No hej, dziś zapiski z testów Meo i ELDO.
Etat Libre d'Orange Rien Intense Incense - fajna rzecz, mocna i oryginalna. Od strzała nozdrza atakuje konkretna dawka orientalnego kadzidła uzupełnionego nutami metalicznymi i kwiatowymi, wśród których na pewno wyróżnić można różę i irysa. W efekcie pachnie to trochę jak różane kadzidło w cerkwi, a trochę jak sklep new age z talizmanami i innymi szamańskimi i astralnymi gadżetami. Spokojnie mogłoby wyjść pod szyldem Sorcinelli. Warto poznać!
Etat Libre d'Orange The Ghost In The Shell - zapach lateksowych rękawiczek, nie medycznych tylko takich pudrowanych w środku, puder jest bardzo wyraźny. Z czasem stopniowo wrażenie czystości staje się mniej laboratoryjnie-sterylne a bardziej skręcą w stronę kosmetyczną: delikatne kwiatowe mydło, świeżo umyta skóra, zapach kremu do rąk. Całość sprawia bardzo syntetyczne wrażenie, wręcz plastikowe, ale nie jest to gryząca chemia, więc chyba pasuje do koncepcji zapachu Motoko.
Meo Fusciuni Last Season - mocna rzecz, jednocześnie ładna i brzydka. Na początku są zioła, jakieś chwasty, naturalne, prosto z ogrodu, z jeszcze brudnymi korzonkami, ale też odrobina ziół słodkich i likierowych. Przede wszystkim jest dużo ziemi, wilgotnej, takiej jak wiosną, w której się budzą bakterie i zaczynają fermentować i czuć wówczas ten specyficzny zapach, o którym niektórzy mówią że wiosną pachnie. Do tego dochodzi skóra, ale nie jakiś tam subtelny zamsz, nie torebka, tylko brudna, zwierzęca i zakurzona. Efekt jest taki, że czuć też starymi ziemniakami, takimi które już długo leżą w piwnicy i zaczynają kiełkować, więc na randkę perfumy idealne. Mimo wszystko jest w nim coś, co sprawia, że chce się wąchać.
Meo Fusciuni Varanasi - dla mnie te perfumy pachną głównie cypriolem i brudem. Cypriol jest bardzo wyraźny w postaci suchego, osmolonego drewna. Brud natomiast obecny jest w wielu aspektach. Brudna jest na pewno skóra, jak stara skórzana torba narzędziowa, wysłużona, przesiąknięta zapachem narzędzi, z jednej strony z licznymi drobnymi rysami, z drugiej strony przebarwiona od noszenia. Brudne jest ciało, zaniedbane i niedomyte, z charakterystyczną fizjologiczną słodyczą. No żul jak nic. Jest też kurz, ale nie domowy, naskórkowo-ubraniowy, a ziemisty, jak zapach zakurzonych butów po spacerze po drodze gruntowej. Gdzieś w oddali coś się pali, do nosa dobiega lekki swąd dymu. Mniej wyraźny, ale jest szafran i jakieś kwiaty, na mój nos bliżej nieidentyfikowalne, ale zmiękczające nieco ten brudny, surowy obraz. Nigdy nie byłem w Indiach, więc nie mogę ocenić czy odwzorowanie jest trafne. Na pewno nie jest łatwe. Tylko czy ja chcę tak pachnieć?
Grafika: Playgound AI
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina #ghostintheshell
Etat Libre d'Orange Rien Intense Incense - fajna rzecz, mocna i oryginalna. Od strzała nozdrza atakuje konkretna dawka orientalnego kadzidła uzupełnionego nutami metalicznymi i kwiatowymi, wśród których na pewno wyróżnić można różę i irysa. W efekcie pachnie to trochę jak różane kadzidło w cerkwi, a trochę jak sklep new age z talizmanami i innymi szamańskimi i astralnymi gadżetami. Spokojnie mogłoby wyjść pod szyldem Sorcinelli. Warto poznać!
Etat Libre d'Orange The Ghost In The Shell - zapach lateksowych rękawiczek, nie medycznych tylko takich pudrowanych w środku, puder jest bardzo wyraźny. Z czasem stopniowo wrażenie czystości staje się mniej laboratoryjnie-sterylne a bardziej skręcą w stronę kosmetyczną: delikatne kwiatowe mydło, świeżo umyta skóra, zapach kremu do rąk. Całość sprawia bardzo syntetyczne wrażenie, wręcz plastikowe, ale nie jest to gryząca chemia, więc chyba pasuje do koncepcji zapachu Motoko.
Meo Fusciuni Last Season - mocna rzecz, jednocześnie ładna i brzydka. Na początku są zioła, jakieś chwasty, naturalne, prosto z ogrodu, z jeszcze brudnymi korzonkami, ale też odrobina ziół słodkich i likierowych. Przede wszystkim jest dużo ziemi, wilgotnej, takiej jak wiosną, w której się budzą bakterie i zaczynają fermentować i czuć wówczas ten specyficzny zapach, o którym niektórzy mówią że wiosną pachnie. Do tego dochodzi skóra, ale nie jakiś tam subtelny zamsz, nie torebka, tylko brudna, zwierzęca i zakurzona. Efekt jest taki, że czuć też starymi ziemniakami, takimi które już długo leżą w piwnicy i zaczynają kiełkować, więc na randkę perfumy idealne. Mimo wszystko jest w nim coś, co sprawia, że chce się wąchać.
Meo Fusciuni Varanasi - dla mnie te perfumy pachną głównie cypriolem i brudem. Cypriol jest bardzo wyraźny w postaci suchego, osmolonego drewna. Brud natomiast obecny jest w wielu aspektach. Brudna jest na pewno skóra, jak stara skórzana torba narzędziowa, wysłużona, przesiąknięta zapachem narzędzi, z jednej strony z licznymi drobnymi rysami, z drugiej strony przebarwiona od noszenia. Brudne jest ciało, zaniedbane i niedomyte, z charakterystyczną fizjologiczną słodyczą. No żul jak nic. Jest też kurz, ale nie domowy, naskórkowo-ubraniowy, a ziemisty, jak zapach zakurzonych butów po spacerze po drodze gruntowej. Gdzieś w oddali coś się pali, do nosa dobiega lekki swąd dymu. Mniej wyraźny, ale jest szafran i jakieś kwiaty, na mój nos bliżej nieidentyfikowalne, ale zmiękczające nieco ten brudny, surowy obraz. Nigdy nie byłem w Indiach, więc nie mogę ocenić czy odwzorowanie jest trafne. Na pewno nie jest łatwe. Tylko czy ja chcę tak pachnieć?
Grafika: Playgound AI
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina #ghostintheshell
@saradonin_redux @saradonin_redux RII to potężne perfumy jeżeli chodzi o parametry. Chyba najmocniejsze jakie znam. W ich przypadku sporo zależy od PH skóry. Na mnie pachniał morzem aldehydów, żadnych róż czy kadzideł. Czułem się jak starsza pani w koronkach.
Zaloguj się aby komentować