896 + 1 = 897

Tytuł: Księgi Południa
Autor: Glen Cook
Tłumacze: Jan Karłowski, Grażyna Sudoł
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 9788375104691
Liczba stron: 864
Ocena: 7/10

Uwaga, zdradzam trochę fabuły.

Ponownie trzy powieści w jednym tomie.

Jednym z moich zarzutów wobec tej „trylogii” jest to, że w każdej powieści narratorem jest inna osoba. 

W „Srebrnym grocie” dziennik prowadzi Skrzynka, postać poboczna wprowadzona w poprzednim tomie, który po ogromnej bitwie Zła z Jeszcze Większym Złem, z braku lepszego pomysłu na siebie, postanowił dołączyć do Kruka w jego pogoni za Konowałem i Panią. 

Równocześnie z trzeciej osoby opisywane są perypetie czterech nie do końca mądrych śmiałków, którzy postanawiają wybrać się na pobojowisko i „pobawić” w hieny cmentarne. Ich głównym celem jest tytułowy srebrny grot wbity w magiczne drzewo, które ma powstrzymywać Wielkie Zło przed wydostaniem się. 

Drugim z moich zarzutów jest to, że w kolejnej „trylogii” wraca wielu ze starych przeciwników, którzy zostali zabici w poprzedniej. Przypomniało mi to trochę zabieg z chyba każdej serii slasherów, kiedy na końcu filmu Wielkie Zło zostaje zabite po to, żeby na początku następnej części wróciło z zaświatów i kontynuowało zabijanie. 

„Srebrny grot” zdradza początek fabuły znanej z „Gier cienia”, w której to kronikarzem jest z powrotem dobrze znany Konował, nieświadomy pościgu, który podjął Kruk. Konował postanowił wrócić z resztkami Czarnej Kompanii do Khatovaru, który leży hen daleko na południe. Stąd nazwa tej - „Księgi Południa”. 

Oczywiście na drodze stanie wiele niebezpieczeństw, z którymi Czarna Kompania bez problemu sobie poradzi. A nawet jeśli z problemami, to prędzej czy później i tak im się uda je pokonać. 

Trzeci z moich zarzutów dotyczy tego, że autor nieodłącznie robi z Czarnej Kompanii coś znacznie większego niż bandę najemników przedkładających fortele nad bezmyślną krwawą jatkę. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że jest to zarzut wynikający wyłącznie z preferencji i niespełnionych oczekiwań, które powstały samoistnie w mojej głowie. Nie spodobało mi się połączenie Czarnej Kompanii z Największym Złym (przynajmniej do tej pory), czyli Kiny, Mrocznej Matki. Jakoś tak wolałem, żeby byli po prostu nie do końca honorowymi żołdakami, a nie prawie że kultystami. 

W „Snach o stali” pieczę nad Czarną Kompanią przejmuje Pani, która, chyba nikogo nie powinno zdziwić na tym etapie, zaczyna odzyskiwać swoje moce, które utraciła w finale „Białej Róży”. Te ciągłe powroty są bardzo męczące i sprawiają, że trudno się przejmować śmiercią kogokolwiek, czy przyjaciela czy wroga. Bo i po co, skoro za jakiś czas może się okazać, że jakimś cudem się uratowali? 

Mimo tych paru niepodobających mi się rzeczy, to wciąż kawał całkiem solidnie napisanego fantasy. Może i nie jestem do końca przekonany do kierunku, w którym poszedł cykl, jednakże coś sprawia, że chciałbym poznać koniec historii Czarnej Kompanii. 

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #fantasy #ksiazki #czytajzhejto #fantastyka
627b75e4-b255-499f-ae37-7e901e4cc16b
Cerber108

Tutaj już zaczęła się tendencja spadkowa. Czwarta cześć była najlepszą zaraz po drugiej.

Dzemik_Skrytozerca

Oj. Poruszyłeś temat drogi mojemu sercu.


Więc tak:


Najbardziej ceniona częścią przeze mnie są losy Kompanii w pierwszym tomie, bo łączą podwójna egzotykę: najemników działających w europejskim, bardzo wspolczesnym stylu i tło, które z brak porownania, nazwałbym silnie orientalnym.


Zderzenie tych światów, zwłaszcza w starciu z forwalaka, tworzy smak, który powraca zbyt rzadko w dalszych czesciach.


Dalej mamy dark high fantasy, w którym dostęp do magii pozwala przekraczać ludzkie możliwości w zamian za utratę człowieczeństwa - użytkownicy magii to w najlepszym wypadku długowieczni dewianci (patrz Jednooki, Milczek i Goblin), a na ogół to nadludzie wg definicji Nietzsche'go z niefajnymi tendencjami. Schwytani to, spoiler, liches, a Pani i Dominator to coś pomiędzy lichami a czymś jeszcze (powiedziałbym, że to liches z bardzo specyficznym rodzajem phylactery i umiejętnościa trwałego utrzymywania żyjącego ciała. - Pani nie tyle traci moce ile zostaje uwięziona w swoim aktualnym klonie, i dlatego się starzeje).


Ten przydługi wstęp wskazuje na powód wyczerpania formuły - bohaterowie tracą zaczepienie w świecie egzotycznym, ale z drugiej strony żyją za krótko by wkroczyć jako równoprawni bohaterowie do świata czarodziejów.


Więc Cook każe im się tułać... rozsądnie zauważając, że kolejny Dominator nie ma sensu, ale jednocześnie nie mając pomysłu na kolejne wyzwania. Zwłaszcza, że dopuszcza do tego, że Pani odzyskuje moce, a Konował, co tu ukrywać, zaczyna się po prostu starzec. Więc ich drogi się po prostu rozchodzą.


Czego zabrakło?


Konsekwentnego i rozbudowanego świata. Antagonistów z królewskich rodów, kupieckich magnatow i wielkich natchnionych kultów. Saladyna, Piusa I Ryszarda Lwie Serce.


Głodnych mocy i władzy magów, chętnych do sojuszy z armia. Karierowiczów, ale niekoniecznie zdrajców. Partnerów i niekoniecznie wrogów.


Ericsson w tak przeze mnie nielubianym cyklu Malazanskim potrafił jednak zainteresować nas losami nowych postaci (a potem padł i sczezł pod ciężarem nadmiernie rozbudowanych wątków wiodących donikąd), więc gdyby Cook trochę podgapil i dodał coś podobnego do wątków migracji ludów czy po prostu wojny o nowe terytoria, to byłoby ciekawiej.


No ale cóż.


Na osłodę mamy Tyranie Nocy, ktorej idzie zdecydowanie lepiej.

Zaloguj się aby komentować