Taniec życia i pieśń śmierci. Historia Apaczów Cochise'a i Geronima
wyborcza.plLink do działu wybiórczej - Ale Historia.
Jakby ktoś bił się z paywallem, to poniżej cały, dłuuuuuugi tekst, będący fragmentem książki "Taniec życia i pieśń śmierci. Historia Apaczów Cochise'a i Geronima" Zofii Kozimor. #wyborcza #historia #ksiazki
Apacze byli mocno przywiązani do miejsca, w którym przyszli na świat. Regularnie wracali w rodzinne strony, kładli się na ziemi i modlili, tarzając się na wschód, zachód, północ i południe. Przywiązanie to miało charakter mistyczny. Pojęcie własności ziemi było im obce. Te wędrowne grupy przemieszczały się w rytm pór roku, podążając bądź za zwierzyną łowną, bądź w poszukiwaniu mescalu, żołędzi, dzikich owoców i jagód.
Apacze z Arizony i zachodniego wybrzeża Rio Grande w Nowym Meksyku nie stawiali tipi. Mieszkali w kopulastych szałasach z gałęzi, które dostosowane były do panującego tu klimatu. Na tych terenach, gdzie wiosną i latem temperatura przekracza czterdzieści stopni Celsjusza w cieniu, w tipi ze skór byłoby za gorąco. Szałasy Apaczów (Amerykanie nazwali je wickiupami, Apacze określali je mianem gowa) stawiane były z długich świeżych tyczek dębowych bądź wierzbowych, wygiętych u góry i związanych włóknami jukki. Do tej konstrukcji przyczepiane były poprzeczne żerdzie, na których kobiety zawieszały pęki traw. Wickiup miał dwa metry wysokości w najwyższym punkcie i dwa i pół metra średnicy. Nad centralnym ogniskiem przewidywano otwór.
Szałasy nie miały okien, a ich wejścia zwrócone były na wschód. Drzwi zasłaniano skórą przyczepioną do poprzecznej żerdzi. Tworzono w ten sposób pomieszczenia chłodne latem, ciepłe zimą, a przy tym pachnące. Na początku mocno pachniała świeża trawa. Z czasem, gdy wyschła, w szałasie dominował zapach siana. Do trawy kobiety dodawały liście mięty.
Nawahowie, prowadzący półosiadły tryb życia, budowali tak zwane hogany, kopulaste domy bez okien przykryte ziemią, zapewniające wewnątrz przyjemny chłód. Wickiupy Apaczów były domostwami nomadów, budowano je szybko i porzucano, gdy nadchodził czas wędrówki. Na dłuższy pobyt budowano je starannie, a na zimę okrywano skórami zwierząt. Wznoszeniem szałasów zajmowały się kobiety; mężczyźni pomagali im przy stawianiu konstrukcji z żerdzi. Wewnątrz szałasu kobiety rozkładały skóry zwierząt, a ściany ozdabiały. W swym pamiętniku Geronimo mówi o dekoracjach z jelenich skór, które Alope wyszyła koralikami i przystroiła rysunkami. James Kaywaykla był małym chłopcem, gdy pokazano mu opuszczony dom mieszkalny białych. Pisze:
Obok zwierzyny łownej istniały gatunki, które myśliwi omijali z daleka. Zamieszkiwały je bowiem złe duchy. Tabu zabraniało spożywania mięsa niedźwiedzi i kojotów. (...)
Generał Howard opisuje podróż, którą odbył z obozu Cochise’a do fortu Bowie w towarzystwie Chie*, bratanka wodza. Gdy zapadł zmrok, mężczyźni zatrzymali się na odpoczynek. Październikowa noc była zimna i generał wyciągnął niedźwiedzią skórę. Na znak, że nie kieruje się żadnymi przesądami, zaproponował Chie, żeby się nią razem przykryli. Przesądny okazał się Chie. Widząc skórę, odskoczył jak oparzony. Machał rękami i powtarzał, że niedźwiedź jest bardzo niedobry dla Apaczów. Mowy nie było o użyciu tego przykrycia. Rad nierad, generał skórę zwinął i schował. (...)
Apacze nigdy nie jedli węży. Zakaz ten dotyczył nie tylko mięsa, nie można było też używać ich skór. Opaski z wężowej skóry na głowach Apaczów to wymysł hollywoodzkich specjalistów od kostiumów. Zakazy dotyczące spożycia węży pociągały za sobą inne ograniczenia. Chiricahuowie nie jedli mięsa dzikich indyków, gdyż te żywiły się wężami. Nie jedli też ryb ani żadnych stworzeń żyjących w wodzie. „Usen nie przeznaczył wężów, żab i ryb na jadło, więc nigdy nie miałem ich w ustach" – wspominał Geronimo.
Po przybyciu białych osadników zanikły stopniowo stada bizonów, skurczyły się stada antylop i łosi. Ludzie Nde zwrócili się wtedy po inną zdobycz: bydło, konie i muły nowych sąsiadów. Gustowali szczególnie w mięsie mułów i koni, jedli wołowinę, a także mięso kóz, baranów i osłów. Kury natomiast nie znalazły ich uznania. Podobnie jak jajka i mleko, których Apacze nie trawili i które wywoływały u nich alergie.
Dieta Apaczów nie ograniczała się do mięsa. Zbieractwo było dla nich równie ważne jak myślistwo. Życie na tych półpustynnych terenach jest wbrew pozorom niezwykle bogate. Chiricahuowie gruntownie przebadali naturalne bogactwa tej ziemi, nauczyli się je rozumnie wykorzystywać i przetwarzać. Zbieractwem zajmowały się głównie kobiety. Przez okres zbiorów potrafiły nagromadzić setki kilogramów dzikich owoców i jarzyn. Szczególnie ważny w pożywieniu Apaczów był mescal, zbierano również żołędzie, strąki jadłoszynu, nasiona pinii, owoce kaktusów i jałowca, orzechy i dziki miód. Claude Lévi-Strauss pisze, że dieta ludów żyjących ze zbieractwa i myślistwa była znacznie bogatsza od diety ludów rolniczych, gdyż w jej skład wchodziło sto, jeśli nie więcej, produktów zwierzęcych i roślinnych, ubogich w tłuszcze, bogatych w błonnik i sole mineralne, zapewniających optymalną ilość białka i kalorii. W połączeniu z dużą aktywnością fizyczną dieta ta chroniła nomadów nie tylko przed chorobami, lecz także przed głodem, co ludom rolniczym groziło w czasie klęski nieurodzaju.
Mescal, otrzymywany z miąższu agawy, był jednym z podstawowych produktów w kuchni ludu Nde, ich chlebem powszednim. Kiedy nadchodziła pora jego zbioru, wojownicy przerywali wojny i wyprawy, zawierali rozejmy i cała grupa przenosiła się na tereny, gdzie rosły agawy. Praca była ciężka i mężczyźni często pomagali kobietom. Ścinano liście agaw, wykopywano z ziemi bulwy, krojono je lub wydobywano z nich miąższ, który pieczono w przygotowanych do tego dołach. Otrzymany w ten sposób mescal można było jeść od razu, co też czyniono w atmosferze radości i święta, lecz wielką jego ilość konserwowano. Ugotowaną masę kobiety wylewały na płaskie kamienie i suszyły na słońcu. Otrzymane placki kroiły i wkładały do worków, które przewożono i przechowywano w skrytkach. Zimą zastygły mescal gotowano na nowo i przywracano mu konsystencję gęstej masy. Każda rodzina starała się przygotować do sześćdziesięciu wielkich placków tego specjału. Był to produkt niezwykle pożywny, bogaty w skrobię. Wyruszający na wojenne wyprawy wojownicy brali ze sobą suszone kawałki mescalu. (...)
Zbiór mescalu nie sprawiał trudności ludziom żyjącym na wschodnich krańcach Apaczerii, gdzie agaw było pod dostatkiem. Apacze Mescalero tej właśnie działalności zawdzięczają swoją nazwę. Inne plemiona musiały pokonywać w tym celu znaczne odległości. Przemieszczali się wszyscy, łącznie ze starcami i dziećmi, i konieczna była obecność wojowników dla zapewnienia ochrony. Z czasem armie meksykańska i amerykańska patrolujące tereny Indian mocno zakłóciły czy wręcz uniemożliwiły zbiór mescalu. W następstwie tej polityki mnożyły się ataki Apaczów na wioski białych osadników, w których szukano pożywienia. (...)
Po zebraniu i przetworzeniu produktów wielkie ilości suszonego mięsa, owoców i jarzyn musiały być odpowiednio przechowywane. Kobiety zostawiały w koszykach wiktuały konieczne do wyżywienia rodziny przez tydzień, a resztę pakowały do worków i zanosiły do skrytek. Spiżarnie te Apacze tworzyli w naturalnych grotach, suchych i chłodnych. Wejście do nich tarasowali kamieniami i uszczelniali gliną. Następnie maskowali je trawą. Skrytka taka była niezauważalna w górskim pejzażu, a złożone w niej zapasy można było przechowywać przez rok. Osobne skrytki służyły do magazynowania skór, ubrań, koców, a także broni i amunicji. Skrytki te należały do całej grupy, a składowane w nich dobra dzielono między wszystkich. Wiele skrytek zachowywano na czarną godzinę i otwierano w przypadku absolutnej konieczności.
Dopóki w obozie było jedzenie, żaden z mieszkańców nie chodził głodny.
Apacze, podobnie jak wszystkie ludy tradycyjne, kierowali się zasadą wspólnoty i solidarności. Dzielili się wszystkim. Wojownicy wracający z wypraw łupieskich sprawiedliwie obdzielali łupami członków plemienia, zaczynając od najbardziej potrzebujących. Zdolni myśliwi polowali również z myślą o mniej zdolnych. Wódz wykazywać się musiał wyjątkową sprawnością i szczodrością.
Rolnictwo pojawiło się w gospodarce Apaczów późno, wprowadzane było pod wpływem kolonizatorów. W Meksyku, w arizońskich rezerwatach i na wygnaniu Apacze uprawiali pola, siali kukurydzę i dynie, niemniej rolnictwo nie należało do kultury tego ludu. Morris Opler podkreśla, że w tradycji Apaczów nie ma żadnych mitów i obrzędów związanych z uprawą roślin. Zanim zaczęli obsiewać własne poletka, Apacze żywili się produktami rolniczymi, które otrzymywali wraz z tygodniowymi przydziałami żywności bądź zabierali podczas najazdów. Cenili szczególnie kukurydzę, z której nauczyli się wyrabiać lekko alkoholizowany napój, tak zwany tiswin (szara woda). Smak tiswinu docenił porucznik Sladen:
Apacze doskonale znali właściwości lecznicze roślin i ziół. Bezradni wobec chorób przywleczonych przez białych, które w szybkim tempie czyniły spustoszenie, potrafili skutecznie leczyć znane im dolegliwości. Wiedzieli, jak przygotować rośliny i jak stosować lekarstwa. W swym pamiętniku Geronimo mówi, że przy preparowaniu ziół i podczas ich stosowania zaklęcia szamana były równie ważne, jak lecznicza właściwość rośliny. Nad wytwarzaniem lekarstwa pracowało osiem osób, cztery zajmowały się jego przygotowaniem, a modlitwy i zaklęcia czterech pozostałych nadawały mocy ich pracy. Leczenie również odbywało się w obecności szamana, którego modlitwy oddziaływały na psychikę chorego i przekazywały mu siłę konieczną w walce z chorobą, podczas gdy lekarstwo leczyło chory organ.
W swej gospodarce Apacze wykorzystywali nie tylko jadalne części roślin, lecz także kwiaty, korzenie, łodygi i liście. Z korzeni jukki wytwarzali mydło, z drewnianych łodyg jukki i sotolu wyrabiali sztućce i naczynia. Ze smukłych łodyg kwiatów niedźwiedziej trawy wojownicy robili strzały. Ostre trawy służyły do wyplatania ozdobnych koszyków. Wyplatane dzbany kobiety pokrywały żywicą, tworząc w ten sposób świetne naczynia na wodę. Równie wszechstronnie wykorzystywano upolowane zwierzęta.
Jedną z cech charakterystycznych nomadów i półnomadów była nagość. Ci wytrawni wojownicy walczyli zimą i latem ubrani jedynie w biodrowe przepaski. Geronimo wspomina, że wojownicy woleli nie krępować ruchów ubraniami. Amerykanie wiedzieli, że gdy apaccy zwiadowcy zrzucają koszule, znaczy to, że szykują się do walki. Wyruszając na wyprawę, wojownicy przewiązywali biodra kocem bądź wyprawioną skórą, które służyły im nocą za przykrycie. Przed walką zakładali amulety, malowali twarze i ciało, aby zapewnić sobie niewidzialność i ochronić się przed ciosami. O barwach wojennych decydował wódz lub szaman. Podczas ostatnich walk Chiricahuowie malowali na twarzy poprzeczną białą kreskę, co widać na wielu zdjęciach. Włosy obwiązywali opaskami bądź zakładali kaski z jeleniej skóry, wyszywane koralikami i ozdobione piórami. Na nogach mieli zawsze długie do kolan mokasyny. Podeszwy mokasynów, dłuższe od stopy, tworzyły nosek zawijany do góry i przytrzymywany niekiedy za pomocą guzika. Nosek ten chronił skutecznie palce nóg. Meksykanie przyznawali, że widok pomalowanych do walki nagich Apaczów był bardziej przerażający niż widok wojska w pełnym rynsztunku.
Na co dzień mężczyźni nosili spodnie, częściej jednak nogawice, chroniące ich przed kolcami roślin, i koszule z jeleniej skóry. Z czasem, gdy zwierzyna stała się rzadka, odzież ze skóry zastąpiono odzieżą z płótna. Podczas swego pobytu w obozie Cochise’a porucznik Sladen zanotował, że Indianie ubrani byli bardzo skąpo: na biodrach nosili przepaski, na nogach mokasyny, a koc zastępował im wierzchnie okrycie. Ale był to okres szczególnie trudny w życiu Apaczów. Osaczonym przez wojsko Chiricahuom dotkliwie brakowało wszystkiego: jedzenia, skór i ubrań.
Kobiety również nosiły długie do kolan mokasyny, dość szerokie, przy których ich małe stopy – pisze Sladen – wydawały się jeszcze mniejsze. Ubierały się w dwuczęściowe suknie z miękko wyprawionej jeleniej skóry, ozdobione frędzlami i koralikami. Kontakty z Meksykanami przyniosły im ubrania z perkalu. Kobiety szyły marszczone spódnice oraz bluzki z karczkiem. Uwielbiały ozdoby. Nawet na co dzień zakładały mnóstwo naszyjników i korali. Malowały sobie twarze. Używały w tym celu barwnika wyrabianego z gliny koloru ochry. Sladen notuje oczarowany, że nie widział nic piękniejszego nad młodą apacką dziewczynę mknącą na koniu. (...)
Małe dzieci chodziły nago. Starszym chłopcom zakładano biodrowe przepaski, a dziewczynki ubierano tak samo jak dorosłe kobiety.
Przebywając z generałem Howardem w obozie Apaczów, porucznik Sladen zweryfikował wiele opinii na ich temat. Odkrył i mocno podkreślił to, że byli czyści.
Chiricahuowie bardzo dbali o włosy. Nie zaplatali ich w warkocze. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni nosili włosy rozpuszczone, luźno opadające na ramiona i plecy. Mężczyźni przewiązywali je opaskami. Porucznik Sladen zauważył, że wszyscy używali szpiku zwierzęcych kości do nacierania włosów. Któregoś ranka zaobserwował scenę toalety Cochise’a. Wódz był niezwykle schludny, na co zwróciło uwagę wielu Amerykanów. Jedna z jego żon palcami rozczesywała mu włosy, potem pociągała je tłuszczem i ponownie czesała, gładziła i układała. Trwało to około godziny, po czym włosy wodza – pisze Sladen – „błyszczały jak świeżo wyczyszczone buty".
Apacze byli mocno przywiązani do miejsca, w którym przyszli na świat. Regularnie wracali w rodzinne strony, kładli się na ziemi i modlili, tarzając się na wschód, zachód, północ i południe. Przywiązanie to miało charakter mistyczny. Pojęcie własności ziemi było im obce. Te wędrowne grupy przemieszczały się w rytm pór roku, podążając bądź za zwierzyną łowną, bądź w poszukiwaniu mescalu, żołędzi, dzikich owoców i jagód.
Apacze z Arizony i zachodniego wybrzeża Rio Grande w Nowym Meksyku nie stawiali tipi. Mieszkali w kopulastych szałasach z gałęzi, które dostosowane były do panującego tu klimatu. Na tych terenach, gdzie wiosną i latem temperatura przekracza czterdzieści stopni Celsjusza w cieniu, w tipi ze skór byłoby za gorąco. Szałasy Apaczów (Amerykanie nazwali je wickiupami, Apacze określali je mianem gowa) stawiane były z długich świeżych tyczek dębowych bądź wierzbowych, wygiętych u góry i związanych włóknami jukki. Do tej konstrukcji przyczepiane były poprzeczne żerdzie, na których kobiety zawieszały pęki traw. Wickiup miał dwa metry wysokości w najwyższym punkcie i dwa i pół metra średnicy. Nad centralnym ogniskiem przewidywano otwór.
Szałasy nie miały okien, a ich wejścia zwrócone były na wschód. Drzwi zasłaniano skórą przyczepioną do poprzecznej żerdzi. Tworzono w ten sposób pomieszczenia chłodne latem, ciepłe zimą, a przy tym pachnące. Na początku mocno pachniała świeża trawa. Z czasem, gdy wyschła, w szałasie dominował zapach siana. Do trawy kobiety dodawały liście mięty.
Nawahowie, prowadzący półosiadły tryb życia, budowali tak zwane hogany, kopulaste domy bez okien przykryte ziemią, zapewniające wewnątrz przyjemny chłód. Wickiupy Apaczów były domostwami nomadów, budowano je szybko i porzucano, gdy nadchodził czas wędrówki. Na dłuższy pobyt budowano je starannie, a na zimę okrywano skórami zwierząt. Wznoszeniem szałasów zajmowały się kobiety; mężczyźni pomagali im przy stawianiu konstrukcji z żerdzi. Wewnątrz szałasu kobiety rozkładały skóry zwierząt, a ściany ozdabiały. W swym pamiętniku Geronimo mówi o dekoracjach z jelenich skór, które Alope wyszyła koralikami i przystroiła rysunkami. James Kaywaykla był małym chłopcem, gdy pokazano mu opuszczony dom mieszkalny białych. Pisze:
Po raz pierwszy w życiu wszedłem do domu białego człowieka. Popadał w ruinę, wewnątrz było ciemno i duszno. Miałem wrażenie, że jestem w klatce. Nie mogłem zrozumieć, jak Meksykanie mogą woleć te ciemne, ponure domy od wolnej przestrzeni i gwiazd nad głową. Jak mogli mieszkać w podobnych miejscach?
Ziemie Apaczów obfitowały w zwierzynę. W górach i na pustynnych płaskowyżach żyło wiele gatunków zwierząt łownych i drapieżników. Przed masowym przybyciem białych Apacze żywili się wyłącznie tym, co upolowali i zebrali. W dawnych czasach polowano na bizony. Gdy te wyginęły, podstawą pożywienia stały się antylopy. Ceniono nie tylko ich mięso, ale i skórę, która po wyprawieniu stawała się miękka, niemal jedwabista, i stanowiła doskonały materiał na ubrania. Na równinach pasły się wielkie stada antylop i łosi. Skóra z łosia była zbyt gruba na ubranie. Wyrabiano z niej podeszwy mokasynów i okrycia. W górach polowano na kozice i muflony. Ze skór muflonów kobiety szyły ciepłe ubrania na zimę. Młodzi chłopcy, uzbrojeni w łuki, szukali królików i wiewiórek. Mięso antylop i łosi kobiety kroiły w cienkie plastry i suszyły na słońcu. Wkładano je potem do worków i przechowywano w naturalnych skrytkach w górskich grotach.
Obok zwierzyny łownej istniały gatunki, które myśliwi omijali z daleka. Zamieszkiwały je bowiem złe duchy. Tabu zabraniało spożywania mięsa niedźwiedzi i kojotów. (...)
Generał Howard opisuje podróż, którą odbył z obozu Cochise’a do fortu Bowie w towarzystwie Chie*, bratanka wodza. Gdy zapadł zmrok, mężczyźni zatrzymali się na odpoczynek. Październikowa noc była zimna i generał wyciągnął niedźwiedzią skórę. Na znak, że nie kieruje się żadnymi przesądami, zaproponował Chie, żeby się nią razem przykryli. Przesądny okazał się Chie. Widząc skórę, odskoczył jak oparzony. Machał rękami i powtarzał, że niedźwiedź jest bardzo niedobry dla Apaczów. Mowy nie było o użyciu tego przykrycia. Rad nierad, generał skórę zwinął i schował. (...)
Apacze nigdy nie jedli węży. Zakaz ten dotyczył nie tylko mięsa, nie można było też używać ich skór. Opaski z wężowej skóry na głowach Apaczów to wymysł hollywoodzkich specjalistów od kostiumów. Zakazy dotyczące spożycia węży pociągały za sobą inne ograniczenia. Chiricahuowie nie jedli mięsa dzikich indyków, gdyż te żywiły się wężami. Nie jedli też ryb ani żadnych stworzeń żyjących w wodzie. „Usen nie przeznaczył wężów, żab i ryb na jadło, więc nigdy nie miałem ich w ustach" – wspominał Geronimo.
Po przybyciu białych osadników zanikły stopniowo stada bizonów, skurczyły się stada antylop i łosi. Ludzie Nde zwrócili się wtedy po inną zdobycz: bydło, konie i muły nowych sąsiadów. Gustowali szczególnie w mięsie mułów i koni, jedli wołowinę, a także mięso kóz, baranów i osłów. Kury natomiast nie znalazły ich uznania. Podobnie jak jajka i mleko, których Apacze nie trawili i które wywoływały u nich alergie.
Dieta Apaczów nie ograniczała się do mięsa. Zbieractwo było dla nich równie ważne jak myślistwo. Życie na tych półpustynnych terenach jest wbrew pozorom niezwykle bogate. Chiricahuowie gruntownie przebadali naturalne bogactwa tej ziemi, nauczyli się je rozumnie wykorzystywać i przetwarzać. Zbieractwem zajmowały się głównie kobiety. Przez okres zbiorów potrafiły nagromadzić setki kilogramów dzikich owoców i jarzyn. Szczególnie ważny w pożywieniu Apaczów był mescal, zbierano również żołędzie, strąki jadłoszynu, nasiona pinii, owoce kaktusów i jałowca, orzechy i dziki miód. Claude Lévi-Strauss pisze, że dieta ludów żyjących ze zbieractwa i myślistwa była znacznie bogatsza od diety ludów rolniczych, gdyż w jej skład wchodziło sto, jeśli nie więcej, produktów zwierzęcych i roślinnych, ubogich w tłuszcze, bogatych w błonnik i sole mineralne, zapewniających optymalną ilość białka i kalorii. W połączeniu z dużą aktywnością fizyczną dieta ta chroniła nomadów nie tylko przed chorobami, lecz także przed głodem, co ludom rolniczym groziło w czasie klęski nieurodzaju.
Mescal, otrzymywany z miąższu agawy, był jednym z podstawowych produktów w kuchni ludu Nde, ich chlebem powszednim. Kiedy nadchodziła pora jego zbioru, wojownicy przerywali wojny i wyprawy, zawierali rozejmy i cała grupa przenosiła się na tereny, gdzie rosły agawy. Praca była ciężka i mężczyźni często pomagali kobietom. Ścinano liście agaw, wykopywano z ziemi bulwy, krojono je lub wydobywano z nich miąższ, który pieczono w przygotowanych do tego dołach. Otrzymany w ten sposób mescal można było jeść od razu, co też czyniono w atmosferze radości i święta, lecz wielką jego ilość konserwowano. Ugotowaną masę kobiety wylewały na płaskie kamienie i suszyły na słońcu. Otrzymane placki kroiły i wkładały do worków, które przewożono i przechowywano w skrytkach. Zimą zastygły mescal gotowano na nowo i przywracano mu konsystencję gęstej masy. Każda rodzina starała się przygotować do sześćdziesięciu wielkich placków tego specjału. Był to produkt niezwykle pożywny, bogaty w skrobię. Wyruszający na wojenne wyprawy wojownicy brali ze sobą suszone kawałki mescalu. (...)
Zbiór mescalu nie sprawiał trudności ludziom żyjącym na wschodnich krańcach Apaczerii, gdzie agaw było pod dostatkiem. Apacze Mescalero tej właśnie działalności zawdzięczają swoją nazwę. Inne plemiona musiały pokonywać w tym celu znaczne odległości. Przemieszczali się wszyscy, łącznie ze starcami i dziećmi, i konieczna była obecność wojowników dla zapewnienia ochrony. Z czasem armie meksykańska i amerykańska patrolujące tereny Indian mocno zakłóciły czy wręcz uniemożliwiły zbiór mescalu. W następstwie tej polityki mnożyły się ataki Apaczów na wioski białych osadników, w których szukano pożywienia. (...)
Po zebraniu i przetworzeniu produktów wielkie ilości suszonego mięsa, owoców i jarzyn musiały być odpowiednio przechowywane. Kobiety zostawiały w koszykach wiktuały konieczne do wyżywienia rodziny przez tydzień, a resztę pakowały do worków i zanosiły do skrytek. Spiżarnie te Apacze tworzyli w naturalnych grotach, suchych i chłodnych. Wejście do nich tarasowali kamieniami i uszczelniali gliną. Następnie maskowali je trawą. Skrytka taka była niezauważalna w górskim pejzażu, a złożone w niej zapasy można było przechowywać przez rok. Osobne skrytki służyły do magazynowania skór, ubrań, koców, a także broni i amunicji. Skrytki te należały do całej grupy, a składowane w nich dobra dzielono między wszystkich. Wiele skrytek zachowywano na czarną godzinę i otwierano w przypadku absolutnej konieczności.
Rolnictwo pojawiło się w gospodarce Apaczów późno, wprowadzane było pod wpływem kolonizatorów. W Meksyku, w arizońskich rezerwatach i na wygnaniu Apacze uprawiali pola, siali kukurydzę i dynie, niemniej rolnictwo nie należało do kultury tego ludu. Morris Opler podkreśla, że w tradycji Apaczów nie ma żadnych mitów i obrzędów związanych z uprawą roślin. Zanim zaczęli obsiewać własne poletka, Apacze żywili się produktami rolniczymi, które otrzymywali wraz z tygodniowymi przydziałami żywności bądź zabierali podczas najazdów. Cenili szczególnie kukurydzę, z której nauczyli się wyrabiać lekko alkoholizowany napój, tak zwany tiswin (szara woda). Smak tiswinu docenił porucznik Sladen:
Był to nieszkodliwy, gdyż świeżo zrobiony i słabo sfermentowany napój. Orzeźwiający, słodki i przyjemny w smaku, przypominał musujące napoje mojego dzieciństwa. Dobrze sfermentowany zawiera sporą ilość alkoholu, ale ludzie ci wyrabiają niewielkie jego ilości, gdyż brakuje im odpowiednich urządzeń, i nigdy nie jest on bardzo mocny.
Przed różnymi uroczystościami Apacze pościli przez całą dobę i wypijali duże ilości tiswinu, żeby poczuć jego działanie. Morris Opler podkreśla wartość odżywczą tego napoju. Dla Apaczów tiswin był napojem i pożywieniem. Spożywany w niewielkich ilościach, stawiał na nogi podczas wyczerpujących marszów, pomagał przetrwać okresy głodu. Podawano go nawet dzieciom. Pod wpływem Meksykanów Chiricahuowie nauczyli się wyrabiać mocniejsze trunki ze sfermentowanego soku agawy, sotolu czy z ziaren jadłoszynu. Robili też bezalkoholowy sok z owoców opuncji. Jednak ich ulubionym napojem był tiswin.
Apacze doskonale znali właściwości lecznicze roślin i ziół. Bezradni wobec chorób przywleczonych przez białych, które w szybkim tempie czyniły spustoszenie, potrafili skutecznie leczyć znane im dolegliwości. Wiedzieli, jak przygotować rośliny i jak stosować lekarstwa. W swym pamiętniku Geronimo mówi, że przy preparowaniu ziół i podczas ich stosowania zaklęcia szamana były równie ważne, jak lecznicza właściwość rośliny. Nad wytwarzaniem lekarstwa pracowało osiem osób, cztery zajmowały się jego przygotowaniem, a modlitwy i zaklęcia czterech pozostałych nadawały mocy ich pracy. Leczenie również odbywało się w obecności szamana, którego modlitwy oddziaływały na psychikę chorego i przekazywały mu siłę konieczną w walce z chorobą, podczas gdy lekarstwo leczyło chory organ.
W swej gospodarce Apacze wykorzystywali nie tylko jadalne części roślin, lecz także kwiaty, korzenie, łodygi i liście. Z korzeni jukki wytwarzali mydło, z drewnianych łodyg jukki i sotolu wyrabiali sztućce i naczynia. Ze smukłych łodyg kwiatów niedźwiedziej trawy wojownicy robili strzały. Ostre trawy służyły do wyplatania ozdobnych koszyków. Wyplatane dzbany kobiety pokrywały żywicą, tworząc w ten sposób świetne naczynia na wodę. Równie wszechstronnie wykorzystywano upolowane zwierzęta.
Jedną z cech charakterystycznych nomadów i półnomadów była nagość. Ci wytrawni wojownicy walczyli zimą i latem ubrani jedynie w biodrowe przepaski. Geronimo wspomina, że wojownicy woleli nie krępować ruchów ubraniami. Amerykanie wiedzieli, że gdy apaccy zwiadowcy zrzucają koszule, znaczy to, że szykują się do walki. Wyruszając na wyprawę, wojownicy przewiązywali biodra kocem bądź wyprawioną skórą, które służyły im nocą za przykrycie. Przed walką zakładali amulety, malowali twarze i ciało, aby zapewnić sobie niewidzialność i ochronić się przed ciosami. O barwach wojennych decydował wódz lub szaman. Podczas ostatnich walk Chiricahuowie malowali na twarzy poprzeczną białą kreskę, co widać na wielu zdjęciach. Włosy obwiązywali opaskami bądź zakładali kaski z jeleniej skóry, wyszywane koralikami i ozdobione piórami. Na nogach mieli zawsze długie do kolan mokasyny. Podeszwy mokasynów, dłuższe od stopy, tworzyły nosek zawijany do góry i przytrzymywany niekiedy za pomocą guzika. Nosek ten chronił skutecznie palce nóg. Meksykanie przyznawali, że widok pomalowanych do walki nagich Apaczów był bardziej przerażający niż widok wojska w pełnym rynsztunku.
Na co dzień mężczyźni nosili spodnie, częściej jednak nogawice, chroniące ich przed kolcami roślin, i koszule z jeleniej skóry. Z czasem, gdy zwierzyna stała się rzadka, odzież ze skóry zastąpiono odzieżą z płótna. Podczas swego pobytu w obozie Cochise’a porucznik Sladen zanotował, że Indianie ubrani byli bardzo skąpo: na biodrach nosili przepaski, na nogach mokasyny, a koc zastępował im wierzchnie okrycie. Ale był to okres szczególnie trudny w życiu Apaczów. Osaczonym przez wojsko Chiricahuom dotkliwie brakowało wszystkiego: jedzenia, skór i ubrań.
Kobiety również nosiły długie do kolan mokasyny, dość szerokie, przy których ich małe stopy – pisze Sladen – wydawały się jeszcze mniejsze. Ubierały się w dwuczęściowe suknie z miękko wyprawionej jeleniej skóry, ozdobione frędzlami i koralikami. Kontakty z Meksykanami przyniosły im ubrania z perkalu. Kobiety szyły marszczone spódnice oraz bluzki z karczkiem. Uwielbiały ozdoby. Nawet na co dzień zakładały mnóstwo naszyjników i korali. Malowały sobie twarze. Używały w tym celu barwnika wyrabianego z gliny koloru ochry. Sladen notuje oczarowany, że nie widział nic piękniejszego nad młodą apacką dziewczynę mknącą na koniu. (...)
Małe dzieci chodziły nago. Starszym chłopcom zakładano biodrowe przepaski, a dziewczynki ubierano tak samo jak dorosłe kobiety.
Przebywając z generałem Howardem w obozie Apaczów, porucznik Sladen zweryfikował wiele opinii na ich temat. Odkrył i mocno podkreślił to, że byli czyści.
Ci dzicy Indianie, oparłszy się wpływowi cywilizacji, posiadają cechy, którymi chcieliby się poszczycić ich biali wrogowie. Są bardzo czyści, co może wydać się dziwne tym, którzy skłonni są uważać Indian za istoty leniwe i brudne.
Gdy tylko Apaczom nie brakowało wody, myli się w strumieniach czy rzekach i – co zauważył również Edward Curtis – utrzymywali ciało w czystości, by brudem nie obrażać bogów. Sladen przyznaje, że przeganiani przez wojsko z miejsca na miejsce, zmuszani do ukrywania się lub do przepraw przez pustynne równiny, Chiricahuowie mogli się nie myć przez kilka dni. Znali jednak inne sposoby pozwalające utrzymywać czystość. Kaywaykla wspomina:
Na pustyni, gdzie nie ma wody, dorośli nacierali ciało piaskiem. Biali nie wierzą, że ziemia może być czysta. Tymczasem, zanim została zanieczyszczona, nie zawierała żadnych związków powodujących infekcję.
W obozie Cochise’a, gdzie wody było pod dostatkiem, wszyscy przestrzegali zasad czystości. Kobiety i dzieci spędzały każdego dnia całe godziny w wodzie. Kobiety wchodziły do wody ubrane, zdejmowały jedynie mokasyny. Potem pluskały się wśród śmiechu, pisku i zabaw.
Chiricahuowie bardzo dbali o włosy. Nie zaplatali ich w warkocze. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni nosili włosy rozpuszczone, luźno opadające na ramiona i plecy. Mężczyźni przewiązywali je opaskami. Porucznik Sladen zauważył, że wszyscy używali szpiku zwierzęcych kości do nacierania włosów. Któregoś ranka zaobserwował scenę toalety Cochise’a. Wódz był niezwykle schludny, na co zwróciło uwagę wielu Amerykanów. Jedna z jego żon palcami rozczesywała mu włosy, potem pociągała je tłuszczem i ponownie czesała, gładziła i układała. Trwało to około godziny, po czym włosy wodza – pisze Sladen – „błyszczały jak świeżo wyczyszczone buty".
Chiricahuowie uważali, że zarost i włosy na ciele są czymś bardzo nieestetycznym. Mężczyźni wyrywali sobie nieliczne włosy wyrastające na brodzie. Dziewczynki straszono, że jeśli nie będą się kąpać w rzece, wyrosną im włosy na całym ciele.
W obozowiskach Apaczów nie było latryn ani ubikacji. Potrzeby fizjologiczne załatwiali daleko od obozu, potrafili przemieszczać się za każdym razem do trzech kilometrów. Byli bardzo wstydliwi. O potrzebach fizjologicznych nigdy nie rozmawiali z innymi, stwierdzając w razie potrzeby, że muszą na chwilę odejść. (...)
Przyroda dawała Apaczom jedzenie, ubrania, lekarstwa, narzędzia, broń, ozdoby, zapachy i barwniki. Była ich światem, a oni nieodłączną jej częścią. Żyjąc z tego, co zebrali i upolowali, Apacze zależeli całkowicie od środowiska naturalnego, z którym współżyli w stanie rozumnie wypracowanej równowagi. Utrzymanie owej równowagi było ich naczelnym zadaniem i wymagało pokory wobec natury. Ludzie ci uważnie obserwowali przyrodę, starali się zrozumieć jej mowę, badali jej znaki, odczytywali jej racje. Próbowali zjednać sobie jej widzialne i niewidzialne siły, za wszelką cenę unikając jej gniewu. Przybycie białego człowieka równowagę tę zniszczyło. Równiny, płaskowyże, góry, z którymi Indianie od wieków prowadzili harmonijny dialog, poddane intensywnej eksploatacji i chaotycznej gospodarce, straciły swoją moc, stały się terenami jałowymi, po których tubylcy błądzili zagubieni, pozbawieni środków do życia. Po długich wyniszczających walkach ostatnie apackie plemiona, grupa za grupą, składały broń nie tyle ze względu na klęskę militarną, ile wobec postępującego zniszczenia środowiska naturalnego, powszechnego głodu i wynikającej stąd dezorganizacji społecznej.
Jakby ktoś bił się z paywallem, to poniżej cały, dłuuuuuugi tekst, będący fragmentem książki "Taniec życia i pieśń śmierci. Historia Apaczów Cochise'a i Geronima" Zofii Kozimor. #wyborcza #historia #ksiazki
Apacze byli mocno przywiązani do miejsca, w którym przyszli na świat. Regularnie wracali w rodzinne strony, kładli się na ziemi i modlili, tarzając się na wschód, zachód, północ i południe. Przywiązanie to miało charakter mistyczny. Pojęcie własności ziemi było im obce. Te wędrowne grupy przemieszczały się w rytm pór roku, podążając bądź za zwierzyną łowną, bądź w poszukiwaniu mescalu, żołędzi, dzikich owoców i jagód.
Apacze z Arizony i zachodniego wybrzeża Rio Grande w Nowym Meksyku nie stawiali tipi. Mieszkali w kopulastych szałasach z gałęzi, które dostosowane były do panującego tu klimatu. Na tych terenach, gdzie wiosną i latem temperatura przekracza czterdzieści stopni Celsjusza w cieniu, w tipi ze skór byłoby za gorąco. Szałasy Apaczów (Amerykanie nazwali je wickiupami, Apacze określali je mianem gowa) stawiane były z długich świeżych tyczek dębowych bądź wierzbowych, wygiętych u góry i związanych włóknami jukki. Do tej konstrukcji przyczepiane były poprzeczne żerdzie, na których kobiety zawieszały pęki traw. Wickiup miał dwa metry wysokości w najwyższym punkcie i dwa i pół metra średnicy. Nad centralnym ogniskiem przewidywano otwór.
Szałasy nie miały okien, a ich wejścia zwrócone były na wschód. Drzwi zasłaniano skórą przyczepioną do poprzecznej żerdzi. Tworzono w ten sposób pomieszczenia chłodne latem, ciepłe zimą, a przy tym pachnące. Na początku mocno pachniała świeża trawa. Z czasem, gdy wyschła, w szałasie dominował zapach siana. Do trawy kobiety dodawały liście mięty.
Nawahowie, prowadzący półosiadły tryb życia, budowali tak zwane hogany, kopulaste domy bez okien przykryte ziemią, zapewniające wewnątrz przyjemny chłód. Wickiupy Apaczów były domostwami nomadów, budowano je szybko i porzucano, gdy nadchodził czas wędrówki. Na dłuższy pobyt budowano je starannie, a na zimę okrywano skórami zwierząt. Wznoszeniem szałasów zajmowały się kobiety; mężczyźni pomagali im przy stawianiu konstrukcji z żerdzi. Wewnątrz szałasu kobiety rozkładały skóry zwierząt, a ściany ozdabiały. W swym pamiętniku Geronimo mówi o dekoracjach z jelenich skór, które Alope wyszyła koralikami i przystroiła rysunkami. James Kaywaykla był małym chłopcem, gdy pokazano mu opuszczony dom mieszkalny białych. Pisze:
Po raz pierwszy w życiu wszedłem do domu białego człowieka. Popadał w ruinę, wewnątrz było ciemno i duszno. Miałem wrażenie, że jestem w klatce. Nie mogłem zrozumieć, jak Meksykanie mogą woleć te ciemne, ponure domy od wolnej przestrzeni i gwiazd nad głową. Jak mogli mieszkać w podobnych miejscach?Ziemie Apaczów obfitowały w zwierzynę. W górach i na pustynnych płaskowyżach żyło wiele gatunków zwierząt łownych i drapieżników. Przed masowym przybyciem białych Apacze żywili się wyłącznie tym, co upolowali i zebrali. W dawnych czasach polowano na bizony. Gdy te wyginęły, podstawą pożywienia stały się antylopy. Ceniono nie tylko ich mięso, ale i skórę, która po wyprawieniu stawała się miękka, niemal jedwabista, i stanowiła doskonały materiał na ubrania. Na równinach pasły się wielkie stada antylop i łosi. Skóra z łosia była zbyt gruba na ubranie. Wyrabiano z niej podeszwy mokasynów i okrycia. W górach polowano na kozice i muflony. Ze skór muflonów kobiety szyły ciepłe ubrania na zimę. Młodzi chłopcy, uzbrojeni w łuki, szukali królików i wiewiórek. Mięso antylop i łosi kobiety kroiły w cienkie plastry i suszyły na słońcu. Wkładano je potem do worków i przechowywano w naturalnych skrytkach w górskich grotach.
Obok zwierzyny łownej istniały gatunki, które myśliwi omijali z daleka. Zamieszkiwały je bowiem złe duchy. Tabu zabraniało spożywania mięsa niedźwiedzi i kojotów. (...)
Generał Howard opisuje podróż, którą odbył z obozu Cochise’a do fortu Bowie w towarzystwie Chie*, bratanka wodza. Gdy zapadł zmrok, mężczyźni zatrzymali się na odpoczynek. Październikowa noc była zimna i generał wyciągnął niedźwiedzią skórę. Na znak, że nie kieruje się żadnymi przesądami, zaproponował Chie, żeby się nią razem przykryli. Przesądny okazał się Chie. Widząc skórę, odskoczył jak oparzony. Machał rękami i powtarzał, że niedźwiedź jest bardzo niedobry dla Apaczów. Mowy nie było o użyciu tego przykrycia. Rad nierad, generał skórę zwinął i schował. (...)
Apacze nigdy nie jedli węży. Zakaz ten dotyczył nie tylko mięsa, nie można było też używać ich skór. Opaski z wężowej skóry na głowach Apaczów to wymysł hollywoodzkich specjalistów od kostiumów. Zakazy dotyczące spożycia węży pociągały za sobą inne ograniczenia. Chiricahuowie nie jedli mięsa dzikich indyków, gdyż te żywiły się wężami. Nie jedli też ryb ani żadnych stworzeń żyjących w wodzie. „Usen nie przeznaczył wężów, żab i ryb na jadło, więc nigdy nie miałem ich w ustach" – wspominał Geronimo.
Po przybyciu białych osadników zanikły stopniowo stada bizonów, skurczyły się stada antylop i łosi. Ludzie Nde zwrócili się wtedy po inną zdobycz: bydło, konie i muły nowych sąsiadów. Gustowali szczególnie w mięsie mułów i koni, jedli wołowinę, a także mięso kóz, baranów i osłów. Kury natomiast nie znalazły ich uznania. Podobnie jak jajka i mleko, których Apacze nie trawili i które wywoływały u nich alergie.
Dieta Apaczów nie ograniczała się do mięsa. Zbieractwo było dla nich równie ważne jak myślistwo. Życie na tych półpustynnych terenach jest wbrew pozorom niezwykle bogate. Chiricahuowie gruntownie przebadali naturalne bogactwa tej ziemi, nauczyli się je rozumnie wykorzystywać i przetwarzać. Zbieractwem zajmowały się głównie kobiety. Przez okres zbiorów potrafiły nagromadzić setki kilogramów dzikich owoców i jarzyn. Szczególnie ważny w pożywieniu Apaczów był mescal, zbierano również żołędzie, strąki jadłoszynu, nasiona pinii, owoce kaktusów i jałowca, orzechy i dziki miód. Claude Lévi-Strauss pisze, że dieta ludów żyjących ze zbieractwa i myślistwa była znacznie bogatsza od diety ludów rolniczych, gdyż w jej skład wchodziło sto, jeśli nie więcej, produktów zwierzęcych i roślinnych, ubogich w tłuszcze, bogatych w błonnik i sole mineralne, zapewniających optymalną ilość białka i kalorii. W połączeniu z dużą aktywnością fizyczną dieta ta chroniła nomadów nie tylko przed chorobami, lecz także przed głodem, co ludom rolniczym groziło w czasie klęski nieurodzaju.
Mescal, otrzymywany z miąższu agawy, był jednym z podstawowych produktów w kuchni ludu Nde, ich chlebem powszednim. Kiedy nadchodziła pora jego zbioru, wojownicy przerywali wojny i wyprawy, zawierali rozejmy i cała grupa przenosiła się na tereny, gdzie rosły agawy. Praca była ciężka i mężczyźni często pomagali kobietom. Ścinano liście agaw, wykopywano z ziemi bulwy, krojono je lub wydobywano z nich miąższ, który pieczono w przygotowanych do tego dołach. Otrzymany w ten sposób mescal można było jeść od razu, co też czyniono w atmosferze radości i święta, lecz wielką jego ilość konserwowano. Ugotowaną masę kobiety wylewały na płaskie kamienie i suszyły na słońcu. Otrzymane placki kroiły i wkładały do worków, które przewożono i przechowywano w skrytkach. Zimą zastygły mescal gotowano na nowo i przywracano mu konsystencję gęstej masy. Każda rodzina starała się przygotować do sześćdziesięciu wielkich placków tego specjału. Był to produkt niezwykle pożywny, bogaty w skrobię. Wyruszający na wojenne wyprawy wojownicy brali ze sobą suszone kawałki mescalu. (...)
Zbiór mescalu nie sprawiał trudności ludziom żyjącym na wschodnich krańcach Apaczerii, gdzie agaw było pod dostatkiem. Apacze Mescalero tej właśnie działalności zawdzięczają swoją nazwę. Inne plemiona musiały pokonywać w tym celu znaczne odległości. Przemieszczali się wszyscy, łącznie ze starcami i dziećmi, i konieczna była obecność wojowników dla zapewnienia ochrony. Z czasem armie meksykańska i amerykańska patrolujące tereny Indian mocno zakłóciły czy wręcz uniemożliwiły zbiór mescalu. W następstwie tej polityki mnożyły się ataki Apaczów na wioski białych osadników, w których szukano pożywienia. (...)
Po zebraniu i przetworzeniu produktów wielkie ilości suszonego mięsa, owoców i jarzyn musiały być odpowiednio przechowywane. Kobiety zostawiały w koszykach wiktuały konieczne do wyżywienia rodziny przez tydzień, a resztę pakowały do worków i zanosiły do skrytek. Spiżarnie te Apacze tworzyli w naturalnych grotach, suchych i chłodnych. Wejście do nich tarasowali kamieniami i uszczelniali gliną. Następnie maskowali je trawą. Skrytka taka była niezauważalna w górskim pejzażu, a złożone w niej zapasy można było przechowywać przez rok. Osobne skrytki służyły do magazynowania skór, ubrań, koców, a także broni i amunicji. Skrytki te należały do całej grupy, a składowane w nich dobra dzielono między wszystkich. Wiele skrytek zachowywano na czarną godzinę i otwierano w przypadku absolutnej konieczności.
Dopóki w obozie było jedzenie, żaden z mieszkańców nie chodził głodny.
Apacze, podobnie jak wszystkie ludy tradycyjne, kierowali się zasadą wspólnoty i solidarności. Dzielili się wszystkim. Wojownicy wracający z wypraw łupieskich sprawiedliwie obdzielali łupami członków plemienia, zaczynając od najbardziej potrzebujących. Zdolni myśliwi polowali również z myślą o mniej zdolnych. Wódz wykazywać się musiał wyjątkową sprawnością i szczodrością.
Rolnictwo pojawiło się w gospodarce Apaczów późno, wprowadzane było pod wpływem kolonizatorów. W Meksyku, w arizońskich rezerwatach i na wygnaniu Apacze uprawiali pola, siali kukurydzę i dynie, niemniej rolnictwo nie należało do kultury tego ludu. Morris Opler podkreśla, że w tradycji Apaczów nie ma żadnych mitów i obrzędów związanych z uprawą roślin. Zanim zaczęli obsiewać własne poletka, Apacze żywili się produktami rolniczymi, które otrzymywali wraz z tygodniowymi przydziałami żywności bądź zabierali podczas najazdów. Cenili szczególnie kukurydzę, z której nauczyli się wyrabiać lekko alkoholizowany napój, tak zwany tiswin (szara woda). Smak tiswinu docenił porucznik Sladen:
Był to nieszkodliwy, gdyż świeżo zrobiony i słabo sfermentowany napój. Orzeźwiający, słodki i przyjemny w smaku, przypominał musujące napoje mojego dzieciństwa. Dobrze sfermentowany zawiera sporą ilość alkoholu, ale ludzie ci wyrabiają niewielkie jego ilości, gdyż brakuje im odpowiednich urządzeń, i nigdy nie jest on bardzo mocnyPrzed różnymi uroczystościami Apacze pościli przez całą dobę i wypijali duże ilości tiswinu, żeby poczuć jego działanie. Morris Opler podkreśla wartość odżywczą tego napoju. Dla Apaczów tiswin był napojem i pożywieniem. Spożywany w niewielkich ilościach, stawiał na nogi podczas wyczerpujących marszów, pomagał przetrwać okresy głodu. Podawano go nawet dzieciom. Pod wpływem Meksykanów Chiricahuowie nauczyli się wyrabiać mocniejsze trunki ze sfermentowanego soku agawy, sotolu czy z ziaren jadłoszynu. Robili też bezalkoholowy sok z owoców opuncji. Jednak ich ulubionym napojem był tiswin.
Apacze doskonale znali właściwości lecznicze roślin i ziół. Bezradni wobec chorób przywleczonych przez białych, które w szybkim tempie czyniły spustoszenie, potrafili skutecznie leczyć znane im dolegliwości. Wiedzieli, jak przygotować rośliny i jak stosować lekarstwa. W swym pamiętniku Geronimo mówi, że przy preparowaniu ziół i podczas ich stosowania zaklęcia szamana były równie ważne, jak lecznicza właściwość rośliny. Nad wytwarzaniem lekarstwa pracowało osiem osób, cztery zajmowały się jego przygotowaniem, a modlitwy i zaklęcia czterech pozostałych nadawały mocy ich pracy. Leczenie również odbywało się w obecności szamana, którego modlitwy oddziaływały na psychikę chorego i przekazywały mu siłę konieczną w walce z chorobą, podczas gdy lekarstwo leczyło chory organ.
W swej gospodarce Apacze wykorzystywali nie tylko jadalne części roślin, lecz także kwiaty, korzenie, łodygi i liście. Z korzeni jukki wytwarzali mydło, z drewnianych łodyg jukki i sotolu wyrabiali sztućce i naczynia. Ze smukłych łodyg kwiatów niedźwiedziej trawy wojownicy robili strzały. Ostre trawy służyły do wyplatania ozdobnych koszyków. Wyplatane dzbany kobiety pokrywały żywicą, tworząc w ten sposób świetne naczynia na wodę. Równie wszechstronnie wykorzystywano upolowane zwierzęta.
Jedną z cech charakterystycznych nomadów i półnomadów była nagość. Ci wytrawni wojownicy walczyli zimą i latem ubrani jedynie w biodrowe przepaski. Geronimo wspomina, że wojownicy woleli nie krępować ruchów ubraniami. Amerykanie wiedzieli, że gdy apaccy zwiadowcy zrzucają koszule, znaczy to, że szykują się do walki. Wyruszając na wyprawę, wojownicy przewiązywali biodra kocem bądź wyprawioną skórą, które służyły im nocą za przykrycie. Przed walką zakładali amulety, malowali twarze i ciało, aby zapewnić sobie niewidzialność i ochronić się przed ciosami. O barwach wojennych decydował wódz lub szaman. Podczas ostatnich walk Chiricahuowie malowali na twarzy poprzeczną białą kreskę, co widać na wielu zdjęciach. Włosy obwiązywali opaskami bądź zakładali kaski z jeleniej skóry, wyszywane koralikami i ozdobione piórami. Na nogach mieli zawsze długie do kolan mokasyny. Podeszwy mokasynów, dłuższe od stopy, tworzyły nosek zawijany do góry i przytrzymywany niekiedy za pomocą guzika. Nosek ten chronił skutecznie palce nóg. Meksykanie przyznawali, że widok pomalowanych do walki nagich Apaczów był bardziej przerażający niż widok wojska w pełnym rynsztunku.
Na co dzień mężczyźni nosili spodnie, częściej jednak nogawice, chroniące ich przed kolcami roślin, i koszule z jeleniej skóry. Z czasem, gdy zwierzyna stała się rzadka, odzież ze skóry zastąpiono odzieżą z płótna. Podczas swego pobytu w obozie Cochise’a porucznik Sladen zanotował, że Indianie ubrani byli bardzo skąpo: na biodrach nosili przepaski, na nogach mokasyny, a koc zastępował im wierzchnie okrycie. Ale był to okres szczególnie trudny w życiu Apaczów. Osaczonym przez wojsko Chiricahuom dotkliwie brakowało wszystkiego: jedzenia, skór i ubrań.
Kobiety również nosiły długie do kolan mokasyny, dość szerokie, przy których ich małe stopy – pisze Sladen – wydawały się jeszcze mniejsze. Ubierały się w dwuczęściowe suknie z miękko wyprawionej jeleniej skóry, ozdobione frędzlami i koralikami. Kontakty z Meksykanami przyniosły im ubrania z perkalu. Kobiety szyły marszczone spódnice oraz bluzki z karczkiem. Uwielbiały ozdoby. Nawet na co dzień zakładały mnóstwo naszyjników i korali. Malowały sobie twarze. Używały w tym celu barwnika wyrabianego z gliny koloru ochry. Sladen notuje oczarowany, że nie widział nic piękniejszego nad młodą apacką dziewczynę mknącą na koniu. (...)
Małe dzieci chodziły nago. Starszym chłopcom zakładano biodrowe przepaski, a dziewczynki ubierano tak samo jak dorosłe kobiety.
Dobytek Apaczów, jak wszystkich nomadów, był bardzo skromny. Posiadali mało przedmiotów, a te były niszczone po śmierci ich właściciela.Nieliczne ubrania i rzeczy codziennego użytku były jednak bogato zdobione. (...)
Przebywając z generałem Howardem w obozie Apaczów, porucznik Sladen zweryfikował wiele opinii na ich temat. Odkrył i mocno podkreślił to, że byli czyści.
Ci dzicy Indianie, oparłszy się wpływowi cywilizacji, posiadają cechy, którymi chcieliby się poszczycić ich biali wrogowie. Są bardzo czyści, co może wydać się dziwne tym, którzy skłonni są uważać Indian za istoty leniwe i brudne.Gdy tylko Apaczom nie brakowało wody, myli się w strumieniach czy rzekach i – co zauważył również Edward Curtis – utrzymywali ciało w czystości, by brudem nie obrażać bogów. Sladen przyznaje, że przeganiani przez wojsko z miejsca na miejsce, zmuszani do ukrywania się lub do przepraw przez pustynne równiny, Chiricahuowie mogli się nie myć przez kilka dni. Znali jednak inne sposoby pozwalające utrzymywać czystość. Kaywaykla wspomina:
Na pustyni, gdzie nie ma wody, dorośli nacierali ciało piaskiem. Biali nie wierzą, że ziemia może być czysta. Tymczasem, zanim została zanieczyszczona, nie zawierała żadnych związków powodujących infekcję.W obozie Cochise’a, gdzie wody było pod dostatkiem, wszyscy przestrzegali zasad czystości. Kobiety i dzieci spędzały każdego dnia całe godziny w wodzie. Kobiety wchodziły do wody ubrane, zdejmowały jedynie mokasyny. Potem pluskały się wśród śmiechu, pisku i zabaw.
Chiricahuowie bardzo dbali o włosy. Nie zaplatali ich w warkocze. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni nosili włosy rozpuszczone, luźno opadające na ramiona i plecy. Mężczyźni przewiązywali je opaskami. Porucznik Sladen zauważył, że wszyscy używali szpiku zwierzęcych kości do nacierania włosów. Któregoś ranka zaobserwował scenę toalety Cochise’a. Wódz był niezwykle schludny, na co zwróciło uwagę wielu Amerykanów. Jedna z jego żon palcami rozczesywała mu włosy, potem pociągała je tłuszczem i ponownie czesała, gładziła i układała. Trwało to około godziny, po czym włosy wodza – pisze Sladen – „błyszczały jak świeżo wyczyszczone buty".
Sladen nie zauważył wśród Apaczów wszy, pcheł ani robactwa, od którego roiło się w miasteczkach białych.Apacze posiadali mało przedmiotów, a nawet te były niszczone po śmierci właściciela.
Apacze byli mocno przywiązani do miejsca, w którym przyszli na świat. Regularnie wracali w rodzinne strony, kładli się na ziemi i modlili, tarzając się na wschód, zachód, północ i południe. Przywiązanie to miało charakter mistyczny. Pojęcie własności ziemi było im obce. Te wędrowne grupy przemieszczały się w rytm pór roku, podążając bądź za zwierzyną łowną, bądź w poszukiwaniu mescalu, żołędzi, dzikich owoców i jagód.
Apacze z Arizony i zachodniego wybrzeża Rio Grande w Nowym Meksyku nie stawiali tipi. Mieszkali w kopulastych szałasach z gałęzi, które dostosowane były do panującego tu klimatu. Na tych terenach, gdzie wiosną i latem temperatura przekracza czterdzieści stopni Celsjusza w cieniu, w tipi ze skór byłoby za gorąco. Szałasy Apaczów (Amerykanie nazwali je wickiupami, Apacze określali je mianem gowa) stawiane były z długich świeżych tyczek dębowych bądź wierzbowych, wygiętych u góry i związanych włóknami jukki. Do tej konstrukcji przyczepiane były poprzeczne żerdzie, na których kobiety zawieszały pęki traw. Wickiup miał dwa metry wysokości w najwyższym punkcie i dwa i pół metra średnicy. Nad centralnym ogniskiem przewidywano otwór.
Szałasy nie miały okien, a ich wejścia zwrócone były na wschód. Drzwi zasłaniano skórą przyczepioną do poprzecznej żerdzi. Tworzono w ten sposób pomieszczenia chłodne latem, ciepłe zimą, a przy tym pachnące. Na początku mocno pachniała świeża trawa. Z czasem, gdy wyschła, w szałasie dominował zapach siana. Do trawy kobiety dodawały liście mięty.
Nawahowie, prowadzący półosiadły tryb życia, budowali tak zwane hogany, kopulaste domy bez okien przykryte ziemią, zapewniające wewnątrz przyjemny chłód. Wickiupy Apaczów były domostwami nomadów, budowano je szybko i porzucano, gdy nadchodził czas wędrówki. Na dłuższy pobyt budowano je starannie, a na zimę okrywano skórami zwierząt. Wznoszeniem szałasów zajmowały się kobiety; mężczyźni pomagali im przy stawianiu konstrukcji z żerdzi. Wewnątrz szałasu kobiety rozkładały skóry zwierząt, a ściany ozdabiały. W swym pamiętniku Geronimo mówi o dekoracjach z jelenich skór, które Alope wyszyła koralikami i przystroiła rysunkami. James Kaywaykla był małym chłopcem, gdy pokazano mu opuszczony dom mieszkalny białych. Pisze:
Po raz pierwszy w życiu wszedłem do domu białego człowieka. Popadał w ruinę, wewnątrz było ciemno i duszno. Miałem wrażenie, że jestem w klatce. Nie mogłem zrozumieć, jak Meksykanie mogą woleć te ciemne, ponure domy od wolnej przestrzeni i gwiazd nad głową. Jak mogli mieszkać w podobnych miejscach?
Ziemie Apaczów obfitowały w zwierzynę. W górach i na pustynnych płaskowyżach żyło wiele gatunków zwierząt łownych i drapieżników. Przed masowym przybyciem białych Apacze żywili się wyłącznie tym, co upolowali i zebrali. W dawnych czasach polowano na bizony. Gdy te wyginęły, podstawą pożywienia stały się antylopy. Ceniono nie tylko ich mięso, ale i skórę, która po wyprawieniu stawała się miękka, niemal jedwabista, i stanowiła doskonały materiał na ubrania. Na równinach pasły się wielkie stada antylop i łosi. Skóra z łosia była zbyt gruba na ubranie. Wyrabiano z niej podeszwy mokasynów i okrycia. W górach polowano na kozice i muflony. Ze skór muflonów kobiety szyły ciepłe ubrania na zimę. Młodzi chłopcy, uzbrojeni w łuki, szukali królików i wiewiórek. Mięso antylop i łosi kobiety kroiły w cienkie plastry i suszyły na słońcu. Wkładano je potem do worków i przechowywano w naturalnych skrytkach w górskich grotach.
Obok zwierzyny łownej istniały gatunki, które myśliwi omijali z daleka. Zamieszkiwały je bowiem złe duchy. Tabu zabraniało spożywania mięsa niedźwiedzi i kojotów. (...)
Generał Howard opisuje podróż, którą odbył z obozu Cochise’a do fortu Bowie w towarzystwie Chie*, bratanka wodza. Gdy zapadł zmrok, mężczyźni zatrzymali się na odpoczynek. Październikowa noc była zimna i generał wyciągnął niedźwiedzią skórę. Na znak, że nie kieruje się żadnymi przesądami, zaproponował Chie, żeby się nią razem przykryli. Przesądny okazał się Chie. Widząc skórę, odskoczył jak oparzony. Machał rękami i powtarzał, że niedźwiedź jest bardzo niedobry dla Apaczów. Mowy nie było o użyciu tego przykrycia. Rad nierad, generał skórę zwinął i schował. (...)
Apacze nigdy nie jedli węży. Zakaz ten dotyczył nie tylko mięsa, nie można było też używać ich skór. Opaski z wężowej skóry na głowach Apaczów to wymysł hollywoodzkich specjalistów od kostiumów. Zakazy dotyczące spożycia węży pociągały za sobą inne ograniczenia. Chiricahuowie nie jedli mięsa dzikich indyków, gdyż te żywiły się wężami. Nie jedli też ryb ani żadnych stworzeń żyjących w wodzie. „Usen nie przeznaczył wężów, żab i ryb na jadło, więc nigdy nie miałem ich w ustach" – wspominał Geronimo.
Po przybyciu białych osadników zanikły stopniowo stada bizonów, skurczyły się stada antylop i łosi. Ludzie Nde zwrócili się wtedy po inną zdobycz: bydło, konie i muły nowych sąsiadów. Gustowali szczególnie w mięsie mułów i koni, jedli wołowinę, a także mięso kóz, baranów i osłów. Kury natomiast nie znalazły ich uznania. Podobnie jak jajka i mleko, których Apacze nie trawili i które wywoływały u nich alergie.
Dieta Apaczów nie ograniczała się do mięsa. Zbieractwo było dla nich równie ważne jak myślistwo. Życie na tych półpustynnych terenach jest wbrew pozorom niezwykle bogate. Chiricahuowie gruntownie przebadali naturalne bogactwa tej ziemi, nauczyli się je rozumnie wykorzystywać i przetwarzać. Zbieractwem zajmowały się głównie kobiety. Przez okres zbiorów potrafiły nagromadzić setki kilogramów dzikich owoców i jarzyn. Szczególnie ważny w pożywieniu Apaczów był mescal, zbierano również żołędzie, strąki jadłoszynu, nasiona pinii, owoce kaktusów i jałowca, orzechy i dziki miód. Claude Lévi-Strauss pisze, że dieta ludów żyjących ze zbieractwa i myślistwa była znacznie bogatsza od diety ludów rolniczych, gdyż w jej skład wchodziło sto, jeśli nie więcej, produktów zwierzęcych i roślinnych, ubogich w tłuszcze, bogatych w błonnik i sole mineralne, zapewniających optymalną ilość białka i kalorii. W połączeniu z dużą aktywnością fizyczną dieta ta chroniła nomadów nie tylko przed chorobami, lecz także przed głodem, co ludom rolniczym groziło w czasie klęski nieurodzaju.
Mescal, otrzymywany z miąższu agawy, był jednym z podstawowych produktów w kuchni ludu Nde, ich chlebem powszednim. Kiedy nadchodziła pora jego zbioru, wojownicy przerywali wojny i wyprawy, zawierali rozejmy i cała grupa przenosiła się na tereny, gdzie rosły agawy. Praca była ciężka i mężczyźni często pomagali kobietom. Ścinano liście agaw, wykopywano z ziemi bulwy, krojono je lub wydobywano z nich miąższ, który pieczono w przygotowanych do tego dołach. Otrzymany w ten sposób mescal można było jeść od razu, co też czyniono w atmosferze radości i święta, lecz wielką jego ilość konserwowano. Ugotowaną masę kobiety wylewały na płaskie kamienie i suszyły na słońcu. Otrzymane placki kroiły i wkładały do worków, które przewożono i przechowywano w skrytkach. Zimą zastygły mescal gotowano na nowo i przywracano mu konsystencję gęstej masy. Każda rodzina starała się przygotować do sześćdziesięciu wielkich placków tego specjału. Był to produkt niezwykle pożywny, bogaty w skrobię. Wyruszający na wojenne wyprawy wojownicy brali ze sobą suszone kawałki mescalu. (...)
Zbiór mescalu nie sprawiał trudności ludziom żyjącym na wschodnich krańcach Apaczerii, gdzie agaw było pod dostatkiem. Apacze Mescalero tej właśnie działalności zawdzięczają swoją nazwę. Inne plemiona musiały pokonywać w tym celu znaczne odległości. Przemieszczali się wszyscy, łącznie ze starcami i dziećmi, i konieczna była obecność wojowników dla zapewnienia ochrony. Z czasem armie meksykańska i amerykańska patrolujące tereny Indian mocno zakłóciły czy wręcz uniemożliwiły zbiór mescalu. W następstwie tej polityki mnożyły się ataki Apaczów na wioski białych osadników, w których szukano pożywienia. (...)
Po zebraniu i przetworzeniu produktów wielkie ilości suszonego mięsa, owoców i jarzyn musiały być odpowiednio przechowywane. Kobiety zostawiały w koszykach wiktuały konieczne do wyżywienia rodziny przez tydzień, a resztę pakowały do worków i zanosiły do skrytek. Spiżarnie te Apacze tworzyli w naturalnych grotach, suchych i chłodnych. Wejście do nich tarasowali kamieniami i uszczelniali gliną. Następnie maskowali je trawą. Skrytka taka była niezauważalna w górskim pejzażu, a złożone w niej zapasy można było przechowywać przez rok. Osobne skrytki służyły do magazynowania skór, ubrań, koców, a także broni i amunicji. Skrytki te należały do całej grupy, a składowane w nich dobra dzielono między wszystkich. Wiele skrytek zachowywano na czarną godzinę i otwierano w przypadku absolutnej konieczności.
Dopóki w obozie było jedzenie, żaden z mieszkańców nie chodził głodny.
<br />Apacze, podobnie jak wszystkie ludy tradycyjne, kierowali się zasadą wspólnoty i solidarności. Dzielili się wszystkim. Wojownicy wracający z wypraw łupieskich sprawiedliwie obdzielali łupami członków plemienia, zaczynając od najbardziej potrzebujących. Zdolni myśliwi polowali również z myślą o mniej zdolnych. Wódz wykazywać się musiał wyjątkową sprawnością i szczodrością.
Rolnictwo pojawiło się w gospodarce Apaczów późno, wprowadzane było pod wpływem kolonizatorów. W Meksyku, w arizońskich rezerwatach i na wygnaniu Apacze uprawiali pola, siali kukurydzę i dynie, niemniej rolnictwo nie należało do kultury tego ludu. Morris Opler podkreśla, że w tradycji Apaczów nie ma żadnych mitów i obrzędów związanych z uprawą roślin. Zanim zaczęli obsiewać własne poletka, Apacze żywili się produktami rolniczymi, które otrzymywali wraz z tygodniowymi przydziałami żywności bądź zabierali podczas najazdów. Cenili szczególnie kukurydzę, z której nauczyli się wyrabiać lekko alkoholizowany napój, tak zwany tiswin (szara woda). Smak tiswinu docenił porucznik Sladen:
Był to nieszkodliwy, gdyż świeżo zrobiony i słabo sfermentowany napój. Orzeźwiający, słodki i przyjemny w smaku, przypominał musujące napoje mojego dzieciństwa. Dobrze sfermentowany zawiera sporą ilość alkoholu, ale ludzie ci wyrabiają niewielkie jego ilości, gdyż brakuje im odpowiednich urządzeń, i nigdy nie jest on bardzo mocny.
Przed różnymi uroczystościami Apacze pościli przez całą dobę i wypijali duże ilości tiswinu, żeby poczuć jego działanie. Morris Opler podkreśla wartość odżywczą tego napoju. Dla Apaczów tiswin był napojem i pożywieniem. Spożywany w niewielkich ilościach, stawiał na nogi podczas wyczerpujących marszów, pomagał przetrwać okresy głodu. Podawano go nawet dzieciom. Pod wpływem Meksykanów Chiricahuowie nauczyli się wyrabiać mocniejsze trunki ze sfermentowanego soku agawy, sotolu czy z ziaren jadłoszynu. Robili też bezalkoholowy sok z owoców opuncji. Jednak ich ulubionym napojem był tiswin.
Apacze doskonale znali właściwości lecznicze roślin i ziół. Bezradni wobec chorób przywleczonych przez białych, które w szybkim tempie czyniły spustoszenie, potrafili skutecznie leczyć znane im dolegliwości. Wiedzieli, jak przygotować rośliny i jak stosować lekarstwa. W swym pamiętniku Geronimo mówi, że przy preparowaniu ziół i podczas ich stosowania zaklęcia szamana były równie ważne, jak lecznicza właściwość rośliny. Nad wytwarzaniem lekarstwa pracowało osiem osób, cztery zajmowały się jego przygotowaniem, a modlitwy i zaklęcia czterech pozostałych nadawały mocy ich pracy. Leczenie również odbywało się w obecności szamana, którego modlitwy oddziaływały na psychikę chorego i przekazywały mu siłę konieczną w walce z chorobą, podczas gdy lekarstwo leczyło chory organ.
W swej gospodarce Apacze wykorzystywali nie tylko jadalne części roślin, lecz także kwiaty, korzenie, łodygi i liście. Z korzeni jukki wytwarzali mydło, z drewnianych łodyg jukki i sotolu wyrabiali sztućce i naczynia. Ze smukłych łodyg kwiatów niedźwiedziej trawy wojownicy robili strzały. Ostre trawy służyły do wyplatania ozdobnych koszyków. Wyplatane dzbany kobiety pokrywały żywicą, tworząc w ten sposób świetne naczynia na wodę. Równie wszechstronnie wykorzystywano upolowane zwierzęta.
Jedną z cech charakterystycznych nomadów i półnomadów była nagość. Ci wytrawni wojownicy walczyli zimą i latem ubrani jedynie w biodrowe przepaski. Geronimo wspomina, że wojownicy woleli nie krępować ruchów ubraniami. Amerykanie wiedzieli, że gdy apaccy zwiadowcy zrzucają koszule, znaczy to, że szykują się do walki. Wyruszając na wyprawę, wojownicy przewiązywali biodra kocem bądź wyprawioną skórą, które służyły im nocą za przykrycie. Przed walką zakładali amulety, malowali twarze i ciało, aby zapewnić sobie niewidzialność i ochronić się przed ciosami. O barwach wojennych decydował wódz lub szaman. Podczas ostatnich walk Chiricahuowie malowali na twarzy poprzeczną białą kreskę, co widać na wielu zdjęciach. Włosy obwiązywali opaskami bądź zakładali kaski z jeleniej skóry, wyszywane koralikami i ozdobione piórami. Na nogach mieli zawsze długie do kolan mokasyny. Podeszwy mokasynów, dłuższe od stopy, tworzyły nosek zawijany do góry i przytrzymywany niekiedy za pomocą guzika. Nosek ten chronił skutecznie palce nóg. Meksykanie przyznawali, że widok pomalowanych do walki nagich Apaczów był bardziej przerażający niż widok wojska w pełnym rynsztunku.
Na co dzień mężczyźni nosili spodnie, częściej jednak nogawice, chroniące ich przed kolcami roślin, i koszule z jeleniej skóry. Z czasem, gdy zwierzyna stała się rzadka, odzież ze skóry zastąpiono odzieżą z płótna. Podczas swego pobytu w obozie Cochise’a porucznik Sladen zanotował, że Indianie ubrani byli bardzo skąpo: na biodrach nosili przepaski, na nogach mokasyny, a koc zastępował im wierzchnie okrycie. Ale był to okres szczególnie trudny w życiu Apaczów. Osaczonym przez wojsko Chiricahuom dotkliwie brakowało wszystkiego: jedzenia, skór i ubrań.
Kobiety również nosiły długie do kolan mokasyny, dość szerokie, przy których ich małe stopy – pisze Sladen – wydawały się jeszcze mniejsze. Ubierały się w dwuczęściowe suknie z miękko wyprawionej jeleniej skóry, ozdobione frędzlami i koralikami. Kontakty z Meksykanami przyniosły im ubrania z perkalu. Kobiety szyły marszczone spódnice oraz bluzki z karczkiem. Uwielbiały ozdoby. Nawet na co dzień zakładały mnóstwo naszyjników i korali. Malowały sobie twarze. Używały w tym celu barwnika wyrabianego z gliny koloru ochry. Sladen notuje oczarowany, że nie widział nic piękniejszego nad młodą apacką dziewczynę mknącą na koniu. (...)
Małe dzieci chodziły nago. Starszym chłopcom zakładano biodrowe przepaski, a dziewczynki ubierano tak samo jak dorosłe kobiety.
Dobytek Apaczów, jak wszystkich nomadów, był bardzo skromny. Posiadali mało przedmiotów, a te były niszczone po śmierci ich właściciela.Nieliczne ubrania i rzeczy codziennego użytku były jednak bogato zdobione. (...)
Przebywając z generałem Howardem w obozie Apaczów, porucznik Sladen zweryfikował wiele opinii na ich temat. Odkrył i mocno podkreślił to, że byli czyści.
Ci dzicy Indianie, oparłszy się wpływowi cywilizacji, posiadają cechy, którymi chcieliby się poszczycić ich biali wrogowie. Są bardzo czyści, co może wydać się dziwne tym, którzy skłonni są uważać Indian za istoty leniwe i brudne.
Gdy tylko Apaczom nie brakowało wody, myli się w strumieniach czy rzekach i – co zauważył również Edward Curtis – utrzymywali ciało w czystości, by brudem nie obrażać bogów. Sladen przyznaje, że przeganiani przez wojsko z miejsca na miejsce, zmuszani do ukrywania się lub do przepraw przez pustynne równiny, Chiricahuowie mogli się nie myć przez kilka dni. Znali jednak inne sposoby pozwalające utrzymywać czystość. Kaywaykla wspomina:
Na pustyni, gdzie nie ma wody, dorośli nacierali ciało piaskiem. Biali nie wierzą, że ziemia może być czysta. Tymczasem, zanim została zanieczyszczona, nie zawierała żadnych związków powodujących infekcję.
W obozie Cochise’a, gdzie wody było pod dostatkiem, wszyscy przestrzegali zasad czystości. Kobiety i dzieci spędzały każdego dnia całe godziny w wodzie. Kobiety wchodziły do wody ubrane, zdejmowały jedynie mokasyny. Potem pluskały się wśród śmiechu, pisku i zabaw.
Chiricahuowie bardzo dbali o włosy. Nie zaplatali ich w warkocze. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni nosili włosy rozpuszczone, luźno opadające na ramiona i plecy. Mężczyźni przewiązywali je opaskami. Porucznik Sladen zauważył, że wszyscy używali szpiku zwierzęcych kości do nacierania włosów. Któregoś ranka zaobserwował scenę toalety Cochise’a. Wódz był niezwykle schludny, na co zwróciło uwagę wielu Amerykanów. Jedna z jego żon palcami rozczesywała mu włosy, potem pociągała je tłuszczem i ponownie czesała, gładziła i układała. Trwało to około godziny, po czym włosy wodza – pisze Sladen – „błyszczały jak świeżo wyczyszczone buty".
Sladen nie zauważył wśród Apaczów wszy, pcheł ani robactwa, od którego roiło się w miasteczkach białych.„Ludzie ci absolutnie nie znają robactwa. Nie znalazłem najmniejszego śladu robaków podczas całego u nich pobytu". Lekarze z kolei nie mogli się nadziwić sile fizycznej i zdrowiu Indian. Nawet u wiekowych osób nie dostrzegali starczych przypadłości charakterystycznych dla ludzi białych.
Chiricahuowie uważali, że zarost i włosy na ciele są czymś bardzo nieestetycznym. Mężczyźni wyrywali sobie nieliczne włosy wyrastające na brodzie. Dziewczynki straszono, że jeśli nie będą się kąpać w rzece, wyrosną im włosy na całym ciele.
W obozowiskach Apaczów nie było latryn ani ubikacji. Potrzeby fizjologiczne załatwiali daleko od obozu, potrafili przemieszczać się za każdym razem do trzech kilometrów. Byli bardzo wstydliwi. O potrzebach fizjologicznych nigdy nie rozmawiali z innymi, stwierdzając w razie potrzeby, że muszą na chwilę odejść. (...)
Przyroda dawała Apaczom jedzenie, ubrania, lekarstwa, narzędzia, broń, ozdoby, zapachy i barwniki. Była ich światem, a oni nieodłączną jej częścią. Żyjąc z tego, co zebrali i upolowali, Apacze zależeli całkowicie od środowiska naturalnego, z którym współżyli w stanie rozumnie wypracowanej równowagi. Utrzymanie owej równowagi było ich naczelnym zadaniem i wymagało pokory wobec natury. Ludzie ci uważnie obserwowali przyrodę, starali się zrozumieć jej mowę, badali jej znaki, odczytywali jej racje. Próbowali zjednać sobie jej widzialne i niewidzialne siły, za wszelką cenę unikając jej gniewu. Przybycie białego człowieka równowagę tę zniszczyło. Równiny, płaskowyże, góry, z którymi Indianie od wieków prowadzili harmonijny dialog, poddane intensywnej eksploatacji i chaotycznej gospodarce, straciły swoją moc, stały się terenami jałowymi, po których tubylcy błądzili zagubieni, pozbawieni środków do życia. Po długich wyniszczających walkach ostatnie apackie plemiona, grupa za grupą, składały broń nie tyle ze względu na klęskę militarną, ile wobec postępującego zniszczenia środowiska naturalnego, powszechnego głodu i wynikającej stąd dezorganizacji społecznej.