484 + 1 = 485
Tytuł: Wykop
Autor: Andriej Płatonow
Kategoria: literatura piękna
Tłumacz: Aleksander Janowski
Ocena: 8/10
#bookmeter
„Jej! Pomieszanie stylu jak u pana Kafki (nie bardzo lubię) z treścią jak u pana Becketta (bardzo lubię)!” – tak sobie pomyślałem po zaledwie kilku stronach tej lektury. I to jeszcze bardziej rozpaliło mój ku niej apetyt.
Zaczyna się to wszystko tak, że towarzysz Woszczew… A, zresztą. Pozwolę sobie oddać głos autorowi i w całości zacytować pierwszy akapit. On o tej książce powie chyba więcej niż ja sam jestem w stanie napisać, choćbym nie wiem jak bardzo się rozpisywał: W dniu trzydziestolecia życia osobistego wręczono Woszczewowi zwolnienie z pracy z niewielkiego zakładu mechanicznego, w którym zdobywał środki na swoje utrzymanie. W wymówieniu napisano, że zostaje wycofany z produkcji wskutek wzrostu w nim słabowitości oraz zamyślenia pośród ogólnego tempa pracy.
I właśnie o tym ta książka jest. To przedstawiony w krzywym zwierciadle obraz Związku Radzieckiego razem z jego kultem pracy, bezmyślnością – wszystko, byle wykonać plan, a najlepiej go przekroczyć – i jego absurdami. Ten tytułowy wykop przecież, w którym miał powstać fundament pod coś w rodzaju domu dla całego proletariatu nie został ukończony, choć przecież prace dobiegły końca. No ale… Przecież można zrobić więcej albo lepiej. Trzeba tylko podjąć postanowienie, że kopanie będzie rozpoczynać się co dzień o godzinę wcześniej. A do tego bijąca z każdej chyba strony tego utworu beznadzieja, która zabija jej bohaterów. Nie że dosłownie zabija, choć też, ale przede wszystkim zabija w nich jakiekolwiek chęci do czegokolwiek poza pracą i popychaniem rewolucji naprzód. Bohaterów, którzy nie mają nic innego poza tym i którzy w to wierzą, bo przecież trudno nie wierzyć w nic. Znajdują oni co prawda na chwilę realniejsze widoki na przyszłość, ale te widoki w krzątaninie codziennej pracy nad budowaniem przyszłości również, zaniedbane przez nich, umierają. Tak to już bywa, kiedy myśląc o przyszłości (i to myśli narzucone z zewnątrz – bo przecież tak jest łatwiej niż mieć swoje) zapomina się o teraźniejszości. No ale nie ma przecież w życiu nic równie stałego jak przejściowe problemy, prawda?
Osobny akapit chciałbym poświęcić językowi tej powieści. On jest niecodzienny, gramatycznie kierujący się równie absurdalnymi zasadami co gospodarka centralnie planowana w kwestii ekonomii, i tak: utrudnia on odbiór. W przedmowie tłumacz, pan Janowski, przytacza historię o tym, kiedy po lekturze kilku pierwszych akapitów jego dobra znajoma stwierdziła, że żaden redaktor tego tekstu nie zaakceptuje, bo „tak się nie mówi po polsku”. Pan Jabłoński przyznał jej rację, zaznaczając jednocześnie, że oryginał napisany jest równie w sposób w jaki nie mówi się po rosyjsku. Z tego co mi wiadomo, po polsku dostępne są dwa tłumaczenia: to, które ja czytałem, pana Janowskiego oraz drugie, autorstwa pana Andrzeja Drawicza. Zabrałem się za to, bo w kilku miejscach spotkałem się z opiniami, że pan Drawicz trochę przesadził i ten absurdalny język oddał bardziej niż zrobił to autor. Z tym drugim tłumaczeniem też chętnie bym się kiedyś, z czystej językowej ciekawości, zapoznał, choć jestem zwolennikiem teorii, że tłumaczenia powinny być raczej wierne niż piękne. Nie mam, niestety, możliwości porównać ich obu z oryginałem. A szkoda.
To nie miało być tak. Miałem plan zabrać się za coś zupełnie innego, ale w poprzedniej książce którą czytałem, Rzece dzieciństwa, pan Stasiuk wspomina o Wykopie pana Płatonowa, i mocno tę pozycję chwali. No i tak sobie przypomniałem, że przecież kiedyś już miałem pomysł żeby ją przeczytać, to dlaczego nie zrobić tego teraz, po takiej zachęcie? Nie żałuję, a wręcz przeciwnie, choć ta książka zostawiła mnie w nastroju co najmniej średnim, bo mimo że dotyczy czasów i ustroju szczęśliwie minionych, to wiele z zachowań i postaw w niej przedstawionych wydaje mi się że z łatwością można zaobserwować i dziś. Zacząłem ten wpis porównaniem tej książki do twórczości panów Kafki i Becketta, zakończę jednym z moich ulubionych cytatów, autorstwa pana Whartona (to z Ptaśka), a który, moim zdaniem, idealnie nadaje się do tego żeby Wykop podsumować: Nie ma takiej absurdalnej rzeczy, której by człowiek nie zrobił, próbując nadać życiu jakiś sens.
Tytuł: Wykop
Autor: Andriej Płatonow
Kategoria: literatura piękna
Tłumacz: Aleksander Janowski
Ocena: 8/10
#bookmeter
– Pamiętasz, jak namówiłeś jednego chłopa – średniaka podczas kursu na powszechną kolektywizację gospodarstw rolnych, by kuraka zarżnął i ugotował? Pamiętasz? Wiemy, kto kolektywizację chciał osłabić! Wiemy, jakiś ty wyraźnie określony.
„Jej! Pomieszanie stylu jak u pana Kafki (nie bardzo lubię) z treścią jak u pana Becketta (bardzo lubię)!” – tak sobie pomyślałem po zaledwie kilku stronach tej lektury. I to jeszcze bardziej rozpaliło mój ku niej apetyt.
Zaczyna się to wszystko tak, że towarzysz Woszczew… A, zresztą. Pozwolę sobie oddać głos autorowi i w całości zacytować pierwszy akapit. On o tej książce powie chyba więcej niż ja sam jestem w stanie napisać, choćbym nie wiem jak bardzo się rozpisywał: W dniu trzydziestolecia życia osobistego wręczono Woszczewowi zwolnienie z pracy z niewielkiego zakładu mechanicznego, w którym zdobywał środki na swoje utrzymanie. W wymówieniu napisano, że zostaje wycofany z produkcji wskutek wzrostu w nim słabowitości oraz zamyślenia pośród ogólnego tempa pracy.
I właśnie o tym ta książka jest. To przedstawiony w krzywym zwierciadle obraz Związku Radzieckiego razem z jego kultem pracy, bezmyślnością – wszystko, byle wykonać plan, a najlepiej go przekroczyć – i jego absurdami. Ten tytułowy wykop przecież, w którym miał powstać fundament pod coś w rodzaju domu dla całego proletariatu nie został ukończony, choć przecież prace dobiegły końca. No ale… Przecież można zrobić więcej albo lepiej. Trzeba tylko podjąć postanowienie, że kopanie będzie rozpoczynać się co dzień o godzinę wcześniej. A do tego bijąca z każdej chyba strony tego utworu beznadzieja, która zabija jej bohaterów. Nie że dosłownie zabija, choć też, ale przede wszystkim zabija w nich jakiekolwiek chęci do czegokolwiek poza pracą i popychaniem rewolucji naprzód. Bohaterów, którzy nie mają nic innego poza tym i którzy w to wierzą, bo przecież trudno nie wierzyć w nic. Znajdują oni co prawda na chwilę realniejsze widoki na przyszłość, ale te widoki w krzątaninie codziennej pracy nad budowaniem przyszłości również, zaniedbane przez nich, umierają. Tak to już bywa, kiedy myśląc o przyszłości (i to myśli narzucone z zewnątrz – bo przecież tak jest łatwiej niż mieć swoje) zapomina się o teraźniejszości. No ale nie ma przecież w życiu nic równie stałego jak przejściowe problemy, prawda?
Osobny akapit chciałbym poświęcić językowi tej powieści. On jest niecodzienny, gramatycznie kierujący się równie absurdalnymi zasadami co gospodarka centralnie planowana w kwestii ekonomii, i tak: utrudnia on odbiór. W przedmowie tłumacz, pan Janowski, przytacza historię o tym, kiedy po lekturze kilku pierwszych akapitów jego dobra znajoma stwierdziła, że żaden redaktor tego tekstu nie zaakceptuje, bo „tak się nie mówi po polsku”. Pan Jabłoński przyznał jej rację, zaznaczając jednocześnie, że oryginał napisany jest równie w sposób w jaki nie mówi się po rosyjsku. Z tego co mi wiadomo, po polsku dostępne są dwa tłumaczenia: to, które ja czytałem, pana Janowskiego oraz drugie, autorstwa pana Andrzeja Drawicza. Zabrałem się za to, bo w kilku miejscach spotkałem się z opiniami, że pan Drawicz trochę przesadził i ten absurdalny język oddał bardziej niż zrobił to autor. Z tym drugim tłumaczeniem też chętnie bym się kiedyś, z czystej językowej ciekawości, zapoznał, choć jestem zwolennikiem teorii, że tłumaczenia powinny być raczej wierne niż piękne. Nie mam, niestety, możliwości porównać ich obu z oryginałem. A szkoda.
To nie miało być tak. Miałem plan zabrać się za coś zupełnie innego, ale w poprzedniej książce którą czytałem, Rzece dzieciństwa, pan Stasiuk wspomina o Wykopie pana Płatonowa, i mocno tę pozycję chwali. No i tak sobie przypomniałem, że przecież kiedyś już miałem pomysł żeby ją przeczytać, to dlaczego nie zrobić tego teraz, po takiej zachęcie? Nie żałuję, a wręcz przeciwnie, choć ta książka zostawiła mnie w nastroju co najmniej średnim, bo mimo że dotyczy czasów i ustroju szczęśliwie minionych, to wiele z zachowań i postaw w niej przedstawionych wydaje mi się że z łatwością można zaobserwować i dziś. Zacząłem ten wpis porównaniem tej książki do twórczości panów Kafki i Becketta, zakończę jednym z moich ulubionych cytatów, autorstwa pana Whartona (to z Ptaśka), a który, moim zdaniem, idealnie nadaje się do tego żeby Wykop podsumować: Nie ma takiej absurdalnej rzeczy, której by człowiek nie zrobił, próbując nadać życiu jakiś sens.
Zaloguj się aby komentować