106440 + 3(2+2) + 242 = 106694
Po majówce brakowało czasu na wszystko. Zaliczone 3 dpd, 2 siłownie, ale na rower "ciągle coś". Do tego znowu idealnie się rozjechały plany z kumplem - on kompletnie nie mógł jechać w sobotę, a ja w niedzielę, a więc pozostało pojechać samemu.
Po raz kolejny, słaba ostatnia noc, a niestety poprzednia nie była dużo lepsza, więc już rano czułem, że nogi "nie są świeże". Jakby tego było mało, poranna dezorganizacja sięgnęła nieba, od budzika do wyjazdu minęło ponad 1,5h, nawet słuchawki musiałem ładować na ostatnią chwilę.
Trasę dobrałem nieco pod zapowiadane warunki atmosferyczne, a konkretnie wiatr, o czym później.
Po wyjeździe kręciło się w porządku, nie forsowałem tempa. Na całej trasie miał być jeden większy podjazd w pierwszej fazie oraz mniejsze pagórki w drugiej. Już na 50 km większe podjazdy były dwa, bo znowu się wje***em w odcinek rajdu samochodowego i trzeba było wracać i wybrać drugi zjazd XDD
10 minut później złapałem drugiego w sezonie kapcia, na prawym zakręcie nie szło zauważyć szkła, które znalazło się tam, bo jakiś pijany idiota musiał rozbić butelkę.
Ruch na trasie nie był duży, jechało się przyjemnie. Niestety wkrótce pojawił się znowu ból "pod" prawym kolanem. Siodełko wcześniej opuściłem o 1,5 cm, teraz ośrodek bólu dawał się we znaki nieco niżej, pomagało rozmasowywanie, choć w pewnym momencie myślałem, że trzeba będzie skracać trasę. O dziwo, po przerwie obiadowej w barze, ból przeszedł i pozostał lekki dyskomfort, nie wpływający na szczęście na kręcenie. Na ok. 140 km miałem lekki kryzys, myśląc - niestety mylnie - że to ostatni w tym dniu, gdyż dojeżdżały mnie wspomniane wcześniej pagórki: dół - góra - dół - góra. Najciężej było ok. 190-210 km, bo opóźnienie spowodowane późnym wyjazdem i flakiem poskutkowało tym, że wiatr zgodnie z prognozą obrócił się i musiałem jechać z wmordewindem. Efektem były kolejne pauzy, w odstępie 10 minut jazdy zaliczyłem dwie przerwy uzupełniające braki sezamków i musów w żołądku. W końcu, po nawrocie w kierunku domu jechało się już bardzo dobrze i udało się dotrzeć przed 19.
Życiówka "odświeżona", druga dwusetka, a także ósma dwusetka w tym sezonie.
#rowerowyrownik #szosa
Po majówce brakowało czasu na wszystko. Zaliczone 3 dpd, 2 siłownie, ale na rower "ciągle coś". Do tego znowu idealnie się rozjechały plany z kumplem - on kompletnie nie mógł jechać w sobotę, a ja w niedzielę, a więc pozostało pojechać samemu.
Po raz kolejny, słaba ostatnia noc, a niestety poprzednia nie była dużo lepsza, więc już rano czułem, że nogi "nie są świeże". Jakby tego było mało, poranna dezorganizacja sięgnęła nieba, od budzika do wyjazdu minęło ponad 1,5h, nawet słuchawki musiałem ładować na ostatnią chwilę.
Trasę dobrałem nieco pod zapowiadane warunki atmosferyczne, a konkretnie wiatr, o czym później.
Po wyjeździe kręciło się w porządku, nie forsowałem tempa. Na całej trasie miał być jeden większy podjazd w pierwszej fazie oraz mniejsze pagórki w drugiej. Już na 50 km większe podjazdy były dwa, bo znowu się wje***em w odcinek rajdu samochodowego i trzeba było wracać i wybrać drugi zjazd XDD
10 minut później złapałem drugiego w sezonie kapcia, na prawym zakręcie nie szło zauważyć szkła, które znalazło się tam, bo jakiś pijany idiota musiał rozbić butelkę.
Ruch na trasie nie był duży, jechało się przyjemnie. Niestety wkrótce pojawił się znowu ból "pod" prawym kolanem. Siodełko wcześniej opuściłem o 1,5 cm, teraz ośrodek bólu dawał się we znaki nieco niżej, pomagało rozmasowywanie, choć w pewnym momencie myślałem, że trzeba będzie skracać trasę. O dziwo, po przerwie obiadowej w barze, ból przeszedł i pozostał lekki dyskomfort, nie wpływający na szczęście na kręcenie. Na ok. 140 km miałem lekki kryzys, myśląc - niestety mylnie - że to ostatni w tym dniu, gdyż dojeżdżały mnie wspomniane wcześniej pagórki: dół - góra - dół - góra. Najciężej było ok. 190-210 km, bo opóźnienie spowodowane późnym wyjazdem i flakiem poskutkowało tym, że wiatr zgodnie z prognozą obrócił się i musiałem jechać z wmordewindem. Efektem były kolejne pauzy, w odstępie 10 minut jazdy zaliczyłem dwie przerwy uzupełniające braki sezamków i musów w żołądku. W końcu, po nawrocie w kierunku domu jechało się już bardzo dobrze i udało się dotrzeć przed 19.
Życiówka "odświeżona", druga dwusetka, a także ósma dwusetka w tym sezonie.
#rowerowyrownik #szosa
Niezły kawał trasy, mi takie 200+ imponuje. Jak się czujesz po ? Ile Ci zajmuje takie "wrócenie do siebie" po takiej wyprawie ? Pewno wszystko na szosie ?
Wczoraj ciężko się jechało, także po powrocie przez godzinę dochodziłem do siebie, a wieczorem w sumie sił brakowało na cokolwiek. Z kolei, 2 tygodnie temu po 200 km miałem jeszcze zapas sił i było względnie ok. Tak, szosa
@Furto Ja w tamtym roku zrobiłem gravelkiem 168 bodajże i 1.7k up, to mi zajęło wrócenie do żywych tak pi razy oko 5 dni... szybko się regenerujesz, jak jaszczur
Zaloguj się aby komentować