Rzecz działa się, gdy byłem w gimnazjum - zamierzchłe czasy, gdy telefony komórkowe były zarezerwowane dla elity, a palacze byli odrzutkami społecznymi.
Może ze dwa lata wcześniej, przeprowadził się w nasze okolice Antek - taki typowy wieśniak (jak zresztą parę osób go nazywało), ale w gruncie rzeczy w porządku. Chciał pokazać się w nowym miejscu z jak najlepszej strony, więc bardzo szybko przylgnęła mu łatka lizusa i konfidenta - co nie podobało się kilku "fajnym" chłopakom.
Wśród nich był Patryk i Kamil, którzy całe dnie spędzali razem. Siedzieli razem na lekcjach, na przerwach razem łazili po korytarzu - praktycznie jak geje (bez uprzedzeń).
No więc Antek pewnego dnia musiał zrobić jakieś zakupy w aptece, dla babci czy dziadka, więc postanowił zerwać się z lekcji żeby jechać po lekarstwa (jakieś specjalne, sprzedawane w specjalistycznej aptece, w innej dzielnicy miasta) - a że ja, Kamil i Patryk nie mieliśmy co robić, to pojechaliśmy z nim.
Antek kupił leki, porzucaliśmy się chwilę śnieżkami (bo była zima) i postanowiliśmy wracać do domu. Po drodze jednak okazało się, że Antek zgubił gdzieś swój telefon. Zaczęliśmy przeszukiwać teren, na którym rzucaliśmy się tymi śnieżkami, ale nikt niczego nie znalazł.
Po paru minutach Kamil i Patryk powiedzieli, że pójdą sprawdzić, czy komórki nie ma za pobliskim wzgórzem (razem, oczywiście).
Zostałem z Antkiem, niezręczna cisza.
- Ojciec mnie zabije jak się dowie. - Mówi.
- Spoko, znajdziemy ten telefon - musi tu gdzieś być.
Jak się okazało, nie było. Zniknął, przepadł bez śladu. K i P wrócili po parunastu minutach, jacyś tacy kurwa dziwni, zarumienieni, ale niczego nie znaleźli.
W końcu jakoś się rozdzieliliśmy - Antek został sam żeby dalej szukać komórki, a my pojechaliśmy do domu.
Po południu ktoś puka do moich drzwi - otwieram, patrzę, ojciec Antka. Cały w nerwach, mówi, że syn jest w szpitalu, bo został pobity, jak wracał z apteki.
Ja oczywiście w szoku, pytam się co z nim i w ogóle.
Ojciec poszedł, ja się ubrałem i pobiegłem do Kamila, bo mieszkał bliżej od Patryka. Wchodzę do niego, mówię co się dzieje, a ten w śmiech.
Rozumiecie - taki typowy kurwa perfidny śmiech.
Patrzę na biurko, a tam szczątki telefony Antka.
- Znaleźliśmy go z Patrykiem i rozjebaliśmy na torach za górką xD Szkoda, że z nami nie poszedłeś, była beka.
Zna się człowieka całe życie praktycznie, chodzi z nim grać w piłkę i pić piwo na czterech w krzakach, a on odpierdala takie cuda.
Antek tak się bał, że dostanie wpierdol w domu, że poszedł do jakichś okolicznych dresów i zaczął się do nich przystawiać żeby mu najebali, by potem powiedzieć, że ukradli mu ten jebany telefon.
Koledzy mocno.
#pasta
Może ze dwa lata wcześniej, przeprowadził się w nasze okolice Antek - taki typowy wieśniak (jak zresztą parę osób go nazywało), ale w gruncie rzeczy w porządku. Chciał pokazać się w nowym miejscu z jak najlepszej strony, więc bardzo szybko przylgnęła mu łatka lizusa i konfidenta - co nie podobało się kilku "fajnym" chłopakom.
Wśród nich był Patryk i Kamil, którzy całe dnie spędzali razem. Siedzieli razem na lekcjach, na przerwach razem łazili po korytarzu - praktycznie jak geje (bez uprzedzeń).
No więc Antek pewnego dnia musiał zrobić jakieś zakupy w aptece, dla babci czy dziadka, więc postanowił zerwać się z lekcji żeby jechać po lekarstwa (jakieś specjalne, sprzedawane w specjalistycznej aptece, w innej dzielnicy miasta) - a że ja, Kamil i Patryk nie mieliśmy co robić, to pojechaliśmy z nim.
Antek kupił leki, porzucaliśmy się chwilę śnieżkami (bo była zima) i postanowiliśmy wracać do domu. Po drodze jednak okazało się, że Antek zgubił gdzieś swój telefon. Zaczęliśmy przeszukiwać teren, na którym rzucaliśmy się tymi śnieżkami, ale nikt niczego nie znalazł.
Po paru minutach Kamil i Patryk powiedzieli, że pójdą sprawdzić, czy komórki nie ma za pobliskim wzgórzem (razem, oczywiście).
Zostałem z Antkiem, niezręczna cisza.
- Ojciec mnie zabije jak się dowie. - Mówi.
- Spoko, znajdziemy ten telefon - musi tu gdzieś być.
Jak się okazało, nie było. Zniknął, przepadł bez śladu. K i P wrócili po parunastu minutach, jacyś tacy kurwa dziwni, zarumienieni, ale niczego nie znaleźli.
W końcu jakoś się rozdzieliliśmy - Antek został sam żeby dalej szukać komórki, a my pojechaliśmy do domu.
Po południu ktoś puka do moich drzwi - otwieram, patrzę, ojciec Antka. Cały w nerwach, mówi, że syn jest w szpitalu, bo został pobity, jak wracał z apteki.
Ja oczywiście w szoku, pytam się co z nim i w ogóle.
Ojciec poszedł, ja się ubrałem i pobiegłem do Kamila, bo mieszkał bliżej od Patryka. Wchodzę do niego, mówię co się dzieje, a ten w śmiech.
Rozumiecie - taki typowy kurwa perfidny śmiech.
Patrzę na biurko, a tam szczątki telefony Antka.
- Znaleźliśmy go z Patrykiem i rozjebaliśmy na torach za górką xD Szkoda, że z nami nie poszedłeś, była beka.
Zna się człowieka całe życie praktycznie, chodzi z nim grać w piłkę i pić piwo na czterech w krzakach, a on odpierdala takie cuda.
Antek tak się bał, że dostanie wpierdol w domu, że poszedł do jakichś okolicznych dresów i zaczął się do nich przystawiać żeby mu najebali, by potem powiedzieć, że ukradli mu ten jebany telefon.
Koledzy mocno.
#pasta
@solly a to urwipołcie
Zaloguj się aby komentować