Zniknął, nie pożegnał się, kawał gnoja z tego saradonina. No cóż, trochę tak. Co ja Wam mogę powiedzieć? Raz, że zmęczyło mnie szukanie perełek w oceanie miernoty i wieczne gonienie króliczka. Jeszcze tylko jeden flakon i zamykam kolekcję. Ta, jasne, cyk, i piętnaście następnych ląduje na wishliście. Ogólnie też miałem chwilowe znużenie tematem. Część zapachów dotychczas lubianych przestała mi sprawiać radość. Pewnego dnia wypsikałem się cały mitycznym kadzidlakiem z koprem i zamiast niedawnych zachwytów, to takie meh mnie naszło. Przeszło mi nawet przez myśl, żeby się z tego wypisać, zostawić 10 ulubionych flakonów, a resztę wyprzedać. Planu nie zrealizowałem, więc nie wyleczyłem się z nałogu, pilnuję się tylko by nie stał się bezmyślnym zbieractwem. Dwa, to tak średnio się czułem psychicznie, z wielu powodów, o których nie chcę pisać. Zrezygnowanie, emocjonalne rozchwianie, nieprzemyślane decyzje. Przy okazji opuściłem gardę i dostałem z liścia, i od życia i od ludzi. Trochę zasłużyłem. Wciąż nie jest różowo, ryj czerwony, ale stoję, nadal głupi, a jednak o jedną lekcję mądrzejszy. Za to jak zwykle fantastycznie pachnący!
Dziękuję ekipie z tagu #perfumy za kartkę-niespodziankę, to było urocze i bardzo miłe.
Jeśli znajdę czas, to może uda mi się wskrzesić #smrodysaradonina ale to raczej w takiej formie jak ostatnie wpisy, czyli bardziej luźne notatki niż obszerne recenzje.
W każdym razie #jestemzpowrotem

