#anime #animedyskusja
Bounen no Xam'd (2008) od studio Bones to straszne dziwadło, i o ile jawi się raczej jako seans obowiązkowy z racji estetyki przede wszystkim, to bardzo trudno polecać je jako historię, i wielbicieli przede wszystkim fabuł wielkich bardzo szybko i, powiem szczerze, niepotrzebnie odrzuci. Bardzo złudny początek nastawia na zupełnie inny typ bajki, i nie radzę sugerować się nim to wcale. Co jeszcze złudniejsze - przecież ta bajka wygląda niemal kropka w kropkę jak Eureka Seven. Mimo to, obydwa seriale wcale nie dzielą tej samej ekipy designerskiej, i można raczej stwierdzić, że jest to styl wewnętrznie odziedziczony przez tę akurat komórkę produkcyjną.
Na jej czele stoi p. Miyaji, jednoosobowo reżyser i scenarzysta, i to on jest najważniejszym (i jednym z niewielu w sumie) zworników między Eureką, a BnX. W starszej bajce był asystentem reżyserskim, i zapewne za zasługi dostał projekt BnX. Można z lupą doszukiwać się podobieństwa bajki do co poważniejszych odcinków Eureki, niewątpliwie należy uznać za element jej rodowodu tamtejsze inteligentne rafy koralowe, może nawet pewne rodzinne obsesje są tu wspólne, ale równie dobrze można zrzucić je na karb anime z okresu w ogóle. Stąd, od tego akapitu już nie wspomnę wcale Eureki Seven, bo niewiele się ma ta bajka do BnX.
Radzę raczej odłożyć na bok wszelkie ambicje nt. zrozumienia rozkładu sił pomiędzy występującymi w Bounen no Xam'd frakcjami. Zupełnie nie warto się tym przejmować. Powiedzmy po prostu, że Republika tłucze się z Imperium, i wciągnięta w to zostaje wbrew jej woli idylliczna Japonia, to wszystko, rzecz jasna, pod alternatywnymi nazwami. Budowa tego świata aspiruje bardzo wysoko, i ten zupełny brak jakichkolwiek nieznośnych esejów geograficznych, przedstawianych głównemu bohaterowi przez przypadkowego ziutka, to argument jak najbardziej na plus. Jesteśmy wrzuceni na głęboką wodę, obcy na obcej ziemi, i sensu szukamy po omacku.
Na plus także idzie całkowite wykluczenie z fabuły jakichkolwiek podobnych wykładów nt. wszechobecnej mięso-technologii, ale to w zasadzie koniec podziwów nad dojrzałością tej serii. O ile ścisły początek nastraja na trzy konkretne kierunki - zmiennokształtne walki potworków, surogat rodziny na statku powietrznym, a także intrygę wojskową, to serial wszystkie te trzy haniebnie kastruje im dalej w las.
Status bohatera jako zmiennokształtnego xam'd i wynikające z tego brzemię szybko przestaje być przenośnią, a staje wehikułem dla ewangelionowskich bredni. Przygarniająca naszego bohatera, poszukiwanego przez wraże siły, przyszywana rodzina w stylu hosodowskim, trwa tyle, ile trwa wątek samego statku powietrznego, którym podróżują - mniej więcej do połowy serii, kiedy to statek się rozbija, i bohaterowie przypominają sobie sprawy ważkie, co to dzieją się gdzie indziej. Na miejscu pozostają, bardzo znamiennie, tylko persony wyblakłe i bezużytecznie napisane. Intryga wojskowa wreszcie skupia się nieznośnie osobistych animozji antagonisty tego akurat wątku, i gnije do postaci kolejnych okołorodzinnych rozważań.
Gigantyczna niedojrzałość tej historii wynika z faktu, że najwięcej uwagi i najwięcej słów poświęca we wszelkich kombinacjach para-rodzinnych osobom "dzieci," a "rodziców" rysuje płasko i nudno, co wcale nie może dziwić - kto niby w typowym studio produkcyjnym anime ma dzieci, żeby miał pisać wiarygodnych rodziców? Najszerzej pisani bohaterowie to, co do jednego, bachory zwykłe, i szybko ich wynurzenia stają się nie do zniesienia. Pałę goryczy przełamuje dodanie do fabuły faktycznie dzieciaka, którego odgrywał aktor lat 12. Darcie mordy nie dodaje dramaturgii, a wyłącznie psuje mikrofon w studio nagrań, oto jedyna nauczka dla studio Bones z tego projektu.
Cóż, tak skończyła się litania żali wszelkich na to, o czym Bounen no Xam'd jest, a zacznę raczej entuzjastycznie opisywać jedyne zalety tej serii, tj. - jak jest zaprezentowana. To branżowe wyżyny, i zwyczajnie nie zdarzają się odcinki brzydkie, ujęć rysowanych chyba przez praktykanta musiałem wypatrywać na siłę. Animacja również spowalnia niewiele, zbliżając się ku finałowi, gdy gadające głowy mają zastępować interesujące wydarzenia. Zasadniczo jednak utrzymuje poziom niemalże Ghibli - charakterystycznie jednak unika tłumów na jednych ujęciu, co u Ghibli jest wymogiem stylu.
Doskonałe są te plansze, co do jednej ładne i ze smakiem rysowane czasem nowoczesne, czasem stricte alt-średniowieczne obrazki. Jak na serię wcale zanurzoną w technologicznej spekulacji, mało jest ujęć czysto metalowych baz i wszelkiej machinerii, to seans raczej nastawiony na naturalne widoczki. Nieco za mało ujęć nieba, jak na serial gloryfikujący (w pierwszej połowie przynajmniej) niebieską wolność. W zasadzie nie ma słabych designów postaci, za wyjątkiem ognistego incela, którego główny bohater szybciuśko wyjaśnia, usuwając z tej niemrawej historii chociaż jedną zawadę.
Zaskakująco słaby soundtrack , jak na produkcję pokrewną z Eur- No, nie da się tu uniknąć porównania. Eureka Seven była sprzedawana swoją świetną muzyką house, a tu mamy, za przeproszeniem, ustawiczne brzdękanie na pianinkach z romcomów, czy jakieś orkiestry typu nasennego. Opening kłamie, ordynarnie kłamie - nie będzie takich rytmów, wybijcie sobie to z głowy. Skoro już zacząłem, to i dokończę - wraca część obsady głosowej z Eureki, a największym dziwadłem w tej zgrai jest p. Yuko Sanpei, grająca kobietę. Nie, autentycznie mnie to zdziwiło - jej niski i nieco chrapliwy głos gwiazdy jazzowej jest przyspawany do wszelkiej maści ról niedorosłych chłopaczków, a tu gra wreszcie główną rolę żeńską, bardzo dobrze zresztą.
Zasmucił mnie nieco ten serial, bo spodziewałem się cudów na kiju po tych świetnych pierwszych partiach. Możliwe, że niedojrzały reżyser wystrzelał się z pomysłów nader szybko, a wcale nie znalazł nikogo mądrzejszego od siebie do pomocy. Byłoby znacznie lepiej, gdyby pokierował nim ktoś starszy, mądrzejszy, bardziej cynicznie nastawiony do tego, czego oczekuje się od seansu przygodowego, zamiast dopuszczać do takiej projekcji pseudo-genealogicznych obsesji. Ostatniego odcinka chyba nawet wcale nie polecam oglądać, bo to pół godziny plucia widzowi do zupy. Bardzo ładnie ten potworek jednak wygląda, mocne 2/10.
Bounen no Xam'd (2008) od studio Bones to straszne dziwadło, i o ile jawi się raczej jako seans obowiązkowy z racji estetyki przede wszystkim, to bardzo trudno polecać je jako historię, i wielbicieli przede wszystkim fabuł wielkich bardzo szybko i, powiem szczerze, niepotrzebnie odrzuci. Bardzo złudny początek nastawia na zupełnie inny typ bajki, i nie radzę sugerować się nim to wcale. Co jeszcze złudniejsze - przecież ta bajka wygląda niemal kropka w kropkę jak Eureka Seven. Mimo to, obydwa seriale wcale nie dzielą tej samej ekipy designerskiej, i można raczej stwierdzić, że jest to styl wewnętrznie odziedziczony przez tę akurat komórkę produkcyjną.
Na jej czele stoi p. Miyaji, jednoosobowo reżyser i scenarzysta, i to on jest najważniejszym (i jednym z niewielu w sumie) zworników między Eureką, a BnX. W starszej bajce był asystentem reżyserskim, i zapewne za zasługi dostał projekt BnX. Można z lupą doszukiwać się podobieństwa bajki do co poważniejszych odcinków Eureki, niewątpliwie należy uznać za element jej rodowodu tamtejsze inteligentne rafy koralowe, może nawet pewne rodzinne obsesje są tu wspólne, ale równie dobrze można zrzucić je na karb anime z okresu w ogóle. Stąd, od tego akapitu już nie wspomnę wcale Eureki Seven, bo niewiele się ma ta bajka do BnX.
Radzę raczej odłożyć na bok wszelkie ambicje nt. zrozumienia rozkładu sił pomiędzy występującymi w Bounen no Xam'd frakcjami. Zupełnie nie warto się tym przejmować. Powiedzmy po prostu, że Republika tłucze się z Imperium, i wciągnięta w to zostaje wbrew jej woli idylliczna Japonia, to wszystko, rzecz jasna, pod alternatywnymi nazwami. Budowa tego świata aspiruje bardzo wysoko, i ten zupełny brak jakichkolwiek nieznośnych esejów geograficznych, przedstawianych głównemu bohaterowi przez przypadkowego ziutka, to argument jak najbardziej na plus. Jesteśmy wrzuceni na głęboką wodę, obcy na obcej ziemi, i sensu szukamy po omacku.
Na plus także idzie całkowite wykluczenie z fabuły jakichkolwiek podobnych wykładów nt. wszechobecnej mięso-technologii, ale to w zasadzie koniec podziwów nad dojrzałością tej serii. O ile ścisły początek nastraja na trzy konkretne kierunki - zmiennokształtne walki potworków, surogat rodziny na statku powietrznym, a także intrygę wojskową, to serial wszystkie te trzy haniebnie kastruje im dalej w las.
Status bohatera jako zmiennokształtnego xam'd i wynikające z tego brzemię szybko przestaje być przenośnią, a staje wehikułem dla ewangelionowskich bredni. Przygarniająca naszego bohatera, poszukiwanego przez wraże siły, przyszywana rodzina w stylu hosodowskim, trwa tyle, ile trwa wątek samego statku powietrznego, którym podróżują - mniej więcej do połowy serii, kiedy to statek się rozbija, i bohaterowie przypominają sobie sprawy ważkie, co to dzieją się gdzie indziej. Na miejscu pozostają, bardzo znamiennie, tylko persony wyblakłe i bezużytecznie napisane. Intryga wojskowa wreszcie skupia się nieznośnie osobistych animozji antagonisty tego akurat wątku, i gnije do postaci kolejnych okołorodzinnych rozważań.
Gigantyczna niedojrzałość tej historii wynika z faktu, że najwięcej uwagi i najwięcej słów poświęca we wszelkich kombinacjach para-rodzinnych osobom "dzieci," a "rodziców" rysuje płasko i nudno, co wcale nie może dziwić - kto niby w typowym studio produkcyjnym anime ma dzieci, żeby miał pisać wiarygodnych rodziców? Najszerzej pisani bohaterowie to, co do jednego, bachory zwykłe, i szybko ich wynurzenia stają się nie do zniesienia. Pałę goryczy przełamuje dodanie do fabuły faktycznie dzieciaka, którego odgrywał aktor lat 12. Darcie mordy nie dodaje dramaturgii, a wyłącznie psuje mikrofon w studio nagrań, oto jedyna nauczka dla studio Bones z tego projektu.
Cóż, tak skończyła się litania żali wszelkich na to, o czym Bounen no Xam'd jest, a zacznę raczej entuzjastycznie opisywać jedyne zalety tej serii, tj. - jak jest zaprezentowana. To branżowe wyżyny, i zwyczajnie nie zdarzają się odcinki brzydkie, ujęć rysowanych chyba przez praktykanta musiałem wypatrywać na siłę. Animacja również spowalnia niewiele, zbliżając się ku finałowi, gdy gadające głowy mają zastępować interesujące wydarzenia. Zasadniczo jednak utrzymuje poziom niemalże Ghibli - charakterystycznie jednak unika tłumów na jednych ujęciu, co u Ghibli jest wymogiem stylu.
Doskonałe są te plansze, co do jednej ładne i ze smakiem rysowane czasem nowoczesne, czasem stricte alt-średniowieczne obrazki. Jak na serię wcale zanurzoną w technologicznej spekulacji, mało jest ujęć czysto metalowych baz i wszelkiej machinerii, to seans raczej nastawiony na naturalne widoczki. Nieco za mało ujęć nieba, jak na serial gloryfikujący (w pierwszej połowie przynajmniej) niebieską wolność. W zasadzie nie ma słabych designów postaci, za wyjątkiem ognistego incela, którego główny bohater szybciuśko wyjaśnia, usuwając z tej niemrawej historii chociaż jedną zawadę.
Zaskakująco słaby soundtrack , jak na produkcję pokrewną z Eur- No, nie da się tu uniknąć porównania. Eureka Seven była sprzedawana swoją świetną muzyką house, a tu mamy, za przeproszeniem, ustawiczne brzdękanie na pianinkach z romcomów, czy jakieś orkiestry typu nasennego. Opening kłamie, ordynarnie kłamie - nie będzie takich rytmów, wybijcie sobie to z głowy. Skoro już zacząłem, to i dokończę - wraca część obsady głosowej z Eureki, a największym dziwadłem w tej zgrai jest p. Yuko Sanpei, grająca kobietę. Nie, autentycznie mnie to zdziwiło - jej niski i nieco chrapliwy głos gwiazdy jazzowej jest przyspawany do wszelkiej maści ról niedorosłych chłopaczków, a tu gra wreszcie główną rolę żeńską, bardzo dobrze zresztą.
Zasmucił mnie nieco ten serial, bo spodziewałem się cudów na kiju po tych świetnych pierwszych partiach. Możliwe, że niedojrzały reżyser wystrzelał się z pomysłów nader szybko, a wcale nie znalazł nikogo mądrzejszego od siebie do pomocy. Byłoby znacznie lepiej, gdyby pokierował nim ktoś starszy, mądrzejszy, bardziej cynicznie nastawiony do tego, czego oczekuje się od seansu przygodowego, zamiast dopuszczać do takiej projekcji pseudo-genealogicznych obsesji. Ostatniego odcinka chyba nawet wcale nie polecam oglądać, bo to pół godziny plucia widzowi do zupy. Bardzo ładnie ten potworek jednak wygląda, mocne 2/10.
Zmarnowany potencjał co tu dużo mówić. Na początku się naprawdę wciągnąłem ze względu na intrygujący klimat ale pod koniec było mi ciężko jak się zorientowałem, że fabuła w sumie to idzie do nikąd. ciekawe czy anime byłoby lepsze gdyby zostało normalnie emitowane w telewizji zamiast być uwięzionym na PSN. a co do eureka seven to ze wstydem muszę się przyznać, że nie widziałem. warto zapoznać się ze starą czy nową serią?
btw. wrzuć linka do swojego mala
@UncleMcRape oglądałem wyłącznie stare eureka seven i było bardzo dobre, a mój mal tu https://myanimelist.net/profile/kaukinas
Zaloguj się aby komentować