Może to was zdziwi, ale żyję.
Warto wspomnieć, że skakałem z samolotu z około 3 km(skok w tandemie).
Rzecz miała miejsce kilka dni temu, ale dopiero teraz po tym ochłonąłem, więc mogę co nieco o tym napisać.
Wszystko zaczęło się od filmu Marcina Banota, w którym mówił że skakał wielokrotnie z samolotu.
Sprawdziłem i ceny bez kamerowania oscylowały w okolicach 800-1000zł a z kamerowaniem 1100-1300zł
Uznałem że to w miarę akceptowalna cena za taką nietypową przygodę. Byłem trochę do tego przekonany, lecz większość pozytywnych opinii w ostatnim wpisie na hejto przekonała mnie do końca i zarezerwowałem termin(około 2/3 tygodnie czekania).
Tak więc moje przygotowanie do tego, wraz z różnymi poradnikami wyglądało tak:
- lekkie ogarnięcie kondycyjne/fizyczne
- przygotowanie stroju sportowego(zwykły podkoszulek i spodenki po kolana) i odpowiednich butów(zwykłe buty sportowe i trampki)
- spożycie lekkiego posiłku przed skokiem
- wcześniejsze przeczyszczenie jelit by uniknąć incydentu kałowego - w przeciwieństwie do mojego ojca nie potrafię srać kiedy zechcę, więc musiałem sobie to zaplanować i udało się
- pozamykanie niektórych ziemskich spraw i pogodzenie się z możliwą śmiercią - zapewne część z Was pomyśli sobie "o czym do cholery pierdoli?", wyjaśnię później
Po przybyciu na miejsce okazało się że trafiłem na moment gdy szykowali poprzednią ekipę i co nieco pooglądałem sobie.
Ogólnie byłem dość spokojny, bo przygotowałem się mentalnie na to co może nadejść.
Najpierw było wstępne zapinanie uprzęży - już wtedy lekko była przyciasna
Potem było trenowanie pozycji lotu swobodnego - głowa do góry, ręce na szelkach, nogi złożone pod tyłek - klep klep w plecy i można ręce wyprostować
Głowa cały czas jak najbardziej w górze, by można było oddychać
Później trening lądowania spadochronem - nad tym nie miałem oczywiści kontroli oprócz podniesienia nóg do góry, by nie zaryć nimi o ziemię
Następnie przeszliśmy do samolotu gdzie na sucho testowaliśmy skok, inna uczestniczka zwróciła uwagę że można trafić w belkę samolotu źle wyskakując, ale instruktor zapewniał że on jest właśnie po to by tego nie zrobić.
Na końcu było kolejna weryfikacja uprzęży i kolejne dopasowanie
Instruktorzy wspominali że wcześniej tego dnia mieli incydenty wymiotne(całe szczęście, że niewiele zjadłem wcześniej) i raz czy dwa razy w sezonie że ktoś albo nie skoczył, albo zemdlał w trakcie skoku.
W końcu po nieco ponad godzinie przygotowań weszliśmy do samolotu idąc do niego tak jak to robili czasem w Top Gun.
Było nas z pilotem 5 osób i ja skakałem jako drugi - podczas lotu siedziałem tyłem do kierunku lotu a kobieta raczej przodem i jej technika skoku różniła się od mojej.
Nie wspominałem wcześniej że jeszcze nigdy nie latałem samolotem, więc byłem dodatkowo tym obciążony psychicznie.
Jedyne co mogę powiedzieć o starcie, to że nie było to zbyt przyjemne, bo jakoś nie mogłem przyzwyczaić się do skrętów i turbulencji.
Sam lot trwał chyba z 10 minut, choć nie miałem zegarka i ku mojej uciesze, nie stresowałem się zbytnio i głównie podziwiałem widoki.
A było co podziwiać, bo widać było fajnie porozrzucane domki, góry w oddali(albo pagórki, sam nie wiem) i lasy.
Niestety koło 3 km widok się pogorszył i widać było wszystko jak przez mgłę.
Mimo że przez zdecydowaną większą część lotu byłem oazą spokoju i przykładem poprawnego tętna, to mocne skręty powodowały we mnie wrażenie że jednak się gdzieś rozbijemy.
W między czasie instruktor przypiął się do mnie i potwornie mocno ścisnął wszystkie uprzęże - niestety ale było to konieczne.
Czułem się jak dziecko w takim nosidełku zawieszanym przez niektórych rodziców przed sobą.
Sygnał od pilota że została minuta do skoku i okulary poszły na gały.
Pytanie czy wszystko ok, bo jeszcze można było zrezygnować - ja powiedziałem że ok
Kobieta skacząca przede mną miała jakąś dziwną klęczącą pozycję i skok chyba do tyłu/w bok.
Trochę dziwnie się patrzy na kogoś, kto obok ciebie skacze z 3 km(w zasadzie to w ostatniej chwili się trzeba poddać instruktorowi, bo to on ogarnia początek) a potem jest kolej na ciebie.
Po jej skoku, zaczęliśmy przeczołgiwać tyłki do tyłu by dojść do wyjścia, instruktor dał wtedy nogę na belkę na zewnątrz samolotu, ja tam dałem dwie nogi, chwyciłem się za takie przepaski wystające z uprzęży, głowę przecisnąłem do tyłu na maxa i w tej chwili byłem tylko kukłą, którą instruktor wyrzucił z samolotu.
Sam lot to tragedia, bo wszystko dzieje się potwornie szybko, mimo że byłem na to z grubsza przygotowany.
Jedyne co widzisz to powoli zbliżający się grunt albo horyzont jeśli masz głowę skierowaną w górę.
Lecąc 200 km/h nie za bardzo masz czas na rozmyślanie gdy to ciebie wiatr maltretuje z całą siłą.
Śmierć jest blisko, ale w takich sytuacjach nie ma czasu na rozmyślanie, więc też strach jest ograniczony.
Na początku trzeba trzymać się uprzęży, głowa w górze i nogi na tyłek - tu coś skopałem, bo instruktor mówił że szarpało, ale uwierzcie że nie jest to proste, mimo że powtarzałem to w głowie sobie dziesiątki razy by zapamiętać.
Klep klep w ramię i wyprostowałem ręce. Była kamera więc próbowałem się pouśmiechać czy coś pokazać, ale wypadło to źle(czyli tak jak oczekiwałem, wiec zawodu nie było - nie jestem zbyt kameralnym człowiekiem)
Potem otwarcie spadochronu przez instruktora - nie spodziewałem że to będzie aż takie bolesne, ale czułem bardzo mocno uprząż wbijającą się w uda - jakoś spadochron musiał wyhamować nas.
Sam lot ze spadochronem był o wiele przyjemniejszy, bo sam też krótką chwilę sterowałem i przez większość czasu swobodnie spadaliśmy, ale na początku jakieś kilka ostrych kółek zrobił instruktor aż mi żołądek podskoczył do gardła(i pasy wbiły mi się bardziej).
Ostatnim krokiem było podniesienie nóg i ładne wylądowanie - które mimo mojej poprawnej postury nie zadziałało całkowicie i lekko zarzuciło nas na bok.
Tak jak wspominali, cała przyjemność wraz z przygotowaniem, czekaniem, wzlatywaniem i skokiem trwała około 2 godzin.
Wszystkie naszyjniki, zegarki, pierścionki, komórki, portfele są niedozwolone, więc nie udało mi się samemu nic pstryknąć oprócz tego zdjęcia przed skokiem.
Po wszystkim otrzymałem pamiątkowy dyplom i kilka dni później wideo ze skoku(którego z wiadomych przyczyn nie udostępniam).
Z obrażeń jakich doznałem, to przytarcie od uprzęży w górnej części uda i wysuszone jedno oko, bo okulary nie do końca przylegały, mimo że wyglądało jakby przylegały
Wracając do pogodzenia się ze śmiercią to myślę, że uświadomienie że mogę zginąć i w zasadzie to nic strasznego, pomogło mi wykonać ten skok.
Zapewne większość osób zawierza wszystko doświadczeniu instruktorów i statystyce i nawet nie chcą myśleć że mogą tego nie przeżyć i bronią się przed tym.
Porobiłem wstępne przygotowania na wielu płaszczyznach by mieć oczyszczony umysł i nie skupiać się na głupotach, np. pousuwałem z komputera pewne grubo kontrowersyjne memy które ktoś mógłby znaleźć, uporządkowałem zasoby materialne by łatwiej było je spieniężyć przez rodzinę etc.
Jeśli byście się mnie zapytali czy skoczyłbym jeszcze raz, to odpowiadam prosto i rzeczowo "Być może"
Na pewno nie w tym roku, jestem wypełniony wrażeniami więc będę chciał ochłonąć, ale nie mówię nie kolejnym próbom.
Podbiłem wysoko poprzeczkę głupoty w rodzinie, bo dotychczas najbardziej ekstremalny był chyba skok na bungee, ale być może uda mi się na następny rok szwagra na to namówić.
#skakaniezsamolotu