#historiazarroyo
Listy z Iwo Jimy - najlepszy film Clinta Eastwooda? (kadr z filmu)
Dobrą dekadę temu miałem okazję obejrzeć film pt. "Listy z Iwo Jimy". Nie wiedziałem wówczas, kim jest Clint Eastwood i skusił mnie tytuł filmu. Był to wówczas strzał w dziesiątkę, bo na długo zapadła mi ta produkcja w pamięci i do teraz jest uważana za jedno z najlepszych dzieł Clinta oraz największe dzieło filmowe. Mam tu na myśli oczywiście w skali filmów historycznych. Dziś miałem okazję powtórzyć sobie ten film i... ocena w zasadzie się nie zmieniła, ale po kolei.
UWAGA! Opinia może zawierać spoilery, jeśli nie oglądałeś filmu to radzę go obejrzeć przed zapoznaniem się z nią.
"Listy z Iwo Jimy" to film amerykański, stworzony za 19 milionów dolarów. To dość mały budżet, jeśli się spojrzy na ostateczny efekt owego filmu. Zarobił za to blisko 69 milionów dolarów na świecie.
Film opowiada o tytułowej bitwie o Iwo Jimę, gdy na bronioną przez blisko 23 tysiące żołnierzy japońskich spadło 110 tysięcy Amerykanów. Fabuła przedstawiona została jednakże okiem Japończyków, co pozwalało spojrzeć na konflikt z innej perspektywy. To mi się akurat podobało, gdyż często filmy o II Wojnie Światowej na Pacyfiku są przedstawiane z perspektywy amerykańskich oddziałów, a Japończyków kreowało się na najgorsze zło. Tutaj można teoretycznie rzec, że jest odwrotnie, ale nie do końca. Główni bohaterowie owego filmu są ukazani jako grupa mająca swoje dobre, jak i słabe strony.
W rolę generała Kuribayashi Tadamichiego wcielił się Ken Watanabe, jeden z bardziej znanych japońskich aktorów, a który sprawdził się w roli generała wyśmienicie. Przedstawiono go tu dokładnie tak, jak było w rzeczywistości. Mam tu na myśli umiejętne kierowanie dostępnymi siłami, zakazywanie honorowych samobójstw oraz nieudanych w dużej perspektywie szarż banzai. Gdy się pojawiał na ekranie, by rugać swoich podkomendnych za próby ostrego karania szeregowców, zawsze pojawiał mi się szczery uśmiech na twarzy. Aktorsko bez zarzutów.
Drugim historycznym bohaterem w tym filmie jest Takeichi Nishi - wcielający się w niego Tsuyoshi Ihara starał się jak najlepiej odegrać postać drugiego głównodowodzącego armią cesarską na wyspie. W mojej opinii również wyszedł bardzo dobrze, a scena jego rozmowy z amerykańskim jeńcem była jedną z bardziej przejmujących w całym filmie.
Kolejnymi postaciami, lecz już nie historycznymi, byli Saigo i Shimizu (w tych rolach Kazunari Ninomiya i Shidô Nakamura). Saigo jako młody kochający mąż i ojciec wyruszył na wojnę, by bronić ojczyzny przed Amerykanami. Część fabularna opowiedziana z jego i jego przyjaciela Shimizu również ukazuje nam przykład, że jesteśmy tylko ludźmi i że wyruszając na wojnę jest się oderwanym od sielankowego życia. W przypadku Shimizu mamy do czynienia z byłym członkiem Kempeitai, cesarskiej żandarmerii wojskowej, z której został wydalony po sprzeniewierzeniu się rozkazowi swojego dowódcy.
Warstwa fabularna oparta jest także na listach i wspomnieniach z młodości lub sprzed paru poprzednich lat życia bohaterów. To doskonały zabieg pozwalający tym bardziej zrozumieć motywacje postaci, ich zachowanie i rozterki.
Dużą robotę w tym filmie robi klimat, gdzie Japończycy ukazani są również jako ludzie. Mix fanatycznego oddania cesarzowi Hirohito i własnego rozsądku oraz ukazanie zachowania typowego dla japońskiej kultury, etosu zaczerpniętego od samurajów, motywów seppuku czy pisania listów do bliskich czyni ten film jednym z najlepszych, jaki oglądałem. Japończycy i Amerykanie nie chodzą w wiecznie czystych i wyprasowanych mundurach, brudzą się w pyle i krwi, co dodatkowo podkreśla realizm produkcji.
"Listy z Iwo Jimy" mają też słabsze strony. Przykładem może być mapa świata w centrum dowodzenia na Iwo Jimie, gdzie ukazano Nową Fundlandię jako część Kanady, podczas gdy do kraju liścia klonowego dołączyła dopiero w 1949 roku. Ponadto nie wiedzieć, czemu (pewnie przez budżet) Japończycy używają sowieckiego samochodu terenowego GAZ-69, produkowanego od... 1953 roku. To dwa z kilku drobnych błędów, które jednak nie zaburzają piękna i brutalności w tej historii.
To wszystko zlewa się w jedną całość, tworząc film, który choć nie jest pozbawiony wad, a niekiedy zdarzały się lekko słabsze momenty, to jest opowiedziany jako dość mocna i poważna historia. Biorąc pod uwagę to, że Clint Eastwood kręcił go na przemian ze "Sztandarem chwały" i dość niski budżet, to i tak był i nadal jest jednym z lepszych filmów historycznych. W dzisiejszym zalewie dość kiepskich tworów historiopodobnych jak np. ostatni Midway (serio, jeden z najgorszych filmów, jaki oglądałem, nie umywający się do klasyka z 1976 roku) warto sięgnąć po to dzieło z 2006 roku. Jeśli czytaliście historię bitwy o Iwo Jimę to na pewno wyczujecie też sporą ilość mniejszych i większych smaczków historycznych jak zdjęcie Nishiego z jego koniem Uranusem czy ostatnie natarcie Japończyków na amerykańskie umocnienia. Choć film trwa prawie 2.5h, postarano się zrobić go tak, by pomieścił jak najwięcej miłych dla oka motywów.
Na koniec taka uwaga - choć każdy wie, że Japończycy popełniali również zbrodnie wojenne w trakcie II Wojny Światowej (zresztą, kto nie popełniał ich wówczas), warto rzucić okiem na ten film. Pokazuje wojnę z innej perspektywy, obdzierając ją ze stereotypowego spojrzenia na Japończyków tamtych czasów i przedstawienie ich np. w "Pacyfiku". Choć bardzo lubię ten dziesięcioodcinkowy serial, to miałem wrażenie, że obraz Cesarskiej Armii Japońskiej był tam przerysowany aż do bólu - fanatyczni do bólu, rzucający się w samobójczych wręcz szarżach na umocnienia nieprzyjaciół. Nie twierdzę, że tak nie było, ale w serialu było to naciągnięte do granic możliwości i niekiedy miałem ochotę zrobić od niego przerwę. Na szczęście "Listy z Iwo Jimy" przypomniały, że choć to była brutalna i wyniszczająca wojna, to każdy z nich był człowiekiem, bez znaczenia, czy w zachowaniu schodził na psy czy chciał po prostu przeżyć. I za to ukazanie piękna tej brutalnej, acz mocno psychologicznej historii, reżyserowi pragnę podziękować.
A jak Wam się "Listy z Iwo Jimy" podobały? Zachęcam do komentowania, a nuż wyjdzie z tego ciekawa dyskusja.
Listy z Iwo Jimy - najlepszy film Clinta Eastwooda? (kadr z filmu)
Dobrą dekadę temu miałem okazję obejrzeć film pt. "Listy z Iwo Jimy". Nie wiedziałem wówczas, kim jest Clint Eastwood i skusił mnie tytuł filmu. Był to wówczas strzał w dziesiątkę, bo na długo zapadła mi ta produkcja w pamięci i do teraz jest uważana za jedno z najlepszych dzieł Clinta oraz największe dzieło filmowe. Mam tu na myśli oczywiście w skali filmów historycznych. Dziś miałem okazję powtórzyć sobie ten film i... ocena w zasadzie się nie zmieniła, ale po kolei.
UWAGA! Opinia może zawierać spoilery, jeśli nie oglądałeś filmu to radzę go obejrzeć przed zapoznaniem się z nią.
"Listy z Iwo Jimy" to film amerykański, stworzony za 19 milionów dolarów. To dość mały budżet, jeśli się spojrzy na ostateczny efekt owego filmu. Zarobił za to blisko 69 milionów dolarów na świecie.
Film opowiada o tytułowej bitwie o Iwo Jimę, gdy na bronioną przez blisko 23 tysiące żołnierzy japońskich spadło 110 tysięcy Amerykanów. Fabuła przedstawiona została jednakże okiem Japończyków, co pozwalało spojrzeć na konflikt z innej perspektywy. To mi się akurat podobało, gdyż często filmy o II Wojnie Światowej na Pacyfiku są przedstawiane z perspektywy amerykańskich oddziałów, a Japończyków kreowało się na najgorsze zło. Tutaj można teoretycznie rzec, że jest odwrotnie, ale nie do końca. Główni bohaterowie owego filmu są ukazani jako grupa mająca swoje dobre, jak i słabe strony.
W rolę generała Kuribayashi Tadamichiego wcielił się Ken Watanabe, jeden z bardziej znanych japońskich aktorów, a który sprawdził się w roli generała wyśmienicie. Przedstawiono go tu dokładnie tak, jak było w rzeczywistości. Mam tu na myśli umiejętne kierowanie dostępnymi siłami, zakazywanie honorowych samobójstw oraz nieudanych w dużej perspektywie szarż banzai. Gdy się pojawiał na ekranie, by rugać swoich podkomendnych za próby ostrego karania szeregowców, zawsze pojawiał mi się szczery uśmiech na twarzy. Aktorsko bez zarzutów.
Drugim historycznym bohaterem w tym filmie jest Takeichi Nishi - wcielający się w niego Tsuyoshi Ihara starał się jak najlepiej odegrać postać drugiego głównodowodzącego armią cesarską na wyspie. W mojej opinii również wyszedł bardzo dobrze, a scena jego rozmowy z amerykańskim jeńcem była jedną z bardziej przejmujących w całym filmie.
Kolejnymi postaciami, lecz już nie historycznymi, byli Saigo i Shimizu (w tych rolach Kazunari Ninomiya i Shidô Nakamura). Saigo jako młody kochający mąż i ojciec wyruszył na wojnę, by bronić ojczyzny przed Amerykanami. Część fabularna opowiedziana z jego i jego przyjaciela Shimizu również ukazuje nam przykład, że jesteśmy tylko ludźmi i że wyruszając na wojnę jest się oderwanym od sielankowego życia. W przypadku Shimizu mamy do czynienia z byłym członkiem Kempeitai, cesarskiej żandarmerii wojskowej, z której został wydalony po sprzeniewierzeniu się rozkazowi swojego dowódcy.
Warstwa fabularna oparta jest także na listach i wspomnieniach z młodości lub sprzed paru poprzednich lat życia bohaterów. To doskonały zabieg pozwalający tym bardziej zrozumieć motywacje postaci, ich zachowanie i rozterki.
Dużą robotę w tym filmie robi klimat, gdzie Japończycy ukazani są również jako ludzie. Mix fanatycznego oddania cesarzowi Hirohito i własnego rozsądku oraz ukazanie zachowania typowego dla japońskiej kultury, etosu zaczerpniętego od samurajów, motywów seppuku czy pisania listów do bliskich czyni ten film jednym z najlepszych, jaki oglądałem. Japończycy i Amerykanie nie chodzą w wiecznie czystych i wyprasowanych mundurach, brudzą się w pyle i krwi, co dodatkowo podkreśla realizm produkcji.
"Listy z Iwo Jimy" mają też słabsze strony. Przykładem może być mapa świata w centrum dowodzenia na Iwo Jimie, gdzie ukazano Nową Fundlandię jako część Kanady, podczas gdy do kraju liścia klonowego dołączyła dopiero w 1949 roku. Ponadto nie wiedzieć, czemu (pewnie przez budżet) Japończycy używają sowieckiego samochodu terenowego GAZ-69, produkowanego od... 1953 roku. To dwa z kilku drobnych błędów, które jednak nie zaburzają piękna i brutalności w tej historii.
To wszystko zlewa się w jedną całość, tworząc film, który choć nie jest pozbawiony wad, a niekiedy zdarzały się lekko słabsze momenty, to jest opowiedziany jako dość mocna i poważna historia. Biorąc pod uwagę to, że Clint Eastwood kręcił go na przemian ze "Sztandarem chwały" i dość niski budżet, to i tak był i nadal jest jednym z lepszych filmów historycznych. W dzisiejszym zalewie dość kiepskich tworów historiopodobnych jak np. ostatni Midway (serio, jeden z najgorszych filmów, jaki oglądałem, nie umywający się do klasyka z 1976 roku) warto sięgnąć po to dzieło z 2006 roku. Jeśli czytaliście historię bitwy o Iwo Jimę to na pewno wyczujecie też sporą ilość mniejszych i większych smaczków historycznych jak zdjęcie Nishiego z jego koniem Uranusem czy ostatnie natarcie Japończyków na amerykańskie umocnienia. Choć film trwa prawie 2.5h, postarano się zrobić go tak, by pomieścił jak najwięcej miłych dla oka motywów.
Na koniec taka uwaga - choć każdy wie, że Japończycy popełniali również zbrodnie wojenne w trakcie II Wojny Światowej (zresztą, kto nie popełniał ich wówczas), warto rzucić okiem na ten film. Pokazuje wojnę z innej perspektywy, obdzierając ją ze stereotypowego spojrzenia na Japończyków tamtych czasów i przedstawienie ich np. w "Pacyfiku". Choć bardzo lubię ten dziesięcioodcinkowy serial, to miałem wrażenie, że obraz Cesarskiej Armii Japońskiej był tam przerysowany aż do bólu - fanatyczni do bólu, rzucający się w samobójczych wręcz szarżach na umocnienia nieprzyjaciół. Nie twierdzę, że tak nie było, ale w serialu było to naciągnięte do granic możliwości i niekiedy miałem ochotę zrobić od niego przerwę. Na szczęście "Listy z Iwo Jimy" przypomniały, że choć to była brutalna i wyniszczająca wojna, to każdy z nich był człowiekiem, bez znaczenia, czy w zachowaniu schodził na psy czy chciał po prostu przeżyć. I za to ukazanie piękna tej brutalnej, acz mocno psychologicznej historii, reżyserowi pragnę podziękować.
A jak Wam się "Listy z Iwo Jimy" podobały? Zachęcam do komentowania, a nuż wyjdzie z tego ciekawa dyskusja.
Zaloguj się aby komentować