Dziś otwieram i zamykam wspaniałą Londyńską marką, której perfumy idealnie nadają się do zakupów w ciemno oraz do polecania początkującym czy na wesele.

Beaufort 1805 Tonnerre
Jak Beaufort, to wiadomo, że nie będzie to crowd pleaser. To co się najbardziej rzuca w nozdrza, to intensywna metaliczność tych perfum, uzupełniona elementami dymnymi i mineralnymi oraz świeżym detalem aldehydowym. Frakcje te łączą się ze sobą w spójną i jednolitą całość. Wszyscy piszą o prochu i krwi, a mi się te perfumy kojarzą przemysłowo z obróbką metali. Pracowałem kiedyś w fabryce betoniarek i tam panował właśnie taki zapach, przesiąkał na ubrania, włosy, nawet skórę. Aromat pras, smarów, stalowych wytłoczek, spawania, gorących metalowych elementów wyjeżdżających z pieca do polimeryzacji farb i dym z papierosa zainstalowanego na stałe w kąciku ust wąsatego majstra. Tak odbieram pierwsze kilka godzin tego pachnidła. Z biegiem czasu Tonnerre stopniowo uspokaja się w kierunku drewnianych desek i brzozowego dziegciu, by pod sam koniec pozostawić po sobie utrwalacz znany z licznych morskich perfum niszowych. Nosić to tak niekoniecznie, ale poznać warto.

The House of Oud Crop 2016
Flakon kupiłem skuszony niecodziennym połączeniem oudu z miętą oraz faktem, że jest to seria limitowana, więc być może była to jedyna okazja aby spróbować tego zapachu. Mięta jest, ale tylko przez dosłownie 5-10 minut i w dodatku słabej jakości, bardziej w rodzaju pasty do zębów niż świeżo zerwanych liści. Kto miał przyjemność wąchać Shukran od Meo ten wie jak wspaniale naturalnie może pachnieć mięta. Niestety w Crop 2016 ten akord został zaprezentowany i słabiej i krócej. Po kilku minutach zostajemy więc z duetem oud-sandał. Profil oudu za to jest bardzo przyjazny dziewiczym europejskim nosom, gdyż nie ma w nim konotacji zwierzęcych, skórzastych ani nawet wyraźnie żywicznych. Jest suchy i wytrawnie drzewny, odrobinę ziemisty w taki szczególny roślinny sposób jak ziemista bywa wetyweria, a w połączeniu z sandałem tworzy gładką kremową teksturę. Przyjemne pachnidło, ale też dość nudne i delikatne, w mojej ocenie brakuje mu głębi, którą mogłaby zapewnić ta mięta, gdyby trzymała dłużej niż kilka minut, na co bardzo liczyłem.

Micallef Gourmet
Różne śmierdziele wąchałem, ale ten mnie autentycznie obrzydził. Trzon zapachu stanowi gruba skóra, nawet nie jakaś zwierzęca, a ‘perfumowana’, przez co też sztuczna. Miłośnikiem skór w perfumach nie jestem, tym bardziej sztucznych, ale no skóra jak skóra. Natomiast problem mam dalej, bo tej skórze towarzyszy intensywny aromat szafki z lekami w prowincjonalnym domu pomocy społecznej. Wątpię czy taki był zamysł perfumiarza względem pachnidła będącego częścią kolekcji Secrets of Love, ale pachnie to chorobami geriatrycznymi. Żeby nadal nie było za łatwo, to kompozycji dopełnia akord gnijących owoców z nutą kompostownika, niczym resztki owoców w koszu na bioodpady i to wszystko podlane płynem wędzarniczym. Bleh. Beauforty noszę z przyjemnością, cywecik czasem lubię, nawozowego oudu się nie boję, a ten smrut mnie pokonał. Odważnym poleję za free, powiedzcie mi że mam coś z nosem i że to ładny zapach.

Beaufort Coeur de Noir
Julki znów dały czadu. Julie Dunkley i Julie Marlowe atakują dymem po nozdrzach. Warto jednak chwilę poczekać, bo to wcale nie są perfumy jednoznacznie dymne. Główny motyw przewodni tym razem jednak stanowi skóra, świetnie podana, mocna i realistyczna, mam wręcz kaletnicze skojarzenia. Towarzyszy jej dym, a przynajmniej na początku tak się zdaje, bo przy bliższym kontakcie jasnym staje się, że znów mamy do czynienia z brzozowym dziegciem. Marka Beaufort ewidentnie lubi się z tym składnikiem. On jednak z czasem wyraźnie łagodnieje i jak to zwykle bywa w perfumach tej marki również w Coeur de Noir dzieje się znacznie więcej, niż wynikałoby z powierzchownych testów. Dość oczywiste są akordy drewniane, ale nie trocinowe, a w typie starych drewnianych mebli. Przewijają się akcenty atramentu, słodkiego alkoholu, odrobina pylistej wanilii, krótko mówiąc sporo się dzieje. W mojej ocenie nie jest to pachnidło tak trudne jak Vi et Armis, choć utrzymane w podobnym klimacie. Jest jednocześnie mniej dymne i bardziej złożone niż Tonnere czy Rake & Ruin, a nawet na swój sposób eleganckie i w miarę noszalne. Zdecydowanie perfumy warte poznania.

Ilustracja: fragment obrazu "Bitwa pod Trafalgarem, 21 października 1805" Williama Turnera
Pisałem słuchając: Within the Depths of Silence and Phormations by raison d'être
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina
159b6de2-2419-49bd-8c18-0e1171d1bb77
wonsz

idealnie nadają się do zakupów w ciemno oraz do polecania początkującym czy na wesele.


@saradonin_redux parówki na ślub i kurosem tera na poprawiny

Mewtyla

BeauFort London 1805 mnie kusi od dawna.

Mewtyla

@saradonin_redux zrobię to. 3 days. I promise.

Zaloguj się aby komentować