Witajcie pieruny łogniste siarczyste ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Może i nie jestem jakimś mega wyjadaczem jeśli chodzi o te sprawy, natomiast zdarzyło mi się pare razy w życiu kosztować "magicznych grzybków". Wpisu by nie było gdyby nie fakt, iż w pewnym sensie zmieniły mój pogląd na życie.
Troszeczkę o mnie: 25-letni śmieszek zawadiaka, którego zazwyczaj wszyscy lubią ale sam siebie nie cierpiał (sytuacje rodzinne jak i doświadczenia z płcią przeciwną do tego doprowadziły w długim terminie) Do czasu....
Miałem do czynienia z rodzajem grzyba: Golden Teacher oraz bliżej nieokreślone trufle (Samo pudełko z zawartością, bez etykiety, bez nazwy). Goldeny były moją pierwszą w życiu przygodą i odbyłem dwa małe tripy (za pierwszym razem 1,4g suszki, za drugim 2g, oba przepalone skunem w trakcie xD). Tripek mega przyjemny, bez żadnych większych visuali, wszystko mnie jarało (np. przelatująca obok mnie ćma).
Największa jazdunia była jak dorwaliśmy trufle. Należe do tego typu ludzi, którzy najpierw muszą się merytorycznie przygotować: ile wziąć, ile odpoczynku, ile trwa fazka etc. Ogólnie naczytałem się, że organizm nabiera mega tolerancji na psylocybine jeśli zjada się w krótkim odstępie czasu. Oj jak się pomyliłem xDDD. Trufle jadłem 3 razy w przeciągu dwóch tygodni. Natomiast drugi trip, był tym lekkim game changerem:
Z ziomkami stwierdziliśmy, że skoro jedliśmy dwa dni wczesniej po 15g trufli na głowę to jak teraz zarzucimy znowu 15g i przepijemy sobie shotem oshee witamina C 1000 to pewnie nas smyrnie ale nie będzie jakiejś mega bańki. Także zarzuciliśmy, wypiliśmy shocika i zaczęliśmy iść na łono natury (ok. 30 min od miejsca zarzucenia). Początki były łagodne, ot lekkie wyostrzenie zmysłów, fajny moodzik. Zanim przejdziemy do meritum to wspomnę, że miałem wyuczony schemat na grzybach iż nieważne jaką mam banie to zawsze mam swego rodzaju "kontrolę" nad nią i potrafiłem ją opanować. Otóż nie tym razem xDD. Doszliśmy na miejsce: mała górka na łonie natury z widokiem na drzewa, rzeczkę i łąki. Rozłożyliśmy kocyk pod drzewkiem, miło przyjemnie, zaczęliśmy sobie jarać skunika. I tutaj zaczęła się jazda po bandzie xD:
Wszystko zaczęło mi momentalnie falować, łąka, drzewa. Tak jakby były zrobione z wody, jakby takie "zielone fale" sobie przepływały. Wewnętrznie zacząłem czuć, że mimo próby uzyskania kontroli to niekoniecznie kończy się to powodzeniem. Zacząłem zachowywać dobrą minę do złej gry, gadając z ziomkiem mówiłem że "nieee spoko jest, git jest" ale w głębi duszy byłem mega przerażony. Po chwili wzięliśmy koc, zeszliśmy z górki i szliśmy wzdłuż rzeki. Następnych +/- dwóch godzin nie za bardzo pamiętam także opiszę Wam to co pamiętam:
-
Czułem się jakbym był tą postacią zza oczu, tak jakbym siedział sobie we własnej głowie. Widziałem swoje ręce, nogi, ale nie pojmowałem tego że są moje. Nie czułem ich za bardzo. Jak piłem wodę i przykładałem korek do ust to tego korka totalnie nie czułem, a przepływ wody w organiźmie czułem jakby spadał gdzieś w bliżej nieokreśloną pustkę. Dotykałem swoich znajomych i mówiłem "Ej kurde, dotykam Was ale czuje to tak na 10%". Dotykałem siebie i również to samo.
-
Start tripa był o równej 18:00, natomiast gdzieś koło 19:20 zaczęło wjeżdżać na grubo. W chwili największego peaku stwierdziłem, że wyjme telefon i sprawdzę za ile bania się skończy. Wyjmuje patrze: 19:49. Myślę sobie "o kurwa ile jeszcze tripa". Wyjąłem za chwilę telefon, a tu 19:47 XDDDDDDDDD Jak to zobaczyłem to się pogodzilem z faktem, że jestem w czarnej dupie. Ale jakaś cząstka logiczności się we mnie obudziła i rozkminiłem "Nie nie, patrze się na zegarek i poczekam aż się zmieni". I odetchnąłem z ulgą jak z 19:47 zmieniło się na 19:48.
-
Po jakimś czasie rozłożyliśmy znowu koc, tym razem centralnie nad rzeką. Byłem bardzo śpiący i siadając na koc było mi przykro oraz powiedziałem do znajomego "Przykro mi jest bo mam bad tripa". Próbowałem zasnąć na kocu, zamknąłem oczy i widziałem fraktale, jakiegoś multikolorowego kota w geometrycznym tunelu. Ogólnie kosmos. Jak otworzyłem oczy to patrzyłem się na gałąź drzewa. Widziałem jak gałąź zaczęła się rozdwajać, te dwie końcówki znowu rozdwajać i tak "w nieskończoność". Totalnie posrane.
-
Ogólnie około 22 wyszliśmy "do cywilizacji", to był moment kiedy zacząłem wracać do siebie. Odzyskałem swoje "ja", ogarniałem kim jestem, jak się nazywam etc. Jak się dotykałem po ciele to jeszcze czułem, że nie odzyskalem w pełni czucia ale już ten dotyk był tak na 50-60%.
-
Dzień po tripie siedząc przed kompem dotykałem siebie i mówiłem "o kurwa jak dobrze, że jestem sobą".
Caly opis może brzmieć przerażająco. Ba, sam byłem wtedy przerażony. Ale jak emocje opadły i zacząłem sobie to analizować to stwierdziłem, że w sumie niekoniecznie był to bad trip. Była to raczej lekcja. Lekcja na zasadzie: Skoro nie cierpisz siebie, to zobaczymy jak zatracisz siebie. I byłem niezmiernie przeszczęśliwy jak się odzyskałem. Od tamtego momentu zacząłem cieszyć się ze swojego towarzystwa. Tak dawno tego nie czułem....
Po tym tripie był jeszcze jeden po tygodniu ale nie był on już taki intensywny, natomiast równie przyjemny ( ͡° ͜ʖ ͡°). Czy zamierzam w przyszłości raz jeszcze potripować? Pewnie tak. Ale potrzebuje długieeego odpoczynku. Podsumowując: polecam cieplutko, lecz z rozwagą. Jeśli nie czujesz się pewniej to lepiej mieć wokół osobę trzeźwą (tzw tripsitter). W moim przypadku jak jestem na tripie to potrafię wtedy wyczuć podświadomie osobę trzeźwą i potrafię przy niej wstrzymać faze.
Zapraszam do komentowania, jeśli byście mieli jakieś pytania to postaram się na nie odpowiedzieć. Podzielcie się również swoimi doświadczeniami :))
#narkotykizawszespoko #grzyby #psylocybina