572 + 1 = 573
Tytuł: Rzecz o mych smutnych dziwkach
Autor: Gabriel García Márquez
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10
#bookmeter
Rzecz zaczyna się dość – z braku lepszego słowa użyję tego: obrzydliwie. Oto narrator, który jest jednocześnie głównym bohaterem opowiada o swoim życzeniu z okazji dziewięćdziesiątych urodzin. Różne rzeczy ludziom się marzą, a jemu akurat zamarzyła się dziewica. To znaczy stosunek z dziewicą. Aby sprawić sobie ten prezent skontaktował się z Rosą Cabarcas, miejscową burdelmamą (bajzelmamą, jak dokładnie była określana w powieści) i przedstawił swoje życzenie. Jako że klientem był i stałym i – z braku lepszego słowa użyję tego: wiernym, Rosa dołożyła starań i znalazła dla naszego bohatera dziewicę. Czternastoletnią.
Mnie taki opis książki by odrzucił. No chyba, że wyszła ona spod pióra pana Márqueza, tak jak Rzecz o mych smutnych dziwkach, to zdecydowałem się zaryzykować. Nie zawiodłem się. Książka, mimo swojej tematyki nie jest wulgarna (to też zależy co kto uznaje za wulgarność, ale dla mnie nie była), już bardziej wulgarna wydała mi się Miłość w czasach zarazy, choć „bardziej wulgarna” nie oznacza wulgarności jako takiej. Owszem, jest tutaj opis nagiego czternastoletniego ciała, ale nie jest on jakoś szczególnie erotyczny, nawet nie naturalistyczny przecież. Owszem, główny bohater to koneser kurew. Owszem, kilka rzeczy opisanych jest dość dosłownie (żółte damskie majtki! i to jeszcze założone! – czy to jest jakiś znany motyw literacki, o którym nie mam pojęcia?; w ostatniej książce jaką przeczytałem, w Dziewięć pana Andrzeja Stasiuka też pojawiły się damskie majtki w tym kolorze!) ale przedstawione jest to wszystko w taki sposób, że czytanie nie napawa obrzydzeniem. I to tyle w sprawie kontrowersji, o których przy okazji lektury o lekturze czytałem.
Bo ta książka wcale nie jest o tym. Ta książka jest – wydaje mi się – próbą rachunku sumienia, jakiegoś rozliczenia swojego życia przez bohatera (a może i autora?; wszak pisał to w wieku 77 lat). Życia dość nijakiego, w zasadzie nie nadającego się na temat do książki. Życia bez miłości, bez ambicji, trochę bez celu. I dopiero to wydarzenie, ten prezent na dziewięćdziesiąte urodziny, pozwala spojrzeć na to życie trochę inaczej. Pozwala docenić to, co się straciło, ale też cieszyć się tym, co się znalazło. Nawet w wieku tych dziewięćdziesięciu lat.
To co mi się w niej podobało, to sposób zarysowania postaci głównego bohatera. On jest bardzo prawdziwy i absolutnie „do uwierzenia”. Jest dość zwyczajny, ale nie nudny. To zresztą – postaci – w ogóle panu Márquezowi zawsze wychodziło, tak w tych opowieściach realistycznych, jak i w tych realistycznych magicznie. Podobało mi się to, że nigdzie chyba nie padło imię protagonisty, ale to dlatego, że bardzo lubię ten zabieg w literaturze; zastanawiam się nawet czasami, czy to nie jest jeden z moich literackich fetyszy. Podobały mi się też inne postaci, a już wyjątkowo podobała mi się Rosa Cabarcas, a raczej szczegółowość i konsekwencja w jej przedstawieniu. Cyniczna i ineresowna, a przy tym znająca ludzi (a przynajmniej głównego bohatera) burdelmama, która każdą rozmowę kończy słowami „Z Bogiem” to coś wspaniałego!
Krótka to była Rzecz, ale warta uwagi. Nie tyle może ze względu na tematykę, co na głębię dotknięcia istoty stworzonej przez autora postaci, a też na wspaniały sposób, w jaki została opowiedziana ta historia. Tutaj do spółki przez pana Márqueza wraz z tłumaczem, panem Carlosem Marrodánem Casasem. Bo tak, i to dotyczy w ogóle książek tego autora w tym tłumaczeniu, a nie tylko Rzeczy o mych smutnych dziwkach, język, jakim to wszystko było napisane, też był piękny. I obrazowy, przynajmniej w momentach, kiedy ta obrazowość była potrzeba i uzasadniona. Przy tej tematyce: chyba na szczęście.
Tytuł: Rzecz o mych smutnych dziwkach
Autor: Gabriel García Márquez
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10
#bookmeter
Szedłem, marząc jedynie o tym, żeby ziemia pochłonęła mnie w tym moim ancugu tropikalnego absztyfikanta, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi, prócz chudego Mulata podrzemującego na progu jednego z okolicznych domów.
– Dobrej nocy, doktorze – wrzasnął, najserdeczniej jak mógł – szczęśliwego bzykanka.
Rzecz zaczyna się dość – z braku lepszego słowa użyję tego: obrzydliwie. Oto narrator, który jest jednocześnie głównym bohaterem opowiada o swoim życzeniu z okazji dziewięćdziesiątych urodzin. Różne rzeczy ludziom się marzą, a jemu akurat zamarzyła się dziewica. To znaczy stosunek z dziewicą. Aby sprawić sobie ten prezent skontaktował się z Rosą Cabarcas, miejscową burdelmamą (bajzelmamą, jak dokładnie była określana w powieści) i przedstawił swoje życzenie. Jako że klientem był i stałym i – z braku lepszego słowa użyję tego: wiernym, Rosa dołożyła starań i znalazła dla naszego bohatera dziewicę. Czternastoletnią.
Mnie taki opis książki by odrzucił. No chyba, że wyszła ona spod pióra pana Márqueza, tak jak Rzecz o mych smutnych dziwkach, to zdecydowałem się zaryzykować. Nie zawiodłem się. Książka, mimo swojej tematyki nie jest wulgarna (to też zależy co kto uznaje za wulgarność, ale dla mnie nie była), już bardziej wulgarna wydała mi się Miłość w czasach zarazy, choć „bardziej wulgarna” nie oznacza wulgarności jako takiej. Owszem, jest tutaj opis nagiego czternastoletniego ciała, ale nie jest on jakoś szczególnie erotyczny, nawet nie naturalistyczny przecież. Owszem, główny bohater to koneser kurew. Owszem, kilka rzeczy opisanych jest dość dosłownie (żółte damskie majtki! i to jeszcze założone! – czy to jest jakiś znany motyw literacki, o którym nie mam pojęcia?; w ostatniej książce jaką przeczytałem, w Dziewięć pana Andrzeja Stasiuka też pojawiły się damskie majtki w tym kolorze!) ale przedstawione jest to wszystko w taki sposób, że czytanie nie napawa obrzydzeniem. I to tyle w sprawie kontrowersji, o których przy okazji lektury o lekturze czytałem.
Bo ta książka wcale nie jest o tym. Ta książka jest – wydaje mi się – próbą rachunku sumienia, jakiegoś rozliczenia swojego życia przez bohatera (a może i autora?; wszak pisał to w wieku 77 lat). Życia dość nijakiego, w zasadzie nie nadającego się na temat do książki. Życia bez miłości, bez ambicji, trochę bez celu. I dopiero to wydarzenie, ten prezent na dziewięćdziesiąte urodziny, pozwala spojrzeć na to życie trochę inaczej. Pozwala docenić to, co się straciło, ale też cieszyć się tym, co się znalazło. Nawet w wieku tych dziewięćdziesięciu lat.
To co mi się w niej podobało, to sposób zarysowania postaci głównego bohatera. On jest bardzo prawdziwy i absolutnie „do uwierzenia”. Jest dość zwyczajny, ale nie nudny. To zresztą – postaci – w ogóle panu Márquezowi zawsze wychodziło, tak w tych opowieściach realistycznych, jak i w tych realistycznych magicznie. Podobało mi się to, że nigdzie chyba nie padło imię protagonisty, ale to dlatego, że bardzo lubię ten zabieg w literaturze; zastanawiam się nawet czasami, czy to nie jest jeden z moich literackich fetyszy. Podobały mi się też inne postaci, a już wyjątkowo podobała mi się Rosa Cabarcas, a raczej szczegółowość i konsekwencja w jej przedstawieniu. Cyniczna i ineresowna, a przy tym znająca ludzi (a przynajmniej głównego bohatera) burdelmama, która każdą rozmowę kończy słowami „Z Bogiem” to coś wspaniałego!
Krótka to była Rzecz, ale warta uwagi. Nie tyle może ze względu na tematykę, co na głębię dotknięcia istoty stworzonej przez autora postaci, a też na wspaniały sposób, w jaki została opowiedziana ta historia. Tutaj do spółki przez pana Márqueza wraz z tłumaczem, panem Carlosem Marrodánem Casasem. Bo tak, i to dotyczy w ogóle książek tego autora w tym tłumaczeniu, a nie tylko Rzeczy o mych smutnych dziwkach, język, jakim to wszystko było napisane, też był piękny. I obrazowy, przynajmniej w momentach, kiedy ta obrazowość była potrzeba i uzasadniona. Przy tej tematyce: chyba na szczęście.
Zaloguj się aby komentować