Tytuł: Cudzoziemiec w Olondrii
Autor: Sofia Samatar
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788374804578
Liczba stron: 336
Ocena: 3/10
Ostateczny (przynajmniej póki co) podręcznikowy przykład przerostu formy nad treścią. Porównania do Le Guin w blurbie są jak najbardziej trafne, ale chyba w odrobinę innym kontekście niż autor zamierzał, dosłownie 80% książki to ekspozycja i wodolejstwo - fakt, miejscami ładne, ale wciąż. Nie potrafię wyrazić jak ja się przy tym nudziłem, co rozdział musiałem robić sobie przerwę, a te miały tylko po kilkanaście stron.
Rzeczony blurb nawet mnie zaciekawił, z drugiej strony zastanawiałem się, jakim cudem autorka zmieści tak szumnie zapowiadane wątki na odrobinie ponad 300 stronach. Okazało się po prostu, że wszystko zostało wyolbrzymione do granic możliwości, a obiecane wątki może i zostały przedstawione, ale zupełnie po łebkach. Koniec końców tylko pierwszy akt w rodzinnej wiosce mi się podobał - trochę o przesądach, wykluczeniu, oczekiwaniach rodziny i tego typu sprawach. Ewentualnie jeszcze fragment, w którym Miros opowiada o swojej przeszłości był dosyć zjadliwy.
Wszystkie wiersze, recytacje i piosenki pozbawione są rytmu, rymów i zgrabności poza jedną, która tak czy siak wykoślawia się w połowie.
Książka ta to jeden wielki opis świata przedstawionego - ubranego w dygresje dygresji i doprawionego na początku ciekawym, ale szybko nużącym stylem - do którego autorka pamięta czasem wpleść szczątkowe fragmenty fabuły.
Szczerze powiedziawszy, wg mnie ten koncept znacznie lepiej sprawdziłby się w postaci bardziej standardowej trylogii, podobnej np. do Sagi o Zielonych Kościach. Po pierwsze - pozwoliłoby to wyraźnie wybrzmieć i rozwinąć się przedstawianym wątkom, a po drugie - obszerna kreacja świata miałaby jakiś sens oraz cel i nie stanowiła lwiej części książki.
A z czepialstwa i głupotek: w podobnym do renesansowego świecie dosłownie co drugi przybytek to albo kawiarnia wypełniona studentami, albo księgarnia wypchana woluminami po sufit. Do tego w absolutnie pierwszym zdaniu książki zjedzona została litera - "ocen" zamiast "ocean".
Nie mogę tego polecić, no chyba że ktoś chce książkę czytać, ale nie przeczytać, bo ból głowy lub znużenie to uniemożliwią. A trochę poważniej - jeżeli ktoś lubi do bólu opisowy, pełen dziwnych form i zabiegów styl, to kimże jestem, by zabronić trochę pocierpieć?
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #ucztawyobrazni #mag #ksiazkicerbera
@Cerber108 Chyba większość książek z serii "Uczta Wyobraźni" trochę taka jest. Albo wyszukany styl albo zagmatwana treść. Książki wydane w tym cyklu potrafią zmęczyć ale też jakoś fascynują i mają urok takiego zagmatwanego snu.
@serotonin_enjoyer póki co przeczytałem 8 i jest ogromny rozsztrzał: w pierwszym Swanwicku pełno było dewianckiego seksu i aluzji do niego, w drugim na szczęście tego zabrakło, a i historia stała się bardziej klarowna i przyjemna w śledzeniu. Rzeka bogów i Nakręcana dziewczyna miały mrowie wspólnych wątków (do tego trochę opowiadań w książce Bacigalupiego), momentami było ciężko, ale raczej ok. Poklatkowa rewolucja mnie nie porwała wcale, Nayler nie był objawieniem jak to niektórzy zapowiadali, z kolei Ptaki, które zniknęły weszły bardzo dobrze.
Zaloguj się aby komentować