Dziś poruszę temat załatwiania miejsca, kupowania budy i pozwoleń sanepidu.
Pamietacie jeszcze jak w marcu 2020 ta śmieszna pani z sanepidu opowiadała o pierwszym przypadku covida w Polsce? Może były gdzieś osoby, którym wydawało się, że w państwie z kartonu instytucja sanepidu działa, ale ja już lata temu miałem okazję doświadczyć, że to organizacja teoretyczna, będąca co najwyżej w stanie stanie potknąć się o własne nogi i pomylić głowę z dupą. Ale najpierw będzie o czymś innym.
Pod koniec 2014 miałem robotę na B2B, w której zarabiałem już całkiem przyzwoicie, koszty miałem niskie a do tego rozliczałem kwartalnie VAT z dochodowym, więc uznałem, że jest to dobry moment na odkopanie starych planów o zabawie w gastro. O moim pierwszych próbach wejścia w ten biznes pisałem ostatnio i jest to o tyle istotne, że dzięki temu miałem już jako-takie rozeznanie czego mam się spodziewać. O ile sama kwestia kupienia i ogarnięcia budy wydawała się relatywnie prosta, choć czasochłonna - to już to, jak wygląda (albo raczej - nie wygląda xD) kwestia znalezienia miejsca na taką działalność duża bardziej spędzało mi sen z powiek.
Może się wydawać, że foodtruck to pełna swoboda, bo dziś jesteśmy w zagłębiu korporacyjnym i sprzedajemy korposzczurom a jutro staniemy sobie przy deptaku i zarobimy na spacerowiczach. Parafrazując Vincenta Vegę, niestety jednak nie jest to tak, że wyjedziesz sobie w miasto, staniesz byle gdzie, odpalisz grilla i zaczniesz sprzedawać swoje korwinowskie paróweczki. Masz stawać u siebie albo w wyznaczonych miejscach. I tu zaczyna sie zabawa. Podobno foodtrucki przywędrowały do nas z USA. Na ile jest to prawdą nie wiem, bo w końcu buda serwująca jedzenie nie jest jakimś wielkim odkryciem, ale przyjmijmy że tak było istotnie. Polskę czy ogólnie Europę od USA różni dość sporo i nie chodzi wyłącznie o poziom zamożności czy nasłonecznienia - przede wszystkim w Europie gęstość zaludnienia jest większa i w zasadzie każdy kawałek terenu jest czyjś. Jeśli natomiast chodzi o tereny znajdujące się w mieście to na ogół należą one do - zgadliście - miasta, względnie jakiegoś zarządu dróg. Miasta w USA mają z reguły bardziej liberalne podejście do stawiania się z budą - jest jakaś wyznaczona strefa gdzie możesz handlować, więc wnosisz opłatę, przyjeżdżasz i bzikasz. Koniec. W Polsce jest inaczej, mianowicie jakieś tam wyznaczone miejsca niby teraz są, natomiast nie jest to na zasadzie: o, tu macie plac, to sobie działajcie. Co roku ogłaszany jest przetarg na dany skrawek terenu, na takim przetargu wybierany jest najemca. Chcesz zmieniać miejsce? No to musisz mieć dwa skrawki na które masz dwa przetargi. Nie wygrałeś przetargu? Pech, ale spróbuj w kolejnym roku, w końcu jest pula całych 10 skrawków na całe miasto. Znalazłeś fajne miejsce, należy do miasta a nie ma na niego przetargu? No to lipa. Myślisz, że jak napiszesz pismo że chcesz wynając miejsce takie i takie to dostaniesz zgodę? Think again. Brzmi słabo, ale jest to i tak pewnego rodzaju progres, bo kiedy zaczynałem na przełomie 2014-15 foodtrucki dalej były tematem świeżym, przez co miasto niespecjalnie wiedziało czy i co ma z nimi robić. Generalnie, miasto czy też raczej urzędnicy, o czym miałem okazję przekonać się już przy kombinowaniu z rikszowózkami, wykazują bardzo ograniczoną inicjatywę i są mało chętni do robienia czegokolwiek wykraczającego poza ich codzienne obowiązki. Ale zanim zaczniecie w głowach ciskać gromy od adresem przeróżnych Grażynek i Krystynek siedzących w urzędach, zastananówcie się - dlaczego tak jest? Odpowiedzią jest to, jak skonstruowany jest system. Urzędnik nie dostanie nigdy premii za wyjście z inicjatywą - za to łatwo może dostać po głowie od przełożonego za zbytnie kombinowanie i naginanie systemu lub jeśli w interpretacji "góry" podjął złą decyzję. A może, o zgrozo, właśnie wywołał lawinę kolejnych osób, które przyjdą z tym samym i będą oczekiwać podobnej interpretacji? A może dołożył wszystkim właśnie dodatkowej roboty, gdzie i tak już nie wyrabiają z tym, to jest? Po co to, komu to potrzebne. Róbmy jak było, sztywno według przepisów, w razie czego jest podkładka. A że nie ma to czasem sensu? Trudno, ryzykowanie nie przynosi żadnych korzyści, za to opłacalna strategia to niewykazywanie inicjatywy i twarde trzymanie się zasad. Przy czym problem akurat dotyczy nie tylko spraw foodtrucków, ale chyba za bardzo odbiegłem od tematu. Long story short: chcesz stanąć na terenie należącym do miasta? Wygraj przetarg. Znalazłeś miejsce, na które nie ma przetargu? Zapomnij, nie dostaniesz zgody. Albo twój wniosek będzie procesowana tak długo, że sezon się skończy a ty dalej będziesz czekał. Możliwe oczywiście, że obecna sytuacja jest inna niż przed laty. Aczkolwiek nie spodziewałbym się dużych zmian.
Oczywiście zawsze można kombinować i robić przeróżne "exploity" xD Podobno Bobby Burger na samym początku jeździł wkoło Placu Zbawiciela, żeby uniknąć mandatu od straży miejskiej za handel - bo samochód zatrzymywał się tylko żeby wydać jedzenie i zebrać zamówienia. Na ile jest to legenda, na ile prawda, i na ile nieprawda - nie chce mi się wnikać. Chociaż i ja miałem w głowie obejście systemu na zasadzie: parkuję samochód w dowolnym, dozwolonym miejscu. Foodtruck ma minimalnie otwartą klapę, na klapie link do apki przez którą składa się zamówienie, ludzie zamawiają JEDZIENIE z DOSTAWĄ przez apkę; i odbierają z zaparkowanego samochodu xD Oficjalnie nie prowadzę sprzedaży, tylko dostarczam, nie? Minusem takiego kombinatorstwa jest na ogół brak dostępu do wody (bieżącej), toalety i podłączenia do prądu, co z jednej strony naraża na mandat sanepidu a z drugiej powoduje ALBO konieczność posiadania generatora (głośny, paliwożerny) albo ograniczenia zużycia prądu do minimum i wykorzystania jakichś pojemnych akumulatorów. Nie wspominając już, że zamiast skupić się na robocie, skupiamy się na obchodzeniu zakazów. Odrzucając powyższe kombinatorstwo lub przepychanki z miastem, realne opcje miałem wówczas dwie.
Opcja pierwsza i łatwiejsza - to znalezienie dogodnego miejsca, które należy do kogoś, kto nie jest częścią sektora publicznego - czyli dogadanie się z prywaciarzem. O ile urzędnik w przypadku, który wykracza poza standard myśli jak by tu upierdliwca spławić, tak prywatny właściciel najpierw podrapie się po głowie, a potem albo się zgodzi albo nie. Jeśli się nie zgodził sprawa jest jasna, jeśli się zgodzi nic jeszcze nie jest przesądzone, bo ceny za miejsce mogły być ok lub zupełnie z dupy. Ja za swoje pierwsze miejsce na parkingu, gdzie sprzedawało już kilka innych bud płaciłem chyba 500 złotych miesięcznie, była to równowartość wynajmu dwóch miejsc parkingowych i w cenie nie było prądu. Była to uczciwa cena. Jednak trafiały się oferty zupełnie moim zdaniem oderwane od rzeczywistości, typu 2-3 tysiące miesięcznie za kawałek chodnika na uboczu plus koszty mediów (to było jakoś w 2017 i niewiele drożej szło wynająć po prostu mikrolokal na tego typu działalność, który imo byłby dużo lepszym wyborem). Co ciekawe, dużo "świeżaków" w biznesie łapało się na takie oferty, o czym w przyszłości jeszcze napiszę. Potencjalnie trudną sprawą było ustalenie, do kogo należy i kto administruje danym kawałkiem terenu, ale i na to miałem sposób. Jako, że centrum mojego zainteresowania mieściło się na warszawskim Mordorze, większość tych "prywatnych" terenów była ogrodzona i strzeżona. Wystarczyło zagadać do ciecia i z reguły po minucie miało się namiar do kogoś decyzyjnego. Ot, siła zwykłych, ludzkich kontaktów. Powodzenia z ustalaniem tego przez internet.
Opcja druga, o której dziś tylko wspomnę to jeżdżenie na różnego rodzaju imprezy, eventy i zloty foodtrucków z rakowymi hasełkami, typu "Dziś ŻARCIOWOZY będą karmić brzuszki mieszkańców Nowego Sącza" albo "Nikt nie będzie chodził głodny w Koninie! Zapraszamy na zlot szamochodów!". Taa, jeszcze człowiek gotów pomyśleć, że jakaś organizacja non-profit jedzenie za darmo daje xD. O imprezach nie będę jednak póki co pisał, im poświęcę osobny post.
Ostatecznie miejsce udało mi się znaleźć w miarę szybko, miało tę zaletę (której wówczas nie byłem świadomy), że na parkingu stało już kilka innych bud. Umowę na najem podpisałem w grudniu 2014, było to dla mnie o tyle ważne, że bez umowy na stałe miejsce nie chciałem ruszać z kolejnymi krokami. Teraz, mając to już ogarnięte, mogłem skupić się na szukaniu odpowiedniego auta.
Jako, że foodtrucki wciąż były czymś relatywnie nowym (kilka liczb: pierwsza edycja imprezy Żarcie na kółkach w 2013 to 13 bud, w 2014 już 40, w 2016 - 60, a w 2019 sto - chociaż podejrzewam, że chętnych było znacznie więcej) oferta gotowych, używanych pojazdów pochodzących od osób, którym biznes obrzydł lub nie wypalił praktycznie nie istniała - byłem więc zdany na własną inwencję i poszukiwania. Po wpisaniu na portalach różnych kombinacji haseł "foodtruck" "przyczepa gastronomiczna" "samochód gastronomiczny" "samochód do handlu" i uszeregowaniu wyników od najtańszego xD znalazłem w swojej okolicy kilka obiecujacych ofert. Kryteria, jakimi się kierowałem były dość proste:
- cena; wiadomo, im mniej tym lepiej
- możliwie niewielki nakład czasu i środków potrzebny do przystosowania wnętrza do moich potrzeb
- w miarę estetyczny wygląd wewnętrzny i zewnętrzny. Auto planowałem z zewnątrz okleić, więc niespecjalnie obchodziło mnie jak na ten moment wygląda, natomiast z uwagi na to, że odbiorcami w przyszłości byliby hipsterzy i korposzczury zależało mi, żeby był on możliwie przyzwoity i jego widok nie wywoływał wymiotów ani skojarzeń z latami 90. Wciaż przed oczami miałem jugokioski oraz budy ze Stadionu X-lecia.
- z technikaliów, chciałem mieć już gotowe instalacje, niespecjalnie jednak wiedziałem czego dokładnie potrzebuję więc po prostu kierowałem się kryterium: mają być blaty, w miarę dużo miejsca i estetycznie - a potem to się zobaczy
- zrobiony odbiór sanepidu - jest taki papierek, który nazywa się "odbiorem sanepidu", problem był taki, że w momencie szukania auta nie bardzo wiedziałem, czym taki odbiór właściwie jest. Przyjąłem sobie naiwnie, że to dokument jak jakiś dowód rejestracyjny albo karta pojazdu - wydawany na auto i przy zmianie właściciela trzeba go tylko przepisać na nowego. Co wydawało się rozsądne, bo wymogi dot. "obwoźnych placówek gastronomicznych" są jednakowe, niezależnie od typu auta i rodzaju działalności. Stąd poszukiwałem auta, które taki odbiór już ma. Czas na dłuższą dygresję dotycząca owych wymogów.
Zasadniczo, żeby móc sprzedawać coś z budy, musi ona spełniać szereg wymagań. Większość jest prosta do spełnienia, są jednak niektóre, które są już bardziej upierdliwe i stawiają znak zapytania nad tym, czy foodtruck jest mobilnym gastrobiznesem czy de facto jeżdżącą przedłużką stacjonarnej restauracji. Z wymogów dot. auta mamy (albo mieliśmy, bo moja wiedza jest sprzed paru lat)
- blaty łatwe w czyszczeniu - easy
- osobne pomieszczenie do przebierania się do pracowników - easy, mocuje się wieszak w szoferce i jest, serio xD w wersji dla ambitnych można jeszcze przegrodzić budę zasłoną
- wydzielona szafka na środki czystości - easy
- osobne zbiorniki na wodę czystą i brudną - easy, zwykle każda buda ma też dodatkowo instalację do wody. Mniej oczywiste jest to, skąd wodę się bierze bo teoretycznie sanepid musi zrobić badanie wody z tego ujęcia, ale ja rozwiązałem to w ten sposób, że wodę miałem kupowaną w baniakach pięciolitrowych, więc na wypadek kontroli wszystko było legit xD Drugą nieoczywistą sprawą jest to, czy woda w aucie ma być zimna czy od razu ciepła i zimna. Jak to często bywa, co rabin to opinia więc kiedy jeden sanepid klepnął mi instalację z samą zimną wodą, to drugi kazał robić podwójną. O tym później.
Jeśli chodzi o wymagania co do samego samochodu to tyle. Są też jednak warunki poboczne, które również należało spełnić. Oto one:
- umowa na korzystanie z toalety dla pracowników i to nie byle jakiej, bo pracownicy muszą mieć osobną, a nie ogólnodostępną. W praktyce martwy przepis
- umowa na wywóz odpadów - zwykle jest elementem umowy zawieranej na wynajem miejsca
- umowa na odbiór zużytego oleju - ja tego nie miałem, bo nie używałem oleju do smażenia
- umowa na dzierżawę kuchni spełniającej wymogi sanepidu - mój ulubiony punkt, który tak naprawdę stawia wielki znak zapytania nad tym czy taki foodtruck ma sens. O co chodzi? W świetle prawa w takiej budzie możemy przygotowywać posiłki z gotowych półproduktów, tzn je podgrzewać, smażyć, mieszać, polać sosem itd. Wszystko inne nie może się tam odbywać. Chcesz pokroić pomidora albo cebulę? Nie można. Chcesz uformować albo przyprawić mięso na burgera? Zapomnij. Skończyły ci się ogórki, poszedłeś do sklepu dokupić a potem umyłeś, pokroiłeś i wrzuciłeś do buły? Złamałeś zasady. Oczywiście teoria teorią a praktyka praktyką i często jest to po prostu kolejny, martwy przepis. Jasne, w ramach podkładki każdy ma podpisaną umowę ze stacjonarną kuchnią spełniającą wymogi sanepidu i będzie przysięgał, że każde warzywo zostało umyte i pokrojone właśnie tam, ale... sami rozumiecie. Ja próbowałem robić wszystko zgodnie z zasadami przez pierwszy miesiąc-dwa, ale widząc podejście innych dałem sobie spokój, bo tylko dokładało to roboty. Jeśli nie chcecie się bawić w samodzielne przygotowywanie połproduktów, jest jeszcze inna możliwość. Jest nią umowa z dostawcą, który przywozi gotowce - mogą to być np albo gotowe, uformowane kotlety albo np proszek do przygotowania gofrów czy naleśników, który trzeba tylko wymieszać z olejem czy wodą. Tylko jak niestety widzicie, gdzieś zabija to ten cały vibe "świeżego jedzonka od lokalnych dostawców" xD Temu jednak poświęcę osobny wpis.
Wracając do budy, odpowiedni samochód udało mi się znaleźć samochód w miarę szybko. W przeszłości był piekarnią i choć jego stan sprawiał, że przeciętny kupujący po prostu uciekłby z krzykiem, moja cebulacka natura była skuszona możliwością dodatkowego, mocnego zbicia ceny i argumentowania tego stanem samochodu. Autem było Ducato drugiej generacji z tragicznie mulastym dieslem bez turbiny. Jak już wspomniałem, ilość czerwonych flag przy tym aucie była tak duża, że gdyby był dziewczyną z tindera byłby borderką po przejściach z kolorowym dzieckiem, mnóstwem tatuaży, daddy issues i odrzucającym opisem. Ideał:) Auto:
- nie odpalało (rozładowany akumulator)
- od ponad roku stało nieruszane
- miało urwane lusterko i wyłamany zamek od strony pasażera po włamaniu
- przednia szyba była pęknięta
- miało paskudny kolor i wieśniackie oklejenie z zewnątrz oraz sporo korozji na wielu elementach
- połowa urządzeń z wyposażenia wewnętrznego nie działała albo nie wiedziałem jak je uruchomić.
Z plusów:
- cena była okazyjna a liczyłem że uda się ją zbić jeszcze bardziej
- diesel bez turbiny i manualna skrzynia oznaczały, że auto jest do bólu proste i ciężkie do zajechania. Mulastością silnika się nie przejmowałem, nie planowałem robić długich tras.
- wnętrze było w naprawdę dobrym stanie w porównaniu z innymi, które oglądałem, co oznaczało doprowadzenie do moich potrzeb niewielkim nakładem
Byłem oglądać je dwa razy, za pierwszym razem nie uruchomiliśmy go z uwagi na padnięty akumulator. Za drugim akumulator już był i samochód udało się odpalić. Kilka sekund po uruchomieniu silnika spod spodu zaczął lać się olej. Normalny człowiek w tym momencie by się pożegnał, odwrócił na pięcie, podziękował opatrzności i poszukał czegoś innego. Debil taki jak ja przeliczył szybko koszt kupna nowej chłodnicy oleju, roboczogodzin potrzebnych na wymianę, pomnożył to x2 i stargował dodatkowe 1500 pln ciesząc się, że jeszcze trochę zbił z ceny. Również jak osoba zaślepiona uczuciami albo pan Sławek z pasty o BMW E60 racjonalizowałem sobie wady auta:
Słaby silnik? Nie szkodzi, będę jeździł nim tylko wkoło komina a przy tym nie zepsuje się turbina i jak ktoś będzie nim jechał, to nie będzie cisnął jak wariat.
Bezpieczniki dla instalacji budy są przepalone? Wymienię, to grosze a dodatkowo te najważniejsze rzeczy jak światło czy otwieranie klapy działają
Korozja z zewnątrz? I tak będę go oklejał.
Pełno drobnych, upierdliwych wad? Trudno, auto ma być do pracy a nie wyglądania
Zastany i niejeżdzony od roku? Przecież to tylko stare dupato, do ogarnięcia za grosze. What's the worse that could happen?
Następnego dnia przyjechałem do pana z kasą i lawetą do odebrania auta i tak oto zostałem dumnym posiadaczem foodtrucka xD Znalazłem niestety tylko jedno zdjęcie z ładowania na lawetę i ani jednego ze środka - dlatego zdjęcia ze środka będą zbliżonego auta, ale w dużo gorszym stanie - ukradzione z neta. W kolejnej części więcej będzie o sanepidzie i ogarnianiu złoma.
Gardło Sobie Podrzynam Dibbler
#pdk
@knoor wrzucaj dalej, fajnie się czyta o tym biznesie "od kuchni"
@spawaczatomowy Angielski odpowiednik naszego Janusz 30 lat dokładam do interesu Kowalski
@knoor Czekam na ciąg dalszy
@knoor duzo ale przeczytałem xD
Zarąbiście się czyta zamiast pracować
Muszę się oderwać bo mnie wywalą z roboty
@knoor Jak to ##%^ jest że w UK nie ma książeczek sanepidowskich i jakoś ludzie nie umierają, a u nas bez tego gówna ani rusz.
> Jak to ##%^ jest że w UK nie ma książeczek sanepidowskich i jakoś ludzie nie umierają
@Opornik No jak nie?
> We estimate that there are 180 deaths per year in the UK (95% CrI 113 to 359) caused by foodborne disease based on these 11 pathogens.
source: Estimating deaths from foodborne disease in the UK for 11 key pathogens - PMC (nih.gov)
@qdco to teraz jeszcze ile umiera w Polsce
A przy okazji:
Coś jednak jest
@conradowl Całościowych nie znalazłem, ale znalazłem z salmonellą. W UK masz szacunkowo średnio 33 śmierci z tego powodu, gdy w polsce to są liczby jednocyfrowe.
Ja wiem, że w sanepidzie dużo rzeczy jest robione dla ściemy, ale to nie tak, że on w ogóle nie działa
@Opornik w uk rocznie umiera jakieś 200 osób przez pokarmowe zatrucia bakteryjne. Zatrucia wirusowe również wykańczają ludzi, szacunkowo ok 5 milionów ludzi rocznie cierpi na różne odmiany zatruć spowodowanych mikroorganizmami.
Ps. w Polsce też umierają.
@qdco że w ogóle nie działa to nie mówię.
„The most recent public health data available for the UK suggests about 400 people were infected with salmonella infantis in 2019 and 2020, although the true figure could be higher as not every case is reported"
„W Polsce od kilku lat notuje się dużą liczbę zakażeń ludzi Salmonellą – około 10.000 przypadków rocznie."
Cóż śmierci, a przypadki... To kwestia odporności, może też i genetyka jak i jakości leczenia.
Jestem menadżerem fermy niosek w UK i jeśli chodzi o salmonellę, ptasią grypę czy wszystko inne to na żadnej farmie w Polsce nie widziałem takich zasad. Aczkolwiek firma dla której pracuje ma opinię drugiej najlepszej hodowli w kraju... Więc to też ma znaczenia, bo masa innych jest gorsza.
@conradowl W ogóle z salmonellą to jest ciekawy temat. Nie wiem, jak u nas, ale np. w US, które i tak eksportuje żywność na świat, sprzedawanie niektórych produktów z salmonellą jest zupełnie legalne. I inne trujące szczepy bakterii E.Coli były tam niegdyś legalne, ale udało się wywalczyć wpisanie ich na listę substancji zakazanych w żywności. Z salmonellą jeszcze nie przeszło, bo lobby żywnościowe walczy. I takie organizacje regulujące właśnie czemuś takiemu przeciwdziałają (na ile im prawo pozwala).
> Cóż śmierci, a przypadki... To kwestia odporności, może też i genetyka jak i jakości leczenia.
Nie, to kwestia konkretnych szczepów bakterii, które produkują śmiertelne toksyny. I nie trzeba wcale jeść jajek, ani surowego drobiu - obecnie najwięcej zakażeń salmonellą jest z... kapusty pekińskiej, czy pomidorów.
@qdco nadal wydają książeczki ważne bezterminowo?
@qdco Phi, tyle co nic.
@Budo Hartują się!
@szczelamseczasem A to nie wiem, ja w gastro pracowałem dekadę temu xd
@Opornik Niby tak, dopóki ci dziecko nie umiera po zjedzeniu hamburgera. Ogólnie zatrucia poważny temat, to niekoniecznie jest tylko sraczka
@Opornik kto ci nawkładał bzdur do głowy ze w uk nie ma sanepidu? Na każdej budzie masz napis ile ma punktów w skali 1-5 Food Rating Hygiene.
@ocokaman Nie ma czegoś takiego jak książeczka sanepidowska kiedy aplikujesz do pracy z jedzeniem.
@knoor wielki szacun do tak samokrytycznego podejścia do Twoich doświadczeń! Bardzo fajnie się czyta, można się sporo nauczyć o wpływie emocji na prowadzenie (zwłaszcza pierwszego) biznesu.
Zawołaj jak możesz do następnego 😁
@noniewiem Zaobserwuj tag i na pewno nie przegapisz, bo jakoś zawsze byłem na bakier z wołaniem:)
@knoor a zniżka na burgira za directsuba będzie?
xd
Żart, subik za fajne czytanki do smacznej kawusi życzę
Czekam na więcej
@knoor świetna wrzuta, obyś odstarczał content konsekwnentnie.
I trochę krótszy, bo choć fajnie się czyta, to nie daję rady łyknąć tylu rewelacji na raz
btw. było chleb sprzedawać z foodtrucka, bude miałeś już oklejoną (☞ ゚ ∀ ゚)☞
@knoor Nie prościej było zrobić z tego hotel na godziny?
Gx
@Man_of_Gx ruchbudka? (´・ᴗ・ ` )
Niesamowite że ludzie mają problem żeby przeczytać tyle tekstu.
A co do samego wpisu to super czekam na więcej 😊
@Endrjuu nie jest to takie łatwe dla osób mało czytających w życiu.
To, co osoba czytata wciągnie w 2-4 minuty, osobie na bakier ze słowem pisanym zajmie co najmniej dwa razy tyle.
Dodatkowo skupienie na tekście w przypadku osoby nieczytatej musi być większe by chłonąć informacje ze zrozumieniem.
Dzieje się tak, ponieważ ludzie rzadko czytający mają tendencję do odpływania myślami podczas czytania, prowadzi to do dekoncentracji i powoduje niechęć do kontynuacji czytania.
Mnie to nie dziwi, bardziej smuci i obnaża polską edukację
@knoor mordo jak nie dokończysz tego tagu to ciebie znajdę i zmuszę do pracy w najgorszym foodtrucku w mieście ( ͠° ͟ʖ ͡°)
Zaloguj się aby komentować