XXVII i XXVIII dzień #wspinanie w ramach #trenujzhejto

Dwa dni pod rząd. Weekendowe, dodajmy dla porządku.

Spóźniłem się z wyjściem z domu i linownia była już zamknięta, więc pozostała boulderownia. Ciężko się robi to, co planowałem (a planowałem wytrzymałość silową - na drogach kilkuprzechwytowych trzeba powtarzać baldy po cztery razy).

Na koniec zmierzylem się z dość łatwą drogą (trudność: jedyne 4), która zawierała latwy wskok do chwytu startowego (kopanie się kolanem w szorstką ścianę było opcjonalne, ale skorzystałem kilkukrotnie), łatwy fragment trawersu po małych chwytach i wredny jego fragment, gdzie trzeba było się ustabilizować i przejść na solidny - ale ukryty pod paczką stopień (i mamy ładnego krwiaka, tym razem na goleni). Po kilkunastu próbach w końcu udało się znaleźć stabilizację i pokonać problem (dalej były już wygodne, choć czujne ruchy). Tak że na koniec, na zmęczeniu: sukces wypracowany konsekwencją i uporem.

Dzień później sznurek, interwały na 6b i 6c - zamierzam uznać to za sukces, bo jeśli fizycznie ogarniam na zmęczeniu cztery interwały w tych trudnościach, to znaczy że jest naprawdę lepiej niż było kiedykolwiek. Chociaż... nie było to ładne wspinanie, tonący brzydko się chwyta, ale i nad tym popracujemy.

Chciałbym te 6b w końcu poprowadzić. 6c mnie jeszcze zrzuci, bo, kuźwa, poci mi się... kciuk. I brakuje mi przez to tarcia na kluczowym chwycie. A nie mam jeszcze pomysłu jak i kiedy dziada zamagnezjować :P

Zaloguj się aby komentować