Serwus koledzy i koleżanki z #perfumy Zapraszam na lekturę konkursową #recenzjeperfum - troszkę elaborat się zrobił, pardon
Bvlgari Man In Black to jeden z moich ulubionych zapachów, a wersja Black Cologne to jeden z moich "comfort scent", który często zarzucam po wieczornym prysznicu. W tym roku Bvlgari uraczy nas nowym zapachem ze swojej linii "Man" - Rain Essence. W oczekiwaniu na ten wypust postanowiłem zabrać się za ostatni flanker tej serii:
Bvlgari Man Terrae Essence
Sama nazwa bezpośrednio sugeruje czego możemy się spodziewać po kompozycji Alberto Morillasa. Krótki spiel na boku mojego testera zapowiada bogactwo włoskiej ziemi wcielone w ciepłą, drzewną wetywerię, co będzie uzyskane przy wykorzystaniu skąpanych słońcem cytrusów, nowoczesnych nut korzennych i surowego ziemnego bogactwa. A jak jest rzeczywiście?
Wybór cytrusów jest całkiem nietypowy, wymieniony jest cytron oraz kalamondin. Odkąd mam ten zapach byłem przekonany, że czuję mandarynkę. Teraz przygotowując się do recenzji  postanowiłem się doszkolić na temat drugiego z wymienionych owoców. Jak się okazuje jest to stworzony przez człowieka owoc będący połączeniem kwaśnej mandarynki z kumkwatem japońskim. Czyli skojarzenie z mandarynką jest jak najbardziej uzasadnione. Jeżeli również nie spotkaliście się z kalamondinem w perfumach - żadne zaskoczenie. Obecnie na fragrantice zaledwie dwa zapachy w całej bibliotece mają przypisany ten składnik: Terrae Essence oraz Molinard Citrus Noir (który zdaje się był całkiem niedawno rozbierany na tagu). Cytrusy są soczyste i kwaśne, co nie jest zaskoczeniem, ale wyczuwalna jest też lekka goryczka, jakby ktoś przy zestowaniu zdarł też nieco białej membrany. Cytrusy są skąpane słońcem, a że jest zima i dni są krótkie to i ta faza perfum nie trwa zbyt długo.
Otwarcie płynnie przechodzi do głównej części spektaklu, czyli ziemistej wetywerii. Płynnie, bo zdecydowanie mamy tu do czynienia z wetywerią wydany w kwaśny sposób. Jako że jest to popularna nuta serwowana na różne sposoby, to wybierając kilka znanych zapachów postaram się nieco ukierunkować jak ja odbieram ją w tej kompozycji. Na pewno można zapomnieć o mokrym lesie takim jak Encre Noire czy Sultan Vetiver. Bvlgari nie ściągnie nas brutalnie do parteru byśmy walczyli o życie w podmokłych zaroślach. Nie będzie też na antypodach, którymi jest dla mnie Grey Vetiver. Idąc na łatwiznę można rzucić oczywiście klasyka jakim jest Terre d'Hermes, ale każdy zapach który jest nieco ziemisty będzie o to zakrawał. Mi sposób podania wetywerii przywodzi mi na myśl MAB Encelade, natomiast znacznie przyjemniejszy w odbiorze - kompozycja Bischa powodowała u mnie ból głowy i sprzedałem dekant po jednym teście nadgarstkowym i globalu. Bardzo, ale to bardzo delikatnie może się skojarzyć z Incident Diplomatique, choć to może być kwestia mandarynki użytej w Jovoy. Aspekty ziemiste będą podobne do wetywerii. Nie jest to mokry las, na mój nos jest sucho i wytrawnie, może nawet nieco pyliście. Być może ta pylistość to konsekwencja użycia irysa, choć samej nuty nie jestem w stanie wyłapać. Zakładam że pojawił się on żeby nieco wygładzić kompozycję. W głębokim drydownie gdy zapach jest już bliskoskórny przywodzi mi na myśl Xerjoffa Accento.
W kwestii parametrów zapach pozostawia sporo do życzenia, bo wspomniane wyżej skojarzenia z Xerjoffem wychodzą już po 4-5 godzinach. Projekcja również nie jest atautem, typowy średniak, będący po prostu poprawny.
Poza samym zapachem jeszcze kilka słów o prezentacji. Jest to standardowa forma dla linii Bvlgari Man, którą bardzo lubię, a flakony ładnie się prezentują w grupie na półce. Szkło jest grube, dzięki czemu flakon ma odpowiednią wagę dając poczucie jakości. Kolorystyka flakonu pasuje do zapachu i tonu, który obiera kompozycja. Na zdjęciu nie udało mi się tego uchwycić, ale górna część flakonu z logo Bvlgari nie jest jednolita, lecz ma ładny wzór przypominający marmur. Bolączką jest to co w każdym flakonie tej linii - wbudowany atomizer sprawiający tanie wrażenie. Jest chybotliwy (zapewne przez to że jest ruchomy, można go obrócić o 90° blokując możliwość wciśnięcia) i zdarza mu się pryskać strumieniem zamiast chmurą.
Cieszy mnie fakt, że takie zapachy powstają w świecie tanich designerskich linii popularnych marek. Nie wróżę mu jednak sukcesów i czuję że prędzej czy później zostanie on wycofany, bo nie uważam by trafił on w gusta większości odwiedzających drogerie. W świecie mocno powtarzalnych niebieskich zapachów i karmelowo-tonkowych mass pleaserów wypuszczenie takiego zapachu niesie za sobą powiew świeżości. Z tą świeżością jest jednak pewne "ale". Wchodząc w sekcję podobnych zapachów na fragrantice, poza Terre d'Hermes, szybko zatoczymy okrążenie złożone z Gucci Guilty Absolute, Philipp Plein No Limit$ i Dark Lord Kiliana. Wszystkie te zapachy łączy nos, bo wyszły one spod Morillasa, podobnie jak Bvlgari. Więc o ile faktycznie wypuszczenie takiego zapachu jak najbardziej pochwalam, to ta wtórność i odgrzewanie przepisu przez perfumiarza źle mi leży i wpłynie na delikatne obniżenie oceny końcowej. 
Zapach: 6,5
Trwałość: 5
Projekcja: 5
Ocena ogólna: 6
Zapach choć nie odkrywczy to jest ciekawy, łatwiej się nosi od GGA i lubię go zarzucić wiosną. Mimo pewnej wtórności idea Terrae Essence dobrze wpisuje się w mini kolekcję "Essence" w linii Bvlgari Man, którą muszę lepiej poznać. Dotychczas jeszcze nie trafilem w niej na zapach, który by mnie odrzucił. Jeżeli macie jakieś polecenia - bardzo proszę w komentarzach ( ͡° ͜ʖ ͡°)
56307256-0209-4b8e-aa23-87a2e7420ac3

Zaloguj się aby komentować