1068 + 1 = 1069

Tytuł: Obiturianci
Autor: Weronika Stencel
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 3/10

#bookmeter

Kiszone Miasteczko rozkwita podczas corocznego święta Bebonów! Obok cepeliady, maskarady i muskulady odbywa się również słynne Bebonarium, czyli pokazy najgłupszych istot o pomieszanych tożsamościach. Święto otwiera uroczysty deszcz guzikowy spuszczany z góry przez olbrzymie koparki. Ach, jak dudni wtedy nagła ulewa guzikowa!

No i nie mam pojęcia co mógłbym o tej książce napisać. Tak mi się czasami zdarza, że nie mam pojęcia co mógłbym o niedawno przeczytanej książce napisać, a zdarza mi się to w dwóch przypadkach: kiedy książka tak mnie zachwyciła, że po lekturze myśli nie dają się poskładać w jakąś logiczną całość, że jest ich aż tyle, że nie dają mi spokoju i nie wiem wtedy nawet od czego miałbym zacząć, albo też wówczas kiedy książka tak bardzo mi się nie podobała, że usilnie prubuję zrozumieć po co w ogóle skończyłem ją czytać. I, niestety, jeśli chodzi o Obituriantów, jest to akurat ten drugi przypadek.

To bardzo miłe kiedy ktoś zaprasza mnie do świata swojej wyobraźni, zawsze chętnie z takich zaproszeń korzystam. I nie ma przy tym znaczenia, biorąc za przykład tych Obituriantów, czy jest to świat wyobraźni autorki, pani Stencel, czy też świat jej bohatera, klauna-brzuchomówcy Riperta. Gorzej jest wtedy, kiedy, jak w przypadku Obituriantów właśnie, trafiam do świata, w którym nie potrafię się odnaleźć. Kiedy ten świat jest albo tak daleki od mojego świata, albo tak zagmatwany i nieprawdopodobny, że nie wiem gdzie jestem. I, chyba rzecz dużo ważniejsza, nie wiem po co w ogóle tam jestem. Nie wspominając już o tym, że, choć wiem co się w tym świecie dzieje, autorka mnie przecież o tym informuje, to nie mam pojęcia dlaczego to się dzieje.

I takie właśnie mam wrażenia po lekturze Obituriantów, książki, do której przeczytania skusiły mnie przedpremierowe zapowiedzi. Nie tylko te wychwalające utwór debiutantki, ale też podjęta przez nią tematyka. Bo ja bardzo lubię wszelkiej maści błaznów, trefnisiów, żartownisiów. Klaunadę lubię po prostu. Mój, delikatnie mówiąc, brak zachwytu nad książką pani Stancel zasadza się, tak mi się wydaje, na różnym pojmowaniu tego, czym klaunada jest. Dla mnie klaunada jest bowiem formą sztuki najbliższą rzeczywistości, dla pani Stencel zaś – podkreślam: to moje zdanie, li tylko na podstawie lektury jej książki! – wygląda na to klaunada jest daleką wycieczką w najgłębsze (najwyższe?) pokłady wyobraźni. Wyobraźni, której być może mi brakuje.

Obiturianci to tylko 122 strony, zawierające w dodatku kilka rysunków autorki, co sprawia, że tego tekstu wcale nie ma tam dużo. A jednak zeszło mi z tą książką dość długo w relacji do jej objętości, bo nie udało się jej mnie porwać. Ona cała jest napisana mniej więcej tak jak ten cytat otwierający wpis i na dłuższą metę było to dla mnie męczące.

Na plus zdecydowanie zaliczyłbym plastyczność języka, bo to mi się podobało, jak i kilka pomysłów, takich jak nieproszony gość, który dostał się do tej krainy wyobraźni czy relacja Riperta z rodzicami i wynikające z niej brzuchomówstwo. Jednak dla mnie to wszystko mało. I być może rację ma osoba, która zamieściła jedyną do tej pory opinię na LubimyCzytac o tym, że to wszystko za bardzo pędzi. Bo, już niezależnie od moich czytelniczych preferencji, uważam, że jest w tej autorce potencjał. Warto jednak byłoby też pomyśleć trochę o czytelniku i, mając go na uwadze, trochę w swojej opowieści zwolnić. Pozwolić mu się w niej zadomowić.
bc87ce48-0f8c-4c2b-abfb-2a057094d38d

Zaloguj się aby komentować