Z Wykopu ale jak dla mnie piękne.
Historia, którą opowiem, miała miejsce w czasie największego boomu na Pokemon GO.
Pamiętacie co się wtedy działo? Kompletna dzicz.
Z kumplami zgodnie stwierdziliśmy, że jesteśmy zbyt dojrzali na takie gierki i nie będziemy brać w tym udziału.
Nasze liceum było jednym z największych w Polsce. Klasy od A do G pomnożone razy trzy roczniki + gimnazjum w sąsiednim budynku dawało razem kilkaset dzieciaków.
Sam nie wiem dlaczego, chyba z nudów, podczas jednej z przerw rzuciłem ten szalony pomysł.
  • stwórzmy własną wersję gry.
Nikt nie podjął tematu, więc kontynuowałem.
  • skoro jesteśmy za starzy na łapanie Pokemonów, łapmy dziewczyny. Kto zaliczy najwięcej ten wygrywa. Czas do końca roku.
Tomaszowi wyraźnie spodobał się ten pomysł.
  • nie powinniśmy się skupiać wyłącznie na ilości, czasem żeby zaliczyć wystarczy poczęstować papierosem, a za innymi trzeba biegać miesiącami.
  • słusznie. Pogrupujemy je według trudności, za każdą będzie można otrzymać odpowiednią liczbę punktów. Kto ma kartkę? - spytałem i zabraliśmy się za pisanie regulaminu.
  1. startuje pięciu uczestników, każdy wpłaca po 100zł wpisowego.
  2. za każdą zaliczoną dziewczynę gracz dostaje określoną liczbę żetonów.
  3. każda dziewczyna może zostać wyruchana tylko przez jednego gracza. (to znaczy mogą wszyscy, ale tylko pierwszy dostaje żetony.)
  4. po upływie terminu podliczamy żetony i zwycięzca zgarnia pieniądze.
  5. wszystkie sporne sytuacje rozstrzygamy wspólnie, kierując się duchem sportowej rywalizacji.
Przez dobry tydzień spotykaliśmy się po lekcjach żeby każdej przyporządkować unikalnego stworka.
Szare myszki dostawały pospolite Pokemony, jak Pidgey czy Rattata i nie miały wielkiej wartości.
Silne osobowości i szanujące się dziewczyny parowaliśmy z Pokemonami unikalnymi jak Charizard, czy Gyarados i były bardzo cenne.
Te, co do których nie mieliśmy pewności, dopasowaliśmy na zasadzie prostych skojarzeń typu: ruda - pokemon ognisty, dużo się poci - wodny, a psychicznie chore
zostawały Kadabrą albo innym Psyduckiem.
Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że z konkursu wyłączamy dziewczyny o imieniu Klaudia, bo wyruchanie ich to żadna sztuka.
W sumie 151 pozycji.
W międzyczasie Wojtek, stworzył coś na kształt Pokedexa. Każdy z nas dostał unikalny profil i mógł na bieżąco w telefonie śledzić wynik rywalizacji.
Igrzyska wystartowały.
Każdy przyjął inną taktykę.
Kuba w tydzień uzbierał sto pięćdziesiąt żetonów za pospolite okazy, za to Roman cierpliwie uwodził córkę katechetki za czterysta.
Ja miałem dobre kontakty z kilkoma dziewczynami więc liczyłem na koleżeński gest z ich strony.
Jeden po drugim wykreślaliśmy z listy kolejne nazwiska, poza Przemkiem, który ze swoją aparycją był skazany na porażkę. Wzięliśmy go tylko dla stówy.
Konkurs powoli zbliżał się do końca, a ja wysunąłem się na prowadzenie dupcąc Laprasa, czyli gwiazdę Instagrama z IIIC.
Wszystko szło po mojej myśli, do czasu gdy kilka tygodni przed zakończeniem roku dopadła mnie angina.
Leżąc w domu bezradnie przyglądałem się jak koledzy jeden po drugim przeskakują mnie w rankingu.
Wiedziałem, że aby wygrać muszę postawić wszystko na jedną kartę.
Po powrocie rzuciłem wszystkie siły na Snorlaxa.
Grubą Beata została wyceniona na 500 żetonów, plus stówa bonusu za poświęcenie.
Dopadłem ją płaczącą w szkolnym bufecie. Znowu jej dokuczali.
  • co się stało? chodź, postawię Ci herbatę.
Przy kasie zorientowałem się, że nie mam przy sobie portfela.
  • można płacić żetonami. - rzuciła sprzedawczyni.
Zamurowało mnie. Skąd wiedziała?
Okazało się, że pod moją nieobecność sfrustrowany niepowodzeniami Przemek rozpowiedział wszystkim o konkursie.
Koledzy uspokoili mnie, że gdy pozostali dowiedzieli się o zawodach, w szkole zapanował szał.
Jedni chcieli wziąć udział, inni przyjmowali zakłady na zwycięzcę.
Część dziewczyn była oburzona, że wyceniliśmy je tak nisko, niektóre oferowały pomoc w zwycięstwie za odpowiednią działkę. Za to nasze żetony trafiły do obiegu jako nieformalny środek płatniczy.
Postawiłem na siebie u szkolnego bukmachera i wróciłem do Beatki.
Jeżeli o wszystkim wie, nie ma sensu udawać, że mi się podoba. Postawiłem na szczerość i zaproponowałem jej połowę udziału w zyskach.
Odpowiedziała, że wszystko jej jedno.
Kiedy dzień później dowiedziałem się, że wracając z mojego mieszkania zginęła w wypadku ugięły się pode mną nogi.
Cały ten wyścig, uprzedmiotowienie kobiet, to wszystko nagle wydało mi się skrajnie głupie.
Obwiniałem się o to co się stało. Może gdyby nie nasza debilna zabawa do niczego by nie doszło?
Zastanawiałem się czy powinienem iść na pogrzeb, jednak zgodnie uznaliśmy, że nie może mnie tam zabraknąć.
W końcu od trzech lat uczyłem ją polskiego.
piwowar

@CzechGangbang Piękny koniec

Zaloguj się aby komentować