Szanowni Państwo,
z racji zaskakująco niskiej frekwencji w konkursie @CheemsFBI postanowiłem dołączyć do zabawy z dwóch powodów. Po pierwsze przykro mi, że mimo długiego terminu i kuszącej nagrody, którą funduje @Qtafonix tak mało osób bierze udział, a po drugie mała konkurencja daje mi iskierkę nadziei na wygraną ( ͡° ͜ʖ ͡°) Szkoda, że z (jeśli dobrze pamiętam) 3 lub 4 tysięcy obserwujących tag #perfumy na wykopie tak mało z aktywnych użytkowników trafiło tutaj, liczę że to się zmieni i dokładam swoją cegiełkę do budowy tagu na nowym portalu z moją próbą wkładu w #recenzjeperfum .
WSTĘP fabularny (dla fanów #schizofrenicyzfragrantiki z wykopu), dlaczego dziś taka recenzja , niecierpliwi mogą pominąć ( ͡~ ͜ʖ ͡°)
Dzisiejszy dzień rozpoczął się tak jak zwykle. Nastawione kilka budzików na ranną, lecz nie tak wczesną jak w środku tygodnia porę, zniknęły odbijając się gdzieś głuchym echem wraz z ambitnymi planami załatwienia wszystkiego rano, aby niedzielne popołudnie spędzić na odpoczynku. Przy wyjściu z łóżka, ciało wprawione w ruch jakby zrzuciło z siebie, niczym warstwę kurzu, ostatni podmuch ulepa zarzuconego wczoraj na spotkanie ze znajomymi. Wczorajszy zapach trafił w gusta otoczenia, dodał mi pewności siebie, ale mówiąc szczerze, czułem się w nim jak w masce. Takich zapachów nie chcę recenzować. Dziś, będąc już zupełnie sobą, już trzeźwy - spojrzałem w lustro - a przynajmniej już nie pijany, zmęczony i chcący odpocząć od tego co sztuczne i głośne, miałem ochotę na odrobinę naturalnej świeżości. W wolny dzień nigdy nie spieszę się z wyborem zapachu. Postanowiłem poczekać na inspirację, dając nozdrzom chwilę odpocząć. Po odświeżającym prysznicu zasiadłem do komputera, aby nadrobić trochę pracy, której nie chciało mi się wykonać w tygodniu. Gdy już niemal cieszyłem się, jak bardzo odpowiedzialną i pracowitą osobą jestem, wraz z uciekającym szybko aromatem cytrusowego żelu pod prysznic w moich myślach zaczął pojawiać się głód. Po kilku latach uzależnienia poznawania nowych kreacji zapachowych, nazywanego dla niepoznaki hobby, brak zapachu zaczyna powodować eksplozję myśli na temat tego, co chciałbym w tej chwili poczuć. Im dłużej daję zmysłowi powonienia odpocząć, tym głód zapachowych wrażeń oraz lista zapachowych "zachcianek" jest dłuższa.
Po kilku godzinach pracy wyciągnąłem się wygodnie na fotelu i spojrzałem w bok. W odbiciu witryny dostrzegłem patrzącą się na mnie pewnym siebie wzrokiem postać powoli łysiejącego 30 latka z przystrzyżoną krótko brodą, wyraźnym, trochę dłuższym wąsem, owłosionym jak małpa torsem i najlepszym "dad bod" na Śląsku. Nie dla mnie ulepy ani sportowe zapachy dla dynamiczniaków. Stałem się dziadem i dobrze mi z tym. Daleko mi do kryzysu wieku średniego, gdzie czterdziestolatkowie pajacują, starając się upodobnić do dwudziestolatków, nosząc krzykliwe ciuchy i dorabiając się kolejnej przepukliny na siłowni. Ja się zakończeniem poprzedniej dekady bawię, śmieję się i cieszę z doświadczenia, a przynajmniej teraz mogę z czystym sumieniem nosić perfumy, które na fragrantice ludzie określają "zapach wyłącznie dla facetów po trzydziestce" i podawać prawdziwe dane przy zamówieniu ( ͡~ ͜ʖ ͡°)
RECENZJA
Gdy w niedzielny poranek za oknem spostrzegłem brązowe, gnijące liście na ziemi, z nieba lekko padał deszcz a na parapecie powitała mnie moja paprotka #pdk, wiedziałem już, że praktykowany przeze mnie zwyczaj "Niedziela - dzień 'dziada' " to będzie strzał w dziesiątkę.
Bohaterem dzisiejszej recenzji jest nie kto inny a Paco Rabanne pour homme, zapach z 1973 roku, stworzony przez Jean Martel.
Po aplikacji wspomnianego dziada, w nozdrza uderza fala ziołowego terroru. Nie jest to lekko ziołowy akord, otwarcie tej kompozycji nie bierze jeńców. W Paco ziołowe otwarcie jest zielone, soczyste, oprócz aptecznego uderzenia ziół wyraźnie poczujecie soczystą miętę, która sprawia, że zapach ten mimo swojej siły nie jest tak migrenogenny jak np zioła i polne kwiaty w otwarciu Versace the Dreamer (nie jest to też typowo leśno-świerkowy dziad typu zielone Polo), a przynajmniej ja to tak odbieram, bo mięty w piramidzie brak - w spisie nut znajdziemy rozmaryn i szałwię oraz brazylijskie drzewo różane. W tle na samym początku głośnego krzyku nut głowy tlą się czekające już w kolejce akordy serca i bazy, zwiastując że jest do zapach dużego kalibru.
Po agresywnym otwarciu, które gwarantuje nam silną dawkę orzeźwienia, ale i drzewnego uderzenia, na pierwszy plan wciska się akord serca, nie czekając wcale na zejście otwarcia ze sceny. Głośny duet, typowy dla zapachów z tamtej ery, lawenda i geranium, wchodzą na scenę kradnąc show, a publiczność uspokaja się czując znajome klimaty. Lawenda, jakby suszona, łączy się ze świeżością ziół i wraz z geranium roztaczają wokoło uczucie relaksu, rozluźnienia i spokoju ducha. Gdy nuty głowy w postaci ziół oddalają się ze sceny, niewymieniona w spisie nut mięta jakby nadal jest obecna co jest wielkim zaskoczeniem (mięta zazwyczaj jako pierwsza wymięka) i wraz z lawendą witają w świetle reflektorów piżmo, które już od otwarcia cicho zaznaczało swoją obecność wychylając się lekko zza kurtyny. Połączenie piżma, lawendy, geranium i resztek ziół/mięty sprawia, że całość pachnie robi się dosyć mydlana, słodkawa ale wciąż bardzo świeża. Jest to mydlany efekt typu tego jak w Kourosie, ale absolutnie bez żadnych kloacznych aspektów, więc nie powinien nikogo odrzucić, tak jak Król wykręca niewprawione nosy. Po prostu czyste mydło w bardzo przestrzennym, naturalnym, leśnym wydaniu, które po jakimś czasie staje się lekko słodkawe za sprawą tonki, która nie ma nic wspólnego z jej obliczem znanym z ulepów. Jest to po prostu lekko słodkawy dodatek do całości, zabieg znany w fougere za sprawą kumaryny otrzymywanej z tonki, która ma słomiano-słodkawy zapach. Gdy na scenę, zniecierpliwiony, ruszając już od dłuższego czasu kurtyną wpada miód i mech dębowy, wiemy, że przedstawienie kłania się ku długiemu finałowi spektaklu.
Na etapie przejścia z serca do bazy dzieje się magia. W chwili gdy to piszę, właśnie się tym fragmentem kompozycji delektuję.
Wyobraźcie sobie, że ziołowy miks, który przypomina miętę, utrzymuje się aż do samej bazy. W bazie wyłania się piękna, naturalna słodycz miodu dopełniająca tę i tak już bogatą kompozycję. Do tego przestrzenność aromatu bursztynu i klasyczna woń mchu dębowego znanego w starej męskiej szkole perfumiarstwa sprawiają, że mimo słodyczy, zapach do końca jest zapachem z jajami. Myślę, że najlepsze w tym zapachu jest to, że spektakl nie kończy się dialogiem aktorów, którzy pojawili się na scenie jako ostatni. Ze sceny zeszli tylko gorzko-ziołowi statyści z otwarcia, a do samego końca trwania zapachu będziemy czuli miętowy wydźwięk połączenia szałwi i geranium; wyraźną, męską lawendę; delikatnie osłodzone tonką piżmo, mieszające się w przepysznym koktajlu zioło-miodowym. Jest świeżo, czysto, słodko, męsko i trwa to przez dobre kilka godzin.
Kurtyna.
PODSUMOWANIE
Jest to taki uśredniony zapach z rodziny fougere, idzie od standardowej lawendy i mchu dębowego trochę w stronę ziołową, leśną, trochę mydlaną, trochę słodkawą. Ma wszystko to, co jest charakterystyczne dla zapachów aramotyczno-fougere. Gdyby jeszcze miał kolońskie cytrusy, to byłby to chyba idealny zapach paprociowy.
Podsumowując, zapach Paco Rabanne pour homme był dla mnie wielkim, pozytywnym zaskoczeniem. Pamiętam pierwszy test, gdzie zapodałem globala w upalny dzień, remontując mieszkanie przed przeprowadzką. Zapodany po południu dodał mi upragnionego orzeźwienia, a przy zachodzie słońca uraczył ziołowo-mydlano-miodowym finiszem. Wtedy wydawał mi się bardziej zielony, teraz wyczuwam w nim przede wszystkim miętowo-ziołową lawendę i słodkawe elementy bazy. Po wypsikaniu 2ml próbki od razu kupiłem flaszkę. Używam jej jako taki zapach do poprawienia nastroju w wolny dzień lub spacer, który wiem, że spędzę sam, z racji że jest to zapach dosyć niedzisiejszy, ale trafia w moje gusta bardzo celnie i powoduje uśmiech na mojej twarzy. W cenie testera niewiele ponad 100zł jest to moim zdaniem pozycja obowiązkowa dla wielbicieli zapachów z ubiegłego stulecia.
Ocena:
Zapach: 9,5/10 (byłoby 10, gdyby nie te ostre 5-10 minut otwarcia, z cytrusami w otwarciu dałbym 10/10)
Trwałość: 8/10 (nie jest to żadna bestia, oceniam wysoko, bo utrzymuje się naprawdę długo jak na ten typ zapachu)
Projekcja: 7/10 (ciężko mi ocenić, bo zazwyczaj zakładam w samotności, ale raz siostra wyczuła przez cały pokój)
Ocena ogólna: 8/10
Miałem się porwać na przegląd kilkunastu pozycji z rodziny fougere, ale to kiedy indziej, jak przyjedzie do mnie jeszcze Houbigant Fougere Royale. Jako typowy prokrastynator zabieram się do pracy zaraz przed deadline'm, mam nadzieję, że ktoś to zdąży przeczytać Jeśli są chętni na recenzje w postaci krótkiego i zwięzłego przeglądu tzw paprociowców to dajcie znać
z racji zaskakująco niskiej frekwencji w konkursie @CheemsFBI postanowiłem dołączyć do zabawy z dwóch powodów. Po pierwsze przykro mi, że mimo długiego terminu i kuszącej nagrody, którą funduje @Qtafonix tak mało osób bierze udział, a po drugie mała konkurencja daje mi iskierkę nadziei na wygraną ( ͡° ͜ʖ ͡°) Szkoda, że z (jeśli dobrze pamiętam) 3 lub 4 tysięcy obserwujących tag #perfumy na wykopie tak mało z aktywnych użytkowników trafiło tutaj, liczę że to się zmieni i dokładam swoją cegiełkę do budowy tagu na nowym portalu z moją próbą wkładu w #recenzjeperfum .
WSTĘP fabularny (dla fanów #schizofrenicyzfragrantiki z wykopu), dlaczego dziś taka recenzja , niecierpliwi mogą pominąć ( ͡~ ͜ʖ ͡°)
Dzisiejszy dzień rozpoczął się tak jak zwykle. Nastawione kilka budzików na ranną, lecz nie tak wczesną jak w środku tygodnia porę, zniknęły odbijając się gdzieś głuchym echem wraz z ambitnymi planami załatwienia wszystkiego rano, aby niedzielne popołudnie spędzić na odpoczynku. Przy wyjściu z łóżka, ciało wprawione w ruch jakby zrzuciło z siebie, niczym warstwę kurzu, ostatni podmuch ulepa zarzuconego wczoraj na spotkanie ze znajomymi. Wczorajszy zapach trafił w gusta otoczenia, dodał mi pewności siebie, ale mówiąc szczerze, czułem się w nim jak w masce. Takich zapachów nie chcę recenzować. Dziś, będąc już zupełnie sobą, już trzeźwy - spojrzałem w lustro - a przynajmniej już nie pijany, zmęczony i chcący odpocząć od tego co sztuczne i głośne, miałem ochotę na odrobinę naturalnej świeżości. W wolny dzień nigdy nie spieszę się z wyborem zapachu. Postanowiłem poczekać na inspirację, dając nozdrzom chwilę odpocząć. Po odświeżającym prysznicu zasiadłem do komputera, aby nadrobić trochę pracy, której nie chciało mi się wykonać w tygodniu. Gdy już niemal cieszyłem się, jak bardzo odpowiedzialną i pracowitą osobą jestem, wraz z uciekającym szybko aromatem cytrusowego żelu pod prysznic w moich myślach zaczął pojawiać się głód. Po kilku latach uzależnienia poznawania nowych kreacji zapachowych, nazywanego dla niepoznaki hobby, brak zapachu zaczyna powodować eksplozję myśli na temat tego, co chciałbym w tej chwili poczuć. Im dłużej daję zmysłowi powonienia odpocząć, tym głód zapachowych wrażeń oraz lista zapachowych "zachcianek" jest dłuższa.
Po kilku godzinach pracy wyciągnąłem się wygodnie na fotelu i spojrzałem w bok. W odbiciu witryny dostrzegłem patrzącą się na mnie pewnym siebie wzrokiem postać powoli łysiejącego 30 latka z przystrzyżoną krótko brodą, wyraźnym, trochę dłuższym wąsem, owłosionym jak małpa torsem i najlepszym "dad bod" na Śląsku. Nie dla mnie ulepy ani sportowe zapachy dla dynamiczniaków. Stałem się dziadem i dobrze mi z tym. Daleko mi do kryzysu wieku średniego, gdzie czterdziestolatkowie pajacują, starając się upodobnić do dwudziestolatków, nosząc krzykliwe ciuchy i dorabiając się kolejnej przepukliny na siłowni. Ja się zakończeniem poprzedniej dekady bawię, śmieję się i cieszę z doświadczenia, a przynajmniej teraz mogę z czystym sumieniem nosić perfumy, które na fragrantice ludzie określają "zapach wyłącznie dla facetów po trzydziestce" i podawać prawdziwe dane przy zamówieniu ( ͡~ ͜ʖ ͡°)
RECENZJA
Gdy w niedzielny poranek za oknem spostrzegłem brązowe, gnijące liście na ziemi, z nieba lekko padał deszcz a na parapecie powitała mnie moja paprotka #pdk, wiedziałem już, że praktykowany przeze mnie zwyczaj "Niedziela - dzień 'dziada' " to będzie strzał w dziesiątkę.
Bohaterem dzisiejszej recenzji jest nie kto inny a Paco Rabanne pour homme, zapach z 1973 roku, stworzony przez Jean Martel.
Po aplikacji wspomnianego dziada, w nozdrza uderza fala ziołowego terroru. Nie jest to lekko ziołowy akord, otwarcie tej kompozycji nie bierze jeńców. W Paco ziołowe otwarcie jest zielone, soczyste, oprócz aptecznego uderzenia ziół wyraźnie poczujecie soczystą miętę, która sprawia, że zapach ten mimo swojej siły nie jest tak migrenogenny jak np zioła i polne kwiaty w otwarciu Versace the Dreamer (nie jest to też typowo leśno-świerkowy dziad typu zielone Polo), a przynajmniej ja to tak odbieram, bo mięty w piramidzie brak - w spisie nut znajdziemy rozmaryn i szałwię oraz brazylijskie drzewo różane. W tle na samym początku głośnego krzyku nut głowy tlą się czekające już w kolejce akordy serca i bazy, zwiastując że jest do zapach dużego kalibru.
Po agresywnym otwarciu, które gwarantuje nam silną dawkę orzeźwienia, ale i drzewnego uderzenia, na pierwszy plan wciska się akord serca, nie czekając wcale na zejście otwarcia ze sceny. Głośny duet, typowy dla zapachów z tamtej ery, lawenda i geranium, wchodzą na scenę kradnąc show, a publiczność uspokaja się czując znajome klimaty. Lawenda, jakby suszona, łączy się ze świeżością ziół i wraz z geranium roztaczają wokoło uczucie relaksu, rozluźnienia i spokoju ducha. Gdy nuty głowy w postaci ziół oddalają się ze sceny, niewymieniona w spisie nut mięta jakby nadal jest obecna co jest wielkim zaskoczeniem (mięta zazwyczaj jako pierwsza wymięka) i wraz z lawendą witają w świetle reflektorów piżmo, które już od otwarcia cicho zaznaczało swoją obecność wychylając się lekko zza kurtyny. Połączenie piżma, lawendy, geranium i resztek ziół/mięty sprawia, że całość pachnie robi się dosyć mydlana, słodkawa ale wciąż bardzo świeża. Jest to mydlany efekt typu tego jak w Kourosie, ale absolutnie bez żadnych kloacznych aspektów, więc nie powinien nikogo odrzucić, tak jak Król wykręca niewprawione nosy. Po prostu czyste mydło w bardzo przestrzennym, naturalnym, leśnym wydaniu, które po jakimś czasie staje się lekko słodkawe za sprawą tonki, która nie ma nic wspólnego z jej obliczem znanym z ulepów. Jest to po prostu lekko słodkawy dodatek do całości, zabieg znany w fougere za sprawą kumaryny otrzymywanej z tonki, która ma słomiano-słodkawy zapach. Gdy na scenę, zniecierpliwiony, ruszając już od dłuższego czasu kurtyną wpada miód i mech dębowy, wiemy, że przedstawienie kłania się ku długiemu finałowi spektaklu.
Na etapie przejścia z serca do bazy dzieje się magia. W chwili gdy to piszę, właśnie się tym fragmentem kompozycji delektuję.
Wyobraźcie sobie, że ziołowy miks, który przypomina miętę, utrzymuje się aż do samej bazy. W bazie wyłania się piękna, naturalna słodycz miodu dopełniająca tę i tak już bogatą kompozycję. Do tego przestrzenność aromatu bursztynu i klasyczna woń mchu dębowego znanego w starej męskiej szkole perfumiarstwa sprawiają, że mimo słodyczy, zapach do końca jest zapachem z jajami. Myślę, że najlepsze w tym zapachu jest to, że spektakl nie kończy się dialogiem aktorów, którzy pojawili się na scenie jako ostatni. Ze sceny zeszli tylko gorzko-ziołowi statyści z otwarcia, a do samego końca trwania zapachu będziemy czuli miętowy wydźwięk połączenia szałwi i geranium; wyraźną, męską lawendę; delikatnie osłodzone tonką piżmo, mieszające się w przepysznym koktajlu zioło-miodowym. Jest świeżo, czysto, słodko, męsko i trwa to przez dobre kilka godzin.
Kurtyna.
PODSUMOWANIE
Jest to taki uśredniony zapach z rodziny fougere, idzie od standardowej lawendy i mchu dębowego trochę w stronę ziołową, leśną, trochę mydlaną, trochę słodkawą. Ma wszystko to, co jest charakterystyczne dla zapachów aramotyczno-fougere. Gdyby jeszcze miał kolońskie cytrusy, to byłby to chyba idealny zapach paprociowy.
Podsumowując, zapach Paco Rabanne pour homme był dla mnie wielkim, pozytywnym zaskoczeniem. Pamiętam pierwszy test, gdzie zapodałem globala w upalny dzień, remontując mieszkanie przed przeprowadzką. Zapodany po południu dodał mi upragnionego orzeźwienia, a przy zachodzie słońca uraczył ziołowo-mydlano-miodowym finiszem. Wtedy wydawał mi się bardziej zielony, teraz wyczuwam w nim przede wszystkim miętowo-ziołową lawendę i słodkawe elementy bazy. Po wypsikaniu 2ml próbki od razu kupiłem flaszkę. Używam jej jako taki zapach do poprawienia nastroju w wolny dzień lub spacer, który wiem, że spędzę sam, z racji że jest to zapach dosyć niedzisiejszy, ale trafia w moje gusta bardzo celnie i powoduje uśmiech na mojej twarzy. W cenie testera niewiele ponad 100zł jest to moim zdaniem pozycja obowiązkowa dla wielbicieli zapachów z ubiegłego stulecia.
Ocena:
Zapach: 9,5/10 (byłoby 10, gdyby nie te ostre 5-10 minut otwarcia, z cytrusami w otwarciu dałbym 10/10)
Trwałość: 8/10 (nie jest to żadna bestia, oceniam wysoko, bo utrzymuje się naprawdę długo jak na ten typ zapachu)
Projekcja: 7/10 (ciężko mi ocenić, bo zazwyczaj zakładam w samotności, ale raz siostra wyczuła przez cały pokój)
Ocena ogólna: 8/10
Miałem się porwać na przegląd kilkunastu pozycji z rodziny fougere, ale to kiedy indziej, jak przyjedzie do mnie jeszcze Houbigant Fougere Royale. Jako typowy prokrastynator zabieram się do pracy zaraz przed deadline'm, mam nadzieję, że ktoś to zdąży przeczytać
@RumClapton Fajna lektura, miło widzieć trochę ruchu i napracowanko. Doceniam też że kolega nie wziął leków po to, by móc napisać wstęp fabularny ( ͡° ͜ʖ ͡°)
@RumClapton przeczytałem ten tekst i czuję tego dziada, czuję od Ciebie dziada i sam czuję się dziadem.
Nie tak chciałem zakończyć tę niedzielę, przyznam szczerze.
Mimo, że perfumami się nie interesuję to fajnie się czytało
Zaloguj się aby komentować