757 + 1 = 758

Tytuł: Mała apokalipsa
Autor: Tadeusz Konwicki
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 9/10

#bookmeter

Więc odsłoniło się znowu niebo, tak niewinne i czyste jak kiedyś, kiedy było naprawdę niewinne i czyste. Dziś niebo to zasmrodziły rakiety, zadeptali skwapliwi filozofowie w poszukiwaniu prawy, której, być może, nie ma.

22 lipca roku… No właśnie, na skutek przekraczania tudzież nie wykonywania opracowanych planów i związanych z tym manipulacji czasowych – żeby w papierach, a może w przekazie albo w propagandzie(?), wyglądało, że wszystko jest w porządku; wszak władza w końcu nie może się mylić – nie do końca wiadomo którego. W każdym razie 22 lipca czyli kolejna rocznica powstania Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Tylko że akurat ten 22 lipca roku nie wiadomo którego jest wyjątkowy. Jest wyjątkowy jeśli idzie o skalę narodową, do Warszawy przyjeżdża bowiem radziecki wódz (o nieco azjatyckich rysach) ażeby to dołączyć Polskę do Związku Radzieckiego jako wolną, niezawisłą Polską Republikę Radziecką. Ale jest też wyjątkowy jeśli idzie o skalę osobistą, bo do Tadeusza K., narratora tej opowieści, przybywa w osobie dwóch jego kolegów-literatów delegacja opozycji. Składają mu oni propozycję żeby w akcie protestu dokonał o godzinie ósmej wieczorem aktu samospalenia. Tadeusz K. został bowiem wytypowany jako osoba, która najlepiej będzie się do tego nadawać.

Tadeusz K. to człowiek o usposobieniu melancholijnym, depresyjnym wręcz. Jeszcze zanim złożono mu propozycję często zdarzało mu się rozmyślać o śmierci. Otrzymawszy jednak taką propozycję, kiedy to myśli te mają okazję się urzeczywistnić, waha się. Podejmuje jednak działania i, choć niepewny jeszcze swojej decyzji, wybiera się pod wskazany przez delegatów adres gdzie ma zostać zapoznany z częścią techniczną swojego zadania. Ta pierwsza część książki była dla mnie dużo lepszą ilustracją powiedzenia „umieramy samotni” niż Śmierć Iwana Iljicza, która to pozycja podobno ilustruje to hasło wyjątkowo dobrze. Niesamowita była obojętność osób zaangażowanych w organizację mającego nadejść wydarzenia, ich skupienie się na zadaniu z całkowitym pominięciem człowieka, który zadanie miał wykonać.

Później Tadeusz K. spaceruje po Warszawie w towarzystwie Tadzia Skórko, jego wielbiciela, który przy okazji nosi kanister z benzyną mającą być jednym z rekwizytów wieczornego spektaklu. Drugim mają być zapałki. Porządne, szwedzkie. Kupione za dewizy. Tadeusz K. przez cały dzień spotyka rozmaitych ludzi i obserwuje rozmaite sytuacje, a wniosek z tego wszystkiego jest jeden: świat się rozpada. W tym rozpadającym się świecie absurd goni absurd, a ludzie, z wielkimi hasłami na ustach zajęci są głównie swoją wygodą – najlepszy przykład: opozycjoniści, którzy, za zgodą chyba władzy, z opozycyjności uczynili sobie sposób na życie.

To chyba jedna z najgłośniejszych cichych książek. Cichych, bo początkowo wydawanych w podziemnym obiegu. Głośnych, bo ponoć nikt wcześniej przed panem Konwickim nie mówił tak wprost o rzeczywistości. Nie nazywało się wówczas w literaturze (przynajmniej krytycznej) Związku Radzieckiego Związkiem Radzieckim. Ale dla mnie nie tylko w tym tkwi jej siła, choć zdaję sobie sprawę, że przez to prawdopodobnie Mała apokalipsa zdobyła swój rozgłos. Ta książka jest po prostu świetnie napisana. Malowniczy, momentami poetycki język, którym narrator opisuje obserwowaną przez siebie rzeczywistość, obrazowość tego, co kreśli sprawiają wyjątkową przyjemność w czasie czytania. A dodatkowo ta tak wspaniale opisana rzeczywistość zderzona z racjonalno-melancholijnym spojrzeniem na nią, jakim cechuje się ta opowieść powoduje, że czułem przy lekturze Małej apokalipsy to, co niektórzy twierdzą, że czują przy czytaniu Procesu pana Kafki: jakiś rodzaj niepokoju. Ja przy Procesie niczego takiego nie czułem. Może Mała apokalipsa trafia do mnie bardziej dlatego, że, choć równie absurdalna, to jednak ten jej absurd mocniej wrośnięty jest w rzeczywistość jaką znam.
921e555b-a63c-419c-b5a9-71482c512595

Zaloguj się aby komentować