Każdy może powiedzieć: "Jedziemy na wycieczkę, weź rabarbar" lub "przyłóż se liść rabarbaru, to ci przejdzie". Rabarbar to, rabarbar tamto. Ale dziś tak naprawdę to ch... jeden wie, co to jest ten rabarbar. Jakiś tam kiedyś kompot, ktoś tam z dziadków się osłaniał liściem rabarbaru przed słońcem, kto inny znowuż lubił, jak mu się rabarbarem...

No takie polskie warzywo bez historii. Gdzieś tam rosło w ogródku. Kwaśna, bordowa, żebrowana łodyga o aromacie, ktorego próżno szukać w dzisiejszej kuchni.

Dla mnie ważną rolę odegrał rabarbar we wczesnym dzieciństwie, kiedy to przedostawałem się na podworko sąsiada i kryjąc się wśród liści dość gęsto posadzonego rabarbaru obserwowałem "dziadka", próbując dostać się jak najbliżej tego, co ten miły człowiek wyczyniał. A wyczyniał różne rzeczy: albo śpiewał, albo coś rzeźbił nożykiem w kawałku drewna i gadał do siebie... Nie pamiętam, jak miał na imię. Ale pamiętam jego codzienny rytuał. Około południa wychodził on bowiem z domu i wołał w stronę ogrodu: "Kogutek! Fryderyk!". Po tych slowach przybiegał do niego kogut i wskakiwał na małą ławeczkę pod ścianą domu. Kogutek niewielki, ale za to bojowy. Nieraz próbowałem przebiec przez to podwórko (były to czasy przedogrodzeniowe), żeby skrócić sobie drogę na okoliczne szkolne bojo. I najczęściej Fryderyk - jeśli zdołał mnie dopaść na swoim rewirze - lądował mi na plecach. Niby nic się nie działo, choć troszkę obawiałem się tego kogutka.
Pomino mieszanych uczuć w stosunku do mnie, miał on jednak jakąś magiczną więź z tym dziadkiem. Potrafili przez godzinę lub dłużej (nie pamiętam) siedzieć razem na ławeczce przed domem... Dziadek przez cały czas gadał coś do Fryderyka, a ten... nie, kurwa, nie odpowiadał mu. Siedział - a w zasadzie to stał tam bezproduktywnie przez tę godzinę - i patrzył się w dziadka swoim kogucim, bocznym spojrzeniem. Bywało, że zasiadał mu na kolanach. Coś tam śpiewali, coś tam jedli. To było zanim jeszcze Terry Pratchett w "Kosiarzu" napisał tę surę (parafrazując):

Kury są o wiele głupsze od ludzi; nie dysponują wyrafinowanymi filtrami myślowymi, które to ludziom nie pozwalają ujrzeć tego, co jest naprawdę.

Mały ja, chcąc być jak najbliżej tych rozmów (wierzyłem, że można lepiej dogadać się ze zwierzętami, niż ja potrafiłem w tamtym czasie), skradałem się właśnie wśród wielkich liści rabarbaru, by podejść jak najbliżej tych rozmów. Dziś jestem niemalże pewny, że Dziadek mnie widział, a Fryderyk miał mnie w tych chwilach w tak zwanym "dużym poważaniu", bo spędzał swój quality time swoją ulubioną osobą.
Historia Dziadka jest niejasna. Był wiekowy i zanim ja dożyłem podstawówki, jego już nie było wśród nas. Kogutek został, ale też jakoś tak niedługo. Pamiętam, jak moja babcia mówiła, że ten ptak miał chyba ze dwadzieścia lat. Kurde, chciałbym przeżyć takie życie, jak ten kogutek... z kimś, kto by tak wychodził z domu specjalnie dla mnie.

Zapamiętałem jednak ten rabarbar. Nie smak, tylko właśnie aromat moich pierwszych (i na szczęście ostatnich) prób stalkingu.

Tak właśnie otwiera się Red Leather od PR Perfumes.

Red Leather
Poszukiwania idealnej skóry. Kiedyś wydawało mi się, że znalazłem. I to wielokrotnie mi się wydawało. Carner Cuirs, Rosendo no.4, Guerlain Cuir Intense...

Potem przyszły cięższe czasy, czyli Hejto. Tutaj rozstrzygnęło się, że tak naprawdę to niewiele wiem. I że ta pasja sięga głębiej, niż kiedykolwiek mi się wydawało. Że - jak każda pasja - ma wiele warstw, przez które musisz przejść, żeby finalnie móc być gotowym na to, o czym wydawało ci się, że marzyłeś.

Red Leather otwiera się - między innymi, a innych jest cała mnogość - właśnie rabarbarem. Takie było moje pierwsze wrażenie. Spoglądając w nuty wiem teraz, że duży udział miał tam grejpfrut. Wbrew pozorom potrafią być podobne. I w zasadzie całe to moje gadanie o Fryderyku nie za bardzo ma sens, bo ta rabarbarowa faza już po minucie ustępuje temu, co od samego początku gotuje się w tym dziwnym, specyficznym zapachu.
Kamfora i ogromna, suszona zieloność. Czytam nuty i nic nie widzę. Sprawdzam więc "Buchu". Okazuje się, że to właśnie kamforopodobne ziółko, plus bylica, dają ogromny zielony ładunek. Mają również swój udział w tym pierwszym, skórzanym doswiadczeniu.

Nie jest to miłe. To nudny, płaski rodzaj pseudoskóry zmieszanej z taką okołomarihuanową wibracją; zielona, mdła skóra. Studiując skład Taifa T07, Jazeel Amsterdam oraz Jazeel Millenium Star odkryłem, że ma to związek z jakimś rodzajem paczuli (przez rodzaj mam tu na myśli jeden z kilku sposobów otrzymywania olejku oraz jego składowych w zależności od rodzaju procesu). Ten zapach wrył mi się w pamięć już dawno temu, gdy odbierałem jakąś trefną mandarynkę. Woń pozostająca na palcach po kontakcie ze skórką - sztuczna, mdła i plastikowa. Teraz, w perfumowej przygodzie, od czasu do czasu doświadczam tego samego, dziwnego akordu w skórzanych perfumach podbitych paczulą.

Jeśli jednak przyłożyć nos bliżej skóry - tam dzieje się o wiele więcej, niż w powietrzu. Wciąż jest ślad kwaśnego rabarbaru, dość rozpoznawalna skórka grejpfruta, wyraźny liść laurowy oraz to, co w moim mniemaniu popycha caly zapach do przodu, czyli drewno.

No ale przecież nie może to być milusiński cedr czy jakiś jovanol. Nie-e. Tutaj mamy raczej stary, wysuszony słońcem podkład kolejowy ze wszystkimi ropno-olejowymi niuansami. Myślę, że ta początkowa kamfora z "buchu" - czyli bukku brzozowe: afrykański krzew, o ktorego istnieniu dowiedziałem się wczoraj - mocno dokłada się do tego wrażenia. Poza tym całego doświadczenia dopełnia kastoreum - tu może tkwić istota tego lekkiego przydymienia podkładu.

Może to być podkład. Ale może też być szuflada zmarłego dziadka z kilkoma przyrządami, nakrętkami, tubką smaru oraz papierami sprzed epoki. Może być też stara szafa, którą ktoś przyniósł z warsztatu samochodowego i postawił w domowym pierdolniku, by służyła jako śmietnik na stare szpargały, których żal wyrzucić. Skomplikowany zapach, przynoszący wiele wspomnień i skojarzeń.

Przez cały czas mówimy o zapachu, któremu społeczność Parfumo wystawiła średnią ocenę na poziomie 5,9.

Opisują go (to już nie tylko na Parfumo) jako zbyt trudny, zbyt zwierzęcy, nie do polubienia. Ja, dysponując ilością rzędu 0,2 ml, myślałem o tym zapachu przez dwie godziny, nie przestając go czuć. Nie zatkał mnie i wciąż przywoływał nowe skojarzenia. Tak, jest trudny. Do dupy jest ta skóra. Ale ona na szczęście przemija, chowa się pod kolejowym podkładem.

Po dwóch godzinach Red Leather zaczyna pachnieć jak otwarcie Jazeel The Palace, które bardzo, bardzo lubię (ale nie ta część w stronę Diaghileva, tylko właśnie ta bardziej drzewno-ziołowa). I taki jest finał tej skórzanej zieloności z przygodami. Dopiero w tej fazie cywet, ktorego ni cholery nie byłem w stanie wyczuć przez cały ten czas, staje się w zasadzie oczywisty. Choć wciąż jest go tylko jak na lekarstwo.

Dziwna to i pełna zwrotów akcji przygoda z tak małym samplem. Perfumy trudne - ale cóż to tak naprawdę znaczy? Że nie wyrwiesz na to laski? No to nie zdziw się, jeśli po kilku strzałach zaczniesz otrzymywać za pomocą wewnętrznego głosu komplementy oraz propozycje spotkania od jakiejś piękności z zaświatów. Autor z pewnością nie myślał o tym, jak przyjemne dla niedoświadczonego otoczenia ma to być. Zdecydowanie zrobił to dla ludzi po przejściach (choćby jedynie olfaktorycznych, choć niekoniecznie). W tym kontekście jest to całkiem udana, choć mocno skomplikowana kompozycja. I dość mocna. Przeżywanie tego zapachu to jak całodzienna fucha z przeprowadzką u cyganów. No nie wiadomo, co zaraz wyskoczy. I czy np. w pewnym momencie nie będzie trzeba pomóc wykąpać babci.

Przez pierwszą godzinę moje wrażenia wyceniałem na 5/10. Kiedy już dobiliśmy do końcówki, 8 to najniżej, ile mogę tu dać. No i raczej nie polecam. To jak film Bressona - nie każdemu siądzie.

#perfumy #recenzjeperfum
6e4c601b-0083-4141-9db4-b6802ac41558
dziadekmarian

Ech, poprawna nazwa to PK Perfumes - Red Leather. Śpiący człek, niedokładny.

Cris80

@dziadekmarian taka lektura z rana na kibelek, ło panie Ty to potrafisz, jak zawsze szacuneczek

TrzymamKredens

Piękna opowieść. Tylko po co zabierać rabarbar na wycieczkę?

zombek

@TrzymamKredens wydaje mi się że w czasach o których OP pisze nie można było iść do sklepu i nakupić prowiantu na wycieczkę, więc brali co mieli. Swoją drogą za młodu jadałem rabarbar maczany w cukrze

dziadekmarian

@TrzymamKredens No bo właściwie to nie wiadomo, kiedy może się przydać;)

Lodnip

@dziadekmarian Dzięki Dziadi za poranną lekturę!

Rozpierpapierduchacz

Czy ja właśnie przeczytałem historię młodzieńca w rabarbarze tylko po to, żeby dotrzeć do perfumów? XDDD

pedro_migo

@dziadekmarian recenzja jak zawsze genialna, podziwiam Twoje umiejętności pisarskie! No ale zapach to już inna sprawa - smród straszny

dziadekmarian

@pedro_migo Ano odważny kucharz tam ma garach siedzi, to fakt xD Bardzo dziękuję

Zaloguj się aby komentować