Dzień dobry Zapraszam podróżujących Tomków i Kasie do przydługiego wpisu o kilkutygodniowym roadtripie po Australii, może przydadzą się moje przemyślenia komuś kto w przyszłości sam chciałby się na podobną wycieczkę zdecydować.
Dwa tygodnie temu zakończyliśmy z mężem naszą nieco ponad dwumiesięczną przygodę w Australii. Za nami kilkanaście tysięcy przejechanych kilometrów, setki godzin w samochodzie, bliskie spotkania z pająkami, wężami, termitami i zwyczajnie super przygoda. Trasę planowaliśmy na bieżąco, mając tylko mniej więcej w głowie ogólny kierunek.
Wycieczkę, jak widać na załączonej bardzo przybliżonej trasie, rozpoczęliśmy w Perth, od kupna samochodu. Czemu kupno, a nie wynajem? Na dłuższe okresy cenowo różnice zaczynają się zacierać, a wynajem na tak długie trasy wiąże się często z dodatkowymi ograniczeniami, których się obawialiśmy - bardzo mało firm pozwala na przykład na wjazd wynajmowanym samochodem do Northern Territories w porze deszczowej. Stanęło więc na kupnie.
Formalności związane zarówno z zakupem jak i sprzedażą samochodu tak naprawdę trwały jeden/dwa dni. W obu przypadkach korzystaliśmy z usług dealerów samochodowych, którzy w naszym imieniu zajęli się wszystkimi koniecznymi procedurami. Dziesięcioletni Nissan Pathfinder z napędem na cztery koła kosztował nas ok. 22k AUD, sprzedaliśmy go dwa miesiące później za ok. 16k AUD, po przejechaniu całego kontynentu i rozwaleniu zawieszenia xD (które naprawialiśmy w trasie).
Bardzo ciężko tak długą i intensywną wyprawę streścić w kilku akapitach, opowiem więc pokrótce o największych zaskoczeniach i najciekawszych miejscach. Na pewno z całego serca i bardzo gorąco polecam każdemu potencjalnemu podróżnikowi odbicie od typowo turystycznej trasy wzdłuż wybrzeża zahaczającej o największe trzy miasta Australii i wybranie się czy to wgłąb lądu na egzotyczny outback, czy to na daleką, tropikalną północ, z termitierami ciągnącymi się przez setki kilometrów wzdłuż drogi, rzekami pełnymi krokodyli i tropikalnymi lasami deszczowymi. Zgodnie z mężem uznaliśmy tę część wyprawy za najciekawszą i najbardziej fascynującą. Naprawdę sporo już roadtripów mamy za sobą, ale przejazd między Adelaide a Darwin i dalej do Daintree to jedna z najciekawszych wypraw, jakie do tej pory odbyliśmy.
Ostrzegani byliśmy o setkach nudnych kilometrów ciągnących się w nieskończoność przez pustynię, ale tak zupełnie szczerze, dużo nudniejsze wydawało mi się obijanie się od jednego turystycznego miasteczka na wybrzeżu do drugiego, niż przejazd przez australijski outback, wielką, słabo zaludnioną pustynię, z jej ekstremalnymi temperaturami, egzotyczną fauną i florą, wszechobecną kulturą aborygeńską (w różnych formach... gdyż obecnie stanowią oni dość uporczywy problem w centralnej i północnej Australii ze względu na wysoką przestępczość), praktycznie zerowym kontaktem z cywilizacją, co objawiało się chociażby nagminnym brakiem jakiegokolwiek zasięgu telefonicznego przez większość trasy, czy przejechanymi setkami kilometrów bez natknięcia się na jakąkolwiek ludzką osadę po drodze.
Ratowaliśmy człowieka, który utknął na pustyni bez paliwa, spaliśmy w miasteczku w połowie zbudowanym pod ziemią ze względu na ekstremalne temperatury na powierzchni, spędziliśmy noc na walce z latającymi termitami atakującymi nasz wynajmowany domek, odwiedziliśmy sierociniec dla kangurów, pływaliśmy po rzece pełnej krokodyli i przede wszystkim poznaliśmy mnóstwo przyjaznych i pomocnych ludzi po drodze. Naprawdę z całego serca polecam tę mniej odwiedzaną część Australii, fascynująca przygoda.
A żeby nie było tylko tak słodko i różowo to tylko wspomnę, że internet w Australii jest poniżej krytyki, i to nie tylko w jej słabo zaludnionych częściach, ale, co było dla nas największym szokiem, nawet w centrach większych miast. Muszę też wspomnieć, że do tej pory w trakcie całego życia nie widziałam tylko karaluchów co w ciągu kilku tygodni pobytu tutaj, czy to bezceremonialnie włażących do mieszkania przez wszelkie możliwe szczeliny w centrum Sydney, czy to nieraz dziesiątkami wylegających na ulice w mniejszych miasteczkach.
Na szczęście pozostałe część australijskie fauny była dużo ciekawsza, wystarczy oddalić się nieco od największych miejscowości by bez problemu i w sporych ilościach spotkać kangury, koale, emu, ogromne jaszczurki, czy też wszelkiej maści tropikalne ptaki i owady.
Wszystkie opisane powyżej rzeczy to oczywiście wyłącznie moje wrażenia po kilku miesiącach spędzonych tutaj, wielu rzeczy nie widzieliśmy czy też nie zwiedziliśmy tak dogłębnie jak chcielibyśmy przez ograniczony czas. Tym niemniej, jeśli ktoś potrzebuje porady w kwestii zorganizowania takiej wyprawy lub ma inne pytania to chętnie odpowiem.
My tymczasem rozpoczynamy kolejny kilkumiesięczny trip, tym razem po Nowej Zelandii
#podroze #podrozujzhejto #ciekawostki #australia
Dwa tygodnie temu zakończyliśmy z mężem naszą nieco ponad dwumiesięczną przygodę w Australii. Za nami kilkanaście tysięcy przejechanych kilometrów, setki godzin w samochodzie, bliskie spotkania z pająkami, wężami, termitami i zwyczajnie super przygoda. Trasę planowaliśmy na bieżąco, mając tylko mniej więcej w głowie ogólny kierunek.
Wycieczkę, jak widać na załączonej bardzo przybliżonej trasie, rozpoczęliśmy w Perth, od kupna samochodu. Czemu kupno, a nie wynajem? Na dłuższe okresy cenowo różnice zaczynają się zacierać, a wynajem na tak długie trasy wiąże się często z dodatkowymi ograniczeniami, których się obawialiśmy - bardzo mało firm pozwala na przykład na wjazd wynajmowanym samochodem do Northern Territories w porze deszczowej. Stanęło więc na kupnie.
Formalności związane zarówno z zakupem jak i sprzedażą samochodu tak naprawdę trwały jeden/dwa dni. W obu przypadkach korzystaliśmy z usług dealerów samochodowych, którzy w naszym imieniu zajęli się wszystkimi koniecznymi procedurami. Dziesięcioletni Nissan Pathfinder z napędem na cztery koła kosztował nas ok. 22k AUD, sprzedaliśmy go dwa miesiące później za ok. 16k AUD, po przejechaniu całego kontynentu i rozwaleniu zawieszenia xD (które naprawialiśmy w trasie).
Bardzo ciężko tak długą i intensywną wyprawę streścić w kilku akapitach, opowiem więc pokrótce o największych zaskoczeniach i najciekawszych miejscach. Na pewno z całego serca i bardzo gorąco polecam każdemu potencjalnemu podróżnikowi odbicie od typowo turystycznej trasy wzdłuż wybrzeża zahaczającej o największe trzy miasta Australii i wybranie się czy to wgłąb lądu na egzotyczny outback, czy to na daleką, tropikalną północ, z termitierami ciągnącymi się przez setki kilometrów wzdłuż drogi, rzekami pełnymi krokodyli i tropikalnymi lasami deszczowymi. Zgodnie z mężem uznaliśmy tę część wyprawy za najciekawszą i najbardziej fascynującą. Naprawdę sporo już roadtripów mamy za sobą, ale przejazd między Adelaide a Darwin i dalej do Daintree to jedna z najciekawszych wypraw, jakie do tej pory odbyliśmy.
Ostrzegani byliśmy o setkach nudnych kilometrów ciągnących się w nieskończoność przez pustynię, ale tak zupełnie szczerze, dużo nudniejsze wydawało mi się obijanie się od jednego turystycznego miasteczka na wybrzeżu do drugiego, niż przejazd przez australijski outback, wielką, słabo zaludnioną pustynię, z jej ekstremalnymi temperaturami, egzotyczną fauną i florą, wszechobecną kulturą aborygeńską (w różnych formach... gdyż obecnie stanowią oni dość uporczywy problem w centralnej i północnej Australii ze względu na wysoką przestępczość), praktycznie zerowym kontaktem z cywilizacją, co objawiało się chociażby nagminnym brakiem jakiegokolwiek zasięgu telefonicznego przez większość trasy, czy przejechanymi setkami kilometrów bez natknięcia się na jakąkolwiek ludzką osadę po drodze.
Ratowaliśmy człowieka, który utknął na pustyni bez paliwa, spaliśmy w miasteczku w połowie zbudowanym pod ziemią ze względu na ekstremalne temperatury na powierzchni, spędziliśmy noc na walce z latającymi termitami atakującymi nasz wynajmowany domek, odwiedziliśmy sierociniec dla kangurów, pływaliśmy po rzece pełnej krokodyli i przede wszystkim poznaliśmy mnóstwo przyjaznych i pomocnych ludzi po drodze. Naprawdę z całego serca polecam tę mniej odwiedzaną część Australii, fascynująca przygoda.
A żeby nie było tylko tak słodko i różowo to tylko wspomnę, że internet w Australii jest poniżej krytyki, i to nie tylko w jej słabo zaludnionych częściach, ale, co było dla nas największym szokiem, nawet w centrach większych miast. Muszę też wspomnieć, że do tej pory w trakcie całego życia nie widziałam tylko karaluchów co w ciągu kilku tygodni pobytu tutaj, czy to bezceremonialnie włażących do mieszkania przez wszelkie możliwe szczeliny w centrum Sydney, czy to nieraz dziesiątkami wylegających na ulice w mniejszych miasteczkach.
Na szczęście pozostałe część australijskie fauny była dużo ciekawsza, wystarczy oddalić się nieco od największych miejscowości by bez problemu i w sporych ilościach spotkać kangury, koale, emu, ogromne jaszczurki, czy też wszelkiej maści tropikalne ptaki i owady.
Wszystkie opisane powyżej rzeczy to oczywiście wyłącznie moje wrażenia po kilku miesiącach spędzonych tutaj, wielu rzeczy nie widzieliśmy czy też nie zwiedziliśmy tak dogłębnie jak chcielibyśmy przez ograniczony czas. Tym niemniej, jeśli ktoś potrzebuje porady w kwestii zorganizowania takiej wyprawy lub ma inne pytania to chętnie odpowiem.
My tymczasem rozpoczynamy kolejny kilkumiesięczny trip, tym razem po Nowej Zelandii
#podroze #podrozujzhejto #ciekawostki #australia
@Kleksik Czym się tam głównie żywiliście? Było coś co wam szczególnie smakowało bądź kompletnie nie podpasowało do jedzenia/picia?
Jaki mniej więcej jest koszt takiej wyprawy na miejscu?
Bardzo fajny wpis, ale aż przydałoby się więcej smaczków i szczegółów
Zazdroszczę długiej wyprawy! Robicie sobie gap year, dorabiacie zdalnie kiedy trzeba, czy po prostu macie komfort niepracowania?
Przyjemności w Nowej Zelandii! Jest absolutnie przepiękna i chciałbym tam kiedyś wrócić, albo nawet zamieszkać
Komentarz usunięty
Zaloguj się aby komentować