Otóż babcia urodziła się w roku 1940 na Wołyniu. O czystkach etnicznych nic nigdy nie wspominała. Może nie chciała, a może żyli w takim miejscu, że ich to nie dotknęło. Tak czy inaczej, przesiedlili ich na zachód, a dokładnie na Dolny Śląsk w okolice Lubina i Chocianowa. Generalnie do nowych domostw trafiało się na zasadzie "kto pierwszy ten lepszy". Rodzina babci trafiła na jakąś chałupę, gdzie żyjących tam Niemców nie zdążono jeszcze przesiedlić.
Żyli tak we dwie rodziny, jedna polska, a druga niemiecka, przez parę miesięcy (przynajmniej wg wersji mojej, na tamten czas, 6-letniej babci). Mimo zakończonej parę sekund wcześniej wojny żyli w zgodzie, współpracowali, a wg relacji babci Marysi, stara Niemka, która wołała na nią "Marychen", traktowała ją lepiej niż własny ojciec, czy macocha (bo jej matka, a moja prababcia, pożegnała się ze światem jakiś czas wcześniej).
Jak już wspominałem, nie wiem na ile w tym prawdy, ale jakiś niedługi czas po osiedleniu się w nowym miejscu, wrócił do domu ktoś z niemieckiej rodziny. Okazało się, że (plus minus, bo tego nie dało się na 100% stwierdzić) walczył gdzieś przeciwko ojcu mojej babci. Mimo tego siedli razem do stołu i pili wódkę.
Czy płynie z tego jakiś morał? Wątpię. Czy wszyscy Niemcy to dobrzy ludzie? Też nie sądzę. Ale na pewno nie można na kogoś krzywo patrzeć, tylko dlatego, że jest Niemcem. Historia pewnie jakich wiele, ale może za parę lat sobie to przeczytam i przypomnę, jak już pamięć będzie trochę bardziej zatarta.
#iiwojnaswiatowa #swietozmarlych