Wokoło jeżyły się posępne, groźne, poszarpane góry sycylijskie, tylko w kierunku północnym wiodła łagodnie wznosząca się przełęcz. U podnóża przejścia mały obóz grecki był prawie niewidoczny wśród skał.
-- Bogowie jedni wiedzą, którędy oni nadejdą -- mówił monotonnie jakiś głos.
-- Może tędy, a może pójdą na Akragas. Jeżeli cała armia kartagińska zwali się na nas, nie utrzymamy się. Zginą Syrakuzy, nasza piękna, mądra ojczyzna.
-- Po to tu jesteśmy, żeby ich powstrzymać -- odrzekł drugi głos, młodszy i energiczniejszy.
-- Taką garstką ich nie powstrzymamy. Przejdą po nas i zdobędą przełęcz. Żebyśmy to chociaż mogli zawiadomić naszych, że Kartagińczycy idą tędy!
-- Rozpalimy ognie na górach -- nasi domyślą się, co to znaczy -- wtrącił ktoś trzeci.
-- Ba! Ale czego się domyślą? Czy że idzie tędy mały oddział kartagiński czy że sam Barkas z całą potęgą? I co my mamy robić: ginąć do ostatka czy raczej cofnąć się za góry? Na Zeusa! Miło jest ginąć za ojczyznę i będę walczył za nią -- ale wolałbym wiedzieć, że moja śmierć przyda się na coś.
Stojący w cieniu skał dwaj mężowie przesunęli się dalej. Gdy nieco odeszli, młodszy i wyższy z nich mruknął:
-- Wierzę w twój wynalazek, Charyklesie -- byłeś przecież uczniem wielkiego Pitagorasa -- ale kończ go szybko, bo istotnie Kartagińczycy mogą nadejść lada dzień.
-- Wszystko jest już prawie gotowe, Ajgistosie. Dziś w nocy wyślę syna do głównego obozu. Pójdź ze mną.
Namiot uczonego Charyklesa stał obok namiotu wodza, ale był od niego znacznie obszerniejszy. W świetle kaganków oliwnych kręciło się tu kilku niewolników, dokonując jakichś prac wyglądających na stolarskie, bo ziemia była zaśmiecona wiórami. Po środku namiotu rzucały się w oczy dwa wielkie naczynia gliniane w kształcie walca na nóżkach. Były one jednakowe. Wysokość każdego z nich równała się wysokości dziesięcioletniego chłopca. Dno każdego z walców posiadało okrągły, nieduży otwór, ściśle w tej chwili zatkany drewnianym kołkiem. Ajgistos oglądał w milczeniu oba walce,
-- Dużo trudu kosztowało przewieźć je tu w całości -- mruknął -- Przez te góry…
-- A teraz popatrz na to, Ajgistosie.
To, co wskazywał Charykles, było to jakby denko drewniane. Niewolnicy opiłowywali je dopasowując do otworu walca: widać było, że ma ono zupełnie swobodnie poruszać się wewnątrz naczynia. W środku denka był osadzony długi drewniany pręt, którego powierzchnię podzielono poprzecznie na 24 pola, zaopatrzone w napisy.
-- A tu robimy drugie denko do drugiego walca. O, właśnie mój syn maluje na pręcie napisy. Glaukosie -- zwrócił się do młodego, może piętnastoletniego chłopca -- czy sprawdziłeś długość obu prętów i odległości napisów od wierzchołka?
-- Sam sprawdzałem po kilkakroć, ojcze. Oba pręty o włos nie różnią się między sobą.
Ajgistos wziął do ręki pręt, na którym jedne nad drugimi wysychały napisy robione przez Glaukosa, i odczytywał je:
-- "Mały oddział kartagiński idzie na nas". "Cała armia kartagińska uderza tędy". "Starajcie się utrzymać swoją pozycję". "Uderzajcie natychmiast na nieprzyjaciela". "Cofnijcie się za przełęcz". "Wycofajcie się i połączcie z naszymi". "Wysyłamy wam małą pomoc". "Wysyłamy wam człowieka z rozkazami".
-- To chyba wszystko -- mruknął Ajgistos -- Aha, dodaj jeszcze, Glaukosie, na obu prętach: "Uderzajcie na wroga niezależnie od jego liczebności". Może i taki rozkaz król będzie chciał wydać.
Osadzono drugi pręt w denku. Charykles jeszcze raz z całą dokładnością zmierzył średnice obu denek, wysokość prętów, odległości napisów do wierzchołka. Wszystko było w porządku: stały przed nim dwa identyczne przyrządy.
-- A więc Glaukosie, synu mój, natychmiast wyruszysz w drogę i zawieziesz jeden z tych walców do obozu króla naszego, Gelona. Wodę tam znajdziecie, prawda? Ustaw go blisko najwyższego szczytu i stróżuj przy nim każdej nocy od zmierzchu do świtu, tak jak cię nauczyłem.
Dwaj niewolnicy wynosili ostrożnie walec owinięty w miękki materiał i umieszczali go na ośle. Inni zabrali się do opakowania drugiego walca. Charykles to zauważył. 
-- Nie, nie, ten drugi walce tu pozostaje. Ustawicie go na wzgórzu, które wam wskażę.
===
Stało się tak, jak rozkazał Charykles: jeden walc został wywieziony przez Glaukosa do głównego obozu króla Syrakuz, Gelona, nad rzekę Himerę, drugi zaś ustawiono u zbocza najwyższego wzgórza nad przełęczą, której miał bronić Ajgistos. Naczynie napełniono pod wierzch wodą i przykryto denkiem, które unosił się na wodzie. Wysoko sterczał z denka w górę pręt z napisami. Kilku żołnierzy trzymało stale straż przy tym zagadkowym urządzeniu. W pobliżu biło źródełko wody.
Minęło kilka dni. Nadchodził właśnie wieczór i słońce zachodziło z wolna poza poszarpane skały, gdy z doliny przygalopowali trzej wysłani na zwiady Grecy. Zatrzymali się przed namiotem Ajgistosa i wódz wyszedł do nich.
-- Idą. Cała armia kartagińska -- mówili gorączkowo. -- O pięćdziesiąt stadiów stąd, w dolinie Autymajonu rozłożyli się na noc. Rano pewno uderzą na nas.
Zmrok zapadał szybko. Wokół namiotu wodza zebrali się żołnierze słuchając nowik, czekając na rozkazy Ajgistosa. Lecz ten rozejrzał się.
-- Charyklesie!
-- Jestem, wodzu. Idziemy na wzgórze. Wy dwaj -- wskazał palcem niewolników -- idziecie z nami. Weźcie zapalone pochodnie i wiadra.
Mała grupka szybko podążyła w górę i dotarła do miejsca, gdzie na zboczu wzgórza warta czuwała przy naczyniu. Charykles sprawdził poziom wody w walcu: było jej pełno.
Natenczas chwycił płonącą pochodnię z rąk niewolnika, stanął na samym szczycie i zaczął zataczać ogniste kręgi. Pochodnia płonęła jasno. Przy naczyniu z wodą czuwał Ajgistos.
-- Jest! -- krzyknął Charykles.
Daleko, daleko na oddalonym szczycie ukazało się drugie takie światło. Tam też ktoś robił koła zapaloną pochodnią.
-- Widzą nas już! Odkorkować!
Podał pochodnię niewolnikowi, który zbiegł z nią na dół. Na szczycie zaległy ciemności. Charykles stanął przy walcu. Woda uchodziła z niego powoli, wraz z obniżaniem się jej poziomu denko z prętem coraz bardziej opadało w naczyniu. Przy świetle pochodni uczony śledził powoli zanurzające się napisy na pręcie. W pewnym momencie krawędź walca wypadła na jednym poziomie z linią, nad którą był napis "Cała armia kartagińska uderza na nas". Krzyknął:
-- Zakorkować!
I skoczył znów na górę z pochodnią, dając w ten sposób znać swojemu synowi w obozie Gelona, że i on powinien zatkać swój walec. W tej samej chwili błysnęło światło na tamtej górze.
Charykles zszedł na dół.
-- Potwierdzili tym światłem, że otrzymali wiadomość. Teraz my czekamy na wiadomość od nich. Sykelu -- zwrócił się do niewolnika -- trzeba znów dolać wody do pełna.
Denko drewniane wraz z sterczącym prętem ponownie uniosło się w górę i pływało po powierzchni. Charykles wszedł na szczyt i ukrywszy niewolnika z pochodnią z załomie skał czekał wśród ciemności, wytężając wzrok w stronę wzgórz na Himerą. Czekał niedługo.
-- Ajgistosie, widzę światło!
Chwycił z rąk niewolnika pochodnię i zaczął nią wywijać, dając w ten sposób znak, że jest gotów do odbioru wiadomości. Nagle krzyknął::
-- Schowali światło! Odkorkować!
Niewolnik ze światłem ukrył się. Charykles wytężał wzrok w kierunku wzgórz na Himerą. Słychać było plusk wody uchodzącej z walca. Krzyknął znowu:
-- Jest światło! Zatkać!
Niewolnik na górze powiewał pochodnią na znak, że wiadomość została odebrana. Charykles zbiegł do walca. Pręt z napisem był znacznie zanurzony w naczyniu; krawędź naczynia odcinała linię, nad którą w świetle pochodnie odczytali:
"Idziemy z całą armią wam na pomoc".
===
Wywiadowcy kartagińscy dobrze pracowali. Wiedzieli oni -- i donieśli o tym swemu wodzowi -- że przez góry prowadzi wygodna przełęcz, strzeżona przez garstkę Greków. Jeśli udałoby się przejść tą przełęczą -- można by zaatakować wojska greckie od strony, od której nie spodziewały się napaści, bo od wnętrza lądu. Należy tylko otoczyć mały oddziałek grecki i wyciąć wszystkich, aby wieść o pochodzie Kartagińczyków przez góry nie dotarła do króla Syrakuz, Gelona.
Wczesnym rankiem napastnicy uderzyli do boju. Jakież było ich zdumienie, gdy okazało się, że naprzeciw nich stoi nie mały oddział grecki, a cała armia Gelona!
Kartagińczycy przegrali bitwę i wojnę. Zaledwie szczątki ich powróciły na rodzinny brzeg afrykański. Nigdy nie mieli się dowiedzieć, że do ich przegranej przyczynił się owoc geniuszu greckiego -- pierwszy na świecie telegraf.
Bo telegraf, słowo greckie, oznacza -- pisanie na odległość.
===
Autor: Anna Osińska.
Źródło: Horyzonty techniki dla dzieci. Nr 1 (57), styczeń 1962.
bf2184be-5983-4052-bd3e-1e7499b7f41b

Zaloguj się aby komentować