Przestrzeń liminalna i problem bycia w świecie cz. 1
hejto.plPonad rok temu miałem już okazje stworzyć wpis o przestrzeniach liminalnych na wykopie. Dziś chciałem wrzucić jego poprawioną i dłuższą wersje na hejto. Mam nadzieje, że lektura będzie się wam podobać.
Dom z liści, czyli problematyka braku sensu w postmodernistycznym świecie
Mark Z. Danielewski, amerykański pisarz polskiego pochodzenia napisał, a potem wydał w 2000 roku książkę "Dom z liści". W swoim czasie zdobyła ona dość spory rozgłos. Osobiście lubię ją określać mianem postmodernistycznego horroru. Mamy tu bowiem sporo zabawy formą, czcionką i strukturą samej powieści. Są też odniesienia do popkultury, ale i również mitologi, historii, psychologii i filozofii. Autor uwielbia odwoływać się do filozofów takich jak Heidegger czy Derrida, a całą historię możemy traktować jako dekonstrukcja mitu o Minotaurze uwięzionym w labiryncie. Dzieło to z pewnością też można skojarzyć z gatunkiem weirdfiction i literaturą, chociażby Lovecrafta pod względem samej treści. Mamy tu bowiem dość podobny motyw gdzie człowiek zostaje umieszczony w konfrontacji z czymś nie z tego świata. Z tajemniczym bytem, który daleko wykracza poza zdolność pojmowania zwykłej jednostki i który może go zmiażdżyć jak robaka. Tyle że zamiast wielkich przedwiecznych przerażać ma nas dom. Z pozoru zwykły, ale w istocie niezwykle enigmatyczny. Tutaj chce ostrzec przed dalszymi spojlerami. Nie będzie ich zbyt wiele, ale mimo wszystko czytasz na własną odpowiedzialność.
Głównym bohaterem jest tu były reporter, który przeprowadził się do nowego domu wraz z żoną, dziećmi i zwierzętami domowymi. W trakcie eksploracji budynku w którym przyszło mu zamieszkać odkrywa, że wymiary wnętrza domu nie pokrywają się z zewnętrznymi pomiarami. Wyglądało to tak jakby w środku był większy niż na zewnątrz. Niedługo potem natrafił na dziwny, ciemny korytarz, którego wcześniej tam nie było. Całą sytuacje zdecydował się on nagrać i omówić wraz ze swoją rodziną. Gdy z ciekawości w końcu wchodzi do wnętrza tego korytarza odkrywa on, że prowadzi go wielkiego, niekończącego się ciemnego labiryntu, który jakimś cudem znajdował się w samym wnętrzu ich skromnej posiadłości. Co więcej labirynt nie miał klasycznej, euklidesowej struktury. Lokacje w nim cały czas zmieniały swoje położenie, korytarze raz się wydłużały, zwężały, a innym razem skracały. Czasem podróż z jednego miejsca do drugiego w tym labiryncie mogła zająć kilka dni, a czasem raptem kilka minut. Nie było w nim nic poza samą ciemnością. Nie ważne jest więc też jak długo będzie się go przemierzać bo i tak nie dojdzie się do żadnego konkretnego celu czy wyjścia. Natura tego domu zdawała się być nie tylko tajemnicza i przerażająca, ale zwyczajnie niepojmowalna dla ludzkiego rozumu. Sam główny bohater w pewnym momencie określa nawet ten budynek po prostu bogiem. Absolut w końcu również jest z natury niepojmowalny. Na tym skończę opis tego, czego dotyczy ta historia i skupię się na tym, co faktycznie symbolizuje dom w całej powieści.
Otóż powinniśmy zadać sobie pytanie, czym w ogóle dla nas jest dom. Jest to przede wszystkim naturalny punkt odniesienia. Stanowi on centralny punkt w przestrzeni, od którego wychodzimy do świata i do którego zawsze wracamy. Dom to też schronienie. Jego ściany stają się murem chroniącym nas przed niebezpieczeństwami świata. Jest to też często miejsce osobistego sacrum. Dom więc to dla nas również święte miejsce. W powieści rola domu zostaje odwrócona. Dom staje się przedmiotem grozy. Nasze cztery ściany, w których czuliśmy się do tej pory bezpiecznie nagle zaczynają w nas wzbudzać poczucie zagrożenia. To od domu chcemy teraz uciec. Niekończący się labirynt tego domu oraz jego zmienna przestrzenność odbiera nam poczucie orientacji, a co za tym idzie zakorzenienia w świecie. To, z czym mierzymy się czytając tę powieść to nic innego jak poczucie braku miejsca i bycie rzuconym w nicość, a co za tym idzie bezsens. Człowiek zawsze dążył do tego, by pojąć świat i przezwyciężyć trwogę jego obcości. Brak możliwości pojęcia natury domu zarówno przez głównych bohaterów, jak i przez nas samych ma symbolizować daremność naszych prób. Koniec końców jesteśmy skazani na poczucie bezsensu i przygodności tego świata.
Backrooms, czyli kontynuacja motywu braku centrum
Creepypasta o tytule backrooms powstała kilkanaście lat później i początkowo była tylko krótką pastą, która z czasem dość mocno się rozrosła w całe uniwersum. Nie wiem, czy ta książka stanowiła inspiracje dla autora, choć na reddicie widziałem posty na to wskazujące. Nie da się jednak ukryć podobieństw. Mamy tu niekończący się labirynt prowadzący donikąd i uwięzionych w nim ludzi, którzy po nim błądzą. Różnica jest taka, że w backrooms nie ma motywu wszechobecnej ciemności. Są tylko powtarzalne, żółte korytarze. No i są też w nim potwory... i jacyś ludzie oraz organizacje, a także kolejne poziomy i masa innych głupot. Kiedyś już o tym pisałem, ale niestety idea backrooms została kompletnie zniszczona przez fandom. Historia, która miała straszyć ideą osamotnionej jednostki błąkającej się w całkowicie nieznanym miejscu została przerobiona na durny survival horror. Nic jednak z tym już nie zrobimy i dlatego omówię jedynie ogólny zamysł co rzeczywiście jest w backroomsach takie przerażające. Jest to natomiast całkowita alienacja.
To jest coś, czego nie było w domu z liści. Tam mimo wszystko interakcja między różnymi postaciami była i to dosyć bliska. Koniec końców był to wręcz jedyny punkt zaczepienia, który dawał nadzieje na przezwyciężenie tego koszmaru. Backrooms odbiera nam nawet to. Przynajmniej tak to wyglądało na początku. Nie ma co się dziwić, że zdobył on taką popularność w dzisiejszych czasach gdy w trakcie pandemii ludzie wyjątkowo oddalili się od siebie nawzajem. Oprócz tego jednak powtarza się motyw dezorientacji przestrzennej. Tutaj wszystkie korytarze tego labiryntu wyglądają tak samo. Jednostka gdzie by się nie udała to tak naprawdę nie dociera w żadne konkretne miejsce. Ten świat nie ma żadnego centrum, które by się wyróżniało i stanowiło jakieś odniesienie względem reszty labiryntu. Punkty orientacji, które pozwalają nam funkcjonować w świecie rzeczywistym przestają istnieć. Dana osoba nie jest tutaj nawet zagubiona, ponieważ bycie zagubionym zawsze daje możliwość odnalezienia się. Tutaj te pojęcia tracą sens. Pozostaje bycie jedynie uwięzionym w pułapce monotonnej, przestrzennej powtarzalności na wieczność.
Przestrzeń liminalna, czyli groza pustych miejsc
Myślę, że spora część z was już spotkała się z tym terminem. Dotyczy on ogólnie miejsc, które obecnie są opuszczone, ale kiedyś były pełne ludzi. Zetknięcie się z nimi wywołuje dziwne poczucie nostalgii, ale i smutku oraz niepokoju. Może to być plac zabaw nocą, długi korytarz, pusta galeria czy nawet osamotniona ulica. Mówimy tu więc o miejscach, na które normalnie nikt nie zwraca uwagi gdy są zaludnione ludźmi bo stanowią one w pewnym sensie tło naszej codzienności. Określa się je mianem Nie-miejsc czyli swego rodzaju rodzaju ziemi niczyjej do której normalnie człowiek nie przywiązuje emocjonalnej uwagi. Gdy jednak widzimy te lokacje, opustoszałe to nagle zaczynamy dostrzegać ich odmienność. Czujemy jakby czegoś im brakowało. Chodzi tu oczywiście o ich funkcjonalność, a raczej jej brak. Podobnego uczucia nie doświadczymy w przypadku jakieś starego budynku, zamku czy świątyni. To, co odróżnia Nie-miejsca od tamtych lokacji to brak własnej tożsamości. Mogą one wzbudzać w nas grozę, ale z innych powodów. Galerie handlowe istnieją głównie ze względu na możliwość zakupu w nich produktów. Ulice istnieją po to by człowiek mógł się nimi przemieścić z punktu A do punktu B. Place zabaw istnieją ze względu na bawiące się w nich dzieci. Same w sobie są jednak tylko zwykłymi punktami pośród ogromnej przestrzeni, które niczego nie symbolizują. Niczego nie utożsamiają.
Filozof Mark Fisher mówi tutaj o doświadczeniu osobliwości czyli uczucia gdy coś co zwykle wydaje nam się nam znajome, staje się dla nas nienaturalnie dziwaczne. Wraz z powszechną urbanizacją Nie-miejsc jest obecnie coraz więcej. Jak mówiłem wcześniej miejsca takie jak dom, czy świątynia, a nawet zamek miały własną tożsamość. Rumuński historyk religii, Mircea Eliade mówi o tak zwanych przestrzeniach sarcum czyli uświęconych miejscach, które ze względu na swoją symboliczną rolę były dla dawnych ludzi centrami wszechświata. Człowiek potrzebuje idei centrum, która będzie stanowić dla niego stały punkt odniesienia do otaczającego go rzeczywistości. Do tej pory istnieją w przestrzeni publicznej miejsca dla danej społeczności ważne ze względu na historie czy idee, jaką wyrażają. Takimi miejscami mogą być nadal kościoły, cmentarze czy zabytki. Zaczynają one jednak coraz bardziej zanikać w obrębie masy lokacji które są tego głębszego znaczenia pozbawione. Im miasta będą się bardziej rozrastać, tym bardziej zostaniemy rzuceni na pastwę ogromnych, lecz jednak pustych przestrzeni pozbawionych znaczenia i punktów orientacji. Zostaniemy uwiezieni w świecie backroomsów, które sami sobie stworzymy.
Śmieciowa przestrzeń, czyli jak kapitalizm pozbawił nas stylu
Tutaj wkracza termin śmieciowej przestrzeni wypromowany przez architekta Koolhaasa. Zanim jednak do tego przejdziemy chciałbym napisać o tym, czym charakteryzowały się miasta z przeszłości. Chodzi tu mianowicie o ich styl. Nie ważne czy chodzi nam o barok, gotyk czy architekturę starożytnej Grecji. Dawna architektura zawsze wyrażała ducha danej epoki. Pisał o tym niemiecki filozof, Jünger w swojej książce "Robotnik". Styl jego zdaniem jest wyrazem formy bytu grupy panującej. Uważał też, że kolejną taką grupą będą robotnicy, którzy dzięki technice i pracy będą wstanie przekształcić rzeczywistości społeczną na swoją modłę. Póki jednak panowało mieszczaństwo to otaczającą nas przestrzeń miał charakteryzować właśnie brak stylu i ciągła nietrwałość.
Koolhaas natomiast wprowadził natomiast pojęcia śmieciowych przestrzeni i miast generycznych, czyli miast uwolnionych od dominacji centrum i wyzwolonych z tożsamościowego gorsetu. Są to więc miasta bez historii, które miałyby się charakteryzować bylejakością i ogólną nijakością. Większość jest do siebie podobna i jak on to sam ujmował tworzona w sposób niemal całkowicie generyczny. Określenie śmieciowej przestrzeni odnosi się natomiast do faktu, że współczesne budynki i wieżowce zdają się być budowane w całkowicie przypadkowych miejscach bez większego planu w odniesieniu do całości miasta. Wieżowce powstają więc losowo i mają na celu zapełnić jedynie kolejny element wolnego miejsca. Idea centrum we współczesnych miastach zwyczajnie więc nie istnieje. Tworzą się w nam się swego rodzaju miejskie backroomsy.
Oświecenie, czyli jak liberalizm pozbawił nas korzeni
Spotkałem się czasami z taką tezą, że bolszewicy i faszyści niszczyli naród fizycznie, podczas gdy liberalizm niszczy ducha narodu. Jest w tym pewna prawda. Liberalizm zrodziła epoka oświecenia, która charakteryzowała się kultem rozumu. Oświecenie odrzucało wiarę w mit i uznało, że człowiek jako istota rozumna jest zdolna sama odkryć prawdę obiektywną. Człowiek uwolnił się od tradycji, od historii i od jakiejkolwiek tożsamości, by móc stanąć samotnie pośrodku pustyni. Jak to pisał Nietzsche, ludzie zabili boga, a razem z nim sens istnienia. Liberałowie postanowili też zabić historie, by ustanowić swoją ideologię jako obiektywną i zgodną w pełni z naturą człowieka. Marks słusznie zarzucał liberalizmowi i kapitalizmowi fałszywą ahistoryczność. Konserwatyści z kolei wskazywali, że liberalizm próbował pozbawić człowieka jego przeszłości i tradycji, a co za tym idzie korzeni dla jego tożsamości. Wskazywał też na to Dugin, który widział w liberalizmie początek nihilizmu. Jeśli bowiem istnieją ludzie bez stałego miejsca to są nimi właśnie liberałowie. Wiele razy słyszeli hasła, że dla nich ojczyzną jest cały świat. Punkty zaczepienia dla nich nie istnieją. Miejsca sacrum jak świątynie to dla nich relikty przeszłości, którą odrzucają. Idea domu do nich nie przemawia, bo mogą mieszkać wszędzie. Punkty przestrzeni są dla nich pozbawione jakiejkolwiek tożsamości, ponieważ nade wszystko cenią wolność negatywną, czyli wolność wszystkiego. Przywiązanie traktują jako jedynie ograniczenie.
Liberalizm obala więc idee domu. Przestrzeni zamkniętej, która z jednej strony stanowi dla nas centrum wszechświata, a z drugiej daje nam poczucie własnego, bezpiecznego miejsca zamkniętego na świat. Tutaj przechodzi to w paradygmat społeczeństwa otwartego zapoczątkowanego przez Karla Poppera i będącego wstępem do idei globalizacji. Globalizacja natomiast unicestwia paradygmat Carla Schmitta dotyczącego podziału na wspólnotę i obcego, wroga czy też innego. Rozróżnienie to traci podstawy co unicestwia narody i wrzuca jednostki w świat pozbawiony granic. Jeśli granice są jednak tym, co wyznacza naturę sensu to globalny świat jest go pozbawiony. Jednostka staje więc przed obliczem niekończącego się labiryntu. Labiryntu, którego dodajmy kształt i natura ciągle się zmienia jak to opisał Bauman, pisząc o płynnej nowoczesności. Nic bowiem nie jest w nim trwałe. Wszystko jest rozmazane i przygodne. Zupełnie jak w powieści Danielewskiego.
Krótka teoria znaków, czyli jak nadajemy przestrzeni tożsamość
Czas przejść do kolejnego tematu tego wpisu czyli kwestii znaków i ich roli w naszym życiu. To bowiem dzięki znakom jesteśmy wstanie w ogóle rozpoznawać poszczególne obiekty oraz nawigować w przestrzeni. W istocie oznaczamy bowiem obiekty zarówno słownie, jak i poprzez różnego rodzaju symbole. Takimi słowami może być dom albo kościół lub też park. Natomiast za symbol weźmiemy, chociażby słynne logo McDonalda. Znaki nie tylko mówią nam, z jakim obiektem mamy do czynienia, ale i jak się do niego dostać, chociażby dzięki mapom. Kierują też naszym zachowaniem czego przykładem są znaki drogowe lub sygnalizacja świetlna sterująca ruchem. Zgodnie z teorią strukturalizmu znaki jednak nie istnieją odrębnie od siebie, lecz ich tożsamość jest ze sobą wzajemnie powiązana. Na przykład słowo dom posiada strukturę wzajemnych znaczeń razem z innymi słowami takimi jak domek, domownik, udomowiony itp. Istnienie tej struktury jest dosyć istotne, bo dzięki niej tak naprawdę rozumiemy nasz świat i jesteśmy wstanie w nim funkcjonować. Co, jednak jeśli ta struktura zacznie się sypać? Wtedy pojawia się realny problem.
Weirdcore, czyli koniec znaczenia w postmodernistycznym świecie
Chciałbym was teraz zapoznać z pojęciem Weirdcore. Jest to ruch estetyczny powiązany z ideą przestrzeni liminalnych i Backrooms. Wykorzystywał on bowiem zwykle amatorskie i rozmyte zdjęcia wspomnianych wcześniej przestrzeni liminalnych, które swoją estetyką miały nawiązywać do obrazów z internetu z lat 90 lub 2000. Do tego dodawane były dziwaczne napisy pozbawione kontekstu oraz surrealistyczne elementy typu wielkie oczy na ścianie lub dziwaczne istoty. Obrazy te miały przypominać swoją stylistyką świat rodem ze snów. Oglądając te zdjęcia miało się poczucie obcowania z czymś w pewnym sensie rzeczywistym, ale jednak skrajnie odrealnionym. Miało to wywoływać uczucie niepokoju, nostalgii i zagubienia. Po co o tym wspominam? Jeśli popularność przestrzeni liminalnych miała wskazywać na znikniecie istotnych dla nas punktów orientacyjnych w świecie, a pojawienie backroomsów na zagubienie jednostek w generycznej śmieciowej przestrzeni to Weirdcore wskazuje właśnie na problem znaczenia lub jego braku. W jaki sposób?
Jak mówiłem wcześniej do tych obrazów dodawany jest przypadkowy tekst, który w żaden sposób do niczego nie odnosi. Przestrzeń liminalna już sama w sobie ma wywoływać poczucie dezorientacji w przestrzeni poprzez brak punktów odniesienia. Teraz natomiast problemem ma być również oznakowanie. Znaki zaczynają być losowe i oderwane od przedmiotów, na które mają wskazywać. Jest to o tyle niebezpieczne, że ludzie jak pisałem wcześniej rozumieją rzeczywistość właśnie poprzez system znaczeń, które mu nadajemy. Bez niego czujemy się zagubieni i nabieramy poczucia odrealnienia, a taki efekt te obrazy właśnie wywołują. Prowadzi to do zespołu tak zwanej derealizacji i depersonalizacji. Jest to coraz powszechniejsze w dzisiejszym świecie zachodnim.
Surrealistyczne elementy, jak i rozmazane tło ma natomiast wprawić w oniryczny klimat kogoś oglądającego te zdjęcia. Świat snu jak wszyscy wiemy ma to do siebie, że jest niezwykle chaotyczny, a wydarzenia w nim się dziejące są dość przypadkowe. Jest to prawdopodobnie kolejny symbol poczucia odrealnienia i zagubienia jednostki w dzisiejszej rzeczywistości. Jung być może by to zinterpretował jako inwazje nieświadomości zbiorowej na świadomą rzeczywistość. To z kolei przewidywał Dugin, który uważał, że archetyp cienia (U Junga jest to achetyp który symbolizuje mroczną stronę naszej natury którą wypieramy i która żyje w naszej nieświadomości) miałby coraz mocniej dominować w postmodernistycznym świecie i wprowadzać chaos. W obrazach typu Weirdcore pojawiają się bowiem elementy satanistyczne. Jung natomiast uważał szatana za właśnie zmitologizowane przedstawienie zbiorowego archetypu cienia w naszej kulturze.
Weirdcore jest według mnie przede wszystkim formą sztuki, a sztuka ma to do siebie, że coś nam ukazuje. W tym przypadku, uważam, że ta estetyka odnosi się do realnego problemu zagubienia się współczesnych jednostek w naszym świecie. Żeby jednak odpowiedzieć sobie lepiej na pytanie czemu tak się dzieje chciałbym omówić pewną grę o tytule "Yume Nikki".
Yume Nikki, czyli dramat eskapizmu
O tej grze zrobiłem już osobny wpis, więc tutaj jedynie strzesze moją wcześniejszą analizę. Zanim jednak to zrobię to najpierw spróbuje w skrócie omówić, o czym jest w ogóle ta gra. Ogólnie opowiada ona historie dziewczynki o imieniu Madotsuki. Ta natomiast niemal cały swój czas spędza zamknięta w swoim pokoju. Nie możemy jako gracze z niego wyjść. Możemy jedynie udać się na balkon tego mieszkania. W samym pokoju również nie mamy za wiele do roboty. Możemy jedynie zagrać na konsoli w prostą mini grę, usiąść na biurku lub położyć się do łóżka i zasnąć. Wtedy zostajemy przeniesieni do świata snów Madotsuki i zaczyna się prawdziwa rozgrywka. Na początku znajdujemy się w Nexusie, czyli pierwszym pokoju w świecie snów, służącym za centralny węzeł, z którego można ostatecznie dotrzeć do wszystkich innych lokalizacji przez drzwi do nich prowadzące. Naszym zadaniem jest zwiedzić wszystkie te lokacje i zebrać poszczególne elementy, które potem mamy rozmieścić właśnie w Nexusie. Każda z tych lokacji charakteryzuje się skrajnym surrealizmem jak to w świecie snów zwykle bywa. Gdy wszystkie elementy zostają zebrane, nasza bohaterka budzi się i wtedy... no tego nie wyjawię. Jeśli sami zagrajcie to się dowiecie jakie było zakończenie.
Gra ogólnie zainspirowała ludzi to tworzenia podobnych dzieł. Nie zamierzam ich jednak tutaj omawiać. Co więc łączy Yume Nikki z Weirdcore? Otóż pojęcie to nawiązuje nie tylko do serii zdjęć oraz obrazów, ale i wrzucanych na youtubie playlist muzycznych gdzie soundtrack z tej gry niezwykle często się pojawia. Skąd te skojarzenia? Choć sama gra nie daje nam możliwości dowiedzenia się zbyt wiele o samej Madotsuki i większości rzeczy musimy się domyślać to wyraźnie widzimy, że jest ona osobą bardzo samotną. Fakt, że nie wychodzi ze swojego mieszkania pozwala nam ją zaliczyć do grupy zwanej NEET. Są to jednostki wyalienowane i do tego często posiadająca fobie społeczna. W dzisiejszym świecie takich osób jest coraz więcej. Są to więc zwykle ludzie samotni i nieszczęśliwi, a do tego przerażeni otaczającym ich światem. Ludzie natomiast mają to do siebie, że od rzeczy, których się boją zwykle starają się uciec. Główna bohaterka również w pewnym sensie to robi i próbuje uciekać od rzeczywistości w świat snów.
Innym przykładem form ucieczki mogą być też książki czy gry, czy nawet nasze osobiste fantazje. Ogólnie jednak jest to zwykle fikcja, a ta jak wiemy z czasem może nam zaczynać się mieszać z rzeczywistością. Dla wielu może to być na krótki moment wygodna forma eskapizmu jednak nasze lęki dotyczące świata nie znikają. Samo bowiem poczucie trwogi pochodzi od nas i wyparte nie ulatnia się, lecz przenika właśnie do elementów, dzięki którym chcemy od niej uciec. To samo spotkało również Madotsuki, która w swoich snach koniec końców nie spotykała ukojenia, lecz przerażające kreatury i koszmary, które najprawdopodobniej symbolizowały jej ukryte traumy. Gdy fikcyjne lęki zaczynają mieszać się z tymi realnymi nawet nasza własna zamknięta przestrzeń przestaje być dla nas schronieniem. Weirdcore swoją oniryczną stylistyką i jednoczesnym wywoływaniem poczucia lęku odwołuje się do tego motywu. Madotsuki niestety padła tego ofiarą i zakończenie wskazuje, że raczej nie była wstanie sobie z tym poradzić.
To zatarcie jednak świata snów i rzeczywistości może tym bardziej wskazywać na inwazje nieświadomości, o której wspominałem wcześniej. Z nieświadomością bowiem spotkamy się zwykle właśnie, wtedy kiedy śnimy. W dawnych jednak czasach nie istniało rozróżnienie między światem snów i światem na jawie. To, co objawiało się nam w snach było równie realne co doświadczenia po obudzeniu się. Psychoanaliza wykazała również podobieństwa między mitami, którymi żyli ówcześni ludzie, a snami. Mity te zostały wyparte przez oświecenie i racjonalny umysł, lecz jak wskazywał Jung ta dominacja nie może trwać wiecznie. Jest to jednak temat na osobny wpis. Teraz bowiem czas się zająć przyczynami samego zjawiska alienacji.
Pandemia, czyli jak alienacja niszczy ludzką psychikę
Warto tutaj wspomnieć, że powstanie i popularność weirdcore oraz przestrzeni liminalnych zbiegła się w dużej mierze z pandemią. Jest to o tyle ciekawe, że przez właśnie pandemie wszyscy mogliśmy się poczuć jak bohaterka omawianej wyżej gry. Brak możliwości wyjścia z domu był dla uciążliwy dla większości społeczeństwa. Najbardziej chyba jednak dotknął ludzi młodych, którzy nie mają jeszcze ukształtowanej psychiki i okres nastoletni jest dla nich zwykle okazją do socjalizacji i nawiązywania relacji. Ta możliwość została im jednak odebrana, Można mówić o straconym pokoleniu, a nie jest też powiedziane, że sytuacja się nie powtórzy. Uznałem więc, że warto wspomnieć o wpływie pandemii na współczesną alienację. Był to mimo wszystko problem przejściowy, a o atomizacji społeczeństwa mówiono już wcześniej. Przyczyny tego zjawiska muszą więc być głębsze. Co więc zdecydowanie najbardziej odpowiada za alienacje ludzi?
Kapitalizm i alienacja, czyli jak towar oddala nas od ludzi
Kapitalizm jest zdecydowanie jednym z głównych, choć niejedynym sprawcą omawianego tu zjawiska. Marks wskazywał na to, że kapitalizm alienuje ludzi wzajemnie od siebie poprzez fetyszyzacje towarów. Chodziło mu o to, że towary przestały mieć dla nas charakter czysto użytkowy, a zamiast tego stawały się obiektem obsesji posiadania. Relacje z innymi natomiast przestawały być oparte na potrzebie bliskości, a zamiast tego nabierały charakteru właśnie użytkowego, opartego na czystej wymianie różnych produktów. Sam człowiek również zostaje wyalienowany w samym procesie produkcji. Przestaje on bowiem tworzyć na własne potrzeby, lecz robi to na zapotrzebowania rynku. Zostaje on wtłoczony w świat wielkich fabryk gdzie jego rola zostaje sprowadzona do monotonnego powtarzania tych samych czynności. Ten problem dominował w świecie kapitalizmu przemysłowego. Kapitalizm oparty na usługach wprowadził nowy model jednostek pracujących jako kasjerki, dostawcy itp. Od produktywności natomiast ważniejsza zaczęła być konsumpcja jako obecnie główny motor napędowy gospodarek. Większym problemem stała się więc właśnie wspomniana wcześniej fetyszyzacja.
Od dawna mówi, że się ludzie współcześni kupują więcej niż realnie potrzebują. Erich Fromm pisał, że potrzeba konsumpcji zastąpiła w nas potrzebę bycia i tożsamości. Człowiek przestaje się określać przez to, kim jest, lecz przez to, jak wiele produktów posiada. W ten sposób postrzegamy również innych. Potrzeba współżycia zanika. Wiążemy się z innymi albo przez potrzebę korzyści, jaka dana osoba nam oferuje lub samego człowieka zaczynamy traktować jako produkt. Tutaj można nawiązać do, chociażby normalizacji sex workingu. My również w pewnym sensie stajemy się towarem. Erich Fromm zauważa, że chcąc zdobyć pracę zwykle staramy się potencjalnemu pracodawcy jak najlepiej sprzedać. Nawet sam kierunek studiów obieramy nie ze względu na zainteresowania, lecz potrzebę polepszenia naszego statusu na rynku pracy. Towar przesłonił nam więc innych ludzi i zwiększył poczucie wyobcowania. Potrzeba posiadania większej ilości towarów zwiększa w nas potrzebę większej ilość gotówki. Ludzie wiec nie pracują już, by przeżyć jak robotnicy, lecz uczestniczą w wyścigu szczurów, by jak najwięcej posiadać. Ludzie, którzy natomiast nie wyrabiają w tym systemie stają się właśnie wspomnianymi wcześniej Neetami. Odcinają się od społeczeństwa i zamykają w czterech światach jak Madotsuki.
Inne spojrzenie na to wszystko daje nam filozof Zygmunt Bauman, który w swojej książce "Płynna nowoczesność" wskazuje. że ciągła konieczność konsumpcji w kapitalistycznym świecie wymusza na burżuazji kreowanie coraz to nowych trendów. Ludzie w późnym kapitaliźmie mają bardziej cenić poczucie nowości niż trwałości. Zamiast więc kupować towar który będzie nam służył na lata to kupujemy z myślą o chwilowym użytku i kolejnym zakupie. Podobnie też traktujemy relacje międzyludzkie i w tym właśnie Bauman widzi przyczynę coraz częstszych rozwodów. Zamiast stałych relacji szukamy w drugiej osobie możliwości zaspokojenia chwilowego popędu co może tłumaczyć popularność przypadkowego seksu. W tym właśnie Bauman widział problem alienacji. Człowiek nowoczesny to egoista skupiony tylko na hedonistycznej potrzebie osiągniecie własnej satysfakcji. W takim przypadku zdaniem, Baumana idea wspólnoty nie istnieje i zostaje zastąpiona przez pojęcie zbiorowiska jednostek o czym mówiła była premier Brytanii, Margaret Thatcher. Człowiek zresztą obecnie nawet samego siebie też postrzega się w sposób płynny. Jego ciało to jedynie przedmiot ciągłego ulepszania. Stąd ostatnio coraz większa popularność operacji plastycznych. To jednak też narusza integralność naszego ciała, a jeśli uznać, że ciało i dusza są ze sobą ściśle związane to tego typu zabiegi w jakiś sposób naruszają też nasze poczucie tożsamości. Może też stąd bierze się to poczucie depersonalizacji.
Liberalizm, czyli omawianie przyczyn alienacji ciąg dalszy
Liberalizm głosi kult indywidualizmu i przez to staje się kolejną przyczyną alienacji społecznej. Skrajny indywidualizm bowiem doprowadza do osłabienia więzi społecznych. Nasze indywidualne potrzeby zaczęły być stawiane na pierwszym miejscu. Wspólnota stawała więc przed problemem coraz większej atomizacji. Jednak również te najbardziej podstawowe relacje jak rodzina zaczynają być pod znakiem zapytania. Ludzie przestają chcieć mieć dzieci, bo osobista kariera jest dla nas ważniejsza. Trwałe relacje przestają tracić na znaczeniu, gdy stają się dla nas osobiście niewygodne. Zdrada zaczyna być normalizowana, jeśli odpowiada ona naszym własnym egoistycznym potrzebom. Idea zaangażowania i poświecenia zostaje zanegowana, a zamiast tego liczy się jedynie narcystyczne pragnienia co wpisuje się w logikę konsumpcji. Nic więc dziwnego, że narodowcy tak bardzo nie lubią liberalizmu. Ideologia liberalna dość dobrze współegzystuję z kapitalizmem choć przykład Chin dowodzi bowiem, że kraj nie musi być liberalny by był kapitalistyczny.
Epoka postprawdy, czyli jak technologia oddala nas od ludzi
Czas przyjrzeć się kolejnej i chyba najważniejszej przyczynie obecnej sytuacji. Mianowicie mowie tu o technologi, a dokładniej o internecie. Internet z założenia miał nas łączyć z ludźmi. W praktyce jednak ludzie spędzają w nim tyle czasu, że przestaliśmy prawie w ogóle utrzymywać kontakt w realnym świecie. Spotkania z żywymi osobami, choć dalej się odbywają to są współcześnie dużo rzadsze. Gdy natomiast do tych spotkań dochodzi to i tak niejednokrotnie co chwile mamy tendencje zerkać na nowe wiadomości na telefonie. Obecnie wprost się mówi o tym, że media społecznościowe nas od siebie uzależniają. Na Facebooku każdy może mieć co prawda nawet setki znajomych. Często ludzie młodzi lubią się nawet tym chwalić ile mają obserwujących. W praktyce jednak są to zwykle puste znajomości z osobami, z którymi nawet nie wymieniliśmy dwóch zdań. Z racji, że dorośli dziś dają tablety już swoim dzieciom by te im nie zawracały głowy podczas pracy to nowe pokolenie nie jest nawet nauczone jak nawiązywać realne znajomości.
Problem jest jednak głębszy niż się wydaje. Fakty są bowiem takie, że technologia pozbawia nas też możliwości poznania samej prawdy. W sieciach społecznościowych jest mnóstwo fake kont. Elon Musk miał nawet o to pretensje do Twittera przy jego zakupie choć za jego rządów ten problem stał się jeszcze większy. Nie mamy możliwości weryfikacji czy osoba, z którą rozmawiamy jest tym za kogo się podaje, czy też to zwykły troll. Sytuacja pogarsza się, tym bardziej że internet jest obecnie również pełny zwykłych botów. Nie wiemy więc już czasami, czy mamy do czynienia w ogóle z żywym człowiekiem. Również w kwestii wymiany informacji jest coraz trudniej. O ile kiedyś problemem był niedomiar ilości informacji tak obecnie mamy do czynienia z ich przesytem. Jeśli dodamy do tego fakt, że spora część z nich to fake newsy nasze poczucie, co jest prawdą, a co nie zaczyna się coraz mocniej kruszyć. Nie mamy bowiem możliwości weryfikacji wszystkiego, co do nas dociera. Sytuacja stała się jeszcze trudniejsza w dobie technologi Deepfake. Obecnie, nawet gdy mamy do czynienia z obrazem lub nagraniem video to nie jesteśmy już wstanie zweryfikować w pełni jego prawdziwości. Doprowadziło to nawet do powstania teorii spiskowej zwanej teorią martwego internetu. W skrócie sugeruje ona, że współcześnie mamy głównie do czynienia z treściami tworzonymi nie przez żywych ludzi, ale produkowanych przez boty. W dniu dzisiejszym przy obecnym rozwoju Ai to nawet moje wpisy mogłyby być tylko dziełem jakieś bardziej zaawansowanej sztucznej inteligencji. Choć nadal wydaje się to być bardzo mało prawdopodobny scenariusz to nie jest całkiem sytuacja niemożliwa. Możliwość zweryfikowania tego jest natomiast żadna. Najpierw więc internet nas wciągnął do swojego świata odrywając od realnych kontaktów, a potem pozostawił nas w nim w poczuciu kompletnej samotności i niepewności.
Symulakry, a weirdcore, czyli jak nastał koniec świata, a my nawet tego nie zauważyliśmy
Problem weryfikacji treści był jednak omawiany dużo wcześniej. Jean Baudrillard w swojej książce "Symulakry i symulacja" opisał proces jak coraz oddalaliśmy się od świata realnego. Stało się to za sprawą zastępowania otaczającej nas rzeczywistości znakami które miały coraz mniej wspólnego z reprezentowanymi przez siebie przedmiotami realnymi. Baudrillard opisał cztery fazy tego procesu. Najpierw mamy wierne przedstawienie rzeczywistości, potem jego wypaczenie, a następnie zastąpienie fałszywą kopią, a na samym końcu powstaje symulakrum. Znak, który nie odnosi się do żadnej rzeczywistości poza samą sobą. Dla przykładu weźmy postać Jezusa. Pierwszy stopień niech reprezentują jego opisy w biblii. Drugim będą jego wizerunki artystyczne, które przedstawiały go jako przystojnego białego, mężczyznę, choć teraz też doszedł czarny, latynoski czy nawet azjatycki Jezus. Trzecim będzie mit Jezusa aryjczyka wykreowany przez nazistowskie Niemcy. Czwartym natomiast będzie płyta Kanye Westa "Yeezus". Nic więc dziwnego, że współcześnie poddaje się w wątpliwość czy Jezus w ogóle istniał. Świat symulakrów możemy też często spotkać w reklamach przedstawiających szczęśliwą rodzinę albo w wyidealizowanym świecie celebrytów czy infuencerów. Na Instagramie modelki poprawiają swój wygląd na zdjęciach dzięki różnym narzędziom, jakie oferuje im współczesna technologia. Tworzą fałszywy wizerunek szczęśliwych i bogatych, które masa ludzi kupuje jako prawdziwy, choć rzadko ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością.
Czy jednak nie spotkaliśmy już ideą znaku oderwanego od swojej treści? Czy właśnie nie do tego nawiązuje wspomniana wcześniej stylistyka Weirdcore? Napisy na tych zdjęciach, choć w żaden sposób nie odnoszą się do treści przedstawianych na zdjęciach i wydają się zupełnie przypadkowe coś jednak nam przekazują. Zwykle bowiem przybierają formę pytań o to, czy coś jest prawdziwe lub, czy my sami jesteśmy prawdziwi. W erze symulakrów zaczynamy kwestionować wszystko włącznie z naszą własną tożsamością. Rozwój technologi wyposażył nas w narzędzia do masowej reprodukcji spektakli, które z czasem zaczęły coraz mocniej zastępować naszą rzeczywistość. Wcześniej podważana była przeszłość. Dziś powoli zaczyna się kwestionować istnienie samej teraźniejszości. Świat więc w pewnym sensie już się skończył, a my nawet tego nie zauważamy.
Społeczeństwo spektaklu czyli dlaczego nie można ufać telewizji
Guy Debord w 1967 wydał swój najbardziej znany tekst, czyli społeczeństwo spektaklu. Opisywał w nim współczesne zjawisko alienacji jednostki względem realnego życia na rzecz spektaklu, który mu się serwuje. Spektaklem mogło być, chociażby to, co mu się pokazuje w telewizji. Rozwój spektaklu można było już dostrzec w rosnącej fetyszyzacji produktów. Produkty coraz mniej były bowiem wytwarzane na rzecz ich użyteczności, a bardziej na potrzeby rynku w celu gromadzenia kapitału przez korporacje. Oznaczało to jednak zalew produktami, które nie są nam do niczego potrzebne. By nas przekonać do ich zakupu potrzebny był odpowiedni marketing. Wiele produktów, które kupujemy jest nam z praktycznego punktu jest nam zbędna. Kupujemy je jednak i tak ze względu na reklamy, które pokazują nam daną rzecz jako niezbędna. Wraz z rozwojem mediów rozwijał się również i świat reklam. Najważniejsza pod tym względem była tak zwana telewizja. Ludzie, którzy oglądali telewizje razem z rodziną nawet po kilka godzin dziennie byli masowo bombardowani reklamami mającymi na celu namówienie ich do sprzedaży produktu. Żeby jednak widz był wstanie utrzymać uwagę przy tej telewizji potrzebował rozrywki. Stąd puszczano nam filmy, które z czasem również zaczęły przybierać formę pewnego dobra konsumpcyjnego. Człowiek przestać więc żyć w świecie realnym, a zaczął coraz bardziej koncentrować się na pochłanianiu oglądanego przez niego spektaklu.
Z czasem zaczęto też tworzyć różnego rodzaju talk-showy, talent showy czy reality show. Ten ostatni szczególnie naruszył granice między realną egzystencją a światem spektaklu. Oto bowiem przedmiotem rozrywki stało się samo życie. Wraz z rozwojem internetu uniwersum spektaklu rozszerzyło się o kolejne media. Teraz już nie tylko konsumujemy spektakl, ale i go tworzymy. Każdy z nas w końcu może stworzyć własne wideo na YouTube albo wrzucić zdjęcie z jedzenia śniadania na Instagramie. Influencerzy są wręcz profesjonalistami w kreacjach wizerunku, którego podają swoim fanom. Pokazują się oni w swoich filmach i zdjęciach jako piękni, bogaci i szczęśliwi, choć w istocie rzadko ma to coś wspólnego z rzeczywistością. Nastolatkowie, którzy siedzą przed telefonami jeszcze mocniej alienują się od swojego otoczenia niż ich rodzice przed telewizorami. Tak oto spektakl zapanował nad naszym życiem. Nie ominęło to oczywiście również i polityki. Dzisiaj wybory, debaty i spory same w sobie bardziej przypominają zwykłe show niż realną politykę. Mieliśmy tego dobry przykład podczas wystąpień Hołowni w sejmie który wszyscy oglądali jako formę rozrywki. Nic więc dziwnego, że ludzie zaczynają wątpić w prawdziwość tego wszystkiego, gdy nagle się okazuje, że dwójka kłócących polityków poza kamerami jest dobrymi przyjaciółmi. Wielu jest takich, którzy chcieliby odkryć prawdę kryjącą się za kurtyną. Stąd też taka popularność teorii spiskowych, ale niestety. Również i one stały się przedmiotem tworzenia zwykłego przedstawienia. Alex Jones, który zarabia na tym fortunę jest tego idealnym świadectwem.
Sześcian, czyli absolutna alienacja i niepewność we współczesnym świecie
W 1969 wyszedł film o intrygującym tytule "Sześcian". Opowiadał on o człowieku uwięzionym w białym sześcianie, z którego nie miał on się jak wydostać. Z czasem jednak zaczęły przychodzić do niego różnego rodzaju nieznajome mu persony. Raz przyszli do niego ludzie podający się za jego rodzinę, w innym przypadku odwiedzili go jacyś muzycy, a w jeszcze innej sytuacji wpadł do niego z wizytą jakiś naukowiec objaśniający mu mechanikę kwantową. Wszyscy oni są wstanie bez problemu opuścić sześcian, lecz dla niego samego okazuje się to za każdym razem niemożliwe. Oprócz tego, bohater doświadcza różnego rodzaju halucynacji tak, że zaczyna on wątpić w to, co jest rzeczywiste, a co nie. W końcowej scenie wręcz zaczyna kwestionować również własne istnienie i jest bliski popełnienia samobójstwa. W tym surrealistycznym filmie mamy więc dość podobny przekaz do tego, jaki serwuje nam Guy Debord. Odniesienia do świata telewizji są tu bowiem dość oczywiste. Bardzo często mówi nam się nawet wprost, że to, co widzimy na ekranie nie jest realne, choć często za takie je bierzemy. Film jednak wychodzi poza tą tematykę i stara się być bardziej ambitny i niejednoznaczny. Szczególnie to widać, gdy spotkamy się z dość częstą frazą jakoby w świecie omawianego tutaj filmu istniały inne sześciany gdzie też są uwięzieni w nich ludzie. Co więcej, sugeruje się samemu bohaterowi, że opuszczenie sześcianu jest możliwe, dopiero gdy on umrze. Można by więc przypuszczać, że sześcian symbolizuje tu samą świadomość głównego bohatera, poza którą nie może wyjść, by zweryfikować czy to, co aktualnie doświadcza jest rzeczywiście prawdziwe. Odwołujemy się tutaj do idei solipsyzmu, według której rzeczywistość poza nami nie istnieje. W końcu skąd możemy być pewni, że to, z czym mamy do czynienia na co dzień to tylko kolejny, bardzo realistyczny sen? W istocie odróżnienie świata snu od świata na jawie jest dość mocno umowne. W niektórych kulturach bowiem to rozróżnienie nie istnieje.
Sześcian można jednak również interpretować jako nasz własny pokój lub też strefę komfortu. Tu znowu rzuca nam się nawiązanie do Madotsuki która uparcie odmawiała wyjścia ze swojego mieszkania i uciekała w świat snów. Dzisiaj takich jednostek coraz więcej. Tishner pisał kiedyś w swojej książce "Myślenie według wartości", że człowiek tworzy pojęcie obiektywnego świata w ramach wspólnoty, która daje mu możliwość wyjścia od tego, co jest dla nas jedynie subiektywne do tego, co obiektywne. To właśnie wspólny mit dla danej kultury daje mu obraz tego, czym jest rzeczywistość i jak ma ją interpretować. Mit wyznacza też jego sposób postępowania w obrębie samej społeczności. Skoro jednak współczesna jednostka alienuje się od społeczeństwa to jej pojęcie świata zaczyna się coraz mocniej ograniczać. Dla dawnych plemion świat zamykał się w obrębie ich wioski. Potem rozszerzył się na naród, aż w końcu na cały świat. Dziś jednak świat człowieka zamyka się na jego najbliższą rodzinę, a powoli tylko na własny pokój. Przestaje on więc powoli odróżniać to, co wyobrażone od tego, co mógłby uznać za realne. Jest jednak jeszcze gorzej. Nasze bowiem własne poczucie tożsamości również jest zależne od relacji, w które wchodzimy. Nasze ja istnieje w relacji do pojęcia ty lub oni, a to zawsze zakłada istnienie innych ludzi. Teraz jednak pozostajemy sami ze sobą i nikim więcej przez rosnącą alienację. W pewnym sensie może właśnie to spotkało głównego bohatera filmu. Możliwe, że również to spotkało samą Madotsuki i to samo zaczyna powoli spotykać i nas.
Musimy jednak trzymać się samego tematu. Co ma bowiem wspólnego ten film z przestrzenią liminalną. Otóż film sześcian w pewnym sensie przypomina mi motyw backroomsów. Mamy podobny motyw osamotnionej jednostki zamkniętej w określonej przestrzeni, z której nie może się wydostać. Tyle że tutaj mamy do czynienia z zamkniętym pokojem, a tam z labiryntem. Problem ten jednak można obejść. Produkcja bowiem którą tutaj omawiamy stanowiła inspiracje dla serii filmów Cube opowiadającej o uwięzionych w labiryncie pokoi w kształcie sześcianów. Idee zamkniętego pokoju i labiryntu w pewnym sensie mogą się jednak wydawać, istnieć w opozycji do siebie. Labirynt bowiem oprócz poczucia uwięzienia dodaje również motyw zagubienia. Główny bohater filmu bowiem nawet nie mogąc opuścić miejsca swojego pobytu wciąż wiedział gdzie dokładnie jest. Labirynt nie daje już tego komfortu i myślę, że dużo lepiej oddaje mimo wszystko stan mentalny współczesnej jednostki. Przez cały ten wpis poruszałem bowiem dwa różne motywy. Pierwszy dotyczył utraty punktów orientacji we współczesnym świecie. Wynikało to z ekspansji świata spektaklu i symulakrów na świat rzeczywisty i stopniowe oderwanie znaków od treści, które wcześniej reprezentowały. Drugi dotyczył alienacji jednostki i powolnego zatracenia granicy między tym, co obiektywne i tym, co subiektywne. Oba te problemy nachodzą na siebie i wzajemnie się napędzają. Jeśli nie znajdziemy na to rozwiązania to być może czeka nas rzeczywisty koniec naszej cywilizacji. Cywilizacje tworzy bowiem wspólnota, a ta może już nie istnieć. Zamiast tego będziemy obserwować jedynie grupę przypadkowych, zagubionych ludzi którzy idąc ulicą lub mieszkając obok siebie, pomimo pozornej, fizycznej bliskości są całkowicie odseparowani od siebie i zamknięci w swoich własnych, małych światach jak to opisywał właśnie Bauman.
Zakończenie
Rok temu omówiłem kwestie przestrzeni liminalnych w ramach trzech długich wpisów, które tutaj połączyłem w jeden bardzo długi artykuł i nieco przerobiłem i poprawiłem jego treść. Zamierzam jednak stworzyć niedługo kontynuacje skupioną już nie na motywie społeczeństwa i alienacji, a samego człowieczeństwa. Wpis ten powinien ukazać się za jakiś tydzień lub dwa.
#antykapitalizm #revoltagainstmodernworld #socjologia #filozofia #polityka #liminalspace