Niemieckich emerytów zastrzelił lokalny gangster. Śledczy namierzyli go po 11 latach
gazetaplNa kilkanaście dni przed otwarciem Euro 2012 w Warszawie było już mnóstwo turystów. Nikogo nie dziwił więc czerwony kamper na niemieckich numerach, który zatrzymał się na ul. Wolickiej. Świadkowie zeznawali później, że 19 maja widzieli wieczorem jak przy vanie, przy rozstawionym stoliczku, siedzi para emerytów i popijają wino z kieliszków. - Wyglądali na wyluzowanych, szczęśliwych - relacjonowali przechodnie, których niedługo później przesłuchiwała stołeczna policja. Okolice, w których ich widziano, to pobliże ogródków działkowych, teren zielony, z dala od zgiełku miasta. Idealne miejsce do wypoczynku. I jak się okazało, idealne miejsce do zbrodni.
To była egzekucja
19 maja około godz. 22 kobieta, która przyjechała tam na spacer z psem, zauważyła leżącą przy czerwonym vanie postać. Była pewna, że ta osoba jest pijana i bała się podejść bliżej. Oświetlając teren reflektorami swojego samochodu, spostrzegła czerwone ślady na twarzy leżącego. Wezwała policję. Funkcjonariusze z komisariatu w Wilanowie znaleźli na ziemi ciało 63-letniej Silke, kobieta miała cztery rany postrzałowe - w głowę i klatkę piersiową. Nie żyła, gdy policjanci dotarli na miejsce. W busie, na fotelu pasażera, siedział jej mąż, Peter. Miał ranę postrzałową głowy i podcięte gardło. Oddychał, próbowano go ratować. Bez skutku.
Trzeba przyznać, że stołeczna policja, zabezpieczając dowody i przeszukując busa oraz teren wokół niego, zrobiła to książkowo. Przeczesano wszystkie zarośla, odnajdując łuski z broni, którą posłużył się sprawca, oraz różne przedmioty, z których wyizolowano ślady biologiczne, mogące naprowadzić na trop killera. Przesłuchano wszystkich, od bezdomnych z pobliskiego pustostanu, przez działkowców. Ktoś przyznał, że słyszał powtarzający się huk, ale myślał, że to race albo petardy. Sprawdzano lombardy w poszukiwaniu ewentualnych skradzionych rzeczy. W toku śledztwa ustalono nawet autorów komentarzy z forów internetowych, z których treści wynikało, że mogą mieć jakąś wiedzę o sprawie. Zabezpieczona w aucie nawigacja pozwoliła funkcjonariuszom szczegółowo odtworzyć trasę, jaką Niemcy przebyli po przekroczeniu granicy z Polską. Policjanci szukali odpowiedzi na pytanie: czy ktoś ich śledził? Czy ktoś im groził? Czy mieli wrogów? Nic.
Emeryci kupili kampera i przyjechali do Polski
Udało się ustalić, że Silke i Peter byli emerytami z Hamburga. W marcu w popularnym niemieckim tygodniku "Stern" ukazał się artykuł o nich. Peter, były pracownik firmy ubezpieczeniowej i jego żona, dotychczas zawodowa księgowa, opowiadali o zakupie kampera finansowanego z polisy na życie i planach zwiedzania Europy wschodniej - Polski i Ukrainy. To nie była ich pierwsza wizyta, do Polski przyjeżdżali regularnie, choć nie mieli tu żadnych znajomych. Lubili naturę i planowali nocować "na dziko". Jednym z takich miejsc był właśnie lasek przy ul. Wolickiej w Warszawie.
Wątpliwości w kwestii ich nieskazitelnego wizerunku pojawiły się, gdy wyniki badań chemicznych wykonanych w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji wykazały, że w skrytkach w kamperze przechowywane były narkotyki. Ujawniono ślady kokainy, amfetaminy i marihuany. Śledczy byli przekonani, że musiało być tego sporo, bo po małych ilościach nie zostałby ślad. Narkotyków nie mieli zresztą na własny użytek, bo obecności żadnego ze środków w ich organizmach nie wykryły badania toksykologiczne. Pojawiła się więc hipoteza, że Silke i Peter mogli przewozić narkotyki przez granicę. - Mogli wykorzystywać swój podeszły wiek, pochodzenie oraz turystyczny charakter podróży powodując zmniejszenie czujności i podejrzliwości ewentualnych funkcjonariuszy Straży Granicznej czy policji podczas kontroli drogowych. Ich kamper miał mnóstwo przegródek - twierdzili śledczy. Przypuszczenia te umocniły zeznania krewnych 61-latka, którzy twierdzili, że zmarły w przeszłości był wykorzystywany przez mafię jako kurier narkotykowy z Afryki do Niemiec.
W związku z podejrzeniami, że zabójstwa emerytów dokonano na tle rozliczeń narkotykowych, przepytywano cały lokalny półświatek. Gangsterzy z grupy mokotowskiej, z podwarszawskich grup, przestępcy z mniejszości narodowych. Przesłuchiwano także osoby mieszkające w Hamburgu i znające małżeństwo turystów, którzy potwierdzali, że para mogła trudnić się przewozem używek. Ale brakowało dowodów i przede wszystkim sprawcy.
"Prowadzący postępowanie dysponują szeroką gamą materiału dowodowego, w tym zabezpieczonym materiałem biologicznym, DNA sprawcy, który pomimo umorzenia, w przypadku uzyskania jakichkolwiek nowych danych będzie nadal służył do ustalenia przebiegu zdarzenia i wykrycia sprawcy" - napisano w uzasadnieniu umorzenia śledztwa, w grudniu 2013 roku. Dziesięć lat później właśnie tak się stało.
Zatrzymany po latach
16 listopada do Prokuratury Okręgowej w Warszawie został doprowadzony Zdzisław W. Policjanci z Wydziału ds. zwalczania Terroru Kryminalnego i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji przywieźli go z zakładu karnego we Włodawie, gdzie od pięciu lat odbywa karę pozbawienia wolności za to, że w sylwestra 2018 roku strzelał do swojego syna. Miał wyjść na wiosnę, ale nie wyjdzie. Prokurator przedstawił mu zarzut zabójstwa Silke i zabójstwa jej męża Petera.
- Skrupulatne zabezpieczenie śladów i dowodów na miejscu zdarzenia pozwoliło po latach na ponowne ich przebadanie z użyciem najnowocześniejszych metod badawczych stosowanych w Laboratorium Kryminalistycznym Komendy Stołecznej Policji i wyodrębnienie materiału biologicznego, który - jak się okazało - należał do Zdzisława W. - przekazał w rozmowie z Gazeta.pl prok. Szymon Banna, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. 67-latek nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Twierdził, że na miejscu zbrodni nigdy go nie było. Nie komentował, jak to możliwe, że na jednym z przedmiotów zabezpieczono jego DNA i materiał biologiczny Silke, co oznacza, że musiał mieć kontakt z zamordowaną Niemką.
- Po przesłuchaniu prokurator skierował do sądu wniosek o tymczasowe aresztowanie mężczyzny, do którego jeszcze tego samego dnia sąd się przychylił, stwierdzając, że materiał dowodowy zgromadzony na tym etapie śledztwa wskazuje na duże prawdopodobieństwo popełnienia przez podejrzanego zarzucanego mu czynu. Zdzisławowi W. grozi kara nawet dożywotniego pozbawienia wolności - podkreślił prok. Banna.
Zdzisław W. w przeszłości karany był za udział w grupie przestępczej, paserkę, rozbój i nielegalne posiadanie broni.
#truecrime