Chleb żytni na zakwasie, podejście numer jeden.
Postanowiłam dokumentować nie tylko sukcesy ale i porażki.
Zakwas w słoiku zaczęłam już wywalać, ale okazało się, że pod spodem pachniał dobrze i znajomo, kwaśnie i trochę zbożowo. Wywaliłam więc tylko wierzchnią warstwę, odebrałam dwie łyżki i wrzuciłam do nowego słoika. Stary słoik do lodówki, nowy słoik dokarmiłam i zostawiłam na blacie na 12 godzin, zobaczymy.
Nastawiony z kolei wczoraj z tego zakwasu rozczyn na chleb żytni (na żytniej mące, na 12 godzin) niby urósł, ale walił swądem z gatunku palącego się plastiku, nawet nie octowo, nie acetonowo, tylko trochę jak śmierdzi w sklepie "chińskie cuda za 5 zł". Takim plastikiem że nawet bez analizy chemicznej za pomocą specjalistycznego sprzętu czujecie że nie spełnia żadnych norm na zawartość szkodliwych substancji. Wahałam się trochę, czy może jednak coś na tym upiec, ale jednak ostatecznie nie mogłam się przemóc i wylądował w na kompoście.
Postanowiłam dokumentować nie tylko sukcesy ale i porażki.
Zakwas w słoiku zaczęłam już wywalać, ale okazało się, że pod spodem pachniał dobrze i znajomo, kwaśnie i trochę zbożowo. Wywaliłam więc tylko wierzchnią warstwę, odebrałam dwie łyżki i wrzuciłam do nowego słoika. Stary słoik do lodówki, nowy słoik dokarmiłam i zostawiłam na blacie na 12 godzin, zobaczymy.
Nastawiony z kolei wczoraj z tego zakwasu rozczyn na chleb żytni (na żytniej mące, na 12 godzin) niby urósł, ale walił swądem z gatunku palącego się plastiku, nawet nie octowo, nie acetonowo, tylko trochę jak śmierdzi w sklepie "chińskie cuda za 5 zł". Takim plastikiem że nawet bez analizy chemicznej za pomocą specjalistycznego sprzętu czujecie że nie spełnia żadnych norm na zawartość szkodliwych substancji. Wahałam się trochę, czy może jednak coś na tym upiec, ale jednak ostatecznie nie mogłam się przemóc i wylądował w na kompoście.
Zaloguj się aby komentować