Przestrzeń liminalna i problem bycia w świecie cz. 1

Przestrzeń liminalna i problem bycia w świecie cz. 1

hejto.pl
Dom z liści, czyli problematyka braku sensu w postmodernistycznym świecie
Mark Z. Danielewski, amerykański pisarz polskiego pochodzenia napisał, a potem wydał w 2000 roku książkę Dom z liści. W swoim czasie zdobyła ona dość spory rozgłos. Osobiście lubię ją określać mianem postmodernistycznego horroru. Mamy tu bowiem sporo zabawy formą, czcionką i strukturą samej powieści. Są też odniesienia do popkultury, ale i również mitologi, historii, psychologii i filozofii. Mamy nawet bezpośrednie odniesienie do samego Derridy, a całą historię możemy traktować jako dekonstrukcja mitu o Minotaurze uwięzionym w labiryncie. Dzieło to z pewnością też można skojarzyć z gatunkiem weirdfiction i literaturą, chociażby Lovecrafta. Przynajmniej jest tak, jeśli chodzi o treść. Mamy tu bowiem dość podobny motyw gdzie człowiek zostaje umieszczony w konfrontacji z czymś nie z tego świata. Z tajemniczym bytem, który daleko wykracza poza zdolność pojmowania człowieka i który może go zmiażdżyć jak robaka. Tyle że zamiast wielkich przedwiecznych mamy dom. Z pozoru zwykły, ale w istocie niezwykle enigmatyczny. Tutaj chce ostrzec przed dalszymi spojlerami. Nie będzie ich zbyt wiele, ale mimo wszystko czytasz na własną odpowiedzialność. 
W każdym razie w środku tego z pozoru normalnej wielkości budynku kryję się bowiem praktycznie niekończący się ciemny labirynt. Nie ma w nim światła, a do tego sam labirynt nie ma trwałej struktury. Lokacje w nim cały czas się zmieniają. Korytarze raz się wydłużają, a innym razem skracają. Czasem podróż z jednego miejsca do drugiego może zająć kilka dni, a czasem raptem kilka minut. Nie ma w nim nic poza samą ciemnością. Nie ważne jak długo będziesz go przemierzać i tak donikąd cię to nie zaprowadzi. Sam główny bohater w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że ten dom czy też labirynt w nim się kryjący to po prostu Bóg. Na tym skończy opis tego, czego dotyczy ta historia i skupimy się na tym, co faktycznie symbolizuje dom w całej powieści. 
Otóż zadajmy sobie pytanie, czym w ogóle dla nas jest dom. Otóż jest to przede wszystkim naturalny punkt odniesienia. Jest dla nas centralnym miejscem, od którego wychodzimy do świata i do którego zawsze wracamy. Dom to też schronienie. Jego ściany stają się murem chroniącym nas przed niebezpieczeństwami świata. Jest to też często miejsce osobistego sacrum. Dom więc to dla nas również święte miejsce. W powieści rola domu zostaje odwrócona. Dom staje się przedmiotem grozy. Nasze cztery ściany, w których czuliśmy się do tej pory bezpiecznie nagle zaczynają w nas wzbudzać poczucie zagrożenia. To od domu chcemy teraz uciec. Niekończący się labirynt tego domu oraz jego zmienna przestrzenność odbiera nam poczucie orientacji, a co za tym idzie zakorzenienia w świecie. To, z czym mierzymy się czytając tę powieść to nic innego jak poczucie braku miejsca i bycie rzuconym w nicość, a co za tym idzie bezsens. Człowiek zawsze dążył do tego, by pojąć świat i przezwyciężyć trwogę jego obcości. Brak możliwości pojęcia natury domu zarówno przez głównych bohaterów, jak i przez nas samych ma symbolizować daremność naszych prób. Koniec końców jesteśmy skazani na poczucie bezsensu i przygodności tego świata.
Backrooms, czyli kontynuacja motywu braku centrum
Creepypasta o tytule backrooms powstała kilkanaście lat później i początkowo była tylko krótką pastą, która z czasem dość mocno się rozrosła w całe uniwersum. Nie wiem, czy ta książka stanowiła inspiracje dla autora, choć na reddicie widziałem posty na to wskazujące. Nie da się jednak ukryć podobieństw. Mamy tu niekończący się labirynt prowadzący donikąd i uwięzionych w nim ludzi, którzy po nim błądzą. Różnica jest taka, że w backrooms nie ma motywu wszechobecnej ciemności. Są tylko powtarzalne, żółte korytarze. No i są też w nim potwory... i jacyś ludzie oraz organizacje, a także kolejne poziomy i masa innych głupot. Kiedyś już o tym pisałem, ale niestety idea backrooms została kompletnie zniszczona przez fandom. Historia, która miała straszyć ideą osamotnionej jednostki błąkającej się w całkowicie nieznanym miejscu została przerobiona na durny survival horror. Mówi się jednak trudno dlatego omówimy sobie jedynie ogólny zamysł co rzeczywiście jest w backroomsach takie przerażające. Jest to natomiast całkowita alienacja. 
To jest coś, czego nie było w domu z liści. Tam mimo wszystko interakcja między różnymi postaciami była i to dosyć bliska. Koniec końców był to wręcz jedyny punkt zaczepienia, który dawał nadzieje na przezwyciężenie tego koszmaru. Backrooms odbiera nam nawet to. Przynajmniej tak to wyglądało na początku. Nie ma co się dziwić, że zdobył on taką popularność w dzisiejszych czasach gdy w czasie pandemii ludzie wyjątkowo oddalili się od siebie nawzajem. Oprócz tego jednak powtarza się motyw dezorientacji przestrzennej. Tutaj wszystkie korytarze tego labiryntu wyglądają tak samo. Jednostka gdzie by się nie udała to tak naprawdę nie dociera w żadne konkretne miejsce. Ten świat nie ma żadnego centrum, które by się wyróżniało i stanowiło jakieś odniesienie względem reszty labiryntu. Punkty orientacji, które pozwalają nam funkcjonować w świecie rzeczywistym przestają istnieć. Jednostka nie jest tutaj zagubiona, ponieważ bycie zagubionym zawsze daje możliwość odnalezienia się. Tutaj te pojęcia tracą sens. Pozostaje bycie jedynie uwięzionym w pułapce monotonnej, przestrzennej powtarzalności na zawsze. 
Przestrzeń liminalna, czyli groza pustych miejsc
Myślę, że spora część z was spotkała się z tym terminem. Dotyczy on ogólnie miejsc, które obecnie są opuszczone, ale kiedyś były pełne ludzi. Zetknięcie się z nimi wywołuje dziwne poczucie nostalgii, ale i smutku oraz niepokoju. Może to być plac zabaw, korytarz, pusta galeria czy nawet pusta ulica. Normalnie nie zwracamy uwagi na te miejsca. Stanowią one tło naszej codzienności. Gdy jednak spotykamy się z nimi sam na sam zaczynamy dostrzegać ich odmienność. Czujemy jakby czegoś im brakowało. Jest to oczywiście ich funkcjonalność, a raczej jej brak. Podobnego uczucia nie doświadczymy w przypadku jakieś starego budynku, zamku czy świątyni. To, co je odróżnia od tamtych miejsc to brak własnej tożsamości. Mogą one wzbudzać w nas grozę, ale z innych powodów. Galerie handlowe istnieją głównie ze względu na możliwość zakupu w nich produktów. Place zabaw istnieją ze względu na bawiące się w nich dzieci. Same w sobie są jednak tylko zwykłymi punktami pośród ogromnej przestrzeni, które niczego nie symbolizują. Niczego nie utożsamiają.
Wraz z powszechną urbanizacją takich miejsc jest coraz więcej. Logika kapitalizmu wymogła by przestrzeń miała charakter użyteczności. Jak mówiłem dom, czy świątynia, a nawet zamek miały w sobie elementy sacrum. Do tej pory istnieją w przestrzeni publicznej miejsca dla danej społeczności ważne ze względu na historie czy idee, jaką wyrażają. Takimi miejscami mogą być kościoły, cmentarze czy zabytki. Zaczynają one jednak coraz bardziej znikać w obrębie masy miejsc tego głębszego znaczenia pozbawionych. Im miasta będą się bardziej rozrastać, tym bardziej zostaniemy rzuceni na pastwę ogromnych, lecz jednak pustych przestrzeni pozbawionych miejsc znaczenia i punktów orientacji. Zostaniemy uwiezieni w świecie backroomsów, które sami sobie stworzymy. 
Śmieciowa przestrzeń, czyli jak kapitalizm pozbawił nas stylu
Tutaj wkracza termin śmieciowej przestrzeni wypromowany przez architekta Koolhaasa. Zanim jednak do tego przejdziemy napiszmy może czym charakteryzowały się miasta przeszłości. Był to natomiast styl. Nie ważne czy chodzi nam o barok, gotyk czy architekturę starożytnej Grecji. Dawna architektura zawsze wyrażała ducha danej epoki. Pisał o tym również Jünger w robotniku. Styl jego zdaniem jest wyrazem formy bytu grupy panującej. Uważał też, że kolejną taką grupą będą robotnicy, którzy dzięki technice i pracy będą wstanie przekształcić rzeczywistości społeczną na swoją modłę. Póki jednak panowało mieszczaństwo to otaczającą nas przestrzeń miał charakteryzować właśnie brak stylu i ciągła nietrwałość. 
Koolhaas natomiast wprowadził najpierw pojęcie miast generycznych, czyli miast uwolnionych od dominacji centrum, wyzwolonych z tożsamościowego gorsetu. Są to miasta bez historii. Miasta współczesne miałyby się wiec charakteryzować bylejakością i ogólną nijakością. Większość jest do siebie podobna. Jak to on sam ujmował są one tworzone niemal, że w sposób całkowicie generyczny. Śmieciowe są natomiast z powodu porozrzucania wszystkich budynków w przestrzeni. Brak centrum, jak i brak stylu oznacza również brak większego planu. Wieżowce powstają losowo i zapełniają kolejny element wolnego miejsca. Tworzy nam się więc miejski backrooms. 
Oświecenie, czyli jak liberalizm pozbawił nas korzeni
Spotkałem się czasami z taką tezą, że bolszewicy i faszyści niszczyli naród fizycznie, podczas gdy liberalizm niszczy ducha narodu. Jest w tym pewna prawda. Liberalizm zrodziła epoka oświecenia, która charakteryzował kult rozumu. Oświecenie odrzucało wiarę w mit i uznało, że człowiek jako istota rozumna jest zdolna sama odkryć prawdę obiektywną. Człowiek uwolnił się od tradycji, od historii i od jakiejkolwiek tożsamości, by móc stanąć samotnie pośrodku pustyni. Jak to pisał Nietzsche, ludzie zabili boga, a razem z nim sens istnienia. Liberałowie postanowili też zabić historie, by ustanowić swoją ideologię jako obiektywną i zgodną w pełni z naturą człowieka. Marks słusznie zarzucał liberalizmowi i kapitalizmowi fałszywą ahistoryczność. Konserwatyści z kolei wskazywali, że liberalizm próbował pozbawić człowieka jego przeszłości i tradycji, a co za tym idzie korzeni dla jego tożsamości. Wskazywał też na to Dugin, który widział w liberalizmie początek nihilizmu. Jeśli bowiem istnieją ludzie bez miejsca to są nimi właśnie liberałowie. Wiele razy słyszeli hasła, że dla nich ojczyzną jest cały świat. Punkty zaczepienia dla nich nie istnieją. Miejsca sacrum jak świątynie to dla nich relikty przeszłości, którą odrzucają. Idea domu do nich nie przemawia, bo mogą mieszkać wszędzie. Punkty przestrzeni są dla nich pozbawione jakiejkolwiek tożsamości, ponieważ nade wszystko cenią wolność negatywną, czyli wolność wszystkiego. Przywiązanie traktują jako jedynie ograniczenie. 
Liberalizm obala więc idee domu. Przestrzeni zamkniętej, która z jednej strony stanowi dla nas centrum wszechświata, a z drugiej poczucie własnego, bezpiecznego miejsca zamkniętego na świat. Tutaj przechodzi to w paradygmat społeczeństwa otwartego zapoczątkowanego przez Karla Poppera i będącego wstępem do idei globalizacji. Globalizacja natomiast unicestwia paradygmat Carla Schmitta dotyczącego podziału na wspólnotę i obcego, wroga, innego. Rozróżnienie to traci podstawy co unicestwia narody i wrzuca jednostki w świat pozbawiony granic. Jeśli granice są jednak tym, co wyznacza naturę sensu to globalny świat jest go pozbawiony. Jednostka staje więc przed obliczem niekończącego się labiryntu. Labiryntu, którego dodajmy kształt i natura ciągle się zmienia jak to opisał Bauman, pisząc o płynnej nowoczesności. Nic bowiem nie jest w nim trwałe. Wszystko jest rozmazane i przygodne. Zupełnie jak w powieści Danielewskiego. 
#antykapitalizm #revoltagainstmodernworld #filozofia #socjologia #polityka

Komentarze (0)

Zaloguj się aby komentować