Jaki dziś dzień? Ano dzień relacjonowania o postępach w moim osobistym ogarnianiu się. Hmm będzie długo, a jak zawsze i tak zapomnę o czymś napisać. Z najistotniejszych rzeczy jakie się wydarzyły:

  • Pisałam 7 maja, że dziś już będę po wielkim rozstrzygnięciu tego, czy dostanę historyczny awans. No więc nie dostałam. Minęło już parę dni od tego czasu, ale wciąż jest mi trochę przykro ponieważ ci, którzy powinni mnie poprzeć i którzy to narzekali jak u nas w pracy jest źle, okazali się nielojalni i poparli kandydata, który zapewni im to, że nadal będzie źle. Tyle dobrego, że będą mieli na co przez kolejne 4 lata narzekać. Ta nielojalność trochę boli. Ale z drugiej strony - nawet na "gorąco" po wszystkim, przy całym moim rozczarowaniu, byłam dumna z siebie, że jednak próbowałam. Że miałam tyle odwagi, by to zrobić. Było, minęło.
  • Dalej trenuję dość regularnie, tak z 4 dni w tygodniu. Tylko że teraz nieco bardziej różnicuję swoje aktywności. Byłam np. już 2 razy na zajęciach z boksu (są raz w tygodniu), chyba ze 3 razy na zajęciach dotyczących mobilności, no i ogólnie coś się robi. Jak to u mnie - zawsze jest jakieś ale. Trochę się boję bokserskich - mam słabą psychikę, ogólnie wszystkiego się boję, więc i tego, że ktoś mi przyłoży również. Taka ze mnie fighterka. Dlaczego więc postanowiłam chodzić na te zajęcia? Bo mam słabą psychikę i ogólnie wszystkiego się boję, w tym tego, że ktoś mi przyłoży. A chciałabym się wzmocnić psychicznie. Więc mimo tego, że bardzo mi się nie chce, wymyślam wymówki żeby tylko nie pójść, to i tak dzisiaj zbiorę się i pójdę na te zajęcia.
  • Kiedy jeszcze oglądałam youtuba (o tym za chwilę) to w tym miesiącu przede wszystkim oglądałam filmy z Davidem Gogginsem. Kiedyś myślałam, że to jest taki sobie wariat, który nie potrafi powiedzieć zdania bez przynajmniej jednego f*ck i motherf*cker. A na dodatek promujący jakieś "chore" teorie w stylu "musisz cierpieć" itd. Ale kiedy go dobrze posłuchałam okazało się, że facet ma naprawdę wszystko poukładane w głowie. I że nie jest masochistą, ale że jego celem jest zdobycie kontroli nad sobą i budowanie siły psychicznej. Czyli tego, do czego ja także powinnam dążyć. I nieco mnie "olśniło" i trochę poukładało w głowie. No ale nie - nie doznałam nirwany i nie jest tak, że teraz dosłownie wszystko idzie mi wspaniale, moja samodyscyplina jest niezłomna itd. Bynajmniej. To cały czas walka, którą także przegrywam.
  • Postanowiłam sobie miesiąc temu, że koniec ze słodzeniem (LOL, ale i postanowienieXD). Od dawna nie używam cukru, teraz odstawiłam też słodziki. Jeszcze pewnie powinnam odstawić produkty, które zawierają cukier, ale jedyne jakie jem to serki homogenizowane, które i tak stanowią tylko dodatek do np. twarogu, żeby mi się go w ogóle chciało zjeść. Ale proporcje są jak 1:3 na korzyść czystego twarogu, więc tego słodkiego smaku w zasadzie nawet nie czuć.
  • Kolejna sprawa - odstawiłam całkiem rzeczy w stylu youtube (i ogólnie - słuchanie muzyki) i media społecznościowe. Nie byłam od tego w żaden sposób uzależniona (mówię o społecznościówkach), ale i tak zdarzało mi się nieco za długo przeglądać np. obrazki na instagramie. Finito. Jedyna społecznościówka jaka mi została to hejto, ale też pewnie będę jeszcze bardziej ograniczać. Odstawienie tych rzeczy ma na celu to by się nimi nie "znieczulać", no bo np. idę na spacer i zamiast słuchać otoczenia, zamiast słuchać własnych myśli, słucham sobie muzyki albo jakiegoś podkastu. Drugi powód - bardzo lubię muzykę, podobnie - bardzo lubię podkasty popularnonaukowe, więc w celu takiego "hartowania się" trzeba było je wywalić z życia. I nawet nie czuję braku.
  • Nie wiem, czy kolejną rzecz mogę zaliczyć in plus, czy raczej in minus - od poniedziałku odstawiłam kawę. Piję ją codziennie, nawet 3 kubki dziennie i pomyślałam, że w ramach pracy nad sobą to też musi zniknąć. Ale objawy odstawienia po 3 dniach mnie pokonały. Senność (wystarczyło, że usiądę na parę minut już odpadam) i straszny ból głowy. Tak więc ten eksperyment jest raczej nieudany.
  • Od 10 maja prowadzę taki swój "dziennik", gdzie zapisuję różne przemyślenia. Czy mi w czymś pomaga? Nie wiem, ale podobno warto to robić.
  • Prawie skończyłam pisać artykuł, choć mam wrażenie, że jest duża szansa, że pozostanie na poziomie "prawie". Bo jeszcze musiałabym pokopać do niego informacji, bibliografii itd., a nawet nie wiem gdzie mogłabym go puścić. A już na pewno nie wiem, czy mi go ktoś wydrukuje. I z jednej strony nie chcę być kimś, kto odkłada kolejny (już 3!!!) nieskończony artykuł do szuflady, a z drugiej - nie chcę inwestować więcej czasu w coś, co może się w ogóle nie opłacić.
  • Na bazie moich przygód z pisaniem artykułów i świadomości tego, jak bardzo duże mam braki jeśli chodzi o metodykę tej działalności, postanowiłam się dokształcić. Więc teraz robię sobie kurs na coursera dotyczący ogólnie "informacji naukowej". Tak - jestem naukowcem i potrzebuję takich kursów. Bo mnie nie nauczyli tego na studiach, a potem już tylko trzeba było "umieć" a nie się uczyć.
  • Podjęłam też decyzję co do tego co będzie tematem mojej habilitacji i będę składać wniosek o grant na rozpoczęcie badań. Czy go dostanę? Pewnie nie. Ale trzeba spróbować. No i już też ogólnie orientuję się w temacie.
  • Starałam się jeśli chodzi o pracę. Niby to powinna być oczywistość, ale niech będzie, że i to wymienię.
  • Starałam się też mniej zwlekać jeśli chodzi o rzeczy dla mnie trudne - jestem nieśmiała, więc załatwianie różnych spraw jest dla mnie stresem, ale trochę szło mi z tym lepiej. Ale nie zawsze.
  • Starałam się też być lepszym człowiekiem, ale mam wrażenie, że tutaj nigdy nie odniosę żadnych sukcesów. Brakuje mi "wychowania", "ogłady" itd. Ogólnie - umiejętności społecznych. A tego się chyba nie da tak po prostu nadrobić. A nade wszystko mam taki "pasywno-agresywny" sposób myślenia o ludziach (nie wszystkich rzecz jasna) i wydaje mi się często, że jestem od nich "lepsza". Co oczywiście jest nieprawdą.

Ok, to teraz faile:

  • Pisałam wyżej, że nie zawsze moja dyscyplina jest żelazna. Wręcz przeciwnie. W ciągu tych 30 dni 4-5 razy złamałam swój reżim deficytu kalorycznego. Zawsze dzieje się to w podobnych okolicznościach, potrafię je precyzyjnie wskazać, ale nie potrafię przeciwdziałać. Co najgorsze - jak już wpadam w obżeranie się to w ogóle nie obchodzi mnie ani to, że tyle czasu pracowałam na siłowni, liczyłam kalorie itd. Nie obchodzi mnie też to, że "przyszła ja" będzie żałować takiego objadania się. Nie. Istnieje tylko tu i teraz. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
  • Powinnam już choć raz czy dwa wybrać się w góry... ale nie potrafię się wyrwać z kieratu roboty. Nieśmiało myślę, że może w przyszłą sobotę by się udało? Ale może będę jeszcze bardziej niż zwykle zawalona robotą. Nie wiem.
  • Chciałam zacząć biegać, ale... po dwóch biegach na 5k znów odezwała się moja cera naczynkowa i wywaliło mi naczynka na nosie. Cieszyłam się, że udało mi się je w lutym zamknąć laserem, a tu znów wróciły. Ponowny zabieg kosztował mnie 300 zł i już raczej nie będę porywać się na taki intensywny wysiłek. Tj. pewnie mogłabym stopniowo przyzwyczajać się do biegania tak, żeby mi nie wywalało tętna do 160 i wyżej, ale boję się, że znowu wyjdą mi te głupie naczynka. A nie chcę ich już oglądać.
  • Powinnam też wziąć się bardziej za swoje zdrowie, a nadal odkładam to na świętego nigdy. Przede wszystkim dlatego, że "da się żyć" z moimi dolegliwościami, a po drugie - proces leczenia byłby bardzo trudny i wymagający dużego hartu ducha, którego po prostu nie mam.

Na pewno zapomniałam tu o bardzo wielu rzeczach, o których powinnam była wspomnieć. Mam tak, że np. już na 2 tygodnie przed takim raportem jak dziś myślę sobie "o, to napiszę i to i to", a potem jak siadam do pisania to zapominam. A czy można potem jeszcze robić aneksy, bo coś mi się przypomniało?
W każdym razie sami widzicie, że nie ma tu żadnych spektakularnych osiągnięć, raczej proces, który w większości dzieje się w mojej głowie. Chciałabym, tak już kończąc, obudzić się np. za rok i pomyśleć sobie, że bardzo się rozwinęłam itd., chciałabym przede wszystkim móc być z siebie dumna.
#rainsieogarnia #przemyslenia
rain

No i przypomniało mi się: skończyłam też z głupim nawykiem żucia gumy. To drobiazg, ale jednak

rain

@KLH2 to grow you must suffer. - David Goggins

KLH2

@rain Tak. Rozważałem nawet wrzucenie piosenki o wdzięcznym tytule "The Suffering", ale - po pierwsze nic poza tytułem nie wiąże się w niej z Twoją "drogą" a po drugie nie oglądasz YT, więc jaki sens?

Wrzoo

@rain Z tą kofeiną... 3 dni to trochę za mało na detoks kofeinowy jak musiałam sobie zrobić przerwę od kawy na dwa miesiące, to 2 tygodnie czułam skutki uboczne odstawienia...

rain

@Wrzoo wiem, że to krótko, ale ból głowy był naprawdę silny. Jak tylko wróciłam do kawu od razu minął

Wrzoo

@rain No niestety bida straszna z tą kofeiną. Łatwiej mi było palenie rzucić

DiscoKhan

@rain śmieszny jest ludzki umysł, że musi z różnych źródeł te same bodźce odbierać żeby dotarło.


Proste "per aspera ad astra" zbyt jest kompektowe żeby dostarło tak kak trzeba xd

rain

@DiscoKhan nie bardzo rozumiem co chcesz napisać.

DiscoKhan

@rain że można być pobieżnie zaznajomionym z pewnymi konceptami ale i tak nir chwytają jak zbyt lakoniczne są ujęte.


Nieważne zresztą, nic specjalnie ciekawego :PP

nobodys

@rain w ciągu ostatniego miesiąca też odstawiłem kawę i musiałem przez chwilę zastąpić ją guayusą, następnie mogłem kompletnie zrezygnować z tych naturalnych energetyków. Niestety wszystko może być narkotykiem, eh

Zaloguj się aby komentować