się tego bały. Więc wkurwiony że niszczą moją twierdzę Kaufland i marzenie o zagadaniu do szarej myszki, niewiele myśląc złapałem za pierwszą lepszą wódę i ze złością cisnąłem nią w zombie krzycząc jak na spierdoline przystało „ZA TESTOVIRONA!!!”. Wóda rozprysła się i pochlapała wielu zombie. Ci opryskani wódką zaczęli się szamotać, upadli na podłogę i... wrócili do normalnej formy! O kurwa, ja pierdole – pomyślałem – jestem geniuszem. Złapałem drugą butelkę i cisnąłem niczym koktajlem Mołotowa w tłum zombie. Tym razem pomimo że wysokoprocętowy trunek zmoczył więcej zombie nie było efektu. Wiem o co chodzi! Złapałem trzecią butlę i cisnąłem krzyczą „JERZY URBAN MIAŁ RACJE” i zadziałało! Kaśka to ujrzała, a że była wysportowana to skoczyła na mój regał i zapytała jak to działa. Nie było oczywiście czasu jej tłumaczyć kim jest Testo i w czym Urban miał rację, tym bardziej że trzeba było ratować juklę, więc powiedział żeby po prostu powtarzała za mną i rzucała alko. „ALI AKCA TO BOHATER” zawahała się, ale powtórzyła i rzuciła. Po chwili przyłączyli się inni i nie było już zombiaków, tylko normalni ludzie. (o ile polaków można nazwać normalnymi ludźmi) Uratowaliśmy julkę, i odczyniliśmy ze złego papieskiego uroku drugą julkę i Mirka. Pamiętali co się działo przez cały czas. Julka dwa była w szoku, cała się trzęsła i nie była w stanie opowiedzieć nic, ale Miras mówił że kiedy został przemieniony przez inne zombie w głowie miał obraz wielkiej żółtej mordy, słyszał tylko barkę, a jedyne czego pragnął to słodycz kremówek. To było straszne.
Drzwi twierdzy Kaufland zostały na nowo zamknięte, tyle że było w niej teraz prawie 50 nowych mieszkańców. Tego wieczoru przy kolacji Kaśka zaczęła opowiadać czego była świadkiem (tak jakby ktokolwiek tego nie widział i jakim ja jestem bohaterem xD ). Niektórzy wiedzieli o co chodzi, było tu kilku anonków z czanów, mirasów z wykopu i dzidowców z dzidy. Ale reszcie musieli wytłumaczyć. Tak więc opowiedzieliśmy o całym ruchu szkalowania Wojtyły który miał światu uświadomić jego zbrodnie, jednak ludzie nas nie słuchali i teraz było za późno. Opowiedzieliśmy o Testovironie zwanym Klejnotem Nilu, jeden anon nawet miał jeszcze trochę baterii w komórce i puścił zebranym pomarańczę którą miał zapisaną na karcie. Opowiadałem o tym jak wytrwale Urban szkalował kościół i papieża i jak go przez to po sądach ciągali, o Ali Akcy któremu prawie udało się uratować świat itp. Nawet odmienieni Janusze już nie robili hur-dur pod wąsami tylko słuchali ze zrozumieniem i potakiwali głowami. No i oczywiście wspomniałem o owej szarej myszce, nie uwierzycie anonki, ona sama do mnie zagadała. Okazało się że ma na imię Ania i jest rok starsza ode mnie, chociaż wyglądała na młodszą. Była pełna podziwu dla mojej odwagi i poświęcenia. Że nie zawahałem się ratować Julki itp. O anonki, dobrze że miałem dresowe spodnie bo jak się do mnie przytuliła to normalnie konar zapłoną. Czuję wygryw mocno.
Potem stworzyliśmy cały ruch który nazwaliśmy „Ruch wyzwolenia chlewu obsranego gównem”, testowaliśmy różne bronie przeciw zombiaką, tj. nie takie które robią krzywdę, tylko np. puszczanie piosenek szkalujących papieża po których zombie wiły się na ziemi z bólem dupy, pisanie JP2GMD na ulicy przez które zombie nie mogły przejść jak upiór przez płynącą wodę, czy pokazywanie zdjęcia Urbana wyrwanego z tygodnika NIE które działało na zombie jak krzyż na wampira xD Ale to już inna historia...
#2137 #cenzopapa #jp2gmd #wojtyla #hejtoobrazapapieza
2b8711f2-45b6-4dc8-9423-196f102dc5c0
ZygoteNeverborn

@Merenbast To prawdziwa historia. Papa-zombiaki są wokół nas. To już się zaczęło.

Zaloguj się aby komentować

Koale to są jednak kurwa okropne zwierzęta. Proporcjonalna wielkość mózgu koali w stosunku do reszty jej ciała jest z jedną z najmniejszych wśród ssaków, dodatkowo ich mózgi są GŁADKIE. Mózg jest pofałdowany jak wiemy po to żeby zwiększyć przestrzeń użytkową dla neuronów.
Jeśli pokażesz koali liście zerwane z drzewa i położone na płaskiej powierzchni, koala nie uzna ich za jedzenie. Koale są zbyt głupie żeby dostosować swoje nawyki żywieniowe do radzenia sobie z jakimikolwiek zmianami. W pomieszczeniu pełnym jedzenia mogą one dosłownie umrzeć z głodu, ponieważ ich mózgi są tak niezdolne do radzenia sobie ze zmianami, to nie jest raczej cecha zwierzęcia wygrywającego w życie i w walce o przetrwanie.
Skoro już o głupocie i jedzeniu - jednym z możliwych powodów dlaczego ich płaskie mózgi są tak prymitywne jest fakt że liście eukaliptusa nie dość że są trujące (jedyna rzecz którą wpierdalają) to jeszcze praktycznie nie posiadają wartości odżywczych! One zwyczajnie nie pozyskują z nich dość energii by myśleć, przesypiają więcej niż 80% swojego pierdolonego życia. Kiedy nie śpią jedyne co robią to jedzą, srają i czasami wrzeszczą jak małe posrane demony.
Skoro liście eukaliptusa mają tak niską wartość odżywczą kochane misie koala muszą je fermentować w swoich bebechach przez całe dnie. Wśród ssaków proporcja ich układu trawiennego w stosunku do całego ciała jest jedną z największych. Wiele gatunków roślinożernych ssaków jest przystosowane do radzenia sobie z niesprzyjającymi roślinami działającymi na ich zęby, gryzoniom np zęby nigdy nie przestają rosnąć, niektóre zwierzęta mają zęby umieszczone tylko w dolnej szczęce i miażdżą tkankę roślinną na swoich wzmocnionych podniebieniach. Jeszcze inne mają powiększone zęby trzonowe żeby bardziej efektownie mielić sobie roślinki. Koale oczywiście nie są wyjątkiem i kiedy ich zęby zamienią się w pył rozwiązują sytuacje w bardzo prosty sposób - po prostu zdychają z głodu ponieważ są absolutnie beznadziejnymi zwierzętami.
Jako ssaki koale karmią swoje młode oczywiście mlekiem (warto zaznaczyć że wśród ssaków dają najmniej mleka w stosunku do wielkości ciała). Kiedy młode musi przejść z bogatego i pożywnego pokarmu jakim jest mleko na liście eukaliptusa (rośliny która wyraźnie daje znać że nie chce być jedzona) okazuje się że nie jest do tego w ogóle przystosowane, ponieważ nie ma w swoich jelitach flory bakteryjnej niezbędnej do strawienia tego badziewia. Rozwiązanie? Młode zaczyna całkiem dosłownie polegać na dupie swojej matki która musi wysrać trochę mniej strawionego eukaliptusa i później sobie to ze smakiem sączy i dzięki temu może zacząć przystosowywać swój układ trawienny do tej wspaniałej diety.
Oczywiście młode mogło też łyknąć trochę sików, bo jego matka najpewniej nie trzyma odpowiednio moczu. Czemu? Bo prawdopodobnie cierpi na jakąś chorobę weneryczną, podobnie jak reszta tych zwierząt. Na niektórych obszarach zachorowania to jakieś 80% i więcej. Bo widzicie, jedną z aktywności na jakie koale poświęcają swoją cenną energię są gwałty. Mimo iż koale rozmnażają się sezonowo samce albo nie wiedzą albo mają to totalnie w dupie i po prostu gwałcą samice niezależnie od tego czy akurat jest w cyklu.
Jeśli samicy przyjdzie do płaskiego mózgu się bronić, samiec może zachcieć zrzucić ją z drzewa (i spaść razem z nią oczywiście) co prowadzi nas do ostatniej ciekawostki o mózgu tego gatunku idiotów.
Koale mają ponadprzeciętną ilość płynu mózgowo-rdzeniowego w tych paskudnych łbach (maja tam dużo miejsca który zaoszczędziły na neuronach). Czemu mają go więcej? By chronić swoje mózgi przed urazami na wypadek gdyby spadły z zasranego drzewa pełnego toksycznych bezwartościowych liści.
Zwierzę tak zajebiście głupie że ma wbudowany w mózg swój własny mały hełm bezpieczeństwa. Jak ja ich kurwa nienawidzę.
Rdzawo-brody98

@Jarasznikos kocham tę pastę ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Biegnoncy_z_siekiero

@Rdzawo-brody98 zaczynam się zastanawiać czy to na pewno pasta, czy przypadkiem dokument o ludziach -> kolejny level po idiokracji

Zaloguj się aby komentować

6,400,000. To liczba inteligentnych cywilizacji, których możemy się spodziewać w naszej galaktyce - według słynnego równania Drake’a. Od ostatnich 78 lat wysyłamy w kosmos wszystko, co jest związane z naszą cywilizacją - nasze radio, naszą telewizję, naszą historię, nasze największe odkrycia. Wykrzykujemy swoją obecność co sił w płucach, zastanawiając się, czy jesteśmy sami we wszechświecie. 36 milionów potencjalnych cywilizacji, prawie wiek nasłuchiwań i nic. Jesteśmy jedyni.
Tak mi się wydawało jeszcze około 5 minut temu.
Transmisja pojawiła się na każdej częstotliwości, którą nasłuchiwałem. Od razy wiedziałem, że taki sygnał nie pojawia się naturalnie - musiał zostać wytworzony sztucznie. Pojawiał się i znikał ze stałą amplitudą; szybko zrozumiałem, że to musi być swego rodzaju kod dwójkowy. Zmierzyłem 1679 impulsów na minutę podczas transmisji. Zaraz po tym nastała cisza.
Początkowo te liczby nie miały dla mnie żadnego sensu. Wydawały się być pomieszanymi, nic nie znaczącymi zakłóceniami. Jednak sygnał był tak idealnie stały i pojawił się na częstotliwościach, na których do tej pory nie zarejestrowaliśmy żadnej aktywności. Jeszcze raz przyjrzałem się zarejestrowanej przeze mnie transmisji, serce załomotało mi w piersi. 1679 bitów- to dokładna długość wiadomości nazwanej Arecibo, która została wysłana przez ludzkość 40 lat temu. Szybko zacząłem ustawiać częstotliwość i już po odczytaniu połowy informacji moje nadzieje się potwierdziły - to była dokładnie ta sama wiadomość. Liczby od 1 do 10 w zapisie dwójkowym. Liczby atomowe podstawowych pierwiastków z których zbudowane są związki organiczne: wodór, węgiel, azot, tlen i fosfor. Składniki kwasu DNA. Ktoś nas usłyszał i chciał nam odpowiedzieć, że gdzieś tam jest.
Wtedy do mnie dotarło, że skoro ta wiadomość została nadana 40 lat temu, to życie musi się znajdować najdalej 20 lat świetlnych od nas. To możliwe, obca cywilizacja tak blisko, że można by się z nią kontaktować? To przecież zrewolucjonizowałoby wszystkie dziedziny, w których kiedykolwiek miałem okazję pracować: astrofizykę, astrobiologię, astro...
Sygnał znów się pojawił.
Tym razem wolniejszy, jakby bardziej przemyślany. Trwał przez około 5 minut, z nową liczbą bitów, pojawiających się jeden po drugim. Chociaż komputer rejestrował wiadomość, ja też zacząłem ją notować na kartce. 0101 1010... Od razu wiedziałem, że to nie jest ta sama informacja, co przedtem. Miałem gonitwę myśli, umierałem z ciekawości co też mogą zawierać te numery. Transmisja zakończyła się na 544 bitach, zdecydowanie za mało żeby zawierać jakąś znaczącą wiadomość. Co można przesyłać innej, obcej cywilizacji w zaledwie 544 bitach? Na komputerze tak mały plik ograniczałby się tylko do... tekstu...?!
Czy może tak być? Czy naprawdę obca cywilizacja wysyła do nas wiadomość w naszym własnym języku? Kiedy zacząłem się nad tym zastawiać, uświadomiłem sobie, że to nie było całkiem niemożliwe- przecież przez ponad 80 lat nadaliśmy mnóstwo informacji w całkiem sporej liczbie języków... Zacząłem odszyfrowywać wiadomość pierwszym kodem, który przyszedł mi do głowy: ASCII. 0101 1010. To będzie Z... 0100 1001 to I...
Kiedy skończyłem odszyfrowywanie, poczułem jak żołądek podchodzi mi do gardła. Słowa leżące przede mną wyjaśniały wszystko:
„ZIEMIANIE, ZAMIAST W GWIAZDY, PATRZCIE NA RĘCE KURW*OM W MAGDALENCE!"
#pasta #heheszki
Żaden rogal nie został skrzywdzony przy tworzeniu tej pasty.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
#pasta #parking #frustracja #roadrage
Ale miałem akcję xD
Zaparkowałem sobie kulturalnie pod blokiem po czym widząc że różowa usypia kaszojada to posiedziałem chwilę w aucie
No i podjeżdża on, król życia w nowej maździe na Warszawskich blachach, oczywiście SUV. Jako że ja przeglądam sobie memesy na jeb z dzidy i czekam, nie widać że jestem w środku. Próbował zaparkować sobie z jednej strony, nie zmieścił się to stanął z drugiej. Normalny człowiek wysiadłby i nara, w końcu poniedziałek wieczur, humor popsuty od dawna.
Słyszę tylko jak wysiada gościu i opowiada swojej loszcze że no tak GWE, wszystko jasne. Na to w sumie zebrał się we mnie lekki wkurw i lokalny patriota i wysiadam się spytać czy jest jakiś problem z rejestracją. Na to on od razu że naucz się jeździć, dwa miejsca zająłeś
To ja odpowiadam uprzejmie czy widzi gdzieś namalowane linie. No to w tekst nooo, tak, jak nie ma linii to stan w poprzek od razu i inne takie. Spokojnie patrzę na parking i odpowiadam "po namyśle następnym razem z dedykacją dla pana tak zrobię"
Jakby jebnąć kijem w gniazdo os. Locha zaraz tam kurwi i wtóruje swojemu fagasowi coś w stylu ale pan to nie jest inteligentny, świetny przykład dla młodych daję i nie mam kultury (dodam że ja wszystko mówię per pan, wokół nie ma żadnych młodych, tak ogólnie to WTF xD)
Fagas widocznie poczuł testosteron i mrowienie krocza pierwszy raz od nocy poślubnej (typ wielkomiejskiego gogusia po 40, odjebanego w stylową kurteczkę Giovanni Napletto) zaraz robi groźną minę, przekrzywia zawadiacko głowę i podchodzi żebym mu powtórzył
To ja grzecznie i wyraźnie powtarzam jak do debila "jak pan bardzo chce to specjalnie dla pana właśnie tak zaparkuję" z uprzejmym uśmiechem xD
Po czym dodaję "jeśli to wszystko, to ja życzę państwu miłego wieczoru". Goguś odsunął się, z loszką tam coś się odszczekują o kulturze oraz inteligencji, i tak dalej, generalnie nic nowego
EPILOG
Na kamerze widzę że kaszojad zasypia więc nie wchodzę, tylko patrzę sobie przez okno klatki. TYP KURWA WRÓCIŁ, WZIĄŁ DRUGIE AUTO I ZAPARKOWAŁ NA RZEKOMO ZA MALYM MIEJSCU TAK ŻEBYM DRZWI NIE MÓGŁ OTWORZYĆ XDDDD
Po czym wziął suva i zaparkował tak żebym nie wsiadł drzwiami pasażera (ale potem się rozmyślił i przeparkował)
Jakby nie wiedział że do hatchbacka mogę wejść całkiem wygodnie bagażnikiem xD
obibok

@Lurker69 Mam nadzieję, że wszedłeś tym bagażnikiem żeby zrobić mu na złość. Jeszcze Ci kaszojad nie dopiekł, że masz siłę na takie rozkminki.

Lurker69

@nielizlyzki Jakie dwa miejsca? Napisałem wyraźnie, że na tym rzekomo za ciasnym się zmieścił drugim autem (bynajmniej nie "na żyletki") A z drugiej strony miał takie nawet trochę szersze, nazwijmy je premium, w sam raz na SUVika.

@MasterChef Kamerka w pokoju vel elektroniczna niania z apką na telefon?

nielizlyzki

@Lurker69 Każdy, kto parkuje tak, że za nim i przed nim jest wolne miejsce to pizda. Ale to w sumie zdefiniowałeś o sobie siedząc samotnie w aucie, a potem czekając z klatce, obserwując rodzinę na kamerze. Ludzie, kurwa, wy tak naprawdę żyjecie? Jak to jest?

Kubilaj_Khan

@Lurker69 niestety warsiawiaki mają ból dupy o inne rejestracje. Ja byłem z Woli to miałem juz nie pamietam chyba WY. Na obce rejestracje to ludzie patrzyli tak jak pewnie teraz na ukraińskie.


Nie lubie tego miasta. Nie moglbym już tam mieszkać. Jakbym miał gdzieś w PL mieszkać (mieszkam w UK) to bylby to Białystok. Chociaż na emeryturę wyląduje gdzieś pod Suwałkami czy Lublinem na wsi.

Zaloguj się aby komentować

Posiadam.
Wróć. Moja żona posiada kota, rasy kotka, rasy czarnej, rasy ze schroniska, rasy małe kocie.
Guzik by mnie to obchodziło gdyby nie fakt, że jest małe, że chodzi to to bez przerwy za mną i trzeszczy- a to na ręce, a to żreć, a to trzeszczy dla samego trzeszczenia zupełnie jak jej pani. Generalnie pogłaskać mogę, kopnąć jakąś rzecz która leży na ziemi żeby kot za nią biegał też, niech chowa się zdrowo do czasu aż raz zapomnę zamknąć terrarium i zajmie się nim mój wąż, reszta to nie mój problem.
Ale do czasu. Staje się to moim problemem gdy moja współmałżonka udaje się w celach służbowych gdzieś tam na ileś tam. I spada na mnie karmienie wyprowadzanie i sprzątanie po tym całym tałatajstwie. Jako, że to zawsze lekko olewam i robię wszystko w ostatni dzień przed powrotem małżonki- nie nastręcza mi to wiele problemów.
Kot jest od niedawna i od niedawna jest nowy zwyczaj- niezamykania łazienki, gdyż w niej znajduje się urządzenie zwane potocznie kuwetą, do którego kot robi to samo co ja w toalecie, czyli wchodzi i może spokojnie pomyśleć.
Mnie jednak uczono całe życie zamykać te cholerne drzwi do łazienki za sobą, więc stale żona mi trzeszczała, że kot tam nie może wejść i „myśleć”. Ja jestem stary i się nie nauczę, poza tym mieszkam tu dłużej niż ten kot, sam dom stawiałem, moje drzwi, mój kibel, wypierdalać więc. I postawiłem na swoim. Od jakiegoś czasu kot chodzi do toalety razem ze mną. Jak nie ma małżonki to musi zazwyczaj czyhać na mnie albo miauczeć coby przypomnieć, że trzeba mu łazienkę otworzyć, bo jak jest żona to ona ma już w biosie zaprogramowane- ja wychodzę i zamykam, ona idzie i otwiera, żeby kot mógł wejść- taka technologia po prostu.
Czasem kot skacze na klamkę ale ma jeszcze zbyt małą wyporność i zwisa na niej bezradnie. Jednak jak moja żona będzie nadal go tak karmić- to w szybkim tempie będzie za każdym razem klamkę upierdalał- a wtedy wiadomo- wąż.
Dobrze więc- uporządkuję- żona- delegacja, ja praca- wracam, wchodzę do domu, kot przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to zamknąłem za sobą. Ok, kotku mnie się też chce. Idziemy razem- ja toaletka, okienko uchylam, papierosik (bo żona będzie za trzy dni- więc spokojnie wywietrzę) kotek swoje, ja przez okienko spoglądam, jest cudnie. Kotek wskakuje na kaloryfer na parapecik i patrzymy razem przez okno. No cudnie. Kot skończył dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wodę, a ten mały skurwiel jak nie śmignie i sru za tym petem z tego parapetu i do kibla. Zakręciło nim dwa razy i kota nie ma. Nawet nie zdążył miauknąć. No ja pierdolę. Nie ni chuja to niemożliwe jest. Przecież nawet taki mały kot jest kurwa za duży- żeby przejść tym syfonem.
Ale słyszę tylko pizdut- oż kurwa no to nie mogło mi się zdawać- coś ciężkiego poszło w pion. Kurwa wszyscy święci w trójcy jedyny Boże, ukazali mi się przed oczami. Kot kurwa popłynął wprost w odmęty prawego dopływu królowej polskich rzek. Lecę kurwa na dół do piwnicy- choć może powinienem od razu do schroniska- zanim wróci moja żona- nie ma wafla, znajdę jakiegoś małego czarnego skurwiela z białą krawatką, nie było jej kilka dni może się nie połapie.
Ale chuj – najpierw do piwnicy- zbiegam po schodach, słucham coś drapie w rurze, pion kawałek płaskiej rury, miauczy- jest kurwa, żyje i nie poleciał do sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie- to chuj przynajmniej będę miał jego truchło i powiem, że kojfnął z przyczyn naturalnych albo tylko lekko nienaturalnych, bo przecież mi baba nie uwierzy za chuja trefla, że kot sam wpadł do kibla. Ale na razie drapie i żyje. Znalazłem taki wziernik gdzie można zaglądnąć do tej rury i wołam. Kici kici. Ni chuja, nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten kurwa głąb zamiast przyjść do mnie to kurwa chce iść tam skąd przyszedł czyli do góry w pion. Ja go wołam a on do góry drapie. I udrapie, udrapie kilkanaście centymetrów i zjazd w dół.
No pojebało i mnie, że tu stoję i jego (kota) Tak przez pół godziny. Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem żarciem- i ni chuja- uparł się i nic tylko rurą do góry z powrotem do kibla. Za daleko, żeby włożyć rękę, grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda- fight fire with fire- ogień zwalczaj ogniem. Zatkałem tą rurę przy wzierniku deszczułkami którymi używam na podpałkę do kominka, żeby kot nie popłynął już nigdzie dalej i z buta na górę do kibla- geberit i woda w dół- bombs gone. I bieg do piwnicy.
Po drodze słyszę jak się przewala po rurach- podziałało.
Wbiegam do piwnicy i kurwa koniec świata. Nie ma moich deszczułek- no może z jedna, cała prowizoryczna tama poszła w chuj i kota też nie słychać już.
Ja pierdolę. Kurwa gdzie ta rura teraz idzie- coś mi świtnęło, że kanalizacja w ulicy, dom od ulicy ze 30 metrów- może nie wszystko stracone i gdzieś się zwierzak zatrzymał po drodze. Biegnę na ulicę, jest studzienka- mam nadzieję, że to od mojego domu.
Ni cholery jej nie podniosę. Ciężka jak szlag i nie ma za co chwycić. Powrót do domu i pogrzebacz od kominka, tym może uda się to podważyć. Ni cholery- najpierw ugiąłem, potem złamałem żelastwo. Myśl auto stoi na ulicy- mam pas do holowania, może uda się to szarpnąć. Hak, pas, wsteczny- poszło aż zakurzyło.
Po jaką cholerę takie te wieka robią ciężkie.
Smród jak cholera ale złażę tam- ciemno jak w dupie, rura jest, wygląda, że idzie od mojego domu. Latarka. Kurwa mam w aucie, chujowa ale może starczy.
Włażę po raz drugi- smród mnie już nie zabije- przywykłem po chwili. Zaglądam i jest oczyska mu się tylko świecą. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a ten mały skurczybyk spierdziela w drugą stronę. No ja pierdolę. Szlag mnie trafi. Długo tu nie wysiedzę, jest zimno, śmierdzi a na dodatek ktoś mi zwali tą pokrywę na łeb i moje problemy się skończą jak nic. Nie chcesz po dobroci, to będzie po złości.
Do domu, po brezent. Wyłożyłem dno studzienki tak by mi nie wpadł głębiej. Zużyłem wszystkie, taśmy samoprzylepne, plastry żeby nie wpadł do głównej nitki kanalizacyjnej. Zaglądam co chwilę do rury ale słyszę tylko miauczenie i nic nie widzę. Poszedł gdzieś wpizdu. Jeszcze tylko trójkąt, żeby nikt się w tą otwartą studzienkę nie wpierdolił bo na ulicy ciemno.
Sąsiad kurwa- ciekawski, widziałem żłoba jak patrzył przez okno, jak próbowałem pogrzebaczem podnieść wieko. Nie przyszedł pomóc a teraz chuj złamany stoi i się dopytuje.
Co mam mu kurwa powiedzieć? Że przepycham kotem kanalizację?
Idźżesz w chuj pacanie. Powiedziałem mu w końcu, żeby poszedł do domu i pozatykał sobie też wszystkie otwory bo na początku osiedla była awaria i wszystkie ścieki się wracają i wybijają w domach- a ten baran się przestraszył, poleciał i przed swoim domem siłuje się z pokrywą. Niech ma za swoje.
Wracając do kota- bo menda tam siedzi i nie chce wyjść. Mam wszystko gotowe- więc do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam wodę. Papierosik i czekam pod studzienką bo nuż mu się zmieni i wyjdzie dobrowolnie.
Kurwa drugi sąsiad przyszedł- po pięciu minutach następny odmyka wieko, teoria samospełniającej się przepowiedni działa- kurwa ludzie to są barany.
Idę do domu, obie wanny pełne, ognia- spuszczam wodę z wanien i dokładam dwa spusty z dwóch spłuczek z domu. Nie ma chuja to go musi wygonić albo utopić.
Lecę na ulicę, woda wali na brezent aż huczy a tego skurwiela dalej nie wylało z kąpielą.
Kurwa mać- urwało się wszystko w pizdu i popłynęło, bo ileż to utrzyma tej wody. Brezent, taśmy, plastry, sznurki- w chuj- jak się to gdzieś przytka to będę miał przejebane.
Znowu do domu po drugi pogrzebacz bo trzeba zamknąć ten pierdolony dekiel.
Wchodzę- a ten skurwiel kot tarza się w sypialni po łóżku. No ja pierdolę! Jak on kurwa wyszedł- którędy? Ano kurwa wziernikiem w piwnicy- zostawiłem otwarty. Ja kurwa stoję i marznę a ten gnój tarza się w mojej pościeli. Zajebie. Przerobię na pasztet. I jeszcze z radości włazi na mnie. Kurwa mać. Przynajmniej kuleje.
Straty- zajebane łazienki, w obu przelała się woda z wanien, zajebana piwnica- bo zostawiłem otwarty wziernik i duża część wody poleciała na piwnicę. Pościel w sypialni do wyjebania, brezent z reklamą firmy- poszedł w chuj, latarka- w chuj, pogrzebacz w chuj.
Afera na ulicy jak chuj.
#pasta #heheszki
Lejek

@JesteDiplodokie no głodnemu chleb na myśli xD

SciBearMonky

@Lejek woli kota od ciebie xD czekaj aż będą dzieci hahahaha

Zaloguj się aby komentować

Jako, że ta sobota jest wyjątkowo leniwa, uznałem, że opiszę pewną sytuację która miała miejsce pod koniec tego roku akademickiego.
Na pewnych zajęciach zdalnych, gdzie pracowało się w grupach wylądowałem w doborowym towarzystwie prawdziwych śmieszków, studentów którzy ponad wszystko stawiają dobrą zabawę a nie jakieś głupoty. Stąd też o ile praca w tejże grupie nad projektem szła bardzo oporowo i najczęściej clue spotkań było przełożeniem spotkania na inny dzień to pomysł, żeby napić się wudeczki nad tą słynną Wisełką przeszedł bezproblemowo. 
Wybiła godzina omówionego spotkania, najpierw w ruch poszły piwerka, potem chyba rzeczona wudeczka, już nie pamiętam. Ogólnie było bardzo fajnie, śmialiśmy się i dokazywaliśmy oraz obrażaliśmy JP2. 
Nieopodal nas siedziała sobie grupka chyba też studenciaków, walili wódę jak menele i jakimś cudem znaleźli się w naszych kręgach. Nie wiem kto wyszedł z inicjatywą żeby się przysiedli, ale po wypitym alkoholu było mi wszystko jedno. Jednak postanowiłem wspiąć się na wyżyny swojego humoru i w alkoholowych kłębach mojego umysłu zrodził się plan, że przedstawię się jako Pablo Alvarez de España. No i jak pomyślałem, tak zrobiłem. Nie spodziewałem się tylko tego co miało nastąpić. Mianowicie z nowego towarzystwa wyłoniła się jakaś Julia czy inna Tulia, i podbija do mnie, że hola hablas espanol? świetne pytanie, skoro rzekomo jestem z Hiszpanii XD ale tu nastąpił przełom w moich procesach myślowych i uznałem, że to ten moment aby wykorzystać 3 lata udręki na studiach filologicznych i zobaczyć jak to być tym hehe hiszpanem erasmusem. 
Także uderzam w gadkę sí sí hablo español soy de España chica XDD i widzę jak zainteresowanie mną rośnie XD dodam, że to były czasy przed zapierdalającą inflacją na rynku świń, stąd moje 185cm jeszcze łapało się jako akceptowalne. Ale wracając, gadka leci, na potrzeby tej historii będę pisał już po polsku. Laska się o wszystko wypytuje, np skąd jestem i co tu robię. Miałem już powiedzieć, że pochodzę z dziewiczych regionów hiszpańskiej Cantabrii, ale tępe piździsko pewnie nawet nie wiedziałoby gdzie to jest, więc mówie Madryt i chuj XD (bez tego chuj na koncu oczywiście). Potem opowiedziałem swoją historię pobytu w polsce, popytałem się jej skąd zna hiszpański (juz nie pamietam w sumie) i tak gadka szmadka, laska totalnie zapomniała o swoich znajomych. Oni, że będą się zwijać. To ta wręcz wkuwiona, że ktoś jej przerywa bajerę z takim prawdziwym cudownym hiszpanem XD
Uznałem, że pora działać i jak jeszcze trochę popijemy to może uda się pójśc do niej na kwadrat. Już wypytałem, z kim mieszka ale akurat tego wieczoru jej współlokatorki nie ma, także chata wolna, może co bedzie( ͡° ͜ʖ ͡°)
Nakłoniłem niewiastę, aby poszła ze mną jeszcze na Orlen pod most po piwerko i w międzyczasie planowałem jak zagadać, żeby delikatnie jej zaproponować te słynne seksy. Jednak stężenie procentowe we krwi dało się we znaki i wyjebałem prosto z mostu, czy może byśmy się nie zawinęli do niej póki tak dobrze się gada xd Jak możecie się domyślać albo i nie, łyknęła i już zaraz po zakupie rzeczonych browarków, napisała do znajomych żeby na nią nie czekali bo się źle poczuła i wraca do domu (świetna wymówka swoją drogą) a ja napisałem do swoich, że ta tępa dzida we wszystko wierzy co jej mówię i pewnie dzisiaj poczuje smak hiszpańskiej knagi.( ͡° ͜ʖ ͡°) Musiałem się tylko pilnować, żeby nie wypadł mi żaden dowód, prawko czy legitka studencka bo wtedy cały misterny plan mógłby pójść wpizdu. Stad tez namówiłem ją, żeby to ona zamówiła bolta, bo jak przyjedzie ciapaty i spyta czy pan paweł? to troche moze byc lipa XD Także zamówiła nam bolta, dodatkowo kupiła browary bo czemu miałbym to robić ja i w długą do niej na chatę. Z minusów to mieszkała kurde gdzieś na mokotowie i cała podróż była dość długa, bałem się że skończą się na tematy do rozmów ale gdzie tam. Cały czas nawijała śliniąc się i robiąc oczka w moją stronę XD btw polecam każdemu coś takiego. Na zwykłego p0laka to by nawet nie spojrzała. 
Ale do brzegu. Wbijamy do niej do domu, ogolnie bardzo fajne mieszkanko, całkiem czysto jakby wcale tu nie mieszkały dwie studentki. Pytam czy może jest głodna, bo robię świetne owoce morza XD (w głowie miałem tylko nadzieje, ze wcale ich nie ma w zamrażalce żebym wcale nie musiał nic robić, a jedynie się popisać i dalej tworzyć grunt) a ona, że w sumie to nie jest, najwyżej zaszalejemy i zjemy na śniadanie. Tak XD ona już postanowiła. Juz mnie nie wypuści ze swojego pokoju, musi przeciez pochwalić się koleżankom, że skakała na hiszpańskim boltzu XD. To ja jeszcze przez chwile udaje zdziwionego, ze jakie sniadanie hehe piwko mialo byc tylko, ale w sumie jak proponuje to why not. (ogolnie kiepski jestem w te klocki wiec nie wiedzialem jak to rozegrać, ale jak widać to rozgrywa się samo jak nie jest się polakiem...) Jeszcze dodala, ze w sumie to piwo to moze potem bo teraz to najlepiej byłoby napić się wina i pooglądać jakiegoś netflixa w łożku. Shit. To na prawdę zaszło daleko i nawet zacząłem trzeźwieć, także wino wskazane. Wskakujemy pod kocyk, lampki odstawione pytam co z tym netflixem xdd a ta zebym se nie robił już żartów, tylko pamiętał, że mirki to wszystko łykają jak pelikany XD 
#pasta #tworczoscwlasna #studia
ewa-szy

@Usted o włos - bo czytuję do końca. Bez końcówki faktycznie bym uznała, że nie mamy o czym rozmawiać.

Usted

@ewa-szy ale ja na prawdę mam gdzieś to, czy znajdę się na czyjejś czarnej. Straszysz jakby to była jakaś broń, której możesz użyć XD

ewa-szy

@Usted nie straszę, bo to kompletnie bez znaczenia, czy jesteś u kogoś na czarnej. Pokazuję różnicę reakcji między wypokiem a tutaj.

Zaloguj się aby komentować

Parę ładnych lat temu popełniłem poniższą pastę, bo zbyt dużo ludzi męczyło mnie o to dlaczego porzuciłem swoją żenującą "karierę" muzyczną. Dziś sobie o niej przypomniałem, a że nigdzie w internecie jej nie wrzucałem poza ograniczonymi kręgami, to pomyślałem że wrzucę tu. Może ktoś wypuści szybciej powietrze nosem przy porannej kawie.
#pasta #tworczoscwlasna
Zapewne zastanawia Was jak to się stało, że przestałem grać na basie. Brak czasu, czy ludzi do gry - to wszystko bujda, którą musiałem wymyśleć, bo uraz był zbyt głęboki, a historia zbyt nieprawdopodobna, aby ktokolwiek w nią uwierzył. Ale zacznijmy od początku, bo tak podobno najlepiej.
Pewnej jesiennej nocy w roku 2011, zaraz po próbie, czekałem na autobus powrotny z okolic ronda Matecznego w Krakowie. Było już kawałek po północy, wszędzie pusto, żadnych ludzi poza mną, od czasu do czasu cisze przerywała jedynie jakaś przejeżdżająca taksówka. Ciężkie chmury zajmowały cale niebo i zdawały się kroczyć po chodniku, zasnuwając okolice mgłą, która z minuty na minutę stawała się coraz gęstsza. Do autobusu miałem jakieś 40 minut (pozdrawiamy mpk), siedziałem wiec na ławce na przystanku, obok mnie zaś mój plecak, bo się zmęczył. Nagle, jakby spod ziemi, pojawił się nie kto inny, jak Zygmunt Hajzer – prowadzący najlepsze teleturnieje znamienity artysta, aktor reklamowy. Wystraszyłem się, bo nie słyszałem, żeby ktokolwiek podchodził. Rozpoznałem go po uśmiechu wykutym botoksem na twarzy, oraz śnieżnobiałym garniturze. Nie odezwałem się słowem, bo wciąż byłem trochę zszokowany - skąd on się tu wziął, do cholery? I co tu w ogóle robi tak znamienita postać polskiej sceny show biznesu? Nie miałem czasu długo nad tym dywagować, bowiem Pan Zygmunt zagaił przepitym głosem:
- Masz peta, kierowniku?
Automatycznym ruchem sięgnąłem po paczkę do kieszeni, nie chciałem bowiem wyjść na polskiego cebulaka, co to sławie szluga żałuje.
- Proszę się poczęstować. – rzekłem.
- Dzięki. Zygmnut. - przedstawił się wyciągając lewą rękę po papierosa, a prawą aby się przywitać - Dla przyjaciół Hejzi. - też się przedstawiłem, potrzasnąłem jego dłoń. Sympatyczny czlowiek, pomyślałem wtedy.
- Co tam targasz w tym futerale, zwłoki, HEHE? - skinął głową na mój pokrowiec z basem.
- Heh, nie, panie Zygmuncie, gitarę basową. - dodałem z wymuszonym uśmiechem, bo jego żart uznałem za średnio śmieszny. Nie takich żartów oczekuje się od gwiazd show biznesu.
- Oho, czyli muzyk. Doskonale… - powiedział jakby bardziej do siębie niz. do mnie. - Zapraszam - powiedział i wskazał otwartą dłonią na czarną furgonetkę marki Nysa, która pojawiła się, tak jak on, dosłownie znikąd. Pomyślałem, że oho, coś jest nie tak, coś jest nie halo. Kiedy próbowałem zrozumieć zaistniałą sytuację, która wykroczyła ponad szarość codzienności, arcydzieło motoryzacyjne PRLu zatrzymało się z piskiem opon, zaś drzwi furgonetki rozchyliły się i w środku dostrzegłem wypasione wnętrze – niebieskie, trącające wsią podświetlenie, mini-barek otoczony dwoma wygodnymi sofami obitymi białą skórą, zaś na tej ustawionej tyłem do kierunku jazdy siedziała postać, której twarz wydawała się jakby znajoma, lecz nie mówiąca wszystkiego - nie rozpoznałem od razu kto to.
- Wskakuj, Hejzi, balujmy! Kogo tam prowadzisz? - spojrzał na mnie. 
- Muzyka, mój drogi, muzyka! - odpowiedział Zygmunt, po czym zwrócił się do mnie - Wskakuj! 
Nie myślałem wtedy zbyt trzeźwo - ciekawość, a przede wszystkim niepowtarzalna charyzma Pana Hajzera przezwyciężyła strach i zdrowy rozsadek. Chwyciłem plecak, bas, i wskoczyłem do fury, siadając obok mojego nowego przyjaciela, pana Zygmunta. Miałem wtedy szanse bliżej przyjrzeć się człowiekowi-zagadce siędzącemu naprzeciwko i wtedy właśnie doznałem olśnienia - mała, łysawa główka, pedalska bródka, święcące głupotą oczy – bez dwóch zdań był to obecny radny Rady Miejskiej w Czechowicach-Dziedzicach, artysta muzyk Jacek Łaszczok, który w swej twórczości określa się jako Stachursky, czterysta czterdzieści i cztery, Żółta Magnetyczna Gwiazda, która otacza centralny, zielony Zamek Symbolizacji, któremu przewodnikiem Żółty Samoistny Człowiek. Drzwi za mną się zatrzasnęły, zaś furgon ruszył.
- Sypnij! - powiedział Stachursky do Zygmunta. Ten zza pazuchy wyjął kartonowe, kilogramowe opakowanie Viziru i wysypał z 20 gram na przygotowana wcześniej okrągłą tackę z lustrzaną powierzchnią. Stachurski przygotował na prędce osięm ścieżek proszku, po czym sięgnął do kieszeni po banknot jednodolarowy. Zwinął go zwinnie w palcach i wciągnął za jego pośrednictwem do nosa usypany proszek. Jego źrenice rozszerzyły się nagle do rozmiaru pięciozłotówek – dziwna sprawa, bo dolar stał wtedy w okolicach 3,60 zł. Resztki proszku do prania osiadly mu na wargach, brodzie i dobrze skrojonym garniturze. - Chłostaaaaa!!!! - zaczął śpiewać i tańczyć do muzyki, która najwyraźniej zaczęła grać w jego głowie.
- Hehe, ten to zawsze cos odpierdoli! - zaczął się śmiać Hejzi.
- CHŁOSTAAA!!! - krzyczał dalej Jacek, i upadł ciężko na kanapę, wymachując w powietrzu pięściami. - nie ma kto Persila czasem? Kopie mocniej! - spytał zebranych, dalej tańcząc, już na siedząco. Przypomniałem sobie, ze robiłem zakupy tego poranka i miałem przy sobie małą saszetkę Vanisha, który doskonale usuwa plamy, a akurat jedna mi się na ulubionych spodniach zalęgła. Postanowiłem się pochwalić swoim zakupem, troszkę tez ciekawiło mnie jak zadziała on na tego radosnego człowieka w garniturze.
- A mam cos takiego - wyjąłem z plecaka różową saszetkę. Na jej widok Stachurskyemu o mało co oczy nie wyskoczyły z orbit.- Ooooo, dawaj stary, dziekóweczka! - niemalże rzucił się na mnie, wyrywając z reki saszetkę. Natychmiast ją rozerwał, rozszerzył palcami dziurkę w nosię i wsypał całą zawartość do nosa.- CO TY ROBISZ?! - Zaczął na niego wrzeszczeć Zygmunt – to wybielacz!.
Jacek chwycił się za głowę - o cholera Faktycznie! O kurwa!Co ja zrobiłem! Zaraz mnie walnie! – i w tym momencie jakby zgiął się w pół, zaczęły nim miotać drgawki. Upadł na podłogę. Jego oczy szukały w panice ratunku, kręcąc się niezależnie od siebie, jak pranie w dwóch pralkach. Byłem przerażony - może i muzyka Stachurskyego nie miała nic wspólnego z muzyką, a teksty z sensem, ale był to jednak człowiek! Po kilku chwilach, ku mojej ogromnej uldze, atak ustąpił. Trzęsący się z wycieńczenia Jacek usiadł na kanapie, rozglądnął się nieprzytomnym wzrokiem i powiedział:
- Muszę zostać politykiem.
- Co? – Spytał Hejzi. – Hehe, dobrze ci? Przed chwilą o mały włos nie wykitowałeś!
- Wszystko w porządku, proszę Pana. Muszę tylko zostać politykiem. – po tych słowach wyskoczył z pędzącej Nysy przez okno, zrzucił garnitur, pobiegł w samych skarpetkach i majtkach z napisem „dosko” przed siebie, by po chwili rozpłynąć się we mgle. Jedynie w oddali słychać było:
- Najpierw radny, później prezydent! Później Król! Później cały świat! WSZYSCY BĘDĄ SŁUCHAĆ MOJEJ MUZYKI! ZAKAŻĘ PUSZCZAĆ COKOLWIEK INNEGO! Zabiję wszystkich innych!
Korzystając z chwili nieuwagi Hajziego i czerwonego światła, otworzyłem drzwi, wziąłem graty i zacząłem spierdalać. Uciekałem długo, nie patrząc się za siebie, w obawie o własne życie. Nie pamiętam ile czasu biegłem, wiem tylko, że dobiegłem do samego domu, zamknąłem za sobą wszystkie zamki i poszedłem spać. Postanowiłem nikomu nie mówić, co mnie spotkało, myślałem, że to tylko posrany sen, który wynikł ze zmęczenia. Starałem się wyprzeć ze świadomości tą noc, lecz odkąd ostatnio dotarła do mnie informacja, że Jacek Łaszczok stał się radnym w Czechowicach-Dziedzicach, nie zmrużyłem oka. Klątwa się dopełnia. Jestem przerażony i nie sypiam po nocach – cały czas, gdy zamykam powieki, widzę obraz świata, w którym puszczana jest jedynie Jego muzyka, zaś na Tronie Świata siedzi On i niszczy wszystkich, którzy z muzyką mają cokolwiek wspólnego. Od tego czasu nie dotykam gitary i przytyłem 10 kilo.
jimmy_gonzale

@Rafau całkiem całkiem, ale przecież od samego początku wiedziałeś że jest radnym. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Rafau

@jimmy_gonzale true, historia jest retrospektywna a nie wszyscy wiedzą że jest czy tam był radnym, stąd zaznaczenie tego faktu na początku, ale chyba faktycznie jest to błąd

jimmy_gonzale

@Rafau popraw i dam 2/10 bo przeczytałem ( ͡~ ͜ʖ ͡°)

Zaloguj się aby komentować

Słońce grzało nad Zatoką Przygód aż miło. Ryder rzucał swoim pieskom piłkę, a te ścigały się o nią z zapałem godnym lepszej sprawy. Chase sprawnie odbił piłkę do Skye, ta podała do Rubble'a. Gdy Marshall próbował ją przechwycić, niezdarnie potknął się o miskę, przekoziołkował i wpadł na pozostałe pieski. Całe stadko formowało teraz radosną, roześmianą kupkę futra. Gdy Ryder śmiał się razem z nimi, jego tablet zawibrował. Burmistrz Goodway. Chłopiec odebrał połączenie:
- Tak, pani burmistrz?
- Ryder, potrzebuję pilnej pomocy Psiego Patrolu. W mieście rozpoczęły się zamieszki! Tłum ludzi idzie na ratusz i chce mnie zdetronizować!
Tutaj spanikowana burmistrz skierowała kamerę w kierunku protestujących. Rzesza rozwścieczonych obywateli maszerowała z pochodniami, znakami: "GOODWAY NA DNO ZATOKI PRZYGÓD", "PRECZ Z KOMUNĄ", wyrwanymi sztachetami i kostką brukową. Kroczący na przedzie mężczyzna krzyczał przez megafon:
- Polityka burmistrz Goodway sprowadziła Zatokę Przygód na skraj bankructwa. Mieliśmy gigantyczną bryłę złota, która mógłby zaspokoić socjalne potrzeby całego miasta na długie lata, wartą setki milionów dolarów! Mogliśmy mieć szpitale, obwodnice, sieć dróg, fabryki... A co zrobiła ta złodziejka? Przetopiła go na pomnik swojego pieprzonego kurczaka. Obalić posąg Chicaletty! Obalić burmistrz Goodway!
Tłum, jak zahipnotyzowany, skandował:
- OBALIĆ POSĄG CHICALETTY! OBALIĆ BURMISTRZ GOODWAY!
Bumistrz z powrotem skierowała kamerę na swoją twarz:
- Słyszałeś Ryder? Chcą obalić Chicalettę! Ojejku, moja kurka tak się stresuje! Bądź dzielna kochana. Ryder, musisz nam pomóc!
- Proszę się nie martwić, pani burmistrz - odparł chłopiec - nie ma takich zamieszek, których nie rozpędzimy! Psi Patrol, zbiórka w bazie!
Komunikatory na obrożach zapiszczały, a pieski krzyknęły chórem:
- Ryder wzywa!
W jednej chwili popędziły do bazy i po minucie już stały w równym szeregu, w pełni umundurowane, zdyscyplinowane jak hufiec HitlerJugend w czasach swojej świetności. Chase, ubrany w mundur policyjny, zawołał:
- Jesteśmy gotowi do akcji, Ryder!
- Dziękuję za szybkie przybycie, pieski - zaczął chłopiec - pani burmistrz właśnie jest oblegana przez tłum protestujących obywateli. Jeśli nie rozpędzimy zamieszek, burmistrz zostanie obalona ze swojego stanowiska, a złoty posąg Chicaletty zostanie przetopiony i sprzedany na jakieś szczytne cele. Nie możemy na to pozwolić. Do tej misji wybieram.... Marshalla. Marshall, weźmiesz armatkę wodną i rozpędzisz nią tłum zmierzający w stronę ratusza.
- Już się palę! - rzucił ochoczo piesek.
- Świetnie! Chase, ty weźmiesz megafon i każesz protestującym rozejść się i wracać do domów. Weź też swoje działko na piłki do tenisa. Załadujesz ją gumowymi kulami i będziesz strzelał w tych, których nie uda się zmyć Marshallowi.
Piesek aż zamerdał ogonem z podniecenia:
- Chase się tym zajmie!
- Super! Psi Patrol rusza do akcji! - zawołał z zapałem Ryder, po czym wszyscy ruszyli do swoich pojazdów.
Gdy dotarli na miejsce, tłum rzucił liny na posąg Chicaletty, ciągnąc go siłą setek rąk. Złota Chicaletta opadła niczym pomnik Saddama Husajna w 2003. Ryder rzucił szybko do Marshalla:
- Marshall, działko wodne!
- Hau, hau! Działko wodne! - potwierdził dalmatyńczyk i zaczął pryskać w tłum. Niewielkie działko wodne, łamiąc wszelkie zasady logiki i fizyki, trysnęło potężnym strumieniem, który pogasił pochodnie i roztrącił protestujących. Piesek zaśmiał się niewinnie:
- Haha, to jak kręgle!
Chase w tym czasie krzyczał do megafonu:
- Rozejdźcie się, ale już! Opór jest bezcelowy, nikt nigdy nie wygrał z Psim Patrolem!
Swój przekaz wzmocnił gradem gumowych kul. Zasypały protestujących, wybijając im z głów zęby tudzież przytomność. Śmiał się przy tym do rozpuku.
- Faktycznie jak kręgle. Patrz, Marshall! Cała grupka padła po jedym strzale. Strike w strajk, haha!
Po chwili pod ratuszem nie było ani jednego przytomnego buntowika. Ryder rozglądał się po pobojowisku.
- Świetna robota, pieski! To jeszcze nie koniec, są jeszcze inne grupy. Nie wiemy też kim jest przywódca buntowników. Będziemy potrzebowali wsparcia. Skye! - kilknął jej ikonkę na tablecie - Przyleć do nas i za pomocą swoich gogli odnajdź człowieka, który stoi za tym protestem!
Suczka aż zrobiła fikołka z radości, rzuciła swoim tandetnym catch-phrasem:
- Oto pies, który lata!
I ruszyła w pogoń.
Tymczasem Humdinger, burmistrz Mglistej Osady, razem ze zgrają swoich kociaków rozdawali protestującym kostkę brukową, koktajle mołotowa i nogi od krzeseł.
- Bierzcie, bierzcie, starczy dla każdego! Trzeba położyć kres faszystowskim rządom rodu Goodway'ów oraz Psiego Patrolu. Nikt nie poradzi sobie z deszczem kostki brukowej! To już nie będzie "Psi Patrol" a "Płonący Patrol", hehe!
Gdy ostatni protestujący zostawili Humdingera za plecami, ten zakręcił wąsa i zamruczał pod nosem:
- A gdy burmistrz Goodway zostanie obalona, cała władza przypadnie mnie, MNIE, MNIE! A złoty posąg Chicaletty przetopię na posąg najlepszego burmistrza na świecie czyli... MNIE! Hahaha!
Jego kociaki zachichotały złośliwie wraz z nim.
Burmistrz nie wiedział, że Skye obserwuje go ze swojego helikoptera. Z zapałem młodej SB-czki zakomunikowała Ryderowi:
- Ryder, burmistrz Humdinger daje uzbrojenie buntownikom! Idzie na was armia uzbrojona w koktajle Mołotowa, kamienie i pałki! Jesteście w niebezpieczeństwie!
- Dzięki, Skye! - zawołał chłopiec - Przyda nam się pomoc. Wezwę Zumę i Rocky'ego.
Gdy kolejna fala buntowników dotarła pod ratusz, pieski szykowały się do obrony. Choć sytuacja wyglądała na opłakaną, Ryder nie tracił typowej dla siebie pogody ducha. Miał plan, zawsze miał plan. Gdy poleciał na nich grad kamieni i płonących butelek, krzyknął do Zumy:
- Zumo, teraz!
- Hau, hau!
Zuma włączył potężne wentylatory swojego poduszkowca. Wiatr zdmuchnął grad pocisków, tak że wszystkie poleciały na głowy przerażonych protestujących. Ci jednak, choć zaskoczeni byli gradem pocisków i dysfunkcjonalnymi prawami fizyki, nie mieli ochoty się poddawać.
Ryder zdawał się tego spodziewać. Rozpoczął kontrofensywę.
- Rocky! Masz może trochę gazu pieprzowego i kwasu solnego?
- Hau! - zamerdał ochoczo kundelek - w moim magazynie zawsze coś znajdę.
- Świetnie! Wysyp gaz pieprzowy przed wiatraki Zumy, aby zupełnie zniszczyć ducha walki w protestujących. Potem wlej kwas do pojemników Marshalla, aby mógł spyskać tłum. Oparzenia pomogą nam potem ustalić kto brał udział w tym nielegalnym zbiorowisku.
Krzyk buntowników niósł się po całej Zatoce Przygód. Ulice spłynęły kwasem solnym i płatami rozpuszczonej skóry. Marshall z Zumą śmiali się do rozpuku, ciesząc się z udanej akcji. Myśleli już o przekąskach, którymi nagrodzi ich Ryder po powrocie do bazy. Nie minęło wiele czasu, a Chase przywlókł za sobą złapanego w sieć burmistrza Humdingera. Ten siedział z naburmuszoną miną, zły na cały świat:
- Gdyby nie te przeklęte kundle, rządziłbym teraz całą Zatoką Przygód!
Dzień później burmistrz Humdinger czyścił posąg Chicaletty. Pani burmistrz doglądała go, trzymając w ręce swoją kochaną kurkę.
- Jeszcze tutaj, pod skrzydełkiem. Widzi pan, burmistrzu Humdinger: jak się nabroi, trzeba posprzątać. Prawda, Chicaletto?
Kurka dziubała obojętnie ziarna kukurydzy trzymane przez swoją neurotyczną właścicielkę. Pani Goodway zwróciła się do Rydera:
- Ryder, dzięki za pomoc. Bez was posąg Chicaletty zostałby sprzedany na jakiś szpital albo dom dziecka. Chyba wiem jak się wam odwdzięczę. Zapraszam na ciasteczka do pana Portera!
Pieski z aprobatą zaszczekały. Ryder zaśmali się serdecznie.
- Nie ma sprawy, pani burmistrz. Bo gdy macie problemy z niezadowolonymi obywatelami, dzwońcie po pomoc!
***Pa-pa-pa-pa-pa-pa-trol nasz***
#pasta #psipatrol #rodzicielstwo #heheszki
Kondziu5

@sullaf przeczytam to na dobranockę dla swoich xD

sullaf

@Kondziu5 mało pedagogiczne, ale git xD

Zaloguj się aby komentować

Wkurwiaja mnie te nadopiekuncze mamy. Mam dwóch synów. Jeden lat 2 i drugi lat 5. Ten drugi chodzi do przedszkola i jest normalnym dzieckiem. Nie za mądrym i nie za głupim, ot Kacperek. W ten piątek odbieram gowniaka z przedszkola, więc jestem punktualnie 15:45 pod drzwiami. O 16 dzieciaki kończą zajęcia, więc czekam. Ze mną czeka stado rodziców. Raczej mamusiek, które swoje spierdolenie życiowe próbują naprawić dzieckiem. Wiecie, takie dziunie z dyskotek narobily Brajankow i Dżesik, ich jedyna przygoda to murzynski beniz w mordzie oraz opalanie się z Sebkiem w Krynicy Morskiej. No nic. Stoję i zagaduje do mnie jedna Karyna.
- Brajan, umie już czytać i liczyć do stu.
- Mhm.
- A mój drugi synek, Natan, umie nawet mnożyć do sześćdziesięciu.
- Mhm.
Tylko potakiwalem, nie mam zamiaru wciągnąć swojego syna w ten chory wyścig szczurów.
Godzina 16:00. Wybiegaja dzieciaki. Mój Kacper podał mi rękę, jak prawdziwy mały dżentelmen. Ja również mu podaje. Po powitaniu, podnosze wzrok ku górze i kieruje się do wyjścia. Przykul uwagę jeden obsrany dzieciak z klapkiem na mordzie. (też obsranym) To Brajanek. Ten co umie liczyć do stu. Podchodzę do niego i jego rodzicielki. Mówię do syna:
- Kacper, jaka jest definicja granicy wg Cauchyego?
- Dla każdego epsilona większego od zera, istnieje taka liczba ro większa od zera taka, że dla każdego x należącego do zbioru A z nierówności moduł z różnicy iksa oraz iks zero zawiera się w przedziale od zera do ro wynika nierówność moduł z różnicy funkcji zależnej od iksa i granicy jest mniejszy od epsilona.
I tak odeszlismy do samochodu. Następnym razem matka Brajana już się do mnie nie odzywała. Była zajęta czyszczeniem gówna z klapkow Brajana.
#pasta #heheszki
Kazix

@Helio09. sugerujesz, że ta pasta to fikcja?

VonTrupka

@cooles a w radio grali wtedy mariachis

dee4d56a-318b-42c5-a8d3-267bd5b3f5ce

Zaloguj się aby komentować

#pasta
Postanowiłem zabrać ojca na zlot starych samochodów. Niedługo kończy 60 lat, zdrowie już trochę nie dopisuje, wyprowadził się na wieś, więc rzadko bywa w mieście, a samochody też lubi, więc dobrze, jedziemy. Nastaliśmy się w kolejce, wreszcie wjechaliśmy. Ja sam mam balerona, ojciec jest dumny że takie dobre auto kupiłem.Ojciec chodzi sobie po terenie, widać że mu się podoba. Ooo, mówi, takie Audi 100 to było moje marzenie w latach 80. Najpiękniejszy samochód tamtych czasów. A jak ono było świetnie wykonane. Oko mu się świeci na widok ładnie zachowanego Mercedesa beczki. Beczka to najwspanialszy wóz, najtrwalszy na świecie! Jaki wygodny! Zagaduje właściciela, zaczynają rozmawiać o tym że diesle Mercedesa to milion kilometrów jedzą na śniadanie. Idziemy dalej, ojciec cmoka z zachwytu nad odrestaurowaną Alfą Romeo Giulią. Jeden znany aktor za PRL miał taką, ojciec nawet wymienia jego nazwisko, ale nic mi ono nie mówi, z PRL-owskich aktorów znam tylko Bareję. Idziemy dalej, ojciec pokazuje na jakieś Corrado na glebie, mówi - co ono tak nisko siedzi? Przecież tym się jeździć nie da. No ale co kto lubi. Spacerujemy dalej. Piękny Saab. A jaka wspaniała Lancia.Ale zaraz, mówi ojciec. A co tu robi Polonez? Polonez to szmelc. Nie powinni go tu wpuszczać! Widzę, że już trochę stracił zapał do tego zlotu. No ale tato, chodźmy zobaczyć co tam jeszcze na końcu. Ojciec z obrzydzeniem idzie wzdłuż rzędu 125p, nawet na nie nie patrzy. Tylko coś mamrocze. „Zmarnowane miejsce na to ścierwo”. Trochę się ożywia, jak widzi Garbusa, bo miał kiedyś Garbusa. Idzie pogadać z właścicielem, pokazuje trik jak wyciągnąć silnik w Garbusie w piętnaście minut, ha ha ha hi hi hi gadki starych garbusiarzy. Ojciec odwraca się i idzie w moim kierunku, w stronę rzędu Maluchów zakończonego Syreną. Koło niego przechodzi jakiś młody człowiek, na oko 20-latek, w bluzie z napisem „CZAR PRL”.Ojciec jakby go piorun poraził.Co to k….a jest CZAR PRL? – widzę, że już jest słabo, wściekłość lvl 9000 – CZAR PRL K…WA? Czar jak mnie milicja pałowała i trzymała na dołku bez zarzutów po 48 a potem wypuszczała żeby znowu złapać? Czar jak #!$%@? kraj przez 45 lat rozkradali i kłamali w telewizji? Czar jak nie można było butów kupić, ani mięsa, tylko j…ny ocet był w sklepie? Czy ich posrało? Tępi gówniarze! Czar PRL! Ja bym im kazał żyć w tamtych czasach, to by dziś debile takich ciuchów nie nosili!!! Co następne będzie, czar trzeciej rzeszy? Czar głodu na Ukrainie 1933? Jadę stąd! – nagle wracają mu siły, raźnym krokiem rusza do naszego samochodu. Po drodze spluwa na widok Tarpana, krzycząc w kierunku właściciela „MIAŁEM TO GÓWNO, PODPAL TO I KUP COŚ NORMALNEGO!!!!””. Wsiada do auta, trzaska drzwiami i zamyka się od środka. Siedzi obrażony tak od pół godziny
#pasta #motoryzacja #heheszki #polonez #prl
CoryTrevor

Bardzo dobra pasta.


Co do tematu polskich "klasyków". O ile w czasach nowości faktycznie to był szajs to dzisiaj ich karykaturalność uznałbym za zaletę. Przejażdżka maluchem nawet z 2000 roku jest jak podróż w czasie 50 lat wstecz.

JackDaniels

@CoryTrevor miałem malucha, poloneza, jeździłem dużym fiatem kumpla. Nie ma siły, która zmusiłaby mnie, żeby kiedykolwiek znowu do tego gówna wsiąść. To jak pójść do dentysty i poprosić o plomby amalgamatowe

doodcinki

@JackDaniels mam dokładnie takie same odczucia jeśli chodzi o te gówna, malucha jedynie lubiłem za to że jak bylem szczeniakiem to katowaliśmy to do wybuchu silnika oddawaliśmy na złom i za 500 złotych kupowaliśmy kolejnego

Zaloguj się aby komentować

Myśliwy po całym dniu polowania znajdował się w środku ogromnej puszczy. Robiło się ciemno i całkowicie opadł z sił. Zdecydował się iść w jednym kierunku, dopóki nie upewni się co do swojego położenia. Po paru godzinach znalazł chatkę na małej polanie. Ponieważ było już bardzo ciemno, zdecydował, że zostanie w niej na noc. Podszedł do chatki. Drzwi były otwarte. W środku nikogo nie było. Myśliwy położył się na znalezionym łóżku, decydując, że wszystko wyjaśni właścicielowi chatki rano.
Rozejrzał się po wnętrzu chatki. Zaskoczony spostrzegł na ścianach kilka portretów, namalowanych z dbałością o najmniejsze szczegóły. Wszystkie portrety bez wyjątku wyglądały, jakby się mu przyglądały. Ich twarze wykrzywione były w grymasach nienawiści i złości. Myśliwy poczuł się dziwnie. Starając się za wszelką cenę zignorować portrety, odwrócił twarz od ściany i wykończony zapadł w głęboki sen. Rano myśliwy zbudził się. Odwrócił się i zamrugał w nieoczekiwanym świetle słońca. Spostrzegł, że w chatce nie ma żadnych portretów, tylko okna.
#creepystory #creepypasta
9dca79e6-f70b-4fb8-b698-797afaf6eeaf

Zaloguj się aby komentować

#niemoje #pasta
>bądź na uczelni
>pójdź do starego wydziału z kumplem
>zauważ dwie dziewczyny, wprawdzie z żadną nie gadałeś, ale kojarzysz z twarzy
>jedna jest 10/10, cała cymes, milutka i chyba wolna
>czekajcie na otwarcie auli im. prof. Gąbki i gadajcie sobie
>znaczy się większość mówi kumpel
>ogarnij, że powinieneś powiedzieć coś zabawnego i bystrego
>nad wejściem do sali wisi zegar z kukułką i wahadłem
>"a więc wahadło... wiecie, że jego częstotliwość to nic innego jak jeden przez okres, a jako płeć żeńska to oczywiście znacie się na innym okresie"
>patrzą na mnie lekko zmieszane i wystraszone
>jest tylko gorzej
>pointa wchodzi jak perełka po długim gorącym dniu
>zacznij świstać z powstrzymywanego śmiechu wskutek wlasnego żartu
>morda czerwona jak Jelcyn u końca kadencji i też nie panujesz nad nogami
>dziewczyny patrzą na ciebie i powoli wychodzą, kiedy leżysz na podłodze i odgrywasz kompilację śmiechu Waldka Kiepskiego przez twój nieudolny pik komedii
>kumpel wściekły, że przez ciebie nie zapuści mrówkojada
>obsmarkaj się i tak, pisząc to

Zaloguj się aby komentować

Widzieliście kiedyś na żywo prawdziwą naukową dyskusję? Ja miałem okazję wczoraj w jednej uczestniczyć. Przygotowałem prezentację o metylacji DNA (trudne zagadnienie), produkowałem się pół godziny, ale dobrze poszło. Ostatni slajd, na nim ”dziękuję za uwagę”, mówię:
- Dziękuję za uwagę. Czy ktoś ma jakieś pytania albo komentarze?
Atmosfera na sali trochę się rozluźniła. Głos zabrał doktor habilitowany Karwiński:
- Z całym szacunkiem, panie Anonimski, według mnie pańska prezentacja zawierała szereg błędów. Po pierwsze, metylacja DNA...
Zaczęło się. Czułem się, jakbym schodził po schodach i nie trafił w stopień. Serce zamarło, po czym przyspieszyło do stu dwudziestu na minutę. Karwiński po kolei punktował wszystkie słabostki mojego wystąpienia
- ...mam wrażenie, że przeczytał pan jedynie przeglądówki sprzed piętnastu lat, a i to pobieżnie. Czy pan w ogóle odróżnia metylację DNA od metylacji histonów?
- Panie docencie... ja... ja... - dukałem nieporadnie. To koniec. Obrona nie była możliwa. Cały mój wysiłek poszedł na marne, słońce zaszło za chmurami, a z nim nadzieja na zaliczenie seminarium. Zawiodłem i przegrałem.
Niespodziewanie inicjatywę przejął mój promotor, profesor Bujewicz.
- Szanowni państwo - zwrócił się do zebranych - z całą pewnością wszyscy słyszeliśmy żałosne wywody docenta Karwińskiego. Jakże jednak mamy traktować je poważnie, skoro pan docent, jak powszechnie wiadomo, ma małą i giętką pałę oraz lubi ssać męskie penisy?
Szmer uznania przetoczył się przez audytorium. Ludzie kiwali głowami, przychylając się do słów profesora.
- Panie profesorze - oburzył się Karwiński - Co to do cholery znaczy? Co ma długość mojego członka do metylacji DNA? A „męski penis” to masło maślane, zna pan jakieś "żeńskie penisy"? Pan obraża naukową dyskusję!
- Sam pan ją obraża swoją paskudną mordą, docencie Karwiński. W kwestii „męskich penisów” to tak, znam jednego właściciela „żeńskiego penisa” – pana, docencie, bo pan pizda jesteś. Pytał pan jeszcze, co ma długość pańskiego fistaszka, którego szumnie określił pan nazwą członka, do metylacji DNA? Ano to, że tankował pan wódkę z przemytu, zmetylowało panu kutasa i jego rozwój zatrzymał się na trzech centymetrach.
Widownia wybuchła śmiechem. Z osłupieniem obserwowałem tę scenę. Karwiński poczerwieniał jak burak, Bujewicz zaś, bez zażenowania, wyciągnął cygaro, zapalił je i zaciągnął się z satysfakcją. Ktoś z sali krzyknął:
- Brawo profesor Bujewicz!
- Kto wpuścił tego debila na salę? Wypierdolić Karwińskiego!
- Wypierdolić!
Docent poczerwieniał jeszcze bardziej, podszedł do Bujewicza i warczącym głosem zaczął mu dogryzać:
- Że niby ja mam jakieś braki? A co z panem, profesorze, co? Bujewicz-bezchujewicz! Stary impotent, bez viagry to nawet myśleć o ruchaniu nie może! Spójrzcie na niego, jakie cygaro wyciągnął, pewnie kompleksy ma! Lubi pan brać długie, grube rzeczy do gęby, co nie?
Profesor Bujewicz zaciągnął się cygarem, wypuścił dym prosto w twarz adwersarza.
- Chyba pana stary, docencie. Panie magistrze, proszę pocisnąć torpedę docentowi Kurwińskiemu. - zwrócił się do mnie.
Rozgorączkowana publiczność pokazywała nas sobie z zaciekawieniem palcami. Karwiński był już skompromitowany, a do mnie należało jego ostateczne dobicie. Widownia oczekiwała świetnej wiązanki, mój promotor patrzył na mnie z nadzieją, Karwiński zaś próbował zamordować mnie wzrokiem. Wyprostowałem się, spojrzałem mu prosto w oczy i wyrzekłem.
- Pytał się pan, docencie Kurwiński, co wiem o metylacji. Wiem, kurwa, wszystko. I chuj pana obchodzi, z jakich źródeł korzystałem, bo i tak pewnie czytać pan nie potrafi. Jeśli moje wywody o metylacji DNA się panu nie podobały, to może mnie pan w dupę pocałować. Albo w wała possać, tak jak pan lubi!
Docent skrzywił się nieprzyjemnie, wycelował oskarżycielsko palcem.
- Panie Anonichuimski! Merytorycznie pana praca leży i kwiczy, to dno plus metr mułu, gówno psie i wie pan co?
- Co? - odparłem odruchowo. Błąd.
- Chujów sto!
Audytorium zaśmiało się. Dałem się zrobić jak dziecko. Karwiński uśmiechnął się triumfalnie, pewien zwycięstwa. Profesor niewzruszony palił swoje cygaro. Kiwnął przyzwalająco głową. Zripostowałem.
- W pana dupę, docencie Kurwiński! Tak, jak pan lubi!
Zerwała się owacja. Karwiński starał się coś odeprzeć, coś dodać, bronić, się, atakować, ale lud nie dał dojść mu do słowa.
- Wypierdalaj! Wypierdalaj! WY-PIER-DALAJ!
- Chuj ci na imię! Kurwiński, chuj ci na imię! Chuj ci na imię! - skandowali.
Biedny docent nie miał gdzie się schować. Usiadł na swoim miejscu, skurczył się w sobie i (choć wydaje się to niemożliwe) poczerwieniał jeszcze bardziej. Zasłonił twarz rękami. Nie wierzę. Triumfowałem. Wygrałem naukową dyskusję.
- Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania lub komentarze? Dla odmiany sensowne?
- Tak - podjął jeden z kolegów na sali - czy metylacja w obrębie intronów też może mieć znaczenie na skuteczność transkrypcji genów?
Uśmiechnąłem się. Z sali zaczęły padać coraz to nowe pytania, ja zaś odpowiadałem na nie zgodnie z moją wiedzą
#heheszki #memy #pasta
sullaf

@Funkmaster @de9 potwierdzam częściowo. Oczywiście, że tu wszystko ciutkę podkoloryzowane, ale pisząc to opierałem się na faktach.

Funkmaster

@de9 W czasach studenckich byłem członkiem Rady Wydziału jednego z uniwersytetów z ramienia samorządu studentów. Posiedzenia odbywały się raz na miesiąc. Co najmniej 3 razy byłem świadkiem wulgarnych rozmów pomiędzy doktorami i profesorami „rywalizujących o władze” na wydziale kierunków. Oczywiście są również wykładowcy o wysokiej kulturze dyskusji, ale tacy jak w paście to na oko ze 30% kadry.

de9

@Funkmaster spoko, dzięki za odpowiedz.

Zaloguj się aby komentować

Poznałem wczoraj w barze starszą babkę. Wyglądała całkiem nieźle, jak na 60 lat. W zasadzie, to nawet lepiej niż nieźle. Tak sobie myślę, że musi mieć naprawdę ładną córkę. Wypiliśmy kilka piw i zapytała mnie, czy miałem kiedyś “sportowego dubla". Zapytałem. Co to?
"To trójkąt z matką i córka" -
odpowiedziała.
Bardzo spodobała mi się jej odpowiedź, i zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie, nie miałem.
Wypiliśmy jeszcze trochę, po czym mrugnęła do mnie okiem i powiedziała - "dziś jest twoja szczęśliwa noc"
Poszliśmy do niej. Wchodząc do holu, zapaliła światło, i zawołała:
mamo, nie śpisz jeszcze?
#pasta #heheszki #suchar
SST82

@cooles A mama zmumifikowana spała już od 6 lat (° ͜ʖ °)

arczer

@cooles jak nie śpisz to mam kogoś dla ciebie i babci

Zaloguj się aby komentować

#pasta #metro2033 #metro #heheszki
"Jak to wszystko pierdolnie"
Wszystko zaczęło się, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem. Chaos przyszedł niespodziewanie i po dziś dzień zastanawiam się, czy można było tego uniknąć. Znaki
o zbliżającej się katastrofie dostawaliśmy już od 2005 roku, kiedy to Benedykt XVI rozważał wykorzystanie tzw. Santo subito, dzięki któremu to Papież Polak miał zostać uznany za błogosławionego bez konieczności odczekiwania pięcioletniego okresu po śmierci wyżej wymienionego. Sygnały nie były z początku oczywiste – ot, jakiś gość wróżący z kart Cheetos potrafił spaść z rowerka po wywróżeniu kataklizmu spowodowanego beatyfikacją wysłannika piekieł. Z upływem lat pojawiało się coraz to więcej przesłanek, że sytuacja staje się kryzysową – jednak media milczały, aż do ostatniej chwili, a kiedy się odezwały… nie było już ratunku.
Dzień nie zapowiadał żadnych rewelacji, wstałem, zjadłem śniadanie i ogarnąłem wszelkie podstawowe obowiązki. Nie pamiętam dokładnej godziny, jednak przechodząc obok salonu, zostałem zawołany przez babcię.
- Anyon! Weź, no przyjdź mnie tu i telewizora podgłośnij, bo coś ważnego u tych Rzymianów tam robią.
Nie ociągając się, podbiegłem do stolika, poprawiłem klapkę od baterii i na życzenie staruszki pogłośniłem odbiornik. To co się tam odjebało to ja nawet nie. Kamery krążyły po Placu św. Piotra, a z balkonu papież odprawiający mszę zaczyna wygłaszać, iż Karol Wojtyła oficjalnie zostaje beatyfikowanym, czyli błogosławionym. Tłumy zaczynają wiwatować, gdy nagle ziemia zatrzęsła się i rozstąpiła pod nogami wiernych, którzy to masowo zaczęli spadać we wrzącą czerwień. Wszyscy, którzy jeszcze trzymali się na nogach, uciekali w popłochu, a całe grono patriarchalne w przerażeniu obserwowało dziejące się na ich oczach wydarzenie.
Nie miałem pojęcia co się odkurwia, wszystko działo się tak szybko. Matka, która do tej pory gotowała bigos, widząc całe zamieszanie, przybiegła do salonu i kazała pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Zesrany jak jasny chuj – usłuchałem.
Po jakichś 5 minutach miałem pod ręką trzy pary bielizny, bluzę Anti Poland Poland Clubi i PC’ta z zestawem gier. Matka uderzyła mnie z liścia i kazała zostawić komputer. Żegnaj PC’ciku – pomyślałem, odstawiając go. Po odłożeniu balastu, który przez ostatnie 5 jebanych lat był moim jedynym oknem na świat, podniosłem wzrok na babcię. Trzęsła się w fotelu jakby dostała ataku padaczki. Torsje były tak silne, że upuściła trzymane na kolanach szydełka, po chwili wszystko zamilkło. Spojrzałem mamie w oczy, a później oboje wróciliśmy wzrokiem na staruszkę. Nie minęła chwila, a babcia uniosła się i demonicznym głosem zaczęła przerażające śpiewanie barki od tyłu, rzuciła się na nas, jak ksiądz na ministranta w pustym kościele. Po krótkiej przepychance udało nam się przycisnąć ją do ziemi i skręcić kark – tak… to była jedyna opcja, jaką wtedy widzieliśmy. Dalej słyszę ten chrzęst kości, porównywalny z upadnięciem tyłkiem na paczkę chrupków.
Wraz z równie przerażoną co ja matką, pobiegłem w dół Klatki Schodova i po kilkunastu minutach autystyczngo truchtu przez spowite paniką miasto, dotarliśmy do Centrum – a z niego, zeszliśmy do odgrywającego kluczową w tej historii rolę Warszawskiego Metra. Mimo przerażenia czułem swoisty dreszczyk emocji. Wiecie sami. Całe dzieciństwo spędzone na strzelankach i pierwszych fallout’ach, czy czytanie Glukhovskiego, wniosło do mojej młodej głowy wizję zostania zajebistym stalkerem, lub czymś na ten wzór. Już widziałem te wszystkie epickie batalie, w których będę brał udział, a kobiety będą wręcz kłębiły się wokół. Chuja tam. Nadal nie odgrywam żadnej znaczącej roli w naszej podziemnej społeczności. Żyje z dnia na dzień jak jebany pasożyt. Matka po kilku miesiącach padła na jakieś tałatajstwo – dalej nie wiem, czy to choroba weneryczna od losowego gościa, z którym to baraszkowała po nocach, myśląc, że nie słyszę, czy może przez powszechny syf panujący
w metrze. Z czasem po prostu przestałem o tym myśleć.
- Anyon, kurwa! Wstawej do cholery. – obudził mnie stryj Szczepan. – We no młody kilka obrazków z komody i skoczże do
Witalija po kremówki, bo w lodówcy nic ni ma. – Tak, pudełko na lód, w którym od 1999 nie było choćby kostki lodu, to naprawdę świetna lodówka – a przynajmniej według stryja…
- Dobrze, już… Dobrze. Tylko się ubiorę. – powiedziałem w miarę spokojny, jak na fakt, że przez darcie pizdy tego debila, zajebałem głową o górną część łóżka piętrowego.
Po niespełna kilku minutach byłem gotowy na wyjście. Spojrzałem na szwendającego się po „domu”, stryja Szczepana, który tak jak każdego ranka od dziesięciu lat, czytał
z wystającym językiem, ten sam egzemplarz „Auto Światu”. Bez dłuższej zwłoki wyjąłem
z szuflady dwa obrazki z wizerunkami świętych. Jeden miał na sobie Jadwigę Andewageńską, a drugi był już na tyle wytarty, że chyba nikt nie rozpozna, kogo on tak naprawdę przedstawia. Obrazki takie są u nas walutą. Ich powszechnie przyjmowana wartość wynika
ze zdolności ochrony przed powstałymi w wyniku beatyfikacji, kleryko-demonami, jaką owe obrazki dają. To jaką dokładnie dana karta ma wartość, określane jest przez Centralę Utylizacji Monet – w skrócie CUM, dzięki której działaniom; niszczenie monet z wizerunkiem orła, leżących na ziemi, z szacunku dla podłogi – złoty przestał obowiązywać. Siła karty zależy w głównej mierze od tego, jaki święty się na owej znajduje, w jak dobrym karta jest stanie, jaka modlitwa znajduje się z tyłu, no i oczywiście od stopnia profanacji obrazka. O co chodzi ze stopniem profanacji, zapytacie. Przykładowo czysta karta jest warta o wiele mniej niż karta z dorysowanym specjalistycznym długopisem wąsem i okularami. Takie przyozdobienie to najbardziej powszechny sposób wzmacniania mocy kart. Im bardziej bezczelnie wygląda karta, tym większa jest jej skuteczność w walce z demonami. Na niektórych stacjach istnieją nawet specjaliści w dziedzinie profanacji kart. Najczęściej otaczają się oni zniewolonym ku wyższym celom, gimnazjalistom, których poziom spierdolenia pozwala na odkrywanie coraz to nowych technik wzbudzania cringe’u i poczucia beznadziei.
Opuszczając naszą blaszano-kartonową lepiankę, przebiłem się przez kiczowate, koralikowe sznurki wiszące w przejściu i ruszyłem w kierunku Strefy Handlowej znajdującej się w północnej części stacji. Idąc przed siebie, minąłem znane mi widoki – baraki, wokół których krążyli mieszkający w nich sąsiedzi, podniszczone duchem czasu ławki, dzieciaki grające w klasy – urozmaicone tak, że zamiast zwykłych skoków, przemieszczały się susami na styl tańca fortnite, i wiele, wiele innych.
Zmierzyłem wzrokiem ścianę z wyrytą na niej nazwą stacji – „Normicza” i podszedłem do handlarza Witalija, z którym to stryj od lat ma na pieńku, przez co to właśnie ja zmuszony jestem robić zakupy.
- A kogo moje oczy widzą! Anyon, no mów tam jak tam życie. – wybełkotał z entuzjazjem, gładząc się po flanelowej koszuli.
- Cześć Witek. Stryj wysłał mnie po zakupy. Mimo że dalej żywi urazę za twoją opinię na temat Passata TDI, to najwidoczniej wie, że lepszych produktów na Normiczej u nikogo nie zgarnie.
- Haha. Otóż to młody. No to mów czego ci tam potrzeba, bo zaraz muszę się zbierać. Krążą plotki, że z Wykopowickiej wydostał się jakiś RiGCz-owiec. Podobno sytuacja nie jest u nich najlepsza i biedaczyna zmuszony był wyjść na powierzchnie, by ominąć zawalony tunel
i szukać pomocy na sąsiednich stacjach.
Wykopowicka to stacja na drugim końcu linii metra. Jakieś 10 lat temu doszło do incydentu związanego z wypowiedzeniem „Jan Paweł II nie jebał małych dzieci”, który to doprowadził do zawalenia się tunelu i pogrzebania wielu RiGCz-owców. Do tej pory nie widziałem żadnego z nich, nie było po prostu ku temu okazji, gdyż zawsze uzupełniali zapasy na sąsiednich stacjach, jednak z doniesień Witalija, odkąd Wolnościowa w wyniku ataków grup konspiracyjnych, przekształciła się w IV Rzeszę Równouprawnioną – zamieszkałą w 90% przez imigrantów i trzecią płeć, których to głównym źródłem dochodu stało się zastraszanie sąsiednich stacji i zbieranie haraczu, nazywanego przez nich socjalem, handel z tą stacją zakończył się z dnia na dzień.
- Cholera, faktycznie sytuacja nie prezentuje się zbyt
ciekawie. Powiedz mi jednak, po co na niego czekasz? Przyznaj, na pewno masz w tym jakiś interes. – zaryzykowałem.
- Oczywiście, że mam w tym interes! Takie jest życie, trzeba łapać się, czego popadnie, żeby związać koniec z końcem. Jeśli ja się nim nie zajmę, to zrobi to ktoś inny,
a wtedy kasa przechodzi mi koło nosa. – uniósł się Witalij.
- Rozumiem. W takim razie powodzenia z tym RiGCz-owcem, czy jak mu tam…
Od słowa do słowa wróciliśmy do transakcji. Witalij w zamian za obrazki dał mi kilkanaście wczorajszych kremówek, kilka wychudzonych szczurów na kiju i butelkę zaganiacza.
W drodze powrotnej zatrzymałem się na chwilę u mojego przyjaciela Racimira, któremu to za przegrany zakład winien byłem flaszkę Kremovkowej. Przywitał mnie
z otwartymi ramionami i zaproponował nocną libację – rzecz jasna, zgodziłem się.
Zegary na naszej, jak i najpewniej wszystkich pozostałych stacjach, nie działają już od kilku lat. Pewnego wieczoru po metrze przeszło niewyjaśnione do dzisiaj trzęsienie ziemi,
w wyniku to którego siadła większość urządzeń elektrycznych – niektóre udało się już naprawić, jednak zegary jakby na zawołanie stanęły na godzinie 21:37, i tak to sobie wiszą od cholera wie, jakiego już czasu. Godzinę określamy teraz dzięki masywnym klepsydrom wytopionych z butelek po flaszkach. Każda stacja ma jedną taką klepsydrę w samym centrum, a wyżej wymieniona jest obsługiwana przez wyszkolonych do tego pracowników – majstrów. Co godzinę od 6 do 22 na całej stacji rozlega się krzyk, najczęściej schlanego operatora klepsydry, który informuje o godzinie. Oczywiście godziny te są dość umowne. Doba trwa o wiele krócej, jednakże nikomu to nie przeszkadza. W końcu kogo obchodzi to, czy na powierzchni jest słońce, czy księżyc, skoro i tak mało kto tam przebywa – a ci wyjątkowi, którzy rezydują w fortach na górze – czerpią wiedzę z zegarów słonecznych.
Wracając jednak do nocnej imprezy z Racimirem, w międzyczasie wyciągnąłem spod materaca jedną ze schowanych na czarną godzinę kart i zakupiłem u Witalija jeszcze dwie butelki sikacza, które następnie skryłem we wnęce pod barakiem moim i stryja, by poczekały na swój moment. Gdy pijany operator klepsydry wykrzyczał „Dwuu… Dw… WUDZIESTA PJERSZA”, odczekałem chwilę, żeby upewnić się, że stryj na pewno się nie obudził i stąpając na palcach, opuściłem barak.
Na moje oko nie minęła nawet godzina, a ja, Racimir i Dajka byliśmy już ostro wstawieni. Najmocniej uderzyło Dajkę, który to co chwila wychodził za mieszkanie, żeby zwymiotować na torowisko. Znikał tak na pół godziny, wracał na minutę, czy dwie, oznajmiał, że czuję się chujowo i znowu wracał do wymiotowania na klęczkach. Kiedy wyszedł tak już piąty raz, Racimir zaczął:
- Aaaa się schlałem Anyon. Świat mi wiruje.
- Cholera, stary. Nawet nie gadaj. Czuję, że jak podniosę się z tapczanu, to skończę, leżąc obok Dajki. W ogóle to… - tu przerwałem przez czknięcie – Witalij mówił coś o jakimś RiGCz-owcu, który idzie w kierunku Normiczej. Podobno na Wykopowickiej dzieją się ostre inby. Wiesz może coś więcej o całej tej sprawie?
- Pewnie. Cała stacja huczy o tym od kilku dni. Jakim chujem dopiero się dowiedziałeś, spałeś cały ten czas?
- No… Można tak powiedzieć. Ksawery i Soczekowski organizowali jakąś barakówkę na chacie tego pierwszego. Dali mi nowy towar na bazie cukru pudru.
- Wziąłeś od nich to świństwo? Słyszałem, że ojciec Soczekowskiego znalazł to na powierzchni w jednym z budynków. Brawo gościu, wciągnąłeś pył z napromieniowanej kremówki. Ciesz się, że żyjesz. Słyszałem o takich, którzy spadali po tym z rowerka.
- Dobra, pieprzyć tę kremówkę. Mów co wiesz o RiGCz-owcu! – wykrzyczałem po stuknięciu kolejnego kubka wódki.
- Z tego, co mi wiadomo, to po tunelach w tamtej okolicy rozchodzą się ostatnio nasilone dźwięki i zapachy. Chodzą plotki, że kiedy tunel się zawalił, to uszkodził rurę kanalizacyjną biegnącą w tamtym rejonie, i że opary, które kumulowały się pod gruzami przez całą dekadę, w końcu się uwolniły i zaczęły mącić im w baniach. Ile w tym prawdy? Sam nie wiem, ale dopóki nie doleci to do nas, to gówno mnie to
obchodzi. – tu się zaśmiał. Heh, łapiecie? Gówno go to obchodzi… bo kanalizacja heh… Mniejsza.
Rozmawiałem z nim do białego rana, około 7 rano wrócił do nas skacowany Dajka, który zasnął nad torowiskiem. Reszta rozmów nie oscylowała już wokół tajemniczego przybysza. Skupiliśmy się na pijackich gadaniach o tym jakbyśmy to się nie pieprzyli
z kobietami z sąsiednich stacji, bo u nas to same brzydkie i nie ma w czym wybierać – ta, chuja tam. Tłumaczenie każdego przegrywa. Rola naszego stulejarstwa jest tutaj znikoma, więc nie będę się nad nią specjalnie rozwodził. Ważne jest to, że mogliśmy się odprężyć, wygadać i odpocząć przed kolejnym pracowitym dniem.
Gdy dobiła 8 rano, tak jak każdego dnia musiałem iść do pracy – to dość oczywiste,
że każdy obejmuje tutaj jakąś rolę. Darmozjadów nie potrzebujemy, takie są zasady. Każdy ma włożyć do społeczności coś od siebie, a ja nie byłem wyjątkiem. Moim zadaniem było dbanie o czystość toalet i podłóg na terenie Strefy Czyszczenia – chyba spierdolenia… Bez zbędnej zwłoki, wyszedłem od Racimira i ruszyłem prosto w kierunku miejsca powinności. Uwierzcie mi, nie ma czego opisywać. Mimo apokalipsy i ogólnej atmosfery przytłoczenia, ludzie jak byli jebanymi zwierzętami, tak są nimi nadal. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że spora część mieszkańców stacji, uwolniła swoje prawdziwe „ja” dopiero po katastrofie.
Toalety czyszczone są codziennie, a mimo wszystko każdego dnia jest kurwa to samo. Otwierasz drzwi, a do twojego nosa dolatuje cała zawartość tablicy Mendelejewa i to
w wersji extended. Maski z filtrem, których używają na powierzchni i dzięki którym są w stanie przetrwać - w tym miejscu podwójnie opuszczonym przez Boga, jakim jest toaleta, te maski chuja dają. Całe sprzątanie opiera się o umiejętne wyliczanie pojemności płuc
i dystansu od drzwi do toalety, za którą muszę się zabrać w następnej kolejności. Po kilku godzinach walki z zapchanymi sedesami, koszami, z których wysypują się zmywaki do naczyń, służące obecnie za podpaski i innym obrzydliwym ścierwem, którego wymieniania wam daruję, udało mi się zakończyć pracę.
Po opuszczeniu toalety oniemiałem – na drugim końcu stacji dostrzegłem mężczyznę w nietypowym pancerzu. Tak! To na pewno RiGCz-owiec. Z entuzjazmem podbiegłem do niego, by się przywitać i wypytać o szczegóły dotyczące jego podróży. Ten jednak spojrzał
z obrzydzeniem na moją ubrudzoną fekaliami twarz i przez emanujący ode mnie zapach zwymiotował. Mimo usilnych przeprosin kazał mi spierdalać… Mówi się trudno.
Kilka godzin później, gdy byłem już czysty, RiGCz-owiec wciąż krążył po stacji. Udało mi się dostrzec jak gada z jednym z moich rówieśników. Zakradłem się i nasłuchiwałem. Mówił mu coś o tym, że jeśli nie wróci za ileś tam czasum blah, blah, to ma udać się na Hydraulicznej i prosić o pomoc z problemem panującym na Wykopowickiej. Dostrzegłem tu swoją szansę na przeżycie przygody, jednak wiedziałem, że stryj na pewno bez robienia problemów, nie pozwoli mi dołączyć do takiej wyprawy. Żeby go przekupić, poświęciłem całe pięć obrazków ze świętymi i zaopatrzyłem się w egzemplarz „Auto Światu”, z rocznika 2009,
o którym to marzył odkąd tylko pamiętam, ale na którego to zawsze szkoda mu było wyłożyć karty. Z przygotowanym w głowie monologiem wszedłem do baraku śpiącego Szczepana.
- Stryju… Stryju! – wykrzyczałem do wąsacza leżącego w rogu izby.
- CO, CO JE KUR… Anyon, a żeś mnie wystraszył. Czego chcesz?
- Spójrz no, co dla ciebie przyniosłem. – z uśmiechem wyciągnąłem dłoń.
- Co takiego mogłeś mi… O jasny chuj! ROCZNIK 2009? Skądżeś to wziął!?
- Przechodziłem obok straganów i pomyślałem, że może ci się spodobać.
- No niechże cię uściskam młody, haha! – odkrzyknął z entuzjazmem i bez zwłoki zaczął przeglądać gazetę.
- Stryju. Mam do ciebie sprawę. Sam przecież wiesz, trochę lat już mam na karku
i chciałbym spróbować czegoś nowego. Wiesz, że jestem odpowiedzialny i poradzę sobie wszędzie. Moje pytanie brzmi. Pozwolisz mi ruszyć na Hydrauliczną? Chcę pomóc odległej stacji, myślę, że moja wiedza pomoże rozwiązać ich problem. Pozatym chcę poznać trochę
świata! Nigdy nie wyszedłem dalej niż na dwusetny metr za Normiczą.
- Ni ma mowy! Ni! – uniósł się, wciąż czytając gazetę. – Nigdzie nie idziesz. W domu mosz pomagać. Masz tu swoje obowiązki i MASZ brać za nie odpowiedzialność. Zrozumiano!?
- Nie będę całe życie taplać się w odchodach jebanych normików. Twoje niedoczekanie stryju!
- Stul pysk gówniarzu i do pokoju, ALE JUŻ!
- TU NIE MA POKOJÓW. MIESZKAMY W JEBANYM BARAKU NIE WIĘKSZYM NIŻ 5m²!
- NIE DYSKUTUJ, BO POŻEGNASZ SIĘ Z WYPŁATAMI. WSZYSTKO CI BĘDĘ KONFISKOWAĆ. NIGDZIE NIE IDZIESZ, I KROPKA. JA TAK MÓWIĘ I TAK MA BY… - tutaj nagle urwał. Jego ręce zaczęły się trząść i upadł na posadzkę.
- Stryju? Stryju!? Co ci się dzieje!? – zapytałem przerażony jego stanem.
- JA, ŻEM CZTERY LATA NA NIE ZBIEROŁ! VOLVO S60 R WYCOFALI Z PRODUKCJI! – wykrzyczał ostatnim tchnieniem i padł głową na posadzkę.
Nie wiem po dziś dzień co się wtedy odjebało. Stryj umarł na wewnętrzne rozpierdolenie się totalne. Świat pogrążył się w apokalipsie, wszędzie pełno piekielnych istot, a stryj przekręcił się, bo nie wiedział, że jeszcze przed klęską świata, wycofano z produkcji jakieś auto, na które odkładał hajs. No cóż… teraz już nikt mi nie zabroni iść
SiostraNieZdradziDziewczynaTak

za długie, jutro na trzeźwo też nie przeczytam

Zaloguj się aby komentować

Tomki potrzebuję pasty o food truckach xD latała kiedyś po wypoku, ale nie mogę znaleźć. Pomoże jakiś dobrodziej? ( ͡° ͜ʖ ͡°) #pasta #heheszki #foodtruck #pytanie
wielbuont

@KreatywnyNickzPiwnicy Ostani raz wczoraj dałem się nabrać na żarcie w foodtrucku. Znazłam na fejsiku zlot żarcia na kólkach. Mój portfel dostał skrętu i próbował uciec pod szafkę, ale spoko. Idziemy. Na miejscu ze trzydziesci bud i sprinterów z abs, esp i bbq. Wejście smoka, kimchi, mokry sen mangozjebów juz za dychę. Po zanurzeniu łyżki już wiedziałem, że dałem się wyruchać, jak... wy już wiecie jak. Dostałem trzy (słownie trzy) kawałki mięsa wielkości małego palca u nogi, trochę kapusty i mdłą wodę. Teraz już uzbrojony w czujność najpierw sprawdzę u innych fra,.. klientów jak wygląda danie. Posturokshyvulos, kuchnia grecka. Pita brzmi znajomo. Rzut oka na ceny dwie dyszki, bywało gorzej. Rzut oka na stoliki. Gruby placek wielkości podkładki pod piwo z kupą ajspitki. Innym razem w innym życiu. Buda z nieczytelnym logiem. Ludzi brak i tak stoję patrząc się na zawartość stoiska, a zawartość, czyli grubasek w białym kitlu na mnie. Szybko przełamał milczenie "A może puadcsvjdgwiczek" wypowiedziane z zapałem geografa oprowadzającego wycieczkę szkolną po zalewie borzęciczkowskim pokazując bułkę wielkości kajzerki z plasterkiem czegoś ciemnego. Innym razem, w innym życiu. Frytki belgijskie, garść ziemniaków stówe za kilo, Okazja! Innym razem w innym życiu. Pizza formatu i grubości kartki z notesu za trzy dychy, tylko tutaj tylko teraz. Innym razem, w innym zyciu. Ramen, kubek zupy za trzy dyszki. Innym razem, w innym życiu. Turecka buda z koftą, kebsem i ogólnie mięso. Ludzie mają w łapach spore paczki to nie czekając biorę danie, którego nazwy nie umiem wymówić. Płacę, czekam, popijam piwo z browaru koczkodan, odbieram, łapię i szelest. Kurwa coś jest nie tak. Jebany turas tak zawija papier, że mały scinek żarcia wydaje się wielkim tureckim zawijasem. pierdole ide do domu. NIgdy więcej żaciowozów. #pasta

wielbuont

@Legitymacja-Szkolna łap

Zaloguj się aby komentować

Mówię do różowego:
- Jedziesz?
- Jasne, a gdzie?
- Niespodzianka.
- Poczekaj tylko się ogarnę
I przez 15 minut się ubierała i malowała.
- Gotowa
Schodzimy do samochodu zaparkowanego przed blokiem, odkluczyłem go i wsiadamy.
- Powiedz mi gdzie jedziemy!
- Zaraz zobaczysz
I pojechaliśmy do garażu. Nie odzywała się cały dzień
Warto było
#pasta #heheszki
Macer

@cooles przeciez ta pasta inaczej brzmiala, byla z perspektywy loszki

Rudolf

@mshl nie jesteś chyba najostrzejszym ołówkiem w piórniku co

Zaloguj się aby komentować

Moim najgorszym pomysłem w życiu było odwiedzenie stolicy Włoch. Samo w sobie nie było to złe, ale gdy chciałem stamtąd wyjechać okazało się, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Nie miało znaczenia jak bardzo próbowałem opuścić to miasto, prędzej czy później i tak tam wracałem. Siedzę tu już ósmy rok, niech mi ktoś pomoże.
#pasta #heheszki #zawszesmieszy
pozdrawiam_was_ciule

@cooles musisz się przenieć do USA - tam wszystkie Rzymy prowadzą do Dróg

4149cee3-e754-4142-8235-93ac397b6afd
ranunculus

@cooles kieruj się na Mrągowo ( ͡° ͜ʖ ͡°)

panpapiez

@cooles możesz wziąć samolot

Zaloguj się aby komentować

Drogie Tomki. Piszę tę historię ku przestrodze wszystkim tym, którzy nie rozgryzają mentosów od razu po włożeniu do ust.
Otóż ja i moja dziewczyna poszliśmy na studia do różny miast. Po miesiącu rozłąki zdecydowaliśmy się wreszcie spotkać, a jako że byłem bardzo szczęśliwy z tego powodu, postanowiłem zrobić jej minetę.
Zawsze mi się to podobało, ale tym razem z jakiegos powodu jej cipka śmierdziała jak martwy papież, a smakowała jeszcze gorzej. Nie chciałem ją urazić, więc wziąłem mentosa. W trakcie lizania, przez przypadek wepchnąłem go w nią, ale na całe szczęście mam zręczne palce i szybko go wygrzebałem, włożyłem z powrotem do ust i rozgryzłem. Niestety to co znalazło się w moich ustach nie było mentosem. Był to guzek rzeżączki.
(Należy tutaj zauważyć, że ów guzek był wielkości pierdolonego mentosa)
Zamiast lodowej świeżości moje usta wypełniły się ropą. Zacząłem krzyczeć, rzygać i rzucać się po całym pokoju. Kiedy juz nie miałem czym już bełtać i przepłukałem usta, zażądałem żeby powiedziała mi o co tu kurwa chodzi. Okazało się że głupia suka zdradziła mnie z jakimś kolesiem w tydzień po wyjeździe i nawet nie miała pojęcia, że coś z nią nie tak.
Od tamtego czasu siedzę w mojej piwnicy, lecząc rzeżączkę w ustach i edukuję ludzi na temat prawidłowej konsumpcji mentosów.
#pasta
30546752-203a-4c35-9b61-e8b6233f7fb5
maximilianan

Nagjorsza pasta ever, leci piorun

9fa8bcbd-3579-4d6b-b2a4-4327b0f92a93

Zaloguj się aby komentować

Dawno, dawno temu, była sobie mała internautka, a nazywała się Czerwony K-pturek. Codziennie chatowała sobie z przyjaciółmi na kanale #las, aż tu pewnego dnia dostała maila od Mamy, w którym było napisane: "Kochana Córeczko, w załączniku przesyłam Ci pliki HTMLowe dla Babci. ZaFTPuj się, proszę, na konto Babci i daj jej te pliki, bo są jej potrzebne, żeby postawić sobie stronę webową. Całuję. Mama". Tak, więc nasza mała internautka odpaliła sobie Windowsowego FTPa i zalogowała się jako "K-pturek", żeby przesłać babci pliki, które właśnie dostała od mamy. Akurat ściągała załącznik ze swojego konta webmailowego, gdy nagle dostała przez ICQa wiadomość od użytkownika o adresie e-wilk@hacker.las.com K-pturek grzecznie odpowiedział na ICQową wiadomość, na co E-wilk uprzejmie ją pozdrowił i zapytał dokąd to się wybierała. K-pturek odpowiedział: - Loguję się na konto Babci, żeby przeFTPować parę plików potrzebnych do postawienia własnej strony webowej. Po takiej odpowiedzi E-wilk zatelnetował się na skróty i połączył się z kontem Babci pierwszy. Gdy konto babci zapytało go o login ID, wstukał "k-pturek", scrackował hasło i wszedł na konto. Babcia, gdy zorientowała się, że to nie K-pturek tylko ktoś inny, natychmiast skillowała mu proces, ale niestety E-wilk był szybszy. Zrobił jej ICMP flood'a na wszystkie porty, których firewall babci nie pilnował, firewall się wywalił, a E-wilk zmienił hasło Babci. Potem przyznał sobie prawa ROOTa i zmienił system operacyjny na nowy, który nawet interfejsem przypominał stary system babci. A gdy już wszystko było zainstalowane, rozgościł się na koncie babci podszywając się pod dotychczasowa właścicielkę. Po chwili zalogował się K-pturek i po wejściu na konto babci zorientował się, że coś się tu zmieniło. Zatalkowal szybko do babci i zapytał: - Babciu, a dlaczego masz taka wielką quote na dysku? - Żeby lepiej pomieścić Twoje pliki. - Babciu, a dlaczego masz taki nowoczesny interfejs graficzny? - Żeby lepiej skatalogować Twoje pliki. K-pturek poczuł, ze coś tu jest nie tak: - Babciu, a dlaczego masz prawa ROOTa? - Żeby Cię lepiej scrackować!!! Po takiej rozmowie nawet mały łatwowierny K-pturek rozpoznał, że to wcale nie Babcia i szybkim who is sprawdziła, że jej rozmówca talkował z konta e-wilk@hacker.las.com K-pturek natychmiast wysłał maila do security@cyberspace.cop.org żeby poskarżyć się na oszusta. Przebiegły E-wilk spróbował zablokować K-pturkowi serwer POP3 przeciążając pamięć, ale na szczęście K-pturek zdążył w porę kliknąć guzik Wyślij. Po chwili na serwer wszedł Sysop z cyberspace.cop, który błyskawicznie odczytał adres IP E-wilka, zoverride'owal mu prawa dostępu i sam sobie przyznał profil ROOTa. Zanim E-wilk się zorientował, Sysop skillował mu proces i założył bana na cala domenę. A z Trash'a systemu operacyjnego E-wilka udało się odzyskać tabele partycji starego systemu Babci, dzięki czemu można było odtworzyć stara konfiguracje. Dzięki pomocy K-pturka i dzielnego Sysopa, Babcia mogła dokończyć formatowanie w HTMLu i postawiła wspaniałą strone webowa z dostępem 10 kilo na sekundę. Stronę Babci podziwiali wszyscy jak Siec długa i szeroka, i w krótkim czasie nabili jej rekordowa liczbę hitów.
#pasta #heheszki #ktomawiedziectenwie #zartujzdiplodokiem
martinuz

@Ho-no-tu Mam wrażenie że ta pasta akurat jest z poprzedniego wieku ;D

Waderra

@Ho-no-tu @martinuz z poprzedniego to nie, początek XXI :3 w cda to było xD i ta pasta z matrixa z indianami

sullaf

Ta pasta to jak "Chłopi" Reymonta, doskonała dokumentacja dawnych czasów

Zaloguj się aby komentować