857 + 1 = 858
Tytuł: Kundle
Autor: Katarzyna Groniec
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 5/10
#bookmeter
Panią Groniec kojarzyłem jako wokalistkę, bardzo nawet lubię jej wspólne z panem Robertem Janowskim wykonanie utworu Na strunach szyn pochodzące z musicalu Metro, którego nie widziałem na żywo, a który na żywo bardzo chciałbym zobaczyć, choć najbardziej to w jego pierwszej obsadzie, co wydaje się już, niestety, niemożliwe.
Pani Groniec nie kojarzyłem w ogóle z literaturą, w czym miałem rację, bo wydana w zeszłym roku nakładem wydawnictwa Nisza książka Kundle to jej literacki debiut. Z piszących wokalistek kojarzę panią Kasię Nosowską, jedną z jej książek nawet zdarzyło mi się przekartkować, ale jakoś po tym przekartkowaniu przeczytać nie miałem ochoty. Książkę pani Groniec przeczytałem. Przeczytałem wczoraj, bo książka pani Groniec jest krótka, a wczoraj była niedziela i to w dodatku ta wczorajsza niedziela była jedną z tych niedziel, które absolutnie nie zachęcają do podjęcia jakichkolwiek innych aktywności poza czytaniem. Chciałem sobie, jak to pan Stasiuk gdzieś ładnie napisał (chyba w Dziewięć?) skrócić sobie nią czas, ale jakoś całkiem długo mi z nią jednak zeszło.
Ta książka to taka mozaika osadzona na Górnym Śląsku. Historia powiedziana za pomocą różnych bohaterów, z których każdy ma jakąś swoją historię, a następnie historie te splatają się ze sobą tworząc na końcu coś w rodzaju jednej historii, która dodatkowo rozgrywa się w kilku planach czasowych. Taki mały kawałek świata przedstawiony za pomocą jeszcze mniejszych kawałków, jak to mozaika. Taki sam zabieg znam choćby z Domów i innych duchów pani Marty Bijan czy też Opowieści galicyjskich wspomnianego wcześniej pana Andrzeja Stasiuka. Zabieg to ciekawy, choć wydaje mi się trudny w realizacji, a przynajmniej w realizacji takiej, żeby uwagę czytelnika skutecznie przykuć, żeby tym czytelnikiem zawładnąć, wciągnąć go do świata opowieści, zwłaszcza kiedy tym czytelnikiem jestem ja. Z tej trójki najlepiej udało się to pani Bijan, która, o czym ostatnio dowiedziałem się niedawno, z pewnym nawet zaskoczeniem, jest podobno przedstawicielką tego nurtu, który to nie bardzo mnie interesuje, a który nazywany jest young adults. Pozwoliłbym się sobie z tym nie zgodzić, przynajmniej na podstawie posiadanej przeze mnie wiedzy, ale nie o tym jest ten wpis, więc nie będę myśli rozwijał.
Co do samych Kundli, to oprócz tego, że historia rzeczywiście się w tych Kundlach splata, to nie mogę powiedzieć żeby była dla mnie jakoś szczególnie pasjonująca. Ot, kilka, może nie specjalnie zwykłych, ale też nie specjalnie szczególnych migawek z życiorysów. Żaden też z bohaterów, może poza Gorylem, raczej nie pozostanie mi na dłużej w pamięci, jakoś nie byli dla mnie ani w żaden sposób bliscy, ani szczególnie ciekawi. I tak czytałem sobie w pochlebnych recenzjach tej książki, że to nie o historię w niej chodzi, a o coś innego. O narrację na przykład, jaką pani Groniec posługuje się ze sprawnością literackiego ucha i języka, jakiej zazdrości się nie tylko debiutantom. Takie właśnie słowa można przeczytać na okładce, a podpisała się pod nimi pani Eliza Kącka. Cóż, ja się pod nimi nie podpisuję. Ten język, jakim posługuje się pani Groniec, był, rzeczywiście, momentami dla mnie fascynujący, ale żeby w całości zachwycił, to jednak nie. Daleko było mu do tego, czym zachwycałem się na przykład przy lekturze pana Schulza, tak w szczegółach, jak i w całości. Podobały mi się niektóre zdania, niektóre nawet bardzo, podobały mi się niektóre opisy, podobały mi się spostrzeżenia i sposób ich prezentacji, jak choćby szyta na miarę historia, której uczyła dyrektorka PRL-owskiej szkoły. Podobało mi się też, co zwykle mnie razi, połączenie języka polskiego z językiem śląskim – nie że akurat ta konkretna mieszanka mnie razi, ale takie mieszanki w ogóle; zwykle wydają mi się nieudane. No ale to wszystko to jednak trochę za mało dla mnie do tego, żebym mógł powiedzieć, że mi się ta książka podobała. Z drugiej strony nie mogę też powiedzieć, że mi się nie podobała. Taka sobie była. W sam raz na nudną, szarą niedzielę, którą można było, co prawda, spędzić lepiej. Ale równie dobrze można było ją też spędzić gorzej.
Tytuł: Kundle
Autor: Katarzyna Groniec
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 5/10
#bookmeter
Ojciec był chudy, bo już w Łomży zrezygnował z życia, chociaż wszyscy woleli myśleć, że to przez wojnę tak zmarniał.
Panią Groniec kojarzyłem jako wokalistkę, bardzo nawet lubię jej wspólne z panem Robertem Janowskim wykonanie utworu Na strunach szyn pochodzące z musicalu Metro, którego nie widziałem na żywo, a który na żywo bardzo chciałbym zobaczyć, choć najbardziej to w jego pierwszej obsadzie, co wydaje się już, niestety, niemożliwe.
Pani Groniec nie kojarzyłem w ogóle z literaturą, w czym miałem rację, bo wydana w zeszłym roku nakładem wydawnictwa Nisza książka Kundle to jej literacki debiut. Z piszących wokalistek kojarzę panią Kasię Nosowską, jedną z jej książek nawet zdarzyło mi się przekartkować, ale jakoś po tym przekartkowaniu przeczytać nie miałem ochoty. Książkę pani Groniec przeczytałem. Przeczytałem wczoraj, bo książka pani Groniec jest krótka, a wczoraj była niedziela i to w dodatku ta wczorajsza niedziela była jedną z tych niedziel, które absolutnie nie zachęcają do podjęcia jakichkolwiek innych aktywności poza czytaniem. Chciałem sobie, jak to pan Stasiuk gdzieś ładnie napisał (chyba w Dziewięć?) skrócić sobie nią czas, ale jakoś całkiem długo mi z nią jednak zeszło.
Ta książka to taka mozaika osadzona na Górnym Śląsku. Historia powiedziana za pomocą różnych bohaterów, z których każdy ma jakąś swoją historię, a następnie historie te splatają się ze sobą tworząc na końcu coś w rodzaju jednej historii, która dodatkowo rozgrywa się w kilku planach czasowych. Taki mały kawałek świata przedstawiony za pomocą jeszcze mniejszych kawałków, jak to mozaika. Taki sam zabieg znam choćby z Domów i innych duchów pani Marty Bijan czy też Opowieści galicyjskich wspomnianego wcześniej pana Andrzeja Stasiuka. Zabieg to ciekawy, choć wydaje mi się trudny w realizacji, a przynajmniej w realizacji takiej, żeby uwagę czytelnika skutecznie przykuć, żeby tym czytelnikiem zawładnąć, wciągnąć go do świata opowieści, zwłaszcza kiedy tym czytelnikiem jestem ja. Z tej trójki najlepiej udało się to pani Bijan, która, o czym ostatnio dowiedziałem się niedawno, z pewnym nawet zaskoczeniem, jest podobno przedstawicielką tego nurtu, który to nie bardzo mnie interesuje, a który nazywany jest young adults. Pozwoliłbym się sobie z tym nie zgodzić, przynajmniej na podstawie posiadanej przeze mnie wiedzy, ale nie o tym jest ten wpis, więc nie będę myśli rozwijał.
Co do samych Kundli, to oprócz tego, że historia rzeczywiście się w tych Kundlach splata, to nie mogę powiedzieć żeby była dla mnie jakoś szczególnie pasjonująca. Ot, kilka, może nie specjalnie zwykłych, ale też nie specjalnie szczególnych migawek z życiorysów. Żaden też z bohaterów, może poza Gorylem, raczej nie pozostanie mi na dłużej w pamięci, jakoś nie byli dla mnie ani w żaden sposób bliscy, ani szczególnie ciekawi. I tak czytałem sobie w pochlebnych recenzjach tej książki, że to nie o historię w niej chodzi, a o coś innego. O narrację na przykład, jaką pani Groniec posługuje się ze sprawnością literackiego ucha i języka, jakiej zazdrości się nie tylko debiutantom. Takie właśnie słowa można przeczytać na okładce, a podpisała się pod nimi pani Eliza Kącka. Cóż, ja się pod nimi nie podpisuję. Ten język, jakim posługuje się pani Groniec, był, rzeczywiście, momentami dla mnie fascynujący, ale żeby w całości zachwycił, to jednak nie. Daleko było mu do tego, czym zachwycałem się na przykład przy lekturze pana Schulza, tak w szczegółach, jak i w całości. Podobały mi się niektóre zdania, niektóre nawet bardzo, podobały mi się niektóre opisy, podobały mi się spostrzeżenia i sposób ich prezentacji, jak choćby szyta na miarę historia, której uczyła dyrektorka PRL-owskiej szkoły. Podobało mi się też, co zwykle mnie razi, połączenie języka polskiego z językiem śląskim – nie że akurat ta konkretna mieszanka mnie razi, ale takie mieszanki w ogóle; zwykle wydają mi się nieudane. No ale to wszystko to jednak trochę za mało dla mnie do tego, żebym mógł powiedzieć, że mi się ta książka podobała. Z drugiej strony nie mogę też powiedzieć, że mi się nie podobała. Taka sobie była. W sam raz na nudną, szarą niedzielę, którą można było, co prawda, spędzić lepiej. Ale równie dobrze można było ją też spędzić gorzej.
Zaloguj się aby komentować