Tyrania nie popłaca. Najbardziej makabryczne śmierci dyktatorów
CiekawostkiHistoryczne.pl*Zdjęcia wrzucę w komentarzach*
Podobno bycie bezwzględnym tyranem jest najlepszą gwarancją spokojnej starości. Może i tak, ale nie każdy dyktator miał okazję się o tym przekonać. Dzisiaj opowiemy o tych zbrodniarzach, którzy nie zdołali uciec przed sprawiedliwością. I o makabrycznym końcu, jaki ich spotkał.
Dobrze znane są losy tyranów, takich jak Adolf Hitler, Benito Mussolini czy choćby Nicolae Ceauşescu. W naszym zestawieniu nie będziemy o nich pisać. Skupimy się na bardziej egzotycznych postaciach. Listę mają (wątpliwy) zaszczyt otworzyć dwaj prezydenci Liberii, którzy w przeciągu zaledwie dekady przenieśli się na tamten świat w szczególnie krwawych okolicznościach.
Pokarm dla sępów. Śmierć Williama Tolberta
Pierwszym z nich był – rządzący krajem od 1971 r. – William Tolbert. Można powiedzieć, że odziedziczył on urząd po swoim przyjacielu Williamie Tubmanie. O ile jednak Tubmana bawiła władza, to Toblert – zgodnie z tym co pisał Ryszard Kapuściński w „Hebanie” – ponad wszystko kochał pieniądze:
Była to chodząca korupcja. Handlował wszystkim – złotem, samochodami, w chwilach wolnych sprzedawał paszporty. Za jego przykładem szła cała elita, owi potomkowie czarnych niewolników amerykańskich. Do ludzi wychodzących na ulicę z wołaniem o chleb i wodę Tolbert kazał strzelać. Jego policja zabiła setki ludzi.
Nic zatem dziwnego, że uciskani mieszkańcy kraju szybko mieli dosyć jego rządów. Z okazji postanowił skorzystać 28-letni sierżant Samuel Doe. Chociaż był półanalfabetą, miał wielkie aspiracje. Też chciał zostać dyktatorem! W tym celu zawiązał w liberyjskiej armii spisek i 12 kwietnia 1980 r. dokonał zamachu stanu.
Wraz z szesnastoma innymi żołnierzami Doe pod osłoną nocy wdarł się do pałacu prezydenckiego, gdzie szybko rozprawiono się z zaskoczoną ochroną. Następnie napastnicy poćwiartowali jeszcze żywego Tolberta w łóżku. Wyjęli mu wnętrzności i wyrzucili na dziedziniec psom i sępom na pożarcie. Stanowiło to złą wróżbę dla tych którzy dotychczas sprawowali władzę w kraju.
Pożarty przez rebeliantów. Żałosny koniec Samuela Doe
Samuel Doe niemal natychmiast pokazał na co go stać. W pierwszej kolejności przyznał sobie stopień generalski i ogłosił się prezydentem. Następnie zabrał się za czystki polityczne, przeprowadzając publiczną egzekucję 13 ministrów z poprzedniego rządu.
Stolica Liberii Monrowia. Pod rządami Samuela Doe miasto, podobnie jak i cały kraj, pogrążyło się w zupełnym marazmie.
Na ich miejsce powołał swoich współplemieńców, którzy jednak nie mieli zielonego pojęcia o tym, jak kierować państwem. Nastąpiła całkowita zapaść. Nie było światła, zamknięto sklepy, zamarł ruch na nielicznych drogach.
Aby utrzymać się przy władzy dyktator sięgnął po sprawdzone przez poprzednika metody. Spirala przemocy rozkręciła się na dobre. Ofiary szły już w tysiące. Teraz to Doe stał się znienawidzonym tyranem, a po władzę rękę wyciągnął Charles Taylor – były przyjaciel prezydenta. Rewolta, która wybuchła w grudniu 1989 r., szybko ogarnęła cały kraj, ale w łonie samych powstańców nastąpił rozłam. Pojawiła się kolejna siła z niejakim Prince’em Johnsonem na czele. Liberię plądrowały już trzy frakcje.
Sytuacja w końcu zaniepokoiła przywódców innych krajów Afryki Zachodniej, którzy postanowili interweniować. Kontyngent wysłany przez Nigerię dotarł do portu w Monrowii latem 1990 r. Dziewiątego września Samuel Doe zdecydował, że musi na nabrzeżu osobiście powitać swoich wybawców. To był błąd, za który zapłacił śmiercią w strasznych męczarniach.
Mercedes dyktatora wpadł w zasadzkę zorganizowaną przez ludzi Johnsona. Zginęła cała obstawa. Doe został kilkukrotnie ranny w nogi, co skutecznie uniemożliwiło mu ucieczkę, ale był to dopiero początek jego cierpień. Rebelianci poddali go okrutnym torturom, mającym na celu zdobycie numeru jego szwajcarskiego konta.
Najpierw oprawcy przez kilkadziesiąt minut bili i kopali swoją ofiarę. W efekcie twarz Doe spuchła do tego stopnia, że prawie nic nie widział i miał ogromne problemy z mówieniem. Jednakże to nie wystarczyło, aby skłonić go do wyjawienia sekretu wartego miliony.
W tej sytuacji Johnson – który wszystko spokojnie nadzorował – kazał torturowanemu obciąć uszy, co też niezwłocznie zrobiono. Na nic się to zdało, obalony dyktator najwyraźniej miał zamiar zabrać do grobu swoją tajemnicę. Jak zauważył Ryszard Kapuściński”
Teraz Johnson właściwie nie wie, co robić dalej. Kazać mu uciąć nos? Rękę? Nogę? Najwyraźniej nie ma pomysłu. Zaczyna go to nudzić. – Zabierzcie go stąd! – rozkazuje żołnierzom, którzy wezmą go na dalsze tortury […]. Doe, katowany, żył jeszcze kilka godzin i umarł z upływu krwi.
Kilkugodzinne tortury jakim został poddane Samuel Doe zostały uwiecznione na taśmie filmowej. Na zdjęciu okaleczony dyktator jest wypytywany o numer szwajcarskiego konta.
Następnie zwłoki zostały poćwiartowane i częściowo zjedzone przez ludzi Johnsona. Tak wyglądał żałosny koniec sierżanta, marzącego o byciu dyktatorem. Warto dodać, że cały ten krwawy spektakl został nagrany na taśmę wideo, która szybko stała się: największą atrakcją na rynku mediów.
Na ostrzu noża. Śmierć Ngo Dinh Diema
Teraz przeniesiemy się na chwilę do Azji, a konkretnie na Półwysep Indochiński, gdzie w 1954 r. prezydentem Wietnamu Południowego został Ngo Dinh Diem.
Swoje stanowisko zawdzięczał Amerykanom, ceniącym jego antykomunizm. To właśnie dzięki poparciu jankesów dyktator mógł sobie pozwolić na rządy twardej ręki, upływające pod znakiem walki z Viet Minhiem oraz prześladowań buddyjskiej większości obywateli. Wiernie asystował mu przy tym, kierujący tajną policją, brat Ngo Dinh Nhu – obaj byli zagorzałymi katolikami.
Wszystko ma jednak swoje granice. W 1963 r. miarka się przebrała i grupa wysokich rangą oficerów – z generałem Duong Van Minhem na czele – zawiązała spisek przeciw swemu przywódcy. Co istotne, mogli liczyć na poparcie Stanów Zjednoczonych, które straciły wiarę w swego niedawnego protegowanego. Jak pisze w jednym z rozdziałów książki „Ostatnie dni dyktatorów” Pierre Journoud: spiskowcy poradzili się astrologów, którzy potwierdzili, że 1 listopada 1963 roku gwiazdy będą im sprzyjały. To będzie pomyślny dzień.
Kościół św. Franciszka Ksawerego w Sajgonie. To w nim szukali schronienia bracia Ngo.
Przy takich wróżbach kierujący całą akcją generałowie byli pewni swego. Wezwali Diema, aby złożył urząd i poddał się wraz z bratem bez walki. Ten ani myślał tego robić. Wciąż liczył na pomoc Waszyngtonu oraz dowódców wiernych formacji wojskowych. Wtedy jeszcze nie wiedział, że wszyscy go zdradzili.
Kilka godzin później rozpoczął się atak na pałac prezydencki, którego broniły zaledwie:
trzy bataliony gwardii prezydenckiej z jednym pododdziałem pancernym. Z relacji świadków wynika, że szturmem kieruje oficer amerykański: być może Lucien Conein, szczególnie aktywny agent CIA pochodzenia francuskiego. Osaczeni Diem i Nhu nie czekają na pierwszy ostrzał artyleryjski. Uciekają z siedziby prezydenta tajnym tunelem (cyt.: „Ostatnie dni dyktatorów”).
Znaleźli schronienie w chińskiej dzielnicy Sajgonu, gdzie zaopiekował się nimi zwierzchnik tamtejszej wspólnoty wyznaniowej. Tymczasem sytuacja z godziny na godzinę stawała się coraz bardziej beznadziejna. W końcu rankiem 2 listopada bracia poprosili o azyl w kościele św. Franciszka Ksawerego.
Ngo Dinh Diem w dniach chwały. Na zdjęciu z prezydentem USA, Dwightem Eisenhowerem.
Właśnie tam dotarła do nich wiadomość, że pałac prezydencki został zdobyty przez zamachowców. Ngo Dinh Diem wreszcie zdał sobie sprawę, że to już koniec. Zdruzgotany zadzwonił do rebeliantów z ofertą, że odda się w ich ręce pod jednym warunkiem. Mieli pozwolić mu bezpiecznie wyjechać za granicę.
Początkowo wydawało się, że rzeczywiście uda mu się ocalić skórę. Jak relacjonuje cytowany już tutaj Pierre Journoud: natychmiast po niego i brata zostaje wysłany konwój, który ma odstawić ich do sztabu generalnego. Dopiero w trakcie podróży sytuacja gwałtownie się zaostrza.
W samochodzie wybuchła karczemna awantura pomiędzy Ngo Dinh Nhu a majorem Nguyen Van Nhungiem – adiutantem generała Minha. Szybko zamieniła się ona w krwawą jatkę. W pewnym momencie oficer wyciągnął nóż i niewiele myśląc zadał serię szybkich ciosów byłemu szefowi tajnej policji.
Na ratunek konającemu bratu rzucił się oczywiście Ngo Dinh Diem, co jeszcze bardziej rozwścieczyło majora. Nie zważając na wcześniejsze obietnice, w przypływie szału, Nguyen zamordował dopiero co obalonego prezydenta.
Jego śmierć była zapowiedzią długiej serii krwawych przewrotów, które doprowadziły wreszcie do amerykańskiej interwencji zbrojnej na Półwyspie Indochińskim.
Miejcie litość synkowie. Ostatnie chwile „starego kudłacza”
Na zakończenie historia śmierci dyktatora, którą mogliśmy oglądać niemal na żywo w telewizji. Mowa o Muammarze Kaddafim i wydarzeniach z pamiętnego 20 października 2011 roku.
Pułkownik Muammar Kaddafi władał niepodzielnie Libią przez prawie 42 lata. Jednak i na niego przyszedł czas i w sierpniu 2011 r. – po przegranej wojnie domowej – dyktator musiał uciekać z Trypolisu. Tak zaczęła się dwumiesięczna tułaczka, której ostatni akt rozegrał się na przedmieściach Syrty. Właśnie z tego miasta „stary kudłacz” – jak nazywali go przeciwnicy – zamierzał przebijać się do leżącego na zachodzie Dżafaru. Nie było mu dane tam dotrzeć.
Od samego początku wszystko zwiastowało nadciągająca katastrofę. Jak zauważa Vincent Hugeux w „Ostatnich dniach dyktatorów” czas uciekał a wciąż jeszcze nie udało się załadować amunicji, kanistrów ani rannych do czterdziestu samochodów terenowych. Co gorsza, nie było żadnej dobrej trasy ucieczki dla tak licznej kawalkady. Koniec końców zdecydowano się na tę najniebezpieczniejszą, ponieważ:
od zachodu Syrty pilnuje […] brygada z Misraty, męczeńskiego miasta pałającego żądzą odwetu po tym, jak przez długie tygodnie ostrzeliwał je Chamis, najmłodsza latorośl wodza.
To musiało skończyć się tragicznie. Szczególnie, że uciekinierzy szybko zostali namierzeni przez amerykańskie drony. Właśnie rakieta wystrzelona z bezzałogowego Predatora zniszczyła czoło kolumny. Dzieła dopełniły bomby zrzucone przez francuski myśliwiec Mirage, które pozostawiły po sobie jedynie płonące wraki pikapów i osmalone szkielety.
Jakimś cudem Kaddafi uszedł z tego pogromu w miarę cało. Nie na długo. Lekko ranny i ogłuszony dyktator szukał schronienia w betonowych przepustach pod autostradą. Powstańcy jednakże błyskawicznie wpadli na jego trop. Pułkownik został bezceremonialnie wywleczony ze swojej kryjówki i oddany w ręce rozgorączkowanego tłumu:
Kto żyw, wyciąga komórkę i kręci. Wybiła godzina ucztowania. […] Na Kaddafiego pada grad ciosów. Zakrwawiony „stary kudłacz” […] traci kolejne pukle włosów. Niecierpliwe ręce wyszarpują całe garści.
Na tym nie koniec. Ktoś wbija mu do odbytu metalową kolbę. Na jeńca sypie się grad ciosów. Obalony dyktator dźwiga się na klęczki. Wymiotuje czerwonymi strugami krwi. W tej samej chwili pojawia się pistolet przyłożony do opuchniętej twarzy, a potem nic, następne ujęcie pokazuje już nieruchome ciało rozciągnięte na ziemi (cyt.: „Ostatnie dni dyktatorów”).
Tak zakończył swój żywot ten, który bez najmniejszych skrupułów rozprawiał się z wszelką opozycją. Zastanówcie się zatem dwa razy zanim podejmiecie decyzję o zostaniu dyktatorem. Możecie nie doczekać wymarzonej, spokojnej starości.
#ciekawostkihistoryczne #historia
Podobno bycie bezwzględnym tyranem jest najlepszą gwarancją spokojnej starości. Może i tak, ale nie każdy dyktator miał okazję się o tym przekonać. Dzisiaj opowiemy o tych zbrodniarzach, którzy nie zdołali uciec przed sprawiedliwością. I o makabrycznym końcu, jaki ich spotkał.
Dobrze znane są losy tyranów, takich jak Adolf Hitler, Benito Mussolini czy choćby Nicolae Ceauşescu. W naszym zestawieniu nie będziemy o nich pisać. Skupimy się na bardziej egzotycznych postaciach. Listę mają (wątpliwy) zaszczyt otworzyć dwaj prezydenci Liberii, którzy w przeciągu zaledwie dekady przenieśli się na tamten świat w szczególnie krwawych okolicznościach.
Pokarm dla sępów. Śmierć Williama Tolberta
Pierwszym z nich był – rządzący krajem od 1971 r. – William Tolbert. Można powiedzieć, że odziedziczył on urząd po swoim przyjacielu Williamie Tubmanie. O ile jednak Tubmana bawiła władza, to Toblert – zgodnie z tym co pisał Ryszard Kapuściński w „Hebanie” – ponad wszystko kochał pieniądze:
Była to chodząca korupcja. Handlował wszystkim – złotem, samochodami, w chwilach wolnych sprzedawał paszporty. Za jego przykładem szła cała elita, owi potomkowie czarnych niewolników amerykańskich. Do ludzi wychodzących na ulicę z wołaniem o chleb i wodę Tolbert kazał strzelać. Jego policja zabiła setki ludzi.
Nic zatem dziwnego, że uciskani mieszkańcy kraju szybko mieli dosyć jego rządów. Z okazji postanowił skorzystać 28-letni sierżant Samuel Doe. Chociaż był półanalfabetą, miał wielkie aspiracje. Też chciał zostać dyktatorem! W tym celu zawiązał w liberyjskiej armii spisek i 12 kwietnia 1980 r. dokonał zamachu stanu.
Wraz z szesnastoma innymi żołnierzami Doe pod osłoną nocy wdarł się do pałacu prezydenckiego, gdzie szybko rozprawiono się z zaskoczoną ochroną. Następnie napastnicy poćwiartowali jeszcze żywego Tolberta w łóżku. Wyjęli mu wnętrzności i wyrzucili na dziedziniec psom i sępom na pożarcie. Stanowiło to złą wróżbę dla tych którzy dotychczas sprawowali władzę w kraju.
Pożarty przez rebeliantów. Żałosny koniec Samuela Doe
Samuel Doe niemal natychmiast pokazał na co go stać. W pierwszej kolejności przyznał sobie stopień generalski i ogłosił się prezydentem. Następnie zabrał się za czystki polityczne, przeprowadzając publiczną egzekucję 13 ministrów z poprzedniego rządu.
Stolica Liberii Monrowia. Pod rządami Samuela Doe miasto, podobnie jak i cały kraj, pogrążyło się w zupełnym marazmie.
Na ich miejsce powołał swoich współplemieńców, którzy jednak nie mieli zielonego pojęcia o tym, jak kierować państwem. Nastąpiła całkowita zapaść. Nie było światła, zamknięto sklepy, zamarł ruch na nielicznych drogach.
Aby utrzymać się przy władzy dyktator sięgnął po sprawdzone przez poprzednika metody. Spirala przemocy rozkręciła się na dobre. Ofiary szły już w tysiące. Teraz to Doe stał się znienawidzonym tyranem, a po władzę rękę wyciągnął Charles Taylor – były przyjaciel prezydenta. Rewolta, która wybuchła w grudniu 1989 r., szybko ogarnęła cały kraj, ale w łonie samych powstańców nastąpił rozłam. Pojawiła się kolejna siła z niejakim Prince’em Johnsonem na czele. Liberię plądrowały już trzy frakcje.
Sytuacja w końcu zaniepokoiła przywódców innych krajów Afryki Zachodniej, którzy postanowili interweniować. Kontyngent wysłany przez Nigerię dotarł do portu w Monrowii latem 1990 r. Dziewiątego września Samuel Doe zdecydował, że musi na nabrzeżu osobiście powitać swoich wybawców. To był błąd, za który zapłacił śmiercią w strasznych męczarniach.
Mercedes dyktatora wpadł w zasadzkę zorganizowaną przez ludzi Johnsona. Zginęła cała obstawa. Doe został kilkukrotnie ranny w nogi, co skutecznie uniemożliwiło mu ucieczkę, ale był to dopiero początek jego cierpień. Rebelianci poddali go okrutnym torturom, mającym na celu zdobycie numeru jego szwajcarskiego konta.
Najpierw oprawcy przez kilkadziesiąt minut bili i kopali swoją ofiarę. W efekcie twarz Doe spuchła do tego stopnia, że prawie nic nie widział i miał ogromne problemy z mówieniem. Jednakże to nie wystarczyło, aby skłonić go do wyjawienia sekretu wartego miliony.
W tej sytuacji Johnson – który wszystko spokojnie nadzorował – kazał torturowanemu obciąć uszy, co też niezwłocznie zrobiono. Na nic się to zdało, obalony dyktator najwyraźniej miał zamiar zabrać do grobu swoją tajemnicę. Jak zauważył Ryszard Kapuściński”
Teraz Johnson właściwie nie wie, co robić dalej. Kazać mu uciąć nos? Rękę? Nogę? Najwyraźniej nie ma pomysłu. Zaczyna go to nudzić. – Zabierzcie go stąd! – rozkazuje żołnierzom, którzy wezmą go na dalsze tortury […]. Doe, katowany, żył jeszcze kilka godzin i umarł z upływu krwi.
Kilkugodzinne tortury jakim został poddane Samuel Doe zostały uwiecznione na taśmie filmowej. Na zdjęciu okaleczony dyktator jest wypytywany o numer szwajcarskiego konta.
Następnie zwłoki zostały poćwiartowane i częściowo zjedzone przez ludzi Johnsona. Tak wyglądał żałosny koniec sierżanta, marzącego o byciu dyktatorem. Warto dodać, że cały ten krwawy spektakl został nagrany na taśmę wideo, która szybko stała się: największą atrakcją na rynku mediów.
Na ostrzu noża. Śmierć Ngo Dinh Diema
Teraz przeniesiemy się na chwilę do Azji, a konkretnie na Półwysep Indochiński, gdzie w 1954 r. prezydentem Wietnamu Południowego został Ngo Dinh Diem.
Swoje stanowisko zawdzięczał Amerykanom, ceniącym jego antykomunizm. To właśnie dzięki poparciu jankesów dyktator mógł sobie pozwolić na rządy twardej ręki, upływające pod znakiem walki z Viet Minhiem oraz prześladowań buddyjskiej większości obywateli. Wiernie asystował mu przy tym, kierujący tajną policją, brat Ngo Dinh Nhu – obaj byli zagorzałymi katolikami.
Wszystko ma jednak swoje granice. W 1963 r. miarka się przebrała i grupa wysokich rangą oficerów – z generałem Duong Van Minhem na czele – zawiązała spisek przeciw swemu przywódcy. Co istotne, mogli liczyć na poparcie Stanów Zjednoczonych, które straciły wiarę w swego niedawnego protegowanego. Jak pisze w jednym z rozdziałów książki „Ostatnie dni dyktatorów” Pierre Journoud: spiskowcy poradzili się astrologów, którzy potwierdzili, że 1 listopada 1963 roku gwiazdy będą im sprzyjały. To będzie pomyślny dzień.
Kościół św. Franciszka Ksawerego w Sajgonie. To w nim szukali schronienia bracia Ngo.
Przy takich wróżbach kierujący całą akcją generałowie byli pewni swego. Wezwali Diema, aby złożył urząd i poddał się wraz z bratem bez walki. Ten ani myślał tego robić. Wciąż liczył na pomoc Waszyngtonu oraz dowódców wiernych formacji wojskowych. Wtedy jeszcze nie wiedział, że wszyscy go zdradzili.
Kilka godzin później rozpoczął się atak na pałac prezydencki, którego broniły zaledwie:
trzy bataliony gwardii prezydenckiej z jednym pododdziałem pancernym. Z relacji świadków wynika, że szturmem kieruje oficer amerykański: być może Lucien Conein, szczególnie aktywny agent CIA pochodzenia francuskiego. Osaczeni Diem i Nhu nie czekają na pierwszy ostrzał artyleryjski. Uciekają z siedziby prezydenta tajnym tunelem (cyt.: „Ostatnie dni dyktatorów”).
Znaleźli schronienie w chińskiej dzielnicy Sajgonu, gdzie zaopiekował się nimi zwierzchnik tamtejszej wspólnoty wyznaniowej. Tymczasem sytuacja z godziny na godzinę stawała się coraz bardziej beznadziejna. W końcu rankiem 2 listopada bracia poprosili o azyl w kościele św. Franciszka Ksawerego.
Ngo Dinh Diem w dniach chwały. Na zdjęciu z prezydentem USA, Dwightem Eisenhowerem.
Właśnie tam dotarła do nich wiadomość, że pałac prezydencki został zdobyty przez zamachowców. Ngo Dinh Diem wreszcie zdał sobie sprawę, że to już koniec. Zdruzgotany zadzwonił do rebeliantów z ofertą, że odda się w ich ręce pod jednym warunkiem. Mieli pozwolić mu bezpiecznie wyjechać za granicę.
Początkowo wydawało się, że rzeczywiście uda mu się ocalić skórę. Jak relacjonuje cytowany już tutaj Pierre Journoud: natychmiast po niego i brata zostaje wysłany konwój, który ma odstawić ich do sztabu generalnego. Dopiero w trakcie podróży sytuacja gwałtownie się zaostrza.
W samochodzie wybuchła karczemna awantura pomiędzy Ngo Dinh Nhu a majorem Nguyen Van Nhungiem – adiutantem generała Minha. Szybko zamieniła się ona w krwawą jatkę. W pewnym momencie oficer wyciągnął nóż i niewiele myśląc zadał serię szybkich ciosów byłemu szefowi tajnej policji.
Na ratunek konającemu bratu rzucił się oczywiście Ngo Dinh Diem, co jeszcze bardziej rozwścieczyło majora. Nie zważając na wcześniejsze obietnice, w przypływie szału, Nguyen zamordował dopiero co obalonego prezydenta.
Jego śmierć była zapowiedzią długiej serii krwawych przewrotów, które doprowadziły wreszcie do amerykańskiej interwencji zbrojnej na Półwyspie Indochińskim.
Miejcie litość synkowie. Ostatnie chwile „starego kudłacza”
Na zakończenie historia śmierci dyktatora, którą mogliśmy oglądać niemal na żywo w telewizji. Mowa o Muammarze Kaddafim i wydarzeniach z pamiętnego 20 października 2011 roku.
Pułkownik Muammar Kaddafi władał niepodzielnie Libią przez prawie 42 lata. Jednak i na niego przyszedł czas i w sierpniu 2011 r. – po przegranej wojnie domowej – dyktator musiał uciekać z Trypolisu. Tak zaczęła się dwumiesięczna tułaczka, której ostatni akt rozegrał się na przedmieściach Syrty. Właśnie z tego miasta „stary kudłacz” – jak nazywali go przeciwnicy – zamierzał przebijać się do leżącego na zachodzie Dżafaru. Nie było mu dane tam dotrzeć.
Od samego początku wszystko zwiastowało nadciągająca katastrofę. Jak zauważa Vincent Hugeux w „Ostatnich dniach dyktatorów” czas uciekał a wciąż jeszcze nie udało się załadować amunicji, kanistrów ani rannych do czterdziestu samochodów terenowych. Co gorsza, nie było żadnej dobrej trasy ucieczki dla tak licznej kawalkady. Koniec końców zdecydowano się na tę najniebezpieczniejszą, ponieważ:
od zachodu Syrty pilnuje […] brygada z Misraty, męczeńskiego miasta pałającego żądzą odwetu po tym, jak przez długie tygodnie ostrzeliwał je Chamis, najmłodsza latorośl wodza.
To musiało skończyć się tragicznie. Szczególnie, że uciekinierzy szybko zostali namierzeni przez amerykańskie drony. Właśnie rakieta wystrzelona z bezzałogowego Predatora zniszczyła czoło kolumny. Dzieła dopełniły bomby zrzucone przez francuski myśliwiec Mirage, które pozostawiły po sobie jedynie płonące wraki pikapów i osmalone szkielety.
Jakimś cudem Kaddafi uszedł z tego pogromu w miarę cało. Nie na długo. Lekko ranny i ogłuszony dyktator szukał schronienia w betonowych przepustach pod autostradą. Powstańcy jednakże błyskawicznie wpadli na jego trop. Pułkownik został bezceremonialnie wywleczony ze swojej kryjówki i oddany w ręce rozgorączkowanego tłumu:
Kto żyw, wyciąga komórkę i kręci. Wybiła godzina ucztowania. […] Na Kaddafiego pada grad ciosów. Zakrwawiony „stary kudłacz” […] traci kolejne pukle włosów. Niecierpliwe ręce wyszarpują całe garści.
Na tym nie koniec. Ktoś wbija mu do odbytu metalową kolbę. Na jeńca sypie się grad ciosów. Obalony dyktator dźwiga się na klęczki. Wymiotuje czerwonymi strugami krwi. W tej samej chwili pojawia się pistolet przyłożony do opuchniętej twarzy, a potem nic, następne ujęcie pokazuje już nieruchome ciało rozciągnięte na ziemi (cyt.: „Ostatnie dni dyktatorów”).
Tak zakończył swój żywot ten, który bez najmniejszych skrupułów rozprawiał się z wszelką opozycją. Zastanówcie się zatem dwa razy zanim podejmiecie decyzję o zostaniu dyktatorem. Możecie nie doczekać wymarzonej, spokojnej starości.
#ciekawostkihistoryczne #historia