Zaczynam serię o Meleg Perfumes.
Na początku zaznaczę, że atomizery z próbek są chyba najgorsze jakie do tej pory miałem (albo porównywalne z PdM). Nie mam zdolności pisarskich, nie potrafię obrazować zapachów słowami, zatem wkleję zapisane skróty myślowe z dzisiejszego testu.
Mushin Kyoto Incense – pierwsze psikanie, nic nie pasuje z oficjalnie podanymi nutami. Daje kokosem (na profumo jednak widnieje kokos w spisie, ale u Melega nie). W tle lekko się przebijają jakieś kwiatki. Zapach bardzo delikatny, prawie nie projektuje. Być może nuty składają się w akord kokosowy, szału nie ma.
Dopsik. Wincyj, Perfekcyjnie zblendowane. Mniej kokosa, więcej kwiatów i owoców. Projekcja nadal słaba. Ani atomowa, ani przeciętna, słaba. Zawód mocny parametrami. Drzewa sandałowego, oudu, irysa nie czuję.
Po 20 minutach bardziej pachnie jak luksusowe mydło niż kokos tym razem.
Kobita mówi, że i tak w pokoju czuć kokosem.
Na skórze zapach jak po luksusowy mydle, ale nic więcej. Można wywalić z 10 psików, żeby poczuć się przyjemnie, może taki był zamysł. Unisex 100%. Po tym dopsiku pachnie ekstremalnie przyjemnie, że nosa nie idzie oderwać. Bardziej do aromaterapii niż do noszenia.
Sprawdziłem, taki był zamysł: „Like a peaceful stroll through Kyoto's temple gardens, "Mushin" offers a journey of relaxation and clarity, embodying the essence of serene concentration.”
Śmiało można wypsikać się do snu, ukoi i zrelaksuje. Chyba tak zrobię dzisiaj