#tworczoscwlasna #poezja #wiersze
#zafirewallem

poza tym, jak gdyby nigdy nic

ze spoglądania w dal nic ponad - splątanie.
zagmatwania, wzburzenia, kłębienie.
ruchome morze wirujących meduz, i tyle
zakołowań, że aż trudno złapać grunt.

w zanadrzu podniebna chwiejność
tych wszystkich sznurkowych drabin,
po których zechce się wdrapać wzrok,
próbując zahaczyć za migotliwy szczegół.

tymczasem niknięcie i oddalanie, gdy
falą w skroniach pulsuje mgła.
uporczywe przedzieranie przez gąszcz,
gdzie tyle porośnięć, ile warstw.

kto by je wszystkie zliczył...

a jednak próbujesz przybliżyć,
gdy ukradkiem pociągasz
za jedną z klejących się nitek,
nadziewając delikatnie nakłuwasz.
w-reszcie otwierasz jak ostrygę
i galaretowata treść wypływa.

zaczepiając o detal umiejętnie drążysz
od słowa do słowa, aż brnę w kolejny połów:
obrazów, dźwięków, ziaren.

cichutko przywołujesz, gdy snując się brzegiem
skaczę z piktogramu w piktogram.

spójrz -
na zawołanie przynoszę ci w wilgotnych dłoniach
wyłowione muszle. przygarniesz, przytulisz
nas wszystkie, jak zabłąkane dzieci potrzebujące ukołysań,
spoglądając z takim zatroskaniem, że
strumień ciepła spłynie do stóp.

jak wtedy cała niepewność stopnieje.

z cofnięciem wskazówek zegara
ziemia zakreśli kolejną elipsę. słońce przetoczy się kołem i
ciężar powiek spadnie kaskadą rozmytych brzmień.
z odpływu na odpływ w srebrnej łusce odkryją toń lustra:

dobrze wiesz, że gdyby można było cierpliwie formować,
nadając kształt przestrzeniom, odżyłyby -
rafą pomiędzy kolejnymi mrugnięciami.

za setnym z powtórzeń echo przywlecze strzępki słów:
gdy patrzysz tak na przestrzał boję się,
że już stamtąd...

i wracam, kiedy cisza przeradza się w krzyk.
próbujesz głaskać, jakby mogło to cokolwiek zmienić,
odnajdując zgubione albo chociaż klucz.

jak mantra powróci wirujące tło i żal przemieszany w kubkach.
drętwienie z mimowolnym opadaniem powiek.
trzymasz za ręce, gdy natłok zakleszcza
niebezpiecznie od wewnątrz.

wiesz, że są we mnie słowa, których
lęk nie wypowie, dławią w środku jakby zalegała tam pięść.
możesz tylko rozsupłać ze spojrzeń:

tyle i tylko tyle pozostanie z uczepień -
paznokieć omsknięty o śliski strzęp,
kiedy wodząc dookoła próbujesz chwycić
oczami za bezpieczną linę.

łaskawie po horyzont jedynie piskliwe wzruszenia mew,
po stokroć w salwach odbite od połyskujących fal,
poza tym, jak gdyby nigdy nic -
przesypujące się z boku na bok rozdmuchane sylwetki wydm,

wielokroć powtórzony
bełkotliwego echa podniebny chichot.

.
zdjęcie własne
b2a82b82-94b2-4614-be85-535eea94cafb

Zaloguj się aby komentować